Metamorfozy (Kraszewski, 1874)/Część pierwsza/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Metamorfozy
Podtytuł Obrazki
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Było ich kilku obcych sobie, a związanych przyjaźnią braterską, przywędrowali ze stron odległych jednego dnia do starego naszego Wilna, i u murów zsiwiałych almae matris złożyli lekkie tłumoczki swoje. Wilno było jeszcze naówczas gospodą młodzieży, która tu z dalekich stron pokarmu na długą podróż życia szukać przychodziła, i ulice jego brzmiały weselem, a echa okolicy rozlegały się pieśniami, a młodzież czyniła młodym ów gród prastary, połamany w bojach, zczerniały w pożarach. U stóp zwalonego zamczyska na górze miastu panującej, kwitły fiołki jak ta młodzież świeże, choć z gruzów ciągnące życie. Przed wieki lane dzwony, grały pobożną pieśnią, która uszom młodym była wezwaniem na jutrznię... choć starym brzmiała pogrzebem wszystkich pokoleń, które pochowała; lecz gdy stu młodych witali jutrzenkę, któżby jednemu starcowi, słuchającemu pogrzebowego Dies irae, uwierzył.
Zbieraliśmy wspomnienia, i w martwych nawet znajdowało się życie, nie jeden zeschły kwiat odżył i napełnił się wonią przy piersi młodzieńczej.
Potęga tej młodości użyźniała wszystko, miasto nią młodniało, starzy się uśmiechali, cmentarze nawet były wesołe. Wszyscy w niej brali życie i zarażali się tą chorobą nadziej — a kilku zeschłych nie śmieli się nawet odezwać, że nic w powietrzu nie czują. Zdawało się, że to tak silne, że to tak wielkie, iż wieki trwać musi, a nie trwało nawet chwili przelotnej. Reszta Bożego świata, co z tą młodzieżą nie wiązała się żadnem ogniwem, miała pozór wygnańców — a każdy komu było chłodno i smutno szedł się napić młodości między nami, cośmy ją pełnemi rozrzucali garściami.
Wszyscyśmy wówczas śnili na jawie, każdy co innego, lecz splecione w wieniec, te marzenia obudzonych, kwitły wszystkiemi barwami tęczy, pachniały wszystką wonią ziemi i tworzyły obraz wielki, w którym nic do całości nie brakło. Jednem światłem gorzały wszystkie widma, które gorące wywoływały piersi... i jak my byliśmy bracią, tak dumy nasze trzymały się za ręce i wyglądały na równoletnie siostrzyczki... O! cóż to za śliczny, malowany świat błyszczał nam z daleka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.