Odezwa z r. 1920 edytuj

Latem 1920 r. Żeromski, przebywając na Pomorzu, zatroskał się o stosunki panujące na tamtejszym terenie. Były złe. Tereny kaszubskie znalazły się w granicach Polski po wieloletnim odłączeniu, ponowne zrośnięcie się nie przychodziło ludności łatwo. Świeża klęska nasza w plebiscycie na Warmii i Mazurach działała przygnębiająco. Pierwsze próby współżycia elementu tubylczego z napływowym (zwłaszcza na odcinku administracyjnym) wypadały fatalnie. Odcięcie od Gdańska zburzyło dotychczasowy układ ekonomiczny i źle się odbijało na warunkach bytowania rybaków. Rozgoryczenie, żal i złość szerzyły się nagminnie wśród ludności miejscowej.

Wrzenie musiało być niepokojące, skoro odgłosy jego dochodziły aż do prasy stołecznej. Stało się to niewątpliwie nie bez podniety Żeromskiego. Pisarz, który zrósł się był uczuciowo z tym rejonem Polski (chociażby ostatnio jako działacz plebiscytowy), był tym złowrogim stanem rzeczy przerażony i próbował mu przeciwdziałać. W porozumieniu z miejscowymi osobistościami zainicjował publiczną dyskusję. Postanowiono zwołać wiec. Zorganizować go chciano przy pomocy odezwy rozpowszechnianej w formie ulotki. Tekst jej napisał Żeromski i zachował się autograf-brulion trzech początkowych jej akapitów. Odezwy tej nie pomieścił W. Borowy w zbiorowym tomie pośmiertnym Elegie (1928 r.), trzeba ją tu powtórzyć za ulotką.

Obywatele!

Przybywając z głębi lądu polskiego na to nasze wybrzeże, stajemy wśród ludu Kaszubów jako stęsknieni ich bracia i wierni przyjaciele. Lecz oto gdy w nich witamy współrodaków, zamiast radości w oczach widzimy spojrzenie zniechęcenia, a w słowie spostrzegamy gorycz zawodu. Twarda ich mowa wyjawia skargę, iż do innej Polski wzdychali w ciągu długiej nocy swego niewolniczego żywota.

Lista uzasadnionych przyczyn i powodów oziębienia uczuć rybaków i rolników Pomorza dla wspólnej ojczyzny - wiele by miejsca zabrała. Zamiast je teraz przed oczy wysuwać, zabierzmy się raczej wszyscy planowo i sprawnie do dzieła naprawy tego, co się zepsuło w tym stosunku, który żadną miarą zepsutym być nie może. Każdy, komu tego lata udało się przybyć do Sopotu, Orłowa, Gdyni, Pucka, na Hel czy gdziekolwiek nad morze, winien dążyć i pomagać do stworzenia doraźnej organizacji, która by, na zebraniach i wiecach w tym celu zwołanych, wysłuchała zażaleń ludu kaszubskiego, a gdy powód złego da się usunąć, znalazła natychmiastowy na to sposób, wszelkimi środkami wpływając na miarodajne czynniki - samą zaś ludność tutejszą pouczyła o istotnym stanie rzeczy w ojczyźnie, wyświetlała fałsze przez wrogów szerzone, wzmogła zbliżenia i na nowo obudziła w duszach Kaszubów miłość do Polski.

W celu zrealizowania tej myśli zamierzamy, w porozumieniu się z czynnikami miejscowymi, utworzyć tymczasowy Komitet i gorąco zapraszamy wszystkich, a szczególnie gości kąpielowych, na organizacyjne zebranie, które się odbędzie w sali Kurhausu w Gdyni dnia 3 lipca o godz. 4 po południu z następującym porządkiem dziennym:

I

1. Zagajenie zebrania i wybór przewodniczącego.

2. Referat pana Stefana Żeromskiego.

3. Projekt organizacji tymczasowego Komitetu szerzenia ducha narodowego wśród ludności kaszubskiej.

4. Wybór Komitetu.

II

1. Aprowizacja gości kąpielowych w Orłowie, Gdyni i innych.

2. Wolne wnioski.

Członkowie organizatorzy:

Stefan Żeromski; Witold Kukowski, Kolib hr.; ks. prob. Łowicki, Oksywie; ks. dr Kantak; Ludwik Gorazdowski; dr Aleksander Majkowski; Jan Lechoń; ks. poseł dr Wł. Chrzanowski; prof. poseł Witold Kamieniecki.

Wiec się odbył (8 VII) i był bardzo burzliwy, wysunięto mnóstwo ciężkich zarzutów pod adresem polskiej administracji. Utworzono zaprojektowane Towarzystwo Przyjaciół Pomorza. Z całej tej sprawy wydobywamy szczegół dla nas ważny. Żeromski na wiecu tym wygłosił odczyt. Co za odczyt? Nie może ulegać żadnej wątpliwości, że podstawą jego był tekst, który podajemy tu poniżej.

Opowieść o Helu edytuj

Jedną z najbardziej nęcących zagadek naszego morskiego wybrzeża jest przeszłość półwyspu zwanego Helem. Ta wąska smuga międzymorza, które w zeszłym stuleciu, przed zalesieniem, ulegało w czasie burz przerwaniu w kilkudziesięciu miejscach - ta wyspa starożytności owiana jest tajemniczością legend o swym początku i bytowaniu. Podsypiska piaszczyste, plaże po kaszubsku "strądy" - południowe wybrzeża w północnym morzu - kąpią się w słońcu aż do ostatniego jego promienia, gdy tonie w Małym Morzu, kiedy już cień padł na całe gdańskie i puckie nadwodzie. Gdy wiatr zachodni, wydymający z dolin torfowych wilgotny odór, a z pylnych dróg tumany kurzu, odpycha z przystani Sopotu i Gdyni falę wodną - do helskiego wybrzeża przypędza najbujniejszy i najpiękniejszy bałwan, kołyszący się nad czterdziestometrową głębią Gdańskiej Zatoki. Twarda, sina płaskoć od strony Wielkiego Morza podlega potężnej fali pełnego Bałtyku. Na tę odosobnioną w morzu krainę rzeki ziemskie nie przynoszą zarazy, którą plemię ludzkie hoduje. Pył i swąd pojazdów nowoczesności nie zatruwa jej powietrza. Stary las pokrywa kopce piaszczyste, które tu morze przyniosło, jak dziecko szczęśliwie bawiąc się nimi w wieczności. W zimie jest tam znacznie cieplej niż na lądzie, w lecie znacznie chłodniej. Winne grono dojrzewa przy każdej chacie Jastarni i Helu rośnie tam i owocuje figa, a najpiękniejsze kwiaty zapełniają ogrody.

Skądże się wzięła w błękitach morskich ta żółta smuga, na trzydzieści kilometrów wzdłuż zagradzająca swobodne wędrówki wodne?

Mówią legendy, podawane do wierzenia przez uczonych umiejących odczytywać dzieje ziemi, iż Hel - to dzieło prastarej Wisły-Prawisły. Gdy - powiadają - lodowiec olbrzymi ustąpił, wielkie jeziora nadmorskie, których ślady jeszcze istnieją, spłynęły w głębokie gdańskie siedzisko lodowca. Wtedy to Prawisła jednym ze swoich olbrzymich koryt, doliną od Gdyni do Rewy, spływała do otchłani w dzisiejszej Puckiej Zatoce. Małe Morze - to jedno z ujść Prawisły, która kiedyś w okolicach Wielkiej Wsi wlewała się do Bałtyku. W głębokości trzydziestu metrów pod wodą Puckiej Zatoki znajduje się torf pod wielkim nalotem piasków, które morze znacznie później na nim złożyło. Hel to zapewne mierzeja, wysypisko owej rzeki olbrzymiej, która niezliczonymi ujściami, Wisłą zarazem będąc i Łabą, niosła z polskich ziem potoki iłów i piasków do morza. Lecz na szerokim południowym zakończeniu Helu te piaszczyste naniesione warstwy mają zaledwie dwa metry grubości. Głębiej, aż do stu metrów z górą, znajdują się formacje stałe, pradawne, z których głębi wytryska woda zdrojowa, fontanną bijąca na dwa metry ponad poziom. Była więc w prawieku obok tego ujścia i rozlewiska Prawisły jakaś ostoja, ziemia twarda i gruba, na której począł tworzyć się osad piaszczysty. Ten to rdzeń począł w czasie narastać, grubieć, zatrzymywać za sobą i obok siebie wielkie masy piasków, zwalonych drzew, obrastać nizinami podwodnych "haków". Gdy Wisła inną obrała sobie drogę ku morzu, Zatoka Pucka zapadła się pod morze, a na jej granicy została i wydźwignęła się długa smuga dzisiejsza. Geologowie przewidują, iż podobny los zapadnięcia się pod wody morza czeka torfowiska karwińskie, drugie zapewne łożysko Prawisły. Błota te mają się zapaść podobno, a na ich granicy ma powstać smuga karwińskiej mierzei. Rozewie, potężna głowica tych dwóch wysypisk wśród dwu zatok, puckiej i karwińskiej, utworzyłaby wtedy coś jak gdyby głowę bawołu z dwoma długimi rogami.

Wzdłuż helskiej przeszkody, która przegradza dwa morza, biegają wciąż dwa prądy morskie zbogacające obadwa brzeg nowymi wciąż zasobami. Jeden z tych prądów, wywołany panującymi wiatrami zachodnimi, odbity od rozewskiego przylądka, mknie w odległości jednego kilometra od brzegu wzdłuż całej długości helskiego międzymorza, przy zakończeniu tego pasa lądu nachyla się i pędzi dalej poprzez Gdańską Zatokę do przeciwległej Mierzei Wiślanej, aż do Sambii, a stamtąd skręca na wschód.

Drugi prąd przy wietrze północno-wschodnim i wschodnim, wdziera się do Zatoki Gdańskiej, mknie wzdłuż Mierzei Wiślanej i wraz z prądem Wisły, który wypada z paszczy Leniwki, uderza w Sopoty, tnie w wyniosłości między Orłowem i Gdynią, w kępę Oksywia, biegnie wzdłuż podwodnego wału zamykającego Pucką Zatokę między Rewą na lądzie i Kuźnicą na międzymorzu, sunie wzdłuż południowego brzegu helskiego aż do jego kończyny - i tu ginie.

Można obserwować te dwa warty - jakby dwie rzeki w wodach morza - na samym właśnie cyplu półwyspu. Zbiegają się tam dwie podwodne ławice piaszczyste i z dwu stron sypią grzebień wspólny. Wart idący od strony Małego Morza jest mocniejszy, zawija bowiem podwodną ławicę w kierunku Rozewia tworząc kształt jakby czapki frygijskiej, w której zakręcie wir gwałtowny drąży podobiznę głębokiej zatoki. Obadwa te gońce morskie niosą w kierunku Helu ogromne masy materiałów zniszczonych z wyniosłości Sambii, gór kolibskich, z Kamieńca, Oksywia, Rewy i z dalekiego Rozewia, które to wyniosłości morze wściekłą swoją paszczęką "ujada" na korzyść umiłowanego swego wybrańca, Helu. Międzymorze wciąż narasta, nade wszystko od strony północnej, gdzie rozległe zielenice wskazują na ogromne przestrzenie przyszłego lądu.

Na tej śródmorskiej caliźnie, w wierzchołku przylądka wśród chrustów i szuwarów czaiły się w zaraniu lat wyrzutki lądu i morza, zdziczali w wichrach i pianach, zdrętwiali na zimnie i upale odszczepieńcy ludzkiego rodu, kapry, piraci, rozbójnicy. Czcili Trygława ze Szczecina oraz Swantewida z Rany, a uznawali twardą dłoń gdańskich książąt.

Najdawniejsze podania pisane wspominają, iż ci osiedleńcy, którzy na bojowisku morskim po prawdzie mieszkali, a osuch ziemski poczytywali jedynie za miejsce chwilowej przystani, w jesienne i zimowe noce wśród najsroższych burz w najmniej bezpiecznych miejscach, ponad podwodnymi "hakami" palili wielkie stosy drzewa i tymi fałszywymi znakami zwabiali okręty zbłąkane w obszarach Wielkiego Morza. Gdy zaś statek zwiedziony kierował się ku ogniom i trafiał na płycizny, pod pozorem ratunku napadali go skrycie i rabowali do szczętu. Insula Helae nie miała u żeglarzy dobrej opinii.

Jedna z najdawniejszych duńskich opowieści kronikarskich podaje taką baśń:

Na początku Xiii wieku Eryk Iv, młodszy syn Waldemara Ii "Zdobywcy", wojownika, który pokonał słowiańskie Pomorze, zdobył Rugię, Gdańsk, Prusy, Estonię, Dorpat, studiując nauki za granicą, jak twierdzi podanie - w Paryżu poznał się i zaprzyjaźnił z Synobaldem Fiesco, magnatem genueńskim, znakomitym prawnikiem noszącym zaszczytne miano pater et organum Veritatis, który z czasem pod imieniem Innocentego Vi zasiadł na tronie papieskim. Na prośbę Eryka Iv o wszczęcie śledztwa przeciwko dwu duńskim biskupom papież posłał do Danii legata w osobie minoryty, nazwiskiem Sedensa, z darem składającym się ze szczątków Krzyża Świętego, z czaszki świętej Barbary umieszczonej w srebrnej szkatule i wizerunkiem malowanym tej świętej. Legat, przybywszy do Danii, zastał tam srogie wojny między królem Erykiem i starszym jego bratem, Abelem ze Szlezwigu. Nadto mór pustoszył tę krainę tak dalece, iż król Eryk schronił się na jedną z wysp odległych. Legat podążył za królem. Lecz straszna burza poczęła nosić jego statek w północnym morzu, a wreszcie wyrzuciła go na wybrzeże jakiejś ziemi, którą kronika nazywa insula Helae. Czatujący na tym miejscu rozbójnicy obdarli ze wszelkiego mienia rozbitków, uwięzili legata i zrabowali dary papieża dla króla Eryka. Tak to cudne oblicze wielkiej męczennicy egipskiej, dziewicze lica świętej panny, Barbary, które przeniosła śmierć z ręki ojca ponad złamanie wiary świętości swego serca, zajaśniało w blasku płonących ognisk przed oczyma zbójów Północy. Głowa jej dostała się w ręce tych barbarzyńców. Nie wiedząc, co począć z nie znanymi im skarbami, ponieśli je księciu swemu Swątopełkowi, który gdańskie ziemie i pomorskie niże wydzierał z rąk polskich i z objęć krzyżackich. Swątopełek ocenił dobrze dary papieża. Zagarnął świętą głowę dziewicy Barbary i przeniósł ją do najobronniejszego ze swych zamków, do Sartawic. Krzyżacy pod dowództwem Teodoryka von Bernheim, we czterech rycerzy i pięćdziesięciu żołnierza rzucają się na Sartawice i wyrąbawszy załogę, porywają tajemniczą szkatułę. Z wielką pieczołowitością przenoszą ją do Chełmna. Na spotkanie relikwii, jak stwierdzają krzyżackie kroniki, wyszło duchowieństwo i cały lud, aby z wielką czcią zanieść ją do najbliższego kościoła. Odtąd święta Barbara stała się patronką Wisły. Oblicze jej jaśnieje nad falami w wielu nadwiślańskich kościołach, a pracowity oryl ciągnąc ku Gdańskowi wypatruje oblicza patronki odwracającej pioruny i burze. Pomorski lew Swątopełk pięć razy z rzędu łamał przysięgi i deptał umowy. Pięć razy z rzędu podmawiał zdeptane ludy Prus, ogniem i mieczem przez krzyżackiego najeźdźcę tępione, do wiecznego wiarołomstwa i wiecznej walki z Zakonem. A każdorazowo jego wiarołomstwo i każda rzeź miała za hasło - zwrócenie mu syna - Mestwina, w zakład danego, i zwrócenie głowy świętej Barbary.

Port w Gdyni edytuj

Port w Gdyni jest jednym z najżywotniejszych przedsięwzięć nowoczesnej Polski, a jego budowa pierwszorzędną jej potrzebą. Są to drzwi do świata, a zarazem ostatnia twierdza obronna od zagłady dla Kaszubów, Mazurów Pruskich, Kabatków, Kociewiaków, Warmiaków. Jeżeli to dzieło nie będzie szybko, pilnie i doskonale wykonane, zatrzasną się przed naszą całością i przed naszą przyszłą potęgą te drzwi przednie, a zakraińcom naszym wydany zostanie główny i ostatni zamek obronny.

Lud kaszubski, cofający się krok za krokiem, piędź ziemi za piędzią, stulecie za stuleciem przed niemiecką nawałą, w ostatniej swojej grupie, którą los oddał nam w ręce jeszcze nie zgryzione i jeszcze nie dającą się pożreć, a powierzył na przechowanie i wychowanie - zapadnie w otchłań niemiecką. Będą obumierały w naszych zimnych oczach, będą schły i w obcy pień szły bezcennymi sokami gałęzie naszego narodu na Warmii i Mazurach, spadną i wdeptane zostaną w obcą ziemię ostatnie liście słowiańskiego drzewa ponad Łebskim Jeziorem. Nie tylko obnaży się przed światem nędzna słabość nasza, niechęć do obronnego dzieła, tchórzostwo i lenistwo w sprawi~ dźwigania plemiennej wielkości, lecz nadto padnie w te żywe jeszcze odnogi, wici i pędy zaraza naszej niemocy i śmiertelny lęk przed wrogiem.

Odwieczny nasz błąd: zwracanie się twarzą, piersiami, natężeniem pasji i wszystkich sił do walki i zmagania się jedynie ze Wschodem znowu toczy nasz organizm i nasze jestestwo. Wolimy nie tylko w czynie, lecz także w bezsilnych sądach i doraźnych chceniach leźć przez błota białoruskie ku starym Dzikim Polom, ażeby tam w spotkaniu z odwiecznym antagonistą, z rozpasanym nomadą, topić siły w błotach i rozpraszać je po obcym polu, zamiast zwodzić dzieło obronne, świetne, dostojne i nieśmiertelnie wzniosłe.

Co najmniej połowa naszego narodu nic wciąż nie chce wiedzieć o tej furcie do morza, o porcie w Gdyni. Jeszcze cała masa ciemięgów nie odetchnęła ni razu powietrzem potęgi, które się unosi nad morzem. Nieliczni jedynie, rozumiejący znaczenie tego portu, pracują nad jego otwarciem. Pamiętam, jak poeta Jan Kasprowicz w czasie plebiscytu na Warmii i Mazurach przemawiał do tłumu słuchaczów polskich, mieszkańców Kwidzyna. Nic nie zdoła odtworzyć mocy jego słowa i nic nie zdoła wyrazić entuzjazmu słuchaczów zamkniętego w oczach, w bladości lic - w jęku i westchnieniu. Chwytali w dusze swe nakazy: nie lękać się Niemców! nie dać się! bronić się! przemocy wiecznej napaści i wiecznemu gwałtowi przeciwstawić moc polską!

Gdyby dziś temu znakomitemu mężowi i poecie przyszło mówić te słowa w środowisku rdzennie polskim w stołecznej Warszawie lub wolnym Krakowie - czy miałby też w nich słuchaczów? Słuchałyby go uszy głuche, a słowa jego obijałyby się o serca oziębłe.

Powiedzą mi oczywiście, że to nie sprawa i zadanie poetów: porty budować. Lecz trzeba ten port, jego obraz, jego niezbędną konieczność, jego narodowe widziadło w duszach ludzkich wykuwać, ryć w sercach, ciosać w granicie woli. Trzeba otoczyć to dzieło pospólną miłością. Trzeba je za dnia i w nocy budować wszystkimi ziemiami i całym narodem.

Morze edytuj

Morze zmywa nieskończonym chlustaniem, cokolwiek w duszy człowieka jest bojaźnią wobec tyrana lub wobec tłumu, cokolwiek jest przesądem, zabobonem, co jest zastarzałym błędem myśli, z choroby lub głupoty narosłym.

Morze odmywa i odkurza wszystko, co jest przemijające, podatne, słabe, sypkie, co się da odłamać, oderwać, rozprószyć.

To, co po pracy tych fal w człowieku zostanie, jest już naprawdę twarde i niewzruszone jak skała.