[230]Miasto na morzu.
Patrz — oto czarny śmierci tron
Śród dziwnych — pustych, dzikich stron,
Gdzie się Zachodu krwawi skon.
Tam wielcy — mali — dobrzy — źli —
W spokoju wiecznym każdy śni.
Tam gmachów tłum — tam wieżyc zrąb,
Których nie dotknie czasów ząb.
(Struktura taka nam nie znana) —
A wkrąg od wichrów zapomniana,
Drętwa — pod niebem na dolinie
Melancholijnie woda płynie.
Nie schodzi żaden błysk z lazurów
Na wieczny mrok tych sennych murów,
Lecz z ułudnego morza fal
Milczące światło spływa w dal —
I w dal rozlewa się po skałach,
Katedrach, wieżach, arsenałach
I babelowych — zda się, wałach.
Po niedostępnych ciemnych parkach,
Po marmurowych sklepień arkach,
Po gmachach, które we mgle giną,
I których ściany w krąg obwiną
Rzeźbionym fryzem bluszcz i wino.
Drętwa — pod niebem na dolinie
Melancholijnie woda płynie.
[231]
A blade zamki i ich cienie —
Zawisły, rzekłbyś, jak widzenie
W powietrznej sinych mgieł arenie.
Gdyż z dumnej wieży tej stolicy
Duch Śmierci patrzy bladolicy.
Groby rozwarły się widomie,
Ziejąc — na martwych skał poziomie —
Lecz ani skarb, co w nich zamknięty,
Ni w oczach bogów dyamenty,
Ni trupy — strojne w wieniec złoty —
Nie zbudzą głębin tych z martwoty —
I żadna struga, żadna mgła —
Nie marszczy fal umarłych szkła.
Nie wróży nic, że będzie wiatr
Na tem straszliwie niemem morzu;
Nie świadczy nic, że był tu wiatr
Na tem ohydnie cichem morzu!
Lecz — spójrz! w powietrzu jakiś ruch
Toń wód porusza jakiś duch:
Wieżyce, zda się, płyną w dół,
W mgły rozwiewając się na pół...
Mdlejące świątyń bladych szczyty
Znikają, w próżni mknąc błękity,
I zapłonęła toń ogniściej —
Godziny dyszą uroczyściej
I w dzikich jękach — w bezdeń wód —
Zapada w mgłach mistyczny gród,
I z swych tysiącznych wstając tronów
Wita go piekło śród pokłonów!