Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga II/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV. Przechodząc się raz sam jeden nad tym brzegiem morskim, gdziem po rozbiciu okrętu mojego był wyrzucony, zastanowiłem się myślą nad moim teraźniejszym stanem; począłem dalej rozważać wszystkie życia mojego przypadki, niedoskonale jeszcze u siebie przeświadczony, czylim zyskał, czy stracił na aktualnej mojej sytuacyi.
Gdy w zapalonej żywemi obrazami imaginacyi coraz się insze myśli snuły, pod brzegiem wiszącej nad lądem skały postrzegłem część znaczną rozbitego okrętu, którą fale unosząc wbiły w piasek brzegowy, a zwyczajny morski odwrot zostawił naówczas oschłą. Miejsce to było na ustroniu: nie obawiając się więc, żeby mnie postrzeżono, skoczyłem ku temu miejscu, i poznałem, iż to była tylna część okrętu, gdzie pospolicie bywa izdebka kapitańska i inne najszacowniejsze składy.
Z ciężkością przedarłem się do tej izdebki, i wielem w niej rzeczy znalazł. Te, które wilgoć zepsuć mogła, zupełnie już były zbutwiałe, inne, jakoto pistolety, fuzye, rdza okryła, zdatne jednak być mogły do użycia. Nie mogłem napaść oczu tak niespodziewaną zdobyczą. Żeby więc ukryć przed obywatelami tamtejszymi korzyść moję, poszedłem pod blizką skałę, i znalazłszy w miejscu nieznacznem sporą pieczarę, skrzętnie tam zacząłem znosić łupy moje.
Jużem był prawie wszystkie zgromadził, gdy w jednym kącie izdebki kapitańskiej postrzegłem nieznaczną kryjówkę, której przykrycie odstawało trochę od reszty podłogi. Zerwałem ją natychmiast, i pierwszy raz od lat trzech, blask złota w oczy moje uderzył. Lubo ów kruszec na tamtem miejscu do niczego zdatnym być nie mógł, przecież słodka pamięć tego, do czego przedtem służył, tak dalece rozżarzyła imaginacyą moję, iż nie mogłem się wstrzymać od najżywszego radości uczucia. Poznałem z cechy, iż te pieniądze były luidory francuzkie; przeniosłem je śpiesząc do pieczary; aże już słońce skłaniało się ku zachodowi, żeby mieszkańcy nie domyślili się o przyczynie spóźnienia mojego, udałem się jak najśpieszniej do osady.
Przez całą noc oka zmrużyć nie mogłem. Widząc się być possessorem znacznego skarbu, żałowałem niezmiernie, iż zostawałem w takiem miejscu, w którem mi żadnej korzyści przynieść nie mógł. Stawiałem się myślą w ojczyznie, i natychmiast kupowałem wsi, miasta, budowałem pałace, plantowałem ogrody. Byłem nieszczęśliwy wśród szczęścia mego, mając, a użyć nie mogąc tego, co mi jak na przekorę los w pieszczotach swoich fałszywy i zdradny użyczył.
Skoro tylko nazajutrz słońce zeszło; poszedłem do mego gospodarza, i zmyśliwszy ciężki ból głowy, opowiedziałem, iż dzień cały stracę na chodzeniu, dla nabycia sił przy dyecie i exercytacyi. Chętnie zezwolił; ja zaś wziąwszy z sobą nieco pokarmu, chyżej niż strzała pobiegłem do moich łupów. Nim jednak przyszło examinować to, com ukrył w pieczarze, zobaczywszy wprzód, że rzeczy nie były tknięte, puściłem się znowu na nową zdobycz, a szukając po wszystkich kątach owej sztuki okrętu, zdobyłem zostawioną w jednym kącie pakę, tę odbiwszy znalazłem xiąg wiele, nie zupełnie jeszcze przemokłych i zbótwiałych. Dostało mi się jeszcze znaleźć baryłkę prochu, i worek kul i śrótu.
Zniosłem te drogie sprzęty do mojej pieczary, a gdym się raz jeszcze zapuścił ponad brzeg patrzyć, jeżeli kogo z mieszkańców mnie szpiegującego nie obaczę, postrzegłem o kilka staj stojącą przy brzegu łódź, zapewne od owego okrętu. Poszedłem ku niej, nic nie znalazłem, prócz dwóch wioseł; zaprowadziłem ją natychmiast w blizkie ujście rzeczki do morza wpadającej. Tam powrozem, którym był z okrętu zdobył przywiązałem ją do jednego drzewa, w takowem miejscu, gdzie gęsta zarośl, zupełnie ją od oczu ciekawych zasłonić mogła.
Wróciwszy się nazad do pieczary, dopiero spokojnie zacząłem examinować bogactwa moje. Przystąpiłem nasamprzód do szkatuły i worków z pieniędzmi, znalazłem w złocie czerwonych złotych francuzkich podwójnych sztuk 4,862, pojedyńczych 3,716, monety nie wiele było. Oprócz tego w osobnym szkatuły puzderku, dyamentów znacznych, jeszcze nie brylantowanych kilkadziesiąt, mniejszych kilka set, kamieni kolorowych, rubinów, smaragdów, safirów bardzo wiele.
Że zaś osobliwem szczęściem do owej szkatuły woda nie zaszła, zdobyłem kilka fascykułów papierów, te wziąłem do siebie, chcąc je spokojnie w domu przeczytać. Xiążki, że były po części zamokłe, wydobyłem z paki, i rozłożyłem na piasku, żeby się wysuszyły. Reszta sprzętów takowa:
Dwie fuzye, trzy pary pistoletów, cztery szpady. Perspektywy dwie przemokłe i niezdatne. Trąba morska do gadania na dół. Zegarków złotych trzy, jeden z repetycyą. Waza srebrna, półmisków sześć, talerzy dwanaście. Klatek drócianych siedem, znać jeszcze było po piórkach, że w nich były papugi. Pudło, gdzie musiały być peruki, co można było poznać z wielości włosów, zsiadłej pomady i zapachu Bergamotte. Do tej obserwacyi i to mi niepomału pomogło, gdym znalazł w temże pudle żelazek dwa do papilotów, i jedno do tupetu. Skrzypców troje popsutych, lutnia, dwie par klarynetów, i jedna waltornia. Szkatułka z drzewa de Mahon w mosiądz oprawna, w niej dwanaście flaszek wódki lawendowej. Tabaki de Maroco funtów 42, ta zupełnie była zepsuta. Resztę, jakoto suknie, bielizny, woda morska zżarła. Były jeszcze obrazy, ale z tych farba zeszła, i nie można było rozeznać, co mogły reprezentować.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.