Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/całość
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Przedmowa do xiążki jest, co sień do domu; z tą jednak różnicą, iż, domowi być bez sieni trudno, a xiążka się bez przedmowy obejdzie. Starożytni autorowie nie znali przedmów: ich wynalazek, tak jak i innych wielu rzeczy mniej potrzebnych, jest dziełem późniejszych wieków.
Wielorakie bywają przyczyny, pobudzające autorów do kadzenia przedmów na czele pisma swojego. Jedni fałszywej modestyi pełni, zwierzają się czytelnikowi, choć ich o to nie prosił, jako pewni wielkiej dystynkcyi i nie mniejszej doskonałości przyjaciele, przymusili ich do wydania na świat tego, co dla własnej satysfakcyi napisawszy, chcieli mieć w ukryciu. Drudzy skarżą się na zdradę, że mimo ich wolą manuskrypt ich był porwany. Trzeci, czyniąc zadosyć rozkazom starszych, dając xiążkę do druku, uczynili ofiarę, heroiczną posłuszeństwa; i jakby to bardzo obchodziło ziewającego czytelnika, te i podobne czynią mu konfidencye.
Nieznacznie przedmowy weszły w modę; teraz jednak ta moda najbardziej panuje: kunszt autorski został rzemiosłem. Bardzo wielu, a podobno większa połowa współbraci moich autorów żyje z druku: tak teraz robimy xiążki, jak zegarki: aże ich dobroć od grubości najbardziej zawisła, staramy się, ile możności, rozciągać, przedłużać i rozprzestrzeniać dzieła nasze. Jak więc przedmowy do literackiego handlu służą, łatwo baczny czytelnik domyślić się może.
Oprócz wzwyż wyrażonych przyczyn, są wielorakie inne pobudki zachęcające, a niekiedy przynaglające do pisania przedmów. Zwierza się częstokroć autor czytelnikowi, jaki miał cel, jakową intencyą w pisaniu xięgi swojej: jakoż godna szacunku, godna wdzięczności, tak przykładna, tak zdatna poufałość. Mógłżeby się inaczej domyślić czytelnik, że xiążka do nabożeństwa na to pisana, aby się na niej modlić; komedya, żeby się śmiać; tragedya, żeby płakać; historya, żeby stare dzieje wiedzieć? Byłby zapewne w niepewności i powątpiwaniu; i gdyby go dobroczynny autor nie przestrzegł, śmiałby się może z tragedyi; płakał, czytając komedyą; xiążkę do nabożeństwa mógłby wziąć za romans; a modliłby się na kronice.
Są tacy autorowie, którzy, znając wytworność dzieła swojego, a miałkość umysłu innych ludzi, pełni kompasyj nad czytającym gminem, raczą się upadlać i zniżać dla dobra pospolitego, tłumacząc to w przedmowie, czego w xiędze zrozumieć trudno.
Ja, z miejsca mojego, wielbiąc tak wielką ich duszy wspaniałość; biorę jednak śmiałość dać im radę, aby zamiast przedmowy, pisali post scriptum. Czytanie przedmowy zwykło poprzedzać czytanie xiążki: na tym fundamencie czytelnik znajdzie na pierwszym wstępie ułatwienie trudności, o których nie wie, tłumaczenie zawiłości, o której nie słyszał. Cóż zatem nastąpić może? Oto przerażony i nie wiedzący czego się trzymać, porzuci xięgę, i z niewypowiedzianą narodu ludzkiego szkodą, zostanie w pierwszej dzikości swojej.
Zachęca autor czytelnika obietnicami, i naówczas przedmowa jest delikatną dzieła pochwałą; żeby zaś ujść samochwalstwa, odmienia kunsztownie postać swoję. Jestto przyjaciel, który modestyą przyjaciela zgwałcił; jest to drukarz, który, mimo wiadomości autora, przedmowę napisał: jestto nakoniec nieznajomy obudwóm literat, który dowiedziawszy się o przyszłem na świat wyjściu tak pożytecznego dzieła, nie mógł tego na sobie przewieść, żeby ukontentowania swego z czytania przypadkowego tego manuskryptu, nie wyraził.
Są melancholiczne pióra; te stylem elegji jęczą nad niewiadomością, nad zaślepieniem, nad niewdzięcznością żelaznego wieku tego. Nie chwali się autor w żałobnej swojej przedmowie; ale z przyzwoitą modestyą daje do wyrozumienia, iż na złe czasy trafił, a w Atenach i w Rzymie miałby był statuy.... Szkoda, że się dawniej nie urodził.
Są, mówię z żalem, takowi autorowie, którzy na wzór owego hiszpańskiego rycerza, z wietrznego młyna olbrzymy robią. Ci gniewają się prorockim duchem. Jeszcze ich dzieła nikt nie czytał, już oni Zoilów łają. Nie kontenci z szczególnej bitwy, wyzywają wszystkich przeświadczonych, nieuważnych, płochych, lekkich, zazdrosnych, głupich. Są zaś przeświadczonymi, nieuważnymi, lekkimi, płochymi, zazdrosnymi, głupimi ci wszyscy, którzy ich spróbować i wielbić nie będą.
Jest jeszcze rodzaj jeden autorów wcale przeciwny tym, o którycheśmy dopiero mówili. Ci przeświadczeni o niedoskonałości swojej, a może udający przeświadczonych, pragną wzbudzać nie tak podziwienie, jak kompassyą. Drżący i na klęczkach, jak mówi Satyryk francuzki, w pokornej przedmowie chcą zmiękczyć i przeprosić rozgniewanego, a bardziej znudzonego czytelnika. Starania ich daremne. W zepsutym i zupełnie skażonym tym naszym wieku, największe nieprawości ujść mogą: to, co nudzi, jest grzechem nieodpuszczonym. Radziłbym takim nie pisać; ale choroba pisania jest nieuleczona.
Ja sam niegodny współtowarzysz tego przezacnego cechu, jeszczem był tej xięgi nie skończył, a już kilka nowych projektów na pisanie innych xiążek ułożyłem. Jeżeli ta znajdzie aprobacyą; wdzięcznie przyjmę łaskawy sąd czytelnika: jeśli nie, zasmucę się; ale będę pisał.
I. Ktokolwiek opisanie życia mojego czytać będzie, niech wie zawczasu, że to ani spowiedź, ani panegiryk. Nie dla próżnej chwały, ani dla upokorzenia mojego tę pracą przedsięwziąłem; ale siedząc na wsi, gdy mam czas wolny, wolę go obrócić na to pisanie, niż łamać kark za zającem albo w kuflu pedogry szukać.
Urodziłem się w domu uczciwym, szlacheckim: którego roku, nie wyrażam; bo to się na nic nikomu nie zda: do mojej historyi chronologia mniej potrzebna: a mnie też nie bardzo miło przypominać sobie, żem stary. Gdybym się chciał zasadzać na świadectwach konkluzyj i panegiryków przypisanych przodkom moim, które zbótwiałe dotąd u mnie w kaplicy wiszą, znalazłbym się może w pokrewieństwie ze wszystkiemi panującemi familiami w Europie; alem ja od tej próżności daleki. Niesiecki nas w swoim herbarzu, na złość Paprockiemu i Okolskiemu, pomieścił: i mnie samemu dostało się czytać w jednym starym manuskrypcie, iż podczas owego sławnego Gliniańskiego rokoszu, Gabryel Doświadczyński niósł buńczuk przed Rafałem Granowskim, marszałkiem naówczas i hetmanem wielkim koronnym.
Nim zacznę mówić o mojem wychowaniu, nie od rzeczy zda mi się namienić cokolwiek o tych, od których życie wziąłem, tojest, po prostu o moim ojcu i o mojej matce. Ojciec mój po stopniach Skarbnik, Wojski, Miecznik, Łowczy, Cześnik, Podstoli, sześćdziesięcioletnie ziemi swojej i województwa usługi, a ustawiczne na sejmiki elekcyjne i gospodarskie peregrynacye, przy kresie życia szczęśliwie nadgrodzone i ukoronowane zobaczył: został Stolnikiem. Do tego nawet stopnia konsyderacyi już był przyszedł, że go podano ostatnim kandydatem do Podsędkostwa; ale przeciwna cnocie fortuna nie pozwoliła dojść tego stopnia: prędko się jednak uspokoił zwyczajną nieszczęśliwym reflexyą nad marnościami świata tego.
Dopomogła do takowej rezolucyi nader szczęśliwa natura: był albowiem z tego rodzaju ludzi którychto pospolicie nazywają: Dobra dusza. Nic on o tem nie wiedział, co robili Grecy i Rzymianie, i jeżeli co zasłyszał o Czechu i Lechu, to chyba w parafji na kazaniu. Co mu powiedział niegdyś jego ojciec, a jak starzy twierdzili, jeszcze lepsza dusza, niż on, to toż samo on nam ustawicznie powiadał: tak dalece, iż u nas, nie tylko wieś, ale i sposoby mówienia i myślenia były dziedziczne. Wreszcie byłto człowiek rzetelny, szczery, przyjacielski; i choć nie umiał cnot definiować, umiał je pełnić. Z tej jednak nieumiejętności definiowania, pochodziło, iż się był względem ludzkości nieco pomylił: rozumiał albowiem, iż dobrze w dóm gościa przyjąć, jest toż samo, co się z nim upić. Stąd poszło, że się i inwentarz zmniejszył, i zdrowie nadwerężyło: znosił jednak pedogrę sercem heroicznem; i kiedy mu czasem pofolgowała, często natenczas powtarzał: iż miło cierpieć dla kochanej ojczyzny.
Matka moja, z dzieciństwa wychowana na wsi, dla odpustu chyba nawiedzała pobliższe miasta: skąd każdy łatwo wnieść sobie może, że jej na wielu teraźniejszych talentach brakło. Nie obchodziło ją to bynajmniej; i gdy raz strofowana była od jednego modnego kawalera, iż zdawała się mieć zbyt surowe maxymy, i dzikość niejaką obrażającą oczy wielkiego świata, rzekła mu w szczerości ducha, że woli prostacką cnotę, niż grzeczne występki.
Pierwsze lata niemowlęctwa mojego przepędzone były w orszaku niewiast: nie dobrze jeszcze artykułowane słowa tłumaczyły piastunki i niańki za dziwnie roztropne odpowiedzi: te z niesłychaną skwapliwością zaraz opowiadano matce mojej, która zwyczajnie od tego punktu zaczynała dyskursa w każdem posiedzeniu: potakiwali ziewając sąsiedzi; a nie jeden byłby może nakoniec i zasnął, gdyby nie budził ich ojciec częstemi kielichy. Orzeźwieni naówczas wynurzali koleją obfite życzenia, aprekacye i proroctwa; a mój ojciec płakał.
W dalszym czasów przeciągu, nie raz mi na myśl przychodziły zdrożności pierwiastkowej edukacyi; i zastanawiałem się nad tem, jak jest rzecz zła i szkodliwa, w niemowlęcym nawet wieku, poruczać dzieci osobom nie mającym żadnego oświecenia. Tkwią mi do tego czasu w głowie bajki i straszne powieści, którychem się aż nadto nasłuchał; i częstokroć, mimo rozumną konwikcyą, muszę się z sobą pasować, żebym gusłom i zabobonom nie wierzył, lub wykorzenił bojaźń jakowąś i wstręt, gdy zostaję bez światła, albo na osobności.
Nadto wkradał się nieznacznie gust obmowy: słysząc albowiem, jako każdego z dworskich obyczaje niewiasty krytykowały, te zaś powieści mile przyjmowane przed starszemi bywały; wziąłem to sobie za punkt pozyskania łaski matki, lub ochmistrzyni, cokolwiek też przed niemi na drugich mówić: a gdy brakło okazyi, udawać się musiałem do kłamstwa. Uważałem i to, że jak wieczorne rozmowy były zwyczajnie o upiorach, czarownicach i strachach, tak ranne o snach: jedna drugiej z kobiet opowiadała, co się jej śniło: a z ich tłumaczeń i wróżek nauczyłem się, iż gdy się komu ogień marzy, gościa się w dóm spodziewać trzeba; a gdy ząb wypadnie, zapewne natenczas ktoś z krewnych umrze.
Tak do lat siedmiu przebywszy w domu trafiło się, iż przyjechał do nas brat matki mojej, człowiek urzędem, nauką i wiadomością świata znamienity. Przypatrywałem się pilnie wujowi memu tym bardziej, iż widziałem, że go rodzice moi bardzo szanowali: dziwowałem się, iż dwa dni u nas siedząc, jeszcze się był nie upił; Xiędzu Lektorowi, mówiącemu o upiorach, wierzyć nie chciał. To mi wstręt do niego zaczęło czynić, iż się zemną nie tak, jak drudzy, bawił; a co najgorsza, zapędzoną w pochwały moją matkę nie pomału, mnie zaś niezmiernie zmięszał, gdy się spytał, czy ja umiem czytać, pisać i inne wiekowi przyzwoite mam wiadomości?
Pierwszy raz obiły się o moje uszy natenczas takowe słowa: matka z początku chciała o czem inszem dyskurs zacząć, ale gdy coraz bardziej nalegał, rzekła natenczas, i ledwo nie słowo w słowo jej dyskurs pamiętam: Podobno się zdziwisz, braciszku, gdy ci powiem szczerze, że nasz Mikołajek dotąd ani pisać, ani czytać nie umie; ale nie będziesz nas z mężem moim winował, gdy ci opowiem przyczyny, dla których nie chcieliśmy się śpieszyć z jego nauką. Naprzód dziecie jest delikatne, słabe, mogłaby mu zaszkodzić zbytnia sedentarya, którą i nad elementarzem mieć trzeba. Potem, jak sam Wmć Pan widzisz, niezmiernie jest bojaźliwe; gdybyśmy mu dyrektora dali, straciłoby fantazyą, ta zaś raz stracona, powetować się nie może. Trudno też znaleźć doskonałego takiego człowieka, jakiegobyśmy chcieli mieć do jego edukacyi; a nakoniec, jużto ostatnia rzecz, jak mówią, młode źrebie łamać.
Dobrze mówisz, moja panno, odezwał się Jegomość: świętej pamięci nieboszczyk mój ojciec, Panie, świeć nad duszą jego, toż samo o mnie mówił; ale jednakowo, kiedy Jegomość tak mówi, podobno lepiej dać Mikołajka do szkół. Opatrzy z łaski swojej i miejsce i człowieka: a tymczasem wypijmy za zdrowie Jegomości, mojego Mościwego Pana, i kochanego dobrodzieja.
Z jaką radością moją, a może i matki odjechał nazajutrz ten wspólny nasz nieprzyjaciel, wyrazić trudno: jednak jego dyskurs zostawił w umyśle ojcowskim fatalną impressyą. Coraz mowę zaczynał o szkołach; nawet kupiono elementarz i tablicę do pisania. Bolało to niezmiernie matkę: jednak jako była bogobojna, gdy jej w tem uczyniono skrupuł, że mnie na zgubę moję pieści, uczyniła zapewne najheroiczniejszą w życiu swojem ofiarę, gdy zezwoliła na to, abym był wysłany do szkół publicznych: ojciec albowiem upornie, i z wielką natarczywością ganił domową edukacyą, dla tej przyczyny, że tego przedtem w Polszcze nie bywało. Co na to odpowiadała matka, nie pamiętam; to wiem, i dobrze pamiętać będę, że po długich utarczkach, troskach, pożegnaniach, błogosławieństwach, nakoniec rzewliwym płaczu, do szkół wyprawiony zostałem.
II. Nim dalszy proceder szkolnej edukacyi mojej opiszę, niech mi się godzi zastanowić nad niektóremi okolicznościami, a osobliwie wewnętrzną naówczas umysłu mojego sytuacyą. Przez siedm lat nie tak wychowania, jak pieszczot domowych, byłem wolen, nie tylko od nauki, ale od najmniejszego chęciom moim sprzeciwienia się; stąd ten pierwszy krok poniewolnego wyjazdu zdawał mi się nieznośny. Pierwszy raz dopiero poznawałem ciężar podległości, oddalałem się pierwszy raz od obecności rodziców, od pieszczot matki, od pochlebstw domowników. Najbardziej jednak, jak zapamiętam, przerażał mnie cel dla którego wysłany byłem, nauka. Nie mogłem ją mianować dobrem, bo mi nią grożono, i obiecywano za karę: wnosiłem więc sobie, iż nie może być, tylko przykra i dolegliwa.
Nie widziawszy przedtem nikogo w domu naszym, któryby, oprócz kościoła na xiążce czytał; mniemałem, iż na tem szczęśliwość starszych zasadzona, iż się nie uczą. Przymnażało umartwienia pełne narzekania pożegnanie domowych, żałujących panięcia, iż się będzie musiał uczyć: i lubo mi rodzice powiadali, iż mi to wyjdzie na dobre, jam to brał za sposób słodzenia nieszczęścia mego; wewnętrznie przekonany, iż jeżeli nauka jest karą, jam na nią zasłużył, i dla tego mnie do szkół wiozą.
Długo pożądany dyrektor był człowiek młody, bez żadnego doświadczenia, sam się jeszcze uczący, synowiec rodzony J. X. Prefekta tych szkół, do których jechałem. Chłopiec do posługi w domu i szkole syn naszego pana podstarościego, dobrze mi z dawna znajomy, prawie rówiennik, i wszystkiej domowej rozpusty wierny i nierozdzielny towarzysz. Reszta wyprawy składała się ze starego szafarza i gospodyni, wyuczonej w sekretach domowej apteczki, a to dla poratowania, broń Boże choroby, zdrowia mojego.
W wigilią wyjazdu zawołany do ojca z panem dyrektorem, byłem świadkiem instrukcyi jemu danej; i wtenczas poznałem, jak dobre dusze sposobne są do przyjęcia łatwego przeciwnych skłonnościom swoim impressyj. Naprzód albowiem zlawszy na niego władzę swoję rodzicielską, zaklinał na wszystkie obowiązki, aby nie folgował: wchodził w wielkie pochwały plag, zdobył się podobno natenczas pierwszy raz na cytacyą, powtarzając owe wiersze z elementarza: « Rószczką Duch święty dziateczki bić radzi, i t. d. » te przedziwne maxymy kończyły wielokrotnie dość zwięzłe peryody jego oracyi: nakoniec, na znak podobno juryzdykcyi, dał mu w ręce kańczuk, prawda, że mały i cieńki, ale jakem sam potem sprobował, bardzo boleśny.
Gdyśmy już z izby wychodzili, właśnie jak gdyby najpotrzebniejszej rzeczy zapomniał, uchyliwszy drzwi, zawołał na pana dyrektora: « bijże, bo ja ci za to płacę. » Co się ze mną działo, jakem truchlał, drżał, płakał, dorozumieć się każdy może: pobiegłem natychmiast do matki, i wszystko, co się działo, nie bez rzewnego płaczu, opowiedziałem. Kazała więc zawołać dyrektora, i w krótkości słów dała mu do wyrozumienia, iż jeżeli się tknie dziecięcia, i służbę straci i skórą odpowie. Pocieszyło mnie to trochę, i zaraz nazajutrz puściliśmy się w drogę, którąm ja prawie całą przejęczał; pan dyrektor przemyślał podobno nad tem, kogo miał słuchać, czy pana, czy pani.
Przyjechaliśmy bez żadnego przypadku, przyjęci z wielką radością. Pierwiastki szkolne szły trybem zwyczajnym. Pojętność miałem wielką, ale wstręt od nauk jeszcze większy. Pan dyrektor pamiętniejszy na groźby pani, niż rozkaz pana, obchodził się zrazu zemną dyskretnie; ale wziąwszy sam w swojej szkole plagi od professora, pełen zapalczywości, lubom był nie winien, oddał mi tyle dwoje. Od tego czasu czynił kolejno zadosyć obowiązkom włożonym od rodziców moich; pieścił, gdzie nie było potrzeba, bił, kiedy nie należało. Wziąwszy nakoniec w dzień swoich imienin parę sukień od matki w podarunku, napisał przez pierwszą pocztę rodzicom, iż Jmć Pan Mikołaj czasu swego w nauce samego nawet Herkulesa przejdzie.
Sposób dalszy sprawowania się mojego w szkołach, podobien był pierwiastkom: przyjaźń współuczniów, a bardziej wspólne swawoli uczestnictwo, było przyczyną mniej uważanych, lecz niemniej szkodliwych konsekwencyj.
Jużem dochodził lat szesnastu, gdym odebrał wiadomość o śmierci ojca, i zaraz rozkaz powracania do domu. Czułem, prawda, żal wrodzony; ale gdy się ten uśmierzył, stanęła w oczach pochlebna perspektywa swobody. Gość w domu pożądany, we dwójnasób powiększone zacząłem odbierać domowych adoracye; sam pan dyrektor przyświadczał, iż mi już szkoły nie były potrzebne. Dołożyli się do tak rozsądnego zdania sąsiedzi, perswadując matce, iż już właśnie byłem w tej porze, aby sobie zasługiwać na afekt braterski, i wspierać zadziedziczałą popularnością sławę domu Doświadczyńskich.
Na tym więc fundamencie, dobrze się wprzód opatrzywszy w ammunicyą piwną, miodową, winną i gorzałczaną, zacząłem być rad w domu moim. Zrazu ten sposób życia nie bardzo się był matce mojej podobał, osobliwie gdym podczas kuligu wywrócony z sanek, trochę był sobie żebra nadwerężył: ale przekupieni obietnicami i datkiem domowi, umieli niektóre z moich awantur taić; drugie, jeżeli nie usprawiedliwiać, przynajmniej dawać im pozór obojętny. W tak słodkiem życiu szły dni raptownie, gdyby był osnowy szczęścia mojego wuj nie przerwał, testamentem ojcowskim wyznaczony opiekun.
Przyjechawszy do nas, żadnego wstrętu nie pokazał, i już zaczynałem tryumfować; wtem drżący i od strachu zbledniały, przypada do mnie mój, nowej kreacyi z chłopca, pokojowy, oznajmując, iż moje psy gończe, legawe, charty, kundysy, co do jednego już w stawie potopione; konie, jedne przeprowadzone do inszej wsi, drugie, wyprawione na jarmark: dworzanom podziękowano; a co najgorsza, kozaczek bandurzysta, wziąwszy na drogę boleśny wiatyk, sromotnie wypędzony z domu.
Zawołany do wuja, zastałem z nim matkę; i na pół żywy ze wstydu, złości, żalu, i upokorzenia, musiałem rad słuchać napomnienia, i reguł nanowo mi przepisanych. Trzeba było zrobić z potrzeby cnotę: obiecałem odmienić sposób życia, z mocnem wewnątrz przedsięwzięciem, iż tego, com obiecał, nie wykonam. Czyli się ogłosiła w okolicy ta awantura, czyli obwieszczono umyślnie niektórych Ichmościów, żadnegom z dawnych kompanów przez całą, a dość przewlekłą bytność wuja mego nie obaczył. Ale natychmiast ustawicznie się zemną bawili ludzie roztropni, uczeni i trzeźwi, których natenczas dopierom poznał; i jak uważałem, rozrywki z niemi, choć nie tak ochocze i wrzaskliwe, jak moje przeszłe, przecież szły ciąglej, i coraz nieznacznie dawały okazyą i wstęp do nowych zabaw.
Że zaś po odpędzeniu dawnego nauczyciela, nie trafiał się naprędce drugi, a wuj tymczasem w daleką podróż odjechał, wyperswadowała matce mojej niedawno z Warszawy przybyła sąsiadka, iż w moim wieku kawalerowi, nie łacińskiego, jak dla żaków, inspektora, ale guwernera mieć potrzeba takiego, któryby języka francuzkiego, a co największa, maniery dobrej i prezencyi mógł nauczyć.
Nastręczyła zaraz na ten urząd w domu u siebie bawiącego kawalera rodem z Francyi; który lubo był do niej za kamerdynera przystał, przecież, jak powiadał, uczynił to był umyślnie, chcąc ukryć wielkość imienia swojego: inaczej, poznany, byłby w odpowiedzi za zabicie w pojedynku pod samym bokiem królewskim w Wersalu pierwszego prezydenta parlamentu francuzkiego. Żałowała niezmiernie tak nieszczęśliwego przypadku matka moja, i zaraz posłano po Jmci pana Damona.
III. Pierwsze dni bawienia Jmci Pana guwernera, póki się dobrze ze wszystkiemi nie poznał, oznaczone były pokazywaniem grzeczności ogólnej ku wszystkim, attencyi osobliwej dla matki mojej. My z naszej strony, ile możności, staraliśmy się o to, aby się nie pokazać grubianami i prostakami w oczach Jmci Pana Markiza. Zaś Pan Damon, który, lubo nam objawił, że był Markizem, prosił jednak, aby go nie czczono tym tytułem dla lepszego utajenia, coraz większe prezentował postaci grzeczności nadzwyczajnej, i w naszych stronach niewidzianej.
Po kilku dniach, gdy go matka moja usilnie prosiła, aby nam awantury swoje opowiedział: z początku wielki od tego wstręt pokazywał, ale uproszony nakoniec, nie bez wielu poprzedzających darowizn: odkrył nam ledwo nie najjaśniejsze urodzenie swoje, przypadki ledwo słychane na morzu i na lądzie; awantury miłosne, niektóre pomyślne, niektóre ze złym sukcesem; ta zaś najfatalniejsza, która go nakoniec przywiodła do owego pojedynku z pierwszym prezydentem parlamentu. Kończył powieść, zaklinając na wszystkie obowiązki, aby go nie wydawać: gdyby się albowiem odkrył, życie jego zostawało w ręku naszych; a już się nawet dowiedział o tem od pewnego poufałego przyjaciela xiążęcia, iż król francuzki pisał do naszego z prośbą, aby go wszędzie po Polszcze szukano. Obiecaliśmy Jmci Panu Markizowi zupełne w domu naszym utajenie, z tem jednak ostrzeżeniem, iż, co do oka będzie traktowany jak guwerner, zaś w prywatnem posiedzeniu, jako domowy przyjaciel, i ze wszech miar dystyngwowany kawaler.
Ledwo mogła utaić w sobie i pohamować zbytek pociechy matka moja, iż nie szukając daleko, taki skarb w domu swoim znalazła, że zaś ten sekret trochę jej na sercu ciężył, jako ostróżna i wielce dyskretna, powierzyła go pod wielkiem zaklęciem dwóm tylko wyprobowanej roztropności sąsiadkom, i nie wiedzieć jakim sposobem po całej okolicy wieść się rozeszła o strasznych przypadkach Jmci Pana Markiza; wszyscy jednak tę mieli dyskrecyą, iż tylko w prywatnych posiedzeniach o nich gadali. Byli niektórzy małowierni, ale tę resztę dzikości sarmackiej umiały poskramiać damy, które z natury skłonne do litości, z żalem zapatrywały się na tak wielkie poniżenie zacnej osoby.
Nieskończenie przypadł mi do gustu mój nowy pan guwerner; stąd jednak najbardziej, gdy jaśnie i oczywiście matce mojej wyprobował, iż szkolna nauka żakom tylko przystoi; zacnego zaś panięcia dowcip regułami zacieśniony, na toby się tylko przydał, żeby go palcem po Paryżu wskazywano. « U nas bowiem w Paryżu, dodał, język łaciński w takowej jest pospozycyi, iż kto go umie, nie może się w uczciwej kompanji pokazać; damy się na niego krzywią, a kawalerowie nazywają go pedantem. Edukacya dobra zaczyna się od nabierania prezencyi i fantazyi, ciągnie się i kontynuje probowaniem wspaniałości umysłu, kończy się zaś doświadczaniem sentymentów serca. »
Przyznać się muszę, iżem tej planty edukacyi najmniejszej rzeczy nie zrozumiał, a może i moja matka; ztemwszystkiem, tak się nam zdała być piękna, dowcipna i pożyteczna, iż z ochotą wszyscy na tem przestali, abym się ćwiczył w wspaniałości umysłu, i doświadczeniu sentymentów serca, nie przepominając jednak francuzkiego języka, bez którego jako twierdził Pan Damon, i sentymentów i wspaniałości mieć nie można.
Zostawił był w domu mój wuj grammatykę francuzką, tę nazajutrz rano ofiarowałem Jmci Panu Damonowi, aby mi z niej lekcye dawać począł; ale mnie zadziwiła niezmiernie odpowiedź jego: widzę, prawi, iż Wmć Pana ledwo nie więcej, niż z gruntu, sentymentów uczyć potrzeba. Namieniłem nie dawno, iż reguły umysł zacieśniają; cóż jest grammatyka, jeżeli nie zbiór reguł? porzuć Wmć Pan te żakowskie narzędzia, a idź torem wielkiego świata. Nauka kawalerska zawisła na konwersacyi z równymi sobie; nie będziesz więc Wmć Pan miewał inszych lekcyj; nad ustawiczną ze mną konwersacyą, z niej i wiadomości rzeczy będziesz nabierał, i w sentymentach kawalerskich będziesz się ćwiczył.
Zdało mi się, iżem się już wszystkiego nauczył, taką mnie nabawiła radością odpowiedź Damona. Zaczęliśmy zaraz uprojektowaną plantę do skutku przyprowadzać; i przyznać należy, iż w krótkim czasie dość dobrze pojmować, dalej rozumieć, nakoniec i mówić po francuzku zacząłem.
IV. Wprawiony już nie tylko w rozumienie, ale i mówienie po francuzku, żebym nie tylko coraz bardziej wzmacniał się w tym języku, ale i począł nabierać pierwsze sentymentów elementa: osądził za rzecz potrzebną Jmć Pan Damon, abyśmy się udali do xiąg miłośnomoralnych. W domu, oprócz heroiny, głosu synogarlicy, i ołtarzyka wonnego kadzenia, żadnej inszej xiążki nie znaleźliśmy.
Za wielkiem Jmci Pana Damona staraniem, po kilku miesięcznem oczekiwaniu, przybyły nakoniec romanse Cyrusa i Klelji. Nie przestraszyła mnie bynajmniej niezmierność tak przeciągłych historyj; owszem, takiegom nabrał gustu w słuchaniu, gdy je Pan Damon czytał, iż chcąc czasem dójść końca zawiłej intrygi, trawiłem bezsenne nocy dla wielkiego Alkandra, lub wiernej Mandany. Duchem bohatyrstwa napełniony, nie mając jeszcze żadnej Dorynny, lub Kleomiry, wzdychałem przecie; uskarżałem się na bogi; i ażeby mogło powtarzać echo żałośne jęczenia, nie raz wykradałem się do blizkiego rezydencyi naszej gaiku.
Raz gdym właśnie, najżałośniejszy rozdział czytał historyi Hippolita, leżąc u stoku na miękkiej murawie, wołać począłem żałośnym głosem: « Czemuż się nademną zlitować nie chcesz kochana Julianno? pastwisz się nad tym który uznałby się za najszczęśliwszego, gdyby mógł być wiecznym twoim sługą... Rozkaż!... wszystko dla ciebie uczynić gotowem, byleś mię tylko nie chciała tak niemiłosiernie prześladować!... Pójdę w świat gdzie mnie oczy poniosą... »
Ach! nie czyń mi Wmć Pan tej krzywdy, rzekła w tym punkcie stojąca przy mnie młoda matki mojej wychowanica, tegoż właśnie imienia, która trafunkiem przechodząc się po tym lasku, właśnie za mną stała wtenczas, gdym się ja na te heroiczne okrzyki zdobywał. « Nie rozumiem, rzekła dalej, iżby postępki moje miały komukolwiek czynić przykrość, a dopieroż synowi tej, która w mojem sieroctwie matką mi się staje! »
Nie wiem, czyli tak osobliwy przypadek, czyli głos wdzięczny i zarumienienie się, gdy mówiła, Julianny, czyli natężona z romansów imaginacya, ten we mnie w momencie sprawiła skutek, iż w tym punkcie zdała mi się być boginią. Padłem jej do nóg, łzami oblewając jej ręce, uczyniłem protestacyą miłości wiecznej; i gdyby była gwałtem z rąk moich nie wydarła się, rozumiem, iż cokolwiek Cyrus Mandanie, Hippolit Julji powiedział, wszystkoby to była usłyszała przy tym moim wstępie, w sentymentowe awantury. Respekt nadzwyczajny nie pozwolił mi dalej sprzeciwiać się jej rozkazom.
Zostałem na temże miejscu, i tracąc ją z oczu, dopierom rozmawiać począł z rzeczką, drzewami i pagórki, zgoła kopijując wszystkie, które mi tylko przyjść mogły na myśl oryginały; nie opuściłem najmniejszej okoliczności, i tych, które w romansach czytałem przy każdym pierwszym poznaniu.
Do tego czasu piękność Julianny, lubo była wyborna, nie nader wielką czyniła we mnie impresyą. Przyzwyczajony do jej widoku, zachowywałem się w granicach należytego względem płci damskiej uszanowania; ten osobliwy przypadek tak mi się zdał być niezwyczajnem losu przeznaczeniem, iż każde Julianny wzruszenie wskróś serce moje przerażało: to zaś mając już prawdziwe objektum, nie zatrudniało się fantastycznemi awanturami.
Gdym do domu powrócił, postrzegłem, iż za mojem przybyciem twarz jej się zarumieniła, i skorom wszedł, spuściła oczy. Nie dobrze jeszcze istotnych romansów świadom, zdało mi się, iżem niedyskrecyą na jej gniew zasłużył; i tak mnie ta myśl zasmuciła, iż nadzwyczaj byłem ponury i zamyślony, czekając czasu spoczynku, żebym w cichości zgryzotę serca ulżył. Noc ta była prawie bezsenna: Julianna raz w takiej postaci, jakem ją w lasku widział, zagniewana; drugi raz stała mi ustawicznie w oczach: i gdy przededniem zmorzone powieki sen zamknął, marzyła się przecie ustawicznie jej postać wdzięczna i miła.
V. Gdybym chciał na wzór inszych amantów opisać piękność tej, którąm ukochał, fatygowałbym czytelników zbyt przeciągłem wyobrażeniem. Lilije i róże, perły i rubiny, kształt Dyany, wdzięk Wenery, byłyby zapewne na placu. Ale jako piękność prawdziwa nie potrzebuje przysad, tak styl mój prosty i szczery, nie wyrównałby żądaniu mojemu.
Julianna nie miała tego blasku płci, która jak mówią romanse, lilije zawstydza: nie chcę ja różom, ani lilijom krzywdy czynić, powiem więc zprosta, iż była biała, rumieniec miała piękny; a co najbardziej przymilało jej postać, była skromność przedziwna w ułożeniu. Oko czarne, lubo żywe i pełne, nie bujało przecie na wszystkie strony, ani zbyt pierzchliwą jaskrawością uprzedzało cudze spójrzenia; chód był pomiarkowany, choć lekki, głos wdzięczny, lubo nie pieszczony. Możeby się dla tych przywar innym nie podobała; mnie przypadła do serca.
Nie daleko naszego dworu był staw obszerny: ku tamtej stronie matka moja z Julianną wyszły na przechadzkę, i chodziły w cieniu drzew, zasadzonych na grobli: ja tymczasem obaczywszy u brzegu małą łódkę, wsiadłem w nią, i puściłem się na wodę. Gdym prawie był na samym środku, zawołany od matki, chcąc raptem skręcić w biegu łódkę, ta się tak nagle przechyliła, iż straciwszy wagę, wpadłem w wodę i zanurzyłem się. Skoczyli zaraz domowi, i już nieraz pogrążonego, z wielką ciężkością i hazardem wpół prawie nieżywego na brzeg wynieśli.
Gdym pierwszy raz po otrzeźwieniu oczy otworzył, postrzegłem płaczącą Juliannę. Widok ten taką we mnie uczynił rewolucyą, iż straciwszy powtórnie zmysły, wtenczas dopiero przyszedłem do siebie, gdy mnie zaniesionego do domu na łóżku położono. Szukałem ciekawie, skorom do siebie przyszedł, jeżeli Julianny nie zobaczę, i gdym się o nią matki pytał, odpowiedziała, iż powtórna moja słabość tak ją przestraszyła, że zemdloną ledwo się było można dotrzeźwić, teraz dla nabrania sił u siebie spoczywa. Jeżeli słabość Julianny była mi przyczyną żalu, okazya słabości orzeźwiła serce moje; skutek jednak, czyli z przestrachu, czyli zaziębienia, tak był dzielny, iż przez kilka niedziel z łóżka wstać nie mogłem. Przez czas słabości mojej ustawicznie prawie przesiadywała przy mnie matka: raz gdy wyszła z pokoju, kazała Juliannie zostać się przy mnie, mówiąc, iż zaraz powróci.
Skorom się sam bez świadków, z Julianną obaczył, uczułem takową bojaźń i pomięszanie, żem ust otworzyć nie śmiał; przezwyciężając jednakże wstręt nadzwyczajny, rzekłem drżącym głosem: « Mamże mieć nadzieję, że moja niedyskretna może porywczość znajdzie odpuszczenie!.... czyż wiarę pozyskam, gdy to, com przyrzekł, stokrotnie potwierdzę!..... » Z początku zbyła milczeniem pytania; jam w nię oczy wlepiwszy, czekał wyroków szczęścia, lub nieszczęścia mojego. Nakoniec westchnąwszy ciężko, na tę się zdobyła odpowiedź. « Nie zdaje mi się, aby to było z dobrem domu tego, w którym się prawie z miłosierdzia mieszczę, iżby jedyny tak znacznej fortuny dziedzic, do takowego brał się postanowienia, któreby mu nic więcej może nie przyniosło, nad prawdziwe przywiązanie i wdzięczność. Nie taję się, żebym była szczęśliwą, ale lepiej będzie, że mnie powinność uczyni nieszczęśliwą, aniżeli niewdzięczną. Przestańmy o tym mówić: postrzegam, iżem więcej powiedziała, niż mówić należało. » Rozrzewniony tak boleśną, a niemniej pożądaną odpowiedzią, otwierałem usta, chcąc jej niewczesną delikatność przełamać, matka w tym punkcie nadeszła, i zaraz się o czem inszem dyskurs zaczął.
Szukałem przez długi czas sposobnej okazyi do wynurzenia żądań moich. Widząc raz matkę w dobrym humorze, rozmawiającą o przyszłem mojem postanowieniu; mówiąc niby w powszechności, rozwodzić się szeroce nad tem począłem, jako w zamęściu szukać posagu i bogatej wyprawy, jestto upadlać tak święte związki: zacząłem dalej wyliczać przymioty, jakiebym chciał znaleźć w przyszłej małżonce, i nieznacznie czyniłem definicyą Julianny. Nie wiem, czy się domyśliła fortelu mojego matka, czy postrzegła w attencyach moich więcej, niż grzeczność, czy oczy Julianny wydały: pod pretextem doskonalszej edukacyi, postanowiła odwieźć ją do blizkiego klasztoru panien zakonnych, i żadnej w tem nie używając affektacyi, w potocznym dyskursie spytała mnie, czyli jestem w tej mierze jednego z nią zdania? Wydał mnie nieprzygotowanego nagły rumieniec; ocuciwszy się jednak nieco, zacząłem szeroce przekładać defekta edukacyi klasztornej, i tak, mniemam, natenczas byłem wymównym, iż gdyby nie była wiadoma matce przyczyna tych remonstracyj, przedsięwzięta podróż nie wzięłaby skutku.
Przyszedł nakoniec dzień smutny rozstania naszego. Cośmy wzajemnie ucierpieli, wieleśmy skrytych łez wylali, wiele przysiąg i oświadczeń zobopólnie uczynionych było! ten chyba pojmie, który się w podobnym razie znajdował. Po odjeździe Julianny, postrzegła matka moja nadzwyczajną we mnie melancholią; strzegłem się towarzystwa, a najmilsza, i prawie jedyna zabawa moja była uczęszczać do miłego, a teraz jeszcze szacowniejszego lasku. Bojąc się więc, żeby zbyteczna melancholia zdrowiu mojemu nie zaszkodziła, chcąc uczynić dywersyą, tak niewczesnemu, jak mniemała, kochaniu, za radą brata swego, umyśliła mnie wysłać do cudzych krajów. Żeby zaś raz poznany od wuja mego Pan Damon, nie był odłączony do mego towarzystwa, tak wyjazd mój naglił, iż w niedziel kilka, wszystko już było gotowe do podróży.
VI. Gdyśmy już prawie byli na wsiadaniu, nagle zaszłe interesa przymusiły matkę moją do tego, iż mnie do jednego z najcelniejszych królestwa miast wyprawić umyśliła, ażebym tym lepiej rzeczy wykierował. Odwlekła się z niezmiernym moim i Jmci Pana Damona żalem, podróż do cudzych krajów: że zaś to miasto dość było dalekie od domu naszego, dany mi był list do jednego z krewnych, który tam przemieszkiwał. Przyjechaliśmy na to miejsce bez żadnego przypadku: osób, do których się stosował interes, nie zastałem, i krewny mój, aż za miesiąc miał powrócić.
Gdym więc, ile bez żadnej znajomości, czas dość smutnie trawił, namienił mi Jmć Pan Damon, iż szczęście zdarzyło nam dość pomyślną okoliczność: znalazł albowiem w temże mieście znajomą sobie damę, Baronową de Grankendorff, która urodzeniem Polka, nie dawno owdowiawszy, przyjechała z cudzych krajów, dla objęcia znacznej na siebie spadłej substancyi, i przez kilka niedziel w tem mieście bawić się umyśliła. Nie przyjmuje w dóm swój tylko afidowanych przyjaciół, i Wmć Pan, gdy tam będziesz przezemnie introdukowanym, staraj się, żebyś o jej tu bytności przed nikim nie wspomniał. Wziąwszy więc naprędce instrukcyą, jak mam sobie w tak dystyngwowanej kompanji postępować, uzbrojony w dobrą fantazyą, pierwszy krok, nie bez wewnętrznego wzruszenia, uczyniłem na teatrum wielkiego świata. Weszliśmy zatem do domu dość przystojnego, w którym znajdowała się białogłowa jedna podeszła, i córek dwie tej damy.
Po pierwszych ukłonach i ceremoniach, odezwała się gospodyni, iż ma sobie za honor przyjmować tak dystyngwowanego kawalera; prezentowała mnie zatem całej kompanji, w której było czterech Ichmościów bardzo maniernych, a jakom uważał przyjaciół Jmci Pana Damona; często albowiem z nim pocichu rozmawiali. Uderzyła mnie w oczy butelka wina szampańskiego, którąm na stole postrzegł, koło niej leżało kilka grów kart, i wszystkie inne do tego rzemiosła narzędzia. Jeden ze czterech Ichmościów nie dał się długo rozmowom szerzyć; i gdy ruszony wyskoczył czopek, pienistem winem zaczął zdrowie przybyłego do kompanji gościa. Nie mogłem tego na sobie przewieść, żebym ochoczej gospodyni zdrowia nie wypił. Gdy obeszły rzęsiste koleje godnej konsolacyi, pomyślnych sukcesów, i t. d.; wino rozweselające serce, przydało ustom wymowy na oświadczenie, jak byłem uszczęśliwiony tak miłem posiedzeniem.
Twarz J. Panny Baronównej starszej zdała mi się przedziwna; jużem chciał wstęp czynić do pożądanej z nią konwersacyi, gdy mi ofiarowano karty, i uczyniono przez to dywersyą wynurzenia affektów. Ochota długo w noc trwała; ja zaś nazajutrz obudziwszy się około południa, z ciężkim bólem głowy, gdy piłem herbatę, dowiedziałem się od Jmci Pana Damona, iż i pieniędzy nie mało wygrałem, i pozyskałem serce jednej z tych bogiń, która mnie była dnia wczorajszego wymównym uczyniła. Nie mógł się wypowiedzieć Pan Damon, z jaką satysfakcyą zapatrywał się na moję piękną prezencyą, i upewnił, iż pozyskałem estymacyą matki, a starsza Jmć Panna Baronówna coś więcej, niż dobrą przyjaźń ku mnie powzięła.
Uczęszczaliśmy codziennie do tego domu tak wielce przyjemnego: uznawałem coraz większe progressa w sentymentach Jmć Panny Baronównej, ale mnie dziwiła odmiana szczęścia w karty; przez pierwsze albowiem dwa dni powróciłem się do domu z korzyścią; zaś od tego czasu i w tryszaka dziewiątki mijały, i w maryaszu pamfil odemnie stronił: nakoniec gdym chciał rewanżować w pikietę, musiałem się z tuzami pożegnać, a co najgorsza, i z pieniędzmi; tak dalece, iż gdyby nie znajomy w mieście kredyt matki mojej, dawnoby już było trzeba do domu powracać.
Cieszył mnie w takowem utrapieniu Jmć Pan guwerner nadzieją odmiany szczęścia, i sam o sobie powiadał, iż grając raz w chapankę z Kardynałem de Fleury, przez jedną noc przegrał był sto sześćdziesiąt tysięcy liwrów; nazajutrz zaś i przegrane pieniądze odegrał, i jeszcze zostało mu się w zysku czterdzieści tysięcy. Na dobitkę zaś pocieszenia, przydał z misternym uśmiechem, iż kto w kochaniu szczęśliwy, w karty zyskiwać nie może. Byłbym z całego serca gry przestał, ale to było na przeszkodzie, iż Jmć Panna Baronówna starsza, która zniewoliła serce moje, rada sama zabawiała się kartami, a jam był w jej partyi. Oprócz ustawicznej przegranej gnębiły mój worek bardzo częste, a jakby na przemiany kolejno następujące urodziny i imieniny Jejmci Pani Baronowej, i jej pociech: nie obchodzić zaś tych uroczystości wiązaniem i ucztą, byłobyto wykroczyć przeciw wspaniałości umysłu, i sentymentów od Jmci Pana Damona zaleconych.
Już mijał czwarty tydzień proby sentymentowej, gdy raz na kolacyi Jmć Pan Damon winem nieco rozgrzany, przemówił się z jednym kawalerem naszej kompanji. Z początku, dość politycznie dawali sobie do wyrozumienia wzajemne nieukontentowanie; od słowa do słowa, przyszło do tego, iż adwersarz Jmci Pana Damona, nazwał go oszustem i filutem. Nie mogąc wytrzymać tej zniewagi Jmci Pana Markiza, porwałem się z miejsca, tamten do szpady, w momencie wszyscy do oręża. Stał się rozruch wielki i bitwa powszechna, z naszym jednak awantażem; albowiem przeciwnik Jmci Pana Damona dostawszy ciosu, padł na ziemię. Po długiej utarczce tamci tył podali; ja ich goniąc, wyparowałem na ulicę, obskoczony od żołnierzy, odbieżony od wszystkich w tym punkcie, gdy bagnety ucinać zamyślam, nie wiem, pałaszem, czyli berdyszem w głowę cięty, padłem bez zmysłów na pobojowisku.
Co się dalej ze mną stało, nie pamiętam: to wiem, iż gdym pierwszy raz oczy otworzył, zobaczyłem się w miejscu nieznajomem; a gdym się spytał, gdzie jestem, dowiedziałem się, iż byłem w kordygardzie. Prosiłem natychmiast otaczających mnie żołnierzy, ażeby przyszedł do mnie oficer, mający nad nimi zwierzchność: przyszedł natychmiast, i gdym mu nazwisko moje powiedział, zaraz mnie własną karetą odesłał do stancyi. Niech każdy osądzi, co się zemną wtenczas działo, gdym tylko cztery mury zastał, i tę niepocieszną od zdziwionego gospodarza nowinę, iż Jmć Pan Guwerner dnia wczorajszego w nocy, zabrawszy wszystkie rzeczy, pocztą wyjechał, opowiedziawszy wprzód, iżem ja go już był uprzedził, odebrawszy wiadomość o śmierci matki mojej.
Strapiony niezmiernie, zacząłem czynić starania, aby się dowiedzieć o zbiegłym Damonie, ale usiłowania moje były niewczesne. Chciałem się o nim informować w domu Jejmość Pani Baronowej, ale i tej nie zastano: pokazało się albowiem naówczas, iż to była awanturnica, od niedawnego czasu w tem mieście bawiąca się, która kilku młodzieży powabami mniemanych córek swoich, złudziła i oszukała. Zapewne zaś bojąc się dla siebie złych konsekwencyj, po ostatnim przypadku, uciekła z zabranym łupem nieostrożnej młodzieży.
VII. Prędzej, niżelim się spodziewał, ani sobie życzył, odebrała matka moja wiadomość o mojej awanturze, i list, którym w dni kilka odebrał, chociaż nie był według tonu wielkiego świata, dał mi jednak do wyrozumienia, iż akcye moje nie miały aprobacyi. Bojąc się złego w domu przyjęcia rozpisałem listy do różnych przyjaciół i krewnych, aby, ile możności, usprawiedliwiali przed matką i wujem lekkość procederu mojego, pochodzącą bardziej z niewiadomości, niż ze złego charakteru. Więcej mi dopomogła miłość wrodzona, niż cudze remonstracye, osobliwie gdym sam list napisał, przyznając błąd, i zupełną odmianę życia obiecując. Respons był pomyślny. Może pretext obaczenia jedynaka najwięcej dopomógł: poznałem to doświadczeniem: gdy albowiem po pierwszem niby zimnem przywitaniu, wzięła mnie matka na stronę, i tam przygotowaną perorę z przyzwoitą powagą zacząć chciała, szły słowa oporem; a gdym jej padł do nóg, płacz ją wydał. Jam rozrzewniony pomógł jej płakać, i na tem się skończyło, iż rozeszliśmy wcale inaczej, niżeśmy się oboje spodziewali: ona z większem, niż przedtem jeszcze do mnie przywiązaniem, ja z szczerą chęcią poprawy, nauczony doświadczeniem, iż nie masz takowej w dzieciach zdrożności, którejby miłość rodziców nie mogła przezwyciężyć.
Osiadłem więc na nowo w domu; i czyli żarliwość szczerego nawrócenia, czyli pamięć wstydliwej dla mnie awantury, czy widok przykładnej matki, takiego był cudu przyczyną, iż przez cały miesiąc wiodłem życie przykładne i niepoślakowane. Zabrał Damon romanse: żeby zaś były zabawne, albo pożyteczne xięgi w języku polskim, nawet żeby być mogły, nie wierzyłem temu, mając w świeżej pamięci dyskursa Jmci Pana Damona, iż w samym tylko francuzkim języku wszystkie umiejętności osiadły. Wszedłszy raz do apteczki, gdziem według starodawnego zwyczaju codzień przed obiadem, a czasem i dwa razy chodził, gdym po wódce pierniczków cukrowych szukał, znalazłem w kącie historyą o Aleksandrze wielkim. Zadziwiony, że się mogła w języku polskim znaleźć insza jaka xięga, oprócz nabożnych, wziąłem ją, i zaniosłem do stancyi z mocnem przedsięwzięciem, że ją będę czytał; jakoż tegoż samego dnia przeczytałem pół karty.
Dziwiły mnie niesłychane awantury, gdy się w morze spuszczał, i na wózku gryfami zaprzężonym bujał po powietrzu: przecież przyznać się muszę, iż srogi gwałt czynić sobie musiałem, żeby zaczętego dzieła dokończyć. Jużem był doszedł rozdziału dwudziestego, a przeto znajdowałem się na połowie heroicznej pracy mojej, gdy wszedłszy do mnie pewien, często goszczący w domu naszym zakonnik, a wziąwszy mi z rąk xiążkę, skoro kilka peryodów przeczytał, zgromił mnie straszliwie, iżem śmiał czytać xiążkę pogańską, i frankmasońską. Przestraszony takiemi słowy, odniosłem xięgę do apteczki, a matka informowana o jej złości, kazała ją spalić.
Między wielu, którzy się do nas częstokroć zjeżdżali sąsiadami i sąsiadkami, była Jejmość Pani Podstolina, dość blizka krewna matki mojej: ta niegdyś bywała u dworu, a co większa raz w Warszawie na sejmie. Zwyczajnie, skoro gdzie przyjechała, zaczynała dyskurs o wspaniałościach miejsca tego, o różnych, które za jej czasów bywały, awanturach, o grzeczności dam, o galantomji kawalerów, o wybornych obojej płci sentymentach. Temi dyskursy wzięła zupełnie górę nad całem sąsiedztwem, w parafji nikt przed nią w ławce nie siedział, w processyi podczas odpustu tuż szła za xiędzem: nasz pleban, kiedy rozdawał kolędy, zawsze ją najpierwej czcił i mianował: a chociaż te dystynkcye, nieskończenie parafianów obchodzić zwykły, taka była przemożność jej reputacyi, iż nawet Pani Podczaszyna stara, niegdyś pierwsza w całej okolicy, cierpliwie znosiła krzywdę swoją.
Ta tedy Jejmość Pani Podstolina, wszcząwszy raz dyskurs o czytaniu xiąg, powiadała całej kompanji, jako za jej czasów w Warszawie i damy i kawalerowie czytali Koloandra wiernego. Gdym się jej spytał, czyli ten kawaler, tak jak mój Alexander latał po powietrzu, i bił się z całym światem? « Mylisz się Wmć Pan, rzecze, kiedy na takich sprawach zasadzasz i ustanawiasz zacność kawalerów doskonałych. Koloander, lubo w wielu potyczkach mężny, nie tem się zaszczycał; ale sam jego przydomek dowodzi, iż nienaruszona raz ku ulubionej kochance przychylność, szczere i heroiczne, choćby z największym życia hazardem dla niej usługi, najżywszych sentymentów dozgonna trwałość, to mu nadało imie wiernego; imie wspanialsze nad te wszystkie, któremi się zaszczycali rycerze i monarchowie świata. Sam Wmć Pan uważ, iż być wiernym w kochaniu, jestto być razem wielkim, wspaniałym, mężnym, sprawiedliwym. »
Nie miałem co odpowiedzieć na takie zagadnienie, a przypomniawszy sobie owego Cyrusa, którego mi mój Pan guwerner explikował, prosiłem ją po obiedzie, skoro się goście rozjeżdżać poczęli, ażeby mi chciała pożyczyć, tej wybornej w polskim języku historyi. Z początku trudnić poczęła, gdym nakoniec ze łzami o to nalegał, dała się użyć prośbom moim, i tegoż samego wieczora przybył pożądany do domu mojego Koloander.
VIII. Nie było jeszcze doszło do wiadomości matki mojej, iż wiele dłużników mieli karty z mojemi podpisami na znaczne summy, z których pan Damon z towarzystwem swojem korzystał. Z początku nie śmiałem o tem wspominać: bojąc się jednak, żeby dłużnicy prosto do matki rekursu nie uczynili, gdym dobrą porę upatrzył, opowiedziałem jej wszystko szczerze. Odpuściwszy więcej, darowała mniej. Kazała napisać do dłużników, aby się z kartami stawili, z upewnieniem, iż każdy odbierze, co mu się będzie należało. Mogłaby była wprawdzie, według rady plenipotenta swego, nie zapłacić dłużnikom: ale delikatność jej sumienia nie chciała zostawować w odpowiedzi ludzi niewinnych za cudze przestępstwa. I tak, czyli nie umiejąc, czyli nie chcąc czynić różnicy między sprawą prawną, a sprawiedliwą, wolała, ile majętniejsza, szkodować, niż być przyczyną szkody ubogim: mogę bezpiecznie mówić ubogim, bo to byli obywatele kupcy i rzemieślnicy stołecznego miasta naszego województwa.
Czytanie Koloandra wiernego, wzbudziło we mnie nieznacznie chęć do kontynuowania sentymentowej zaczętej przez Pana Damona edukacyi. Zdała mi się wieś zbyt szczupłym teatrum do praktykowania reguł, któremi byłem napojony. Julianny w domu nie było; jużem był wynalazł cel affektów moich Jejmć Pannę Podwojewodzankę; ale gdym pierwsze kroki czynić począł, zagadł mnie z góry Jmć Pan Podwojewodzy, obiecując córkę, prosząc o zapis i ostrzegając dożywocie. Przejęło mnie wskróś takowe barbarzyństwo, i zbrzydziwszy wieś do ostatka, tylem na matce wymógł; iż mnie przy wuju, który z naszego województwa został był posłem na sejm, wysłała do Warszawy.
Każdy człek młody, pierwszy raz przyjeżdżający ze wsi do stołecznego miasta, zatłumiony zostaje wielością i rozmaitością rzeczy, które się przed jego oczyma snują. Ta impresya tym była we mnie żywsza, im większe miałem pragnienie obaczyć i poznać, jak teraz mówią, świat wielki. Przyrównywając niezgrabność moją ziemiańską, do cudnej udatności kawalerów stołecznych, z początku czułem wstyd wielki i upokorzenie. Nauki i objaśnienia wujowskie wdrożyły mnie powoli w uczciwą przytomność i prezencyą; ale nierównie więcej winny zostałem damom. Z ich łaski pozbyłem się nałogu niewczesnej kawalerskiemu stanowi modestyi. Wyśmiany w dobrej kompanji za wstydliwe zarumienienie się, stałem się odważnym: poznałem, iż, co lud prosty nazywa obmową, wyborny świat mieni być uciesznym żartem, duszą wybornej konwersacyi: i takem się w tem nowem rzemieśle wyćwiczył, żem wkrótce przeszedł tych, których mi przedtem naśladować kazano.
Jużem był przekonanym u siebie, że mi nic nie brakowało do wytworności; ale wywiódł mnie z błędu jeden poufały od dwóch dni po pierwszem poznaniu przyjaciel. Ten przyszedłszy do Warszawy w kubraku bez chłopca, jeździł już naówczas karetą angielską na resorach, a osi uginały się pod ciężarem sążnistych hajduków. Wziął do mnie serce, i zaprosiwszy na ostrygi, gdy się inni goście rozeszli, tak mówić począł.
« Rozumiem, iż nie będziesz mi miał za złe, że świeżo na to wielkie teatrum przybyłemu, dam rady niektóre, i takie reguły przepiszę, z których zachowania, widzisz Wmć Pan z mojej sytuacyi, jakem korzystał. Gdyby człowiek mógł dysponować urodzeniem swojem, byłbym zapewne obrał Wmć Pana sytuacyą, albo jeszcze lepszą: inaczej się ze mną stało. Urodziłem się, prawda, szlachcicem, ale tak ubogim, iż rodzice myśląc jedynie o wyżywieniu, nie mieli czasu myślić o mojej edukacyi. Skorom lat jedenastu doszedł, wyprawiony, a bardziej wypchnięty byłem z domu rodzicielskiego: oprócz błogosławieństwa, nic mi na drogę nie dali. Udałem się na służbę, i naturalna jakowaś raźność przymilała mnie w oczach tych, u których służyłem. Postrzegłem, iż ta raźność i dobra fantazya była instrumentem mojego szczęścia: ten dar natury, utrzymywałem i pielęgnowałem, ile możności; i takem go z czasem powiększył i wydoskonalił, iż stała się nieznacznie efronteryą. Trzeba, Mospanie, mieć czoło miedziane, kto chce co na świecie wskórać.
« Dla czegóż się, proszę, ludzie cnotliwi, zacni, przystojni, uczeni, na fortunę skarżą? Nie dla innej przyczyny cierpią, tylko, iż nie umieją swego towaru sprzedać. Mniemają, iż przy modestyi lepiej się cnota wydaje: fałszto wierutny. Minęły te czasy, albo ich może nie było, czemu ja najbardziej wierzę, żeby cnotę szukano: jej się za szczęściem ubiegać trzeba; albo medytować o głodzie nad marnościami świata tego. Dobra rzecz i nader pożądana mieć talenta, ale większa sztuka, nie mając talentów, ujść za doskonałego. Nie będę Wmć Pana bawił mojemi awanturami; możesz się dorozumieć iż musiałem ich mieć i wiele, i rozmaitych, niżlim przyszedł do tego stanu, w którym mnie Wmć Pan widzisz. Wracam się więc do przełożenia niektórych sposobów, jakiemi można zyskać wziętość, i zarobić na reputacyą doskonałego kawalera.
« Najprzód, trzeba, ile możności, pozyskać trojaką reputacyą, galantoma, junaka i filozofa. Trzeci ten przymiot dawniejszemi czasy nie był potrzebny, teraz konieczny. Kawaler modny wcale jest teraz odmienny od owych galantów czasu Ludwika XIV we Francyi, albo Augusta II w Polszcze. Reguły sentymentowe, w takich naówczas były obrębach przystojności, modestyi, sekretu, iż amant, który sobie cel swojego kochania obrał, albo zmierzał po parafiańsku do stanu świętego małżeńskiego, albo zostawał dozgonnym prawie niewolnikiem osoby ulubionej. Najmniejsze przestąpienie reguł galantomji, było przestępstwem niedopuszczonem: a dama i kawaler, męczennicy własnego uprzedzenia, rozumieli czasem, iż się serdecznie kochają wtenczas, gdy się nudzili wzajemnie.
« Postrzegły te grube w kochaniu defekta damy, i śmielsze od nas, zrzuciły jarzmo niewczesnej przystojności. Że sinogarlice wiecznie płaczą, tym gorzej dla sinogarlic, mówiła mi niedawno grzeczna jedna i bardzo modna dama. Statek jest teraz przymiotem podłych tylko umysłów; po wsiach jeszcze może kochają się podawnemu, u nas w Warszawie, nawet po kramach i przy warstatach modna teraz panuje galantomia. Rozwodzić się więc z affektami, wzdychać, płakać, cierpliwie oczekiwać, wyszło to z mody. Wstęp pierwszy czyni efronterya, giesta wolne, dyskursy śmiałe, obmowa, chlubienie się z mniemanego szczęścia, strój wytworny, ekwipaż gustowny, expens rozrzutna. Gdy Wmć Pan w posiedzeniu z damami będziesz, niech laufer raz poraz od samegoż Wmć Pana skomponowane bilety nosi, a Wmć Pan czytaj je, niby z dystrakcyą; uskarżaj się, iż momentu wolnego czasu znaleźć dla siebie nie możesz; spytany od kogo te poselstwa i bilety? czasem z misterną miną, czasem z uśmiechem powiadaj, że to interes domowy, małej wagi, i t. d.; a jeżeliby był ogień na kominku, pójdź do niego, i inny dyskurs zacząwszy wrzuć w ogień bilet, tak nieznacznie i ostróżnie, żeby to wszyscy postrzegli.
« Pomaga i to w kompaniach do akceptacyi, gdy w dyskursie potocznym najdystyngwowańsze osoby będziesz Wmć Pan cytował, i wspominał poufale: byłem u hetmana, grałem z kanclerzem, polowałem z wojewodą, i t. d. Sposób ten wchodzi nieco i w reguły junackie; ale do nabrania tej reputacyi najlepiej służy uczęszczanie z tymi, którzy bezkrwawnemi pojedynkami zasłużyli sobie na reputacyą walecznych rycerzów; opowiadanie dzieł marsowych i hazardów w wielu okolicznościach w kompanji damskiej, albo ludzi spokojnych, może wielce dopomódz. Za powrotem z cudzych krajów, lepsze się Wmć Panu pole otworzy: nie obawiając się świadków, i przed junakami będziesz się mógł z męztwem swojem popisać. Nie od rzeczy będzie i to, gdy będziesz Wmć Pan miał zawsze przy łóżku parę pistoletów, choćby i nienabitych, i w tejże samej izbie, albo wiszący, albo stojący w kącie pałasz z furdymentem.
« Co do trzeciego punktu, masz Wmć Pan wiedzieć, iż wiek nasz terazniejszy, jestto wiek oświecony: tak jak angielskie fraki, i filozofia w modę weszła. U najmodniejszych dam zastaniesz Wmć Pan na gotowalni tuż przy węzełkach i bielidle xięgi pana Rousseau, filozoficzne dzieła Woltera, i inne podobnego rodzaju pisma. Trzeba więc koniecznie postawić się w stanie prowadzenia dyskursu, gdy Wmć Pana z tej strony zagadną. Nie rozumiej Wmć Pan, żeby dla tej przyczyny potrzeba było nieustannie czytać, aplikować się, i wchodzić w głębokie spekulizacye. Nie tak to trudno zostać filozofem, jak Wmć Pan rozumiesz: chwal tylko, co drudzy ganią, myśl, jak chcesz, byleby osobliwie; kiedy nie kiedy z religji zażartuj, decyduj śmiele a gadaj głośno; przyrzekam, iż ujdziesz wkrótce za wielkiego filozofa... » Chciał więcej mówić, ale znać dano, iż już czas jechania; z ciężkim więc moim żalem musiał dyskurs zakończyć, i razem z nim pojechaliśmy na asamble.
IX. Wkrótce po tej konwersacyi odebrałem wiadomość o śmierci matki mojej. Mimo naturalną z przyszłej swobody satysfakcyą, uczułem żal prawdziwy z tej straty. Uśmierzył się zczasem, a natychmiast snować się w imaginacyi poczęły rozmaite projekta. Podróż do cudzych krajów największą we mnie czyniła impressyą. Jakoż nie wyjeżdżając z Warszawy, uczyniłem wszystkie dyspozycye i przygotowania do drogi. Nowy mój Mentor ułożył plantę przyszłej mojej peregrynacyi; a gdy w pośrodku tej pracy dla mnie podjętej, widziałem go nieco pomięszanym, przyznał mi się, iż dla pewnych bardzo nagłych interesów, przymuszony był szukać na kredyt pięćset czerwonych złotych: ofiarowałem mu natychmiast moje usługi, i chcąc pokazać wspaniałość animuszu, wyliczyłem tysiąc bez karty i bez prowizyi.
Skorom się w grubej żałobie pokazał, właśnie jakby czarny kolor miał jakiś osobliwy przymiot do pociągania ku sobie serc ludzkich, zobaczyłem się otoczonym kompanią najmodniejszych kawalerów: damy na mnie lepiej poglądać zaczęły; szły kolejno obiady i wieczerze; Jmć Pan Doświadczyński był duszą każdego posiedzenia: gdy więc pozostałe po matce pieniądze z domu przywieziono, połowę wziął faraon z kwindeczą, resztę kupcy i rzemieślnicy.
Układając plantę podróży mój przyjaciel, to mi najprzód przepisał, abym w gotowiźnie wziął kilka tysięcy czerwonych złotych, i wexel od bankiera na tyle drugie. Nie chcąc czasu wyjazdu przedłużyć, napisałem do mego plenipotenta, żeby na kontraktach Lwowskich zastawił jednę, lub dwie wsi moich dziedzicznych, a pieniądze jak najprędzej przywoził do Warszawy. Uczynił zadosyć, i z większą, niżlim się spodziewał, punktualnością rozkazom moim: zamiast albowiem dwóch wsi, trzy zastawił.
Przyjechał zatem ze złotem ważnem, obrączkowem, do Warszawy, a prędkość jego w dostawieniu pieniędzy, tak mnie zniewoliła, iżem go obligował, aby w niebytności mojej nie tylko interesami, ale i rządem substancyi mojej chciał się zatrudnić. Podjął się nie bez wstrętu tak wielkiej pracy, szeroce mi przekładając, jaki czyni heroizm, gdy się podaje może na ludzkie obmowy, narażenie się krewnym pańskim, na niebezpieczeństwo własnej straty, i t. d. Ażebym te sprawiedliwe skrupuły przezwyciężył, i dał dowód statecznego przywiązania, zapisałem mu prostym długiem na jednej wiosce kilkanaście tysięcy złotych. Dopieroż kontent z dobrego uregulowania interesów, serio o przyszłej drodze myślić począłem.
Już była upakowana połowa garderoby, gdym odebrał list od mojego plenipotenta, w którym mi donosił, iż bytność moja koniecznie potrzebna w Lublinie na poparcie sprawy, której on sam był przyczyną, namówiwszy mnie, abym gwałtownie wypędził z dziedzicznej wioski jednego sąsiada, na fundamencie dawnych mojej familji do tejże wioski pretensyj. Udałem się po radę do mego poufałego przyjaciela; i na tem stanęło, abym pojechał, wystarawszy się wprzód o listy instancyalne do deputatów.
Zacząłem więc wizyty, i zyskałem od kilku panów ten pożądany paszport do sprawiedliwości narodowej. Jeden z Jaśnie Wielmożnych do którego właśnie w wigilią, grając w kwindecza, trzysta czerwonych złotych przegrałem, najchętniej pomoc swoję przyobiecał, i na wieczerzą do siebie zaprosił. Zasiadłszy do stolika, czując obowiązek wdzięczności, takem umiał kształtnie z piątkami uciekać, iż nazajutrz rano, niżelim się jeszcze obudził, przyniesiono rekomendacyalne listy votanti sigillo, a na każdym było P. S. ręką własną mojego protektora. Znalazłem niedawno jeden z tych listów, nie wiem dla jakiej przyczyny nie oddany. Słowo w słowo przepisany, dla lepszej czytelnika w podobnych może okolicznościach informacyi, tu go kładę:
Mnie wielce Mości Panie i Bracie!
« Wiadome mi są arcy zbawienne i doskonałe J. W. Wmć Pana sentymenta, w każdej okoliczności wydawające się, a tym bardziej w tym stopniu, w którym obczyzna czułej jego pieczołowitości powierzyła administracyą sprawiedliwości świętej. Sitiens justitiam Jmć Pan Doświadczyński MW. Mciwy Pan udaje się do łaskawej J. W. Wmć Pana protekcyi, a wiedząc o tej przyjaźni, którą mnie zdawna zaszczycasz, prosił mnie, abym za nim wniósł prośby moje. Gdy go J. W. Wmć Pan dzielną łaską swoją wesprzeć raczysz, dasz dowód statecznej ku mnie przychylności, i wzbudzisz do wypełnienia skutecznego tych obowiązków, z któremi mam honor zostawać. »
P.S. Proszę serdecznie, kochany przyjacielu, bądź łaskaw na rekomendowanego, a nie zapominaj o rekomendującym.
X. Przyjazd mój do Lublina otworzył mi nowe teatrum, inszą, a wcale mi przedtem niewiadomą postać rzeczy poznałem. Zacząłem się od plenipotenta mojego informować, jakiemi sposoby miałem sobie postępować, abym dobrze wykierował interesa. Warszawskie albowiem moje oraculum, nie mógł mnie doskonale w tej mierze oświecić, ponieważ nie mając dóbr dziedzicznych, ani summ na zastawie, wolen był zupełnie od prawnych interesów, a przeto wiedzieć nie mógł, ani znać trybu Lubelskiego, lub Piotrkowskiego. Nauczyłem się więc, iż, kto ma sprawę, koniecznie mu do wygranej trzech rzeczy potrzeba. Pierwsza z nich kredyt własny, lub wsparcie mocnych protektorów. Druga, znajomość, przyjaźń, lub pokrewieństwo z sędziami, a w niedostatku, ten dzielny sposób, którego lubo wyrazić nie śmiem, w potrzebie jednak, albo wyrówna, lub więcej dokaże, nad przyjaźń i pokrewieństwo. Na końcu się zwyczajnie kłaść zwykła sprawiedliwość interesu.
Na fundamencie więc tych i innych wielorakich instrukcyj, zacząłem pracowite wizyty, do każdego w szczególności z Jaśnie Wielmożnych, nosząc drogi depozyt listów rekomendacyalnych. Trzeba było nie raz uprzedzać wschód słońca, piąć się czasem po ciemnych i niewygodnych schodach na drugie, trzecie, lub czwarte piątro; a doszedłszy pożądanego terminu, w ciemnym częstokroć przedpokoju, z pokorną rzeszą współpacyentów czekać szczęśliwej pory, kiedy się Jegomość Dobrodziej obudzi, albo dla nas widocznym będzie. Odmykał drzwi pańskiego pokoju Matyasz może, albo Iwan, z prawowiernego Katolika, świeżo dla trybunalskiej publiki, od J. W. Pana kreowany Mahometanin.
Wpuszczony raz do pokoju, miałem honor zobaczyć ze wszech miar straszliwego sędziego. Nie ruszywszy się ze stołka wysłuchał pokornej oracyi, a wspaniałosurowem okiem zmierzywszy mnie pokilkakrotnie od stóp do głowy, kazał pajukowi podać sobie miednicę staroświecką piękną marcypanowej roboty, z rżniętym w środku, jakem postrzegł, nie jego herbem: dopiero umywszy się należycie, odprawił mnie w krótkości słów zwykłym wielkim ministrom komplementem: zobaczę o co rzecz idzie, będziesz miał Wmć Pan w czasie rezolucyą.
Jeszcze mi dotąd stoi w oczach postać domu jednego z moich sędziów. Sposób, którym jego kamienicy ex officio niegdyś izba i alkierz, naówczas sala audyencyonalna i gabinet był przystrojony, prezentował spór osobliwy między wspaniałością i nędzą. Mury sali okryte były obiciem, którego jeden bryt był płomienisto wytartego półatłasku, drugi włóczkową robotą w kostkę; stół wielki na środku okrywał bogaty perski dywan, a naokoło izby stały nierównie z prostego drzewa zydle: i jedno stare krzesło wyzłacaną skórą wybite, z poręczami. Pokoju wązkiego sypialnego mury były obnażone; przy łóżku parawanik, zamiast płotku kilimek wytarty, łóżko szczupłe, a nad nim śklnił się makat złotogłowy. Wisiały rzędem zegarki kameryzowane, dalej sute rzędy, szable złote i karabele. Zadziwiony niespodziewaną wspaniałością pomyśliłem sobie: o jak szczęśliwe to miasto gdzie i tak prędko i tanio, i tak pięknych rzeczy dostać można!
Szedłem kolejno oddając wizyty, a gdym spracowany przykrą podróżą spoczywał w domu, przybiegł do mnie plenipotent, donosząc, iż nazajutrz przypadały imieniny jednego z Jaśnie Wielmożnych, trzeba więc, aby przygotować godne tak zacnej osobie wiązanie. Ten Jaśnie Wielmożny Jan w Piotrkowie Ewanielista, był teraz w Lublinie Chrzcicielem. In gratiam tak wielkiej gali dawał bal mój adwersarz; żeby się nie dać nie tylko w sprawie, ale i w szczodrobliwości przezwyciężyć, kareta moja francuzka z szorem mosiężnym wyzłacanym przeniosła się zaraz do wozowni J. W. solennizanta, i nie bez skutku. Uczułem albowiem nazajutrz dowód łaski jego; idąc na schody ratuszowe wsparł się na mnie, i miałem honor dźwigać go do samej izby sądowej.
Po tych pierwszych krokach odemnie uczynionych, złożyliśmy radę z plenipotentem, jak sprawę zacząć, jak ją prowadzić, i jak, ile możności, upewnić jej dobry skutek. A że, jakem wyżej namienił, sam mój pan plenipotent był sprawcą tego wszystkiego, ponieważ on mnie przywiódł do tej rezolucyi, żebym szlachcica ze wsi wygnał, co było okazyą kilku zabójstw i kresy we łbie mojego adwersarza: więc spodziewałem się, iż szczere zdanie otworzy, i całemi siłami zaczętą sprawę popierać będzie. Gdyśmy się więc samnasam z sobą zamknęli, tak do mnie mówić począł:
«Praktyka kilkunastoletnia, ważność interesu, szczere do osoby Wmć Pana Dobrodzieja przywiązanie, są mi pobudkami do przełożenia wiernej rady mojej. Z tych więc powodów wkrótkości słów do wyrażania treści rzeczy przystępuję. Naprzód potrzeba, ażebyśmy zamówili do tej sprawy ledwo nie całą palestrę; a lubo według przepisów konstytucyi, nie mogą tylko trzech stawać w jednej sprawie, jednak bywała to niekiedy w zwyczaju, że można sprawę na kategorye podzielić; do każdej zamówmy osobnego patrona, od replik będą insi. Resztę wezwiemy przynajmniej na konferencyą! skąd ten zysk, iż już potem nie mogą być użyci od przeciwnej strony. A tak nasz adwersarz nie znajdzie dla siebie tylko wyrzutków, izbie mniej znajomych, i których nasi potrafią łatwo zahuczyć.
«Wiem ja kilku ze sławniejszych mecenasów, którzy wielkie mają zachowanie z deputatami, ci zwykli ich ujmować dla pacyentów sposobami, jak Wmć Pan rozumiesz. Teologowie wyborni, umieją skrupuły rezolwować, wątpliwość znosić, trwogę uśmierzyć, prawo wytłumaczyć. Wiadomość najskrytszej okoliczności daje im powagę nad tymi, których najlepiej rozum, sumienie i potrzeby znają; ich więc jak najusilniej ujmować nam potrzeba.
«Znam także niektórych w palestrze, co umieją stare charaktery czytać w dawnych i niewiadomych aktach; i chociaż czasem połowa tranzakcyi zbótwiała, albo ją myszy wygryzły, oni to wciąż czytają, extrakty wypisują, a ci, którzy lektę i korrektę kładą, przez respekt ich talentu, nie śmią weryfikować kopji z oryginałem, i ślepo podpisują podane sobie extrakty. Sprowadzę więc Wmć Panu jednego z takowych dobrze mi znajomego, i nie w jednej okoliczności wyprobowanego; opowiem mu sprawę naszę, i jakiejbyśmy jeszcze potrzebowali tranzakcyi; a upewniam, że ją wynajdzie dla nas. Ale takowa kwerenda będzie cokolwiek kosztowała.
«To zakończywszy, trzeba nam się będzie starać, ująć tego deputata, przy którym sentencyonarz. Nie uwierzysz Wmć Pan, jak ten punkt do naszej sprawy potrzebny.»
Scisnąłem i ucałowałem serdecznie tak zabiegłego i życzliwego plenipotenta, i postępując stopniami w wykonywaniu zbawiennej rady jego, obligowałem go, ażeby zaprosił do mnie na konferencyą tylu Ichmościów mecenasów, ile mu się będzie zdawało. A tymczasem zacząłem czynić przygotowania na konferencyą. Przyniesiono wina dwanaście flasz wielkich garncowych, garniec po sześć czerwonych złotych. Rozłożyłem przytem fascykułami papiery, summaryusze, i papier naokoło stolika do konnotowania informacyj i dokumentów.
XI. Wkrótce zeszło się do mnie dziesięciu poważnych i okazałych mecenasów. Na większej połowie znać było poprzedzoną gdzieindziej konferencyą. Odebrawszy od każdego cum omni formalitate komplement, musiałem się zdobyć na tyleż odpowiedzi. Postawiono kilka flasz na stole; wtem ruszył się mój plenipotent, prosząc na słowko, i odprowadziwszy mnie na bok, obrócił się twarzą na przeciwko nim, szepcząc do ucha: uważajże Wmć Pan tego w kontuszu papużym, opasanego od piersi... rzekłem: widzę... otoż ten ma wielki przystęp do J. W. N. N... któremu nie dawno za wygraną sprawę, wyrobił dożywociem wieś od wojewody N.N. Ale to wielki sekret... Ten znowu drugi, co ma karabelę demeszkową, złotem nabijaną z rękojeścią kości słoniowej, ma ją w podarunku od deputata N.N. za to, że mu nagalił kontrakt arendowny na lat trzy bez pieniędzy. Tamten zaś, co ma wąsik ze szwedzka ogolony, już podeszły, w starym czarnym wytartym kontuszu, jestto ten, co ordynaryjnie pisuje dekreta deputatowi trzymającemu sentencyonarz, natenczas kiedy z umowy z pisarzem ma sobie w której sprawie ustąpiony; trzeba będzie i o nim pamiętać.
Wróciwszy się do ichmościów, zacząłem naprzód zdrowie prześwietnej palestry, statecznej ich przyjaźni: najstarszy moje zaczął, a skosztowawszy, że wino i dobre i stare, zaczął kolej łaski nieustającej. Szły rzęsiste kielichy, gdy jeden z Ichmościów pracowitszych odezwał się do mnie: «Mości Dobrodzieju! sprawa sprawy nie tamuje: czas się wycieńcza, przystąpmy do poznania sprawy: przy czytaniu dokumentów, gdy nam którego zabraknie, kielich to miejsce zastąpi...» Zgoda, zgoda, zawołali wszyscy, i obsiedli stolik według wokacyi.
Zaczął plenipotent mój informować ich o sprawie. Każdy z mecenasów notował sobie potrzebniejsze okoliczności. Przerywanie, papierów oglądanie, przytaczanie prejudykatu, nie mało i mięszały i przedłużały ciągłą informacyą. Jużeśmy byli w pół summaryuszu, kiedy młodzieniec jeden wykwintnie ubrany, wchodzi z trzaskiem do pokoju, za nim kozaczek z zaplecionym czerwoną wstążką sełedcem, i pokojowiec w zielonych sukniach z kordelasem, strzelca nadwornego podobno reprezentujący: tych jeszcze poprzedził wyżeł młody, rozhukany, który rozumiejąc podobno, że jedzą u stolika, wspiął się nań łapami we wszystkim pędzie, i kielich wywrócił duży pełen wina, wszystkie papiery moje zlał, i notata Jchmościów patronów, a co gorsza kilka pięknych kontuszów i żupanów winem tym splamił.
Porwali się wszyscy od stołu, i jeden z uszkodzonych rzecze: «a mości Skarbnikiewiczu, skarżyć się będę przed J. W. Wujem za szkodę moję...» Przędko mi poszepnął plenipotent do ucha, abym tego młodzieńca, jak najgrzeczniej przyjął, bo to siostrzeniec rodzony J. W. Prezydenta, ma już deklarowaną chorągiew; ten ma zwyczaj, a bardziej zlecenie, pod tytułem ćwiczenia się w prawie, przysłuchiwać się konferencyom, jest pod dyrekcyą patrona tego, co w kubraku ponsowym: ten go zwyczajnie przywodzi na konferencye ludzi majętnych, a ci wiedzą, jak ten honor zawdzięczać. Przywitawszy więc z należytem uszanowaniem pożądanego gościa, podałem na kolej zdrowie J. W. wuja, szło to kilką ogniwami z odmianą tylko symboliczną tytułów. Potem za pozwoleniem gościa, który żądał także przysłuchać się sprawie, zasiedliśmy do kontynuowania informacyi. W prawdzie ten młodzieniec, więcej się psem swoim bawił, jak słuchaniem sprawy: świstał, kazał warować, czapkę rzucaną podać; lubo to czyniło dystrakcyą słuchaczom, chwaliliśmy psa i pana, a tymczasem skończyła się informacya.
Czas odetchnienia zastąpiły rzęsiste kielichy, wtem jeden z mecenasów, tak się do mnie odezwał: «Zrozumieliśmy dostatecznie tę sprawę. Dwie ona ma postaci jest razem juris et facti, prawną i uczynkową. Co do prawności uczynkowej, za wygnanie szlachcica, zbicie i więzienie jego, zabójstwo ludzi, jesteś Wmć Pan od tegoż szlachcica zapozwany do rejestru expulsionum, do rejestru mówię właściwego takowej sprawie; a zatem, gdy ten rejestr przyznany szlachcicowi będzie, trybunał nie wchodząc in causam juris, bo mu to prawo tamuje, szlachcicowi nakaże reindukcyą, Wmć Pana ukarze grzywnami i wieżą. Co zaś ad causam juris w tej sprawie, gdzie Wmć Pan formujesz prawo swoje do wioski i szlachcica pozwałeś do rejestru wojewódzkiego, w nim prokurowałeś wpisy; to naprzód, albo będziesz dufał przychylności dla siebie J. WW. zasiadających, i dopuścisz, żeby tu była rozsądzona. Jeżeli mu przysądzą dziedzictwo tej wioski, spodziewać się można będzie naówczas, iż podobnym kredytem wyrobisz, że upadnie kategoria facti, wiolencyi nie przyznają, i jeszcze przeciwnej stronie nakażą kalkulacyą z dochodów; dezolacye będzie musiał nagrodzić, i na to kondescencyą wyznaczą. Jeżeli zaś sądowi tutejszemu dufać nie będziesz, to przynajmniej uprosisz, ażeby sprawa była odesłana do Grodu, któremu więcej ufasz, lub na kondescencyą, do której podyktujesz sobie officia. Lękać się zatem Wmć Panu należy, ażeby nie przypadła sprawa z rejestru expulsionum, którego przeciwna strona pilnuje.
«Potrzeba więc ująć sobie deputatów, ażeby, ile możności, rejestru tego nie popierali; żeby zawsze sprawa jaka ze środy na czwartek zachodziła, i kontynuowała się żółwim krokiem. Przeciwnym sposobem, niech rejestr wojewódzki pędzą, sprawy, ile możności, niechaj będą odsyłane na kondescencye do Grodów, niech się w innych strony godzą, jak mogą, a reszta za łaską prezydenckiego dzwonka, niech idzie, per non sunt. Tym sposobem te trzysta wpisów, które Wpanowemu przodkują, będą spadać jak grad. Proś Wmć Pan Jmci Pana Skarbnikiewicza, ażeby dał dobre słowo za Wmć Panem wujowi swemu, a upewniam, że cię utrzyma, jak tylko sam chcesz.»...
Ten skończył, a wszyscy odezwali się, iż nie mają co więcej przydać do tak wybornego i doskonałego zdania. Ruszyliśmy się wszyscy od stolika; ja tymczasem zaprosiłem Jmci Pana Skarbnikiewicza do drugiego pokoju, gdzie zdjąwszy z kołka fuzyą, i parę pistoletów francuzkich, ofiarowałem mu, jako myśliwemu, prosząc, ażeby był dla mnie pośrednikiem w jednaniu J. W. wuja.
Tymczasem mecenasi odebrawszy swoje honorarya, a ci duplikowane, którzy szkodę ponieśli, rozeszli się do domów, albo na inne konferencye. Odprowadziłem Jmci Pana Skarbnikiewicza aż na ulicę, polecając mnie jego łasce.
XII. Zostawszy w domu, zacząłem z plenipotentem moim mówić o tym pierwszym kroku do sprawy, już szczęśliwie odbytym. Chwalił moją activitatem, a do innych rad już dawniej użyczonych, przydał to, co mu był jeden z mecenasów przy konferencyi powiedział, ażebyśmy się postarali o jaki dokument dawny, probujący, jako ta cząstka szlachecka odemnie zajechana, była zdawna attynencyą wsi mojej pobliższej. Powiedziałem, rzecze dalej mój plenipotent, iż my to mamy; muszę więc teraz pójść do jednego z moich znajomych, który ma sekret stare charaktery sylabizować, zgadywać, a gdy trzeba i składać; opowiem mu, jakiej nam trzeba tranzakcyi: a w tym i dowcip i sztuka, że jakiej tylko nam trzeba, taką on słowo w słowo wynajdzie.
Wrócił się w godzinę plenipotent z wesołą twarzą, oznajmując, iż już obstalował tranzakcye, jakich jeszcze potrzebujemy: będą gotowe za trzy dni. Takowe dokumenta, rzecze, nie tylko są użyteczne w sprawie, ale ją zdobią. Spleśniały i ogryziony pargaminowy szpargał, piętno starożytności na sobie nosi, i powagą swoją zasłania częstokroć oczewiste defekta.
Przyszedł ów dzień trzeci, pożądany dla dostąpienia pargaminowych dokumentów. Stawił się w słowie uczony nasz charakternik, i opowiedziawszy mi, jakie miał zalecenia od mego plenipotenta do kwerendowania, dobył z zapazuchy trzech extraktów, o których mnie upewnił, iż są prawdziwie skarbem znalezionym, że służyć będą peremtorie do repliki, i że zapewne przyniosą mi wygraną.
Ucieszony tak miłą obietnicą, rozwijam z niecierpliwością te tranzakcye porządkiem. Pierwszy extrakt miał w sobie oblatę przywileju na pargaminie Xiążęcia Ruskiego Wasila Dawidowicza, który szlachetnemu Zejmundowi Łopacie Jadźwingowi nadaje uroczysko nazwane Świniróg w granicach wsi Szumin, dziedzicznej wspomnionego Zejmunda leżące. Drugi extrakt stem lat późniejszy, miał w sobie wizyą granic między praedium militare, alias folwarkiem nadanym do wsi Szumina, nad końcem puszczy, Świniróg nazwanej, leżącym, a wsią xiążęcąc, Paprzyca nazwaną. Trzeci extrakt późniejszy znowu sto sześćdziesiąt trzy lat. Ten w sobie zawierał działy między prapradziadem moim, a jego bracią zeszłe, przez które naddziadowi mojemu dostała się wieś Szumin, którą podziśdzień ja posiadam, a folwark zwany Nadleśny znać, że odmieniono nazwisko jego pierwsze, dostał się bratu jego Szczęsnemu: dwaj inni bracia podzielili się summami: siostry abrenunciarunt.
Odszedł nie bez podziękowania i obfitej nagrody, biegły mój kwerendarz; wtem przychodzi do mnie jeden z poufałych deputatów, i wziąwszy mnie na stronę, bo miałem gości, rzecze: «Wszystko nasze ułożenie i ochota służenia Wmć Panu upaść może na dniu jutrzejszym, jeżeli temu nie zapobieżysz. Sprawa, którą teraz sądzimy, nie zabawi, najdalej do godziny szóstej; po której, według prawa, weźmiemy rejestr taktowy. Jak mam wiadomość nie przypadną sprawy, któreby nas zabawiły, i zabrały cały dzień jutrzejszy. A zatem gdy sprawa nie zajdzie, to jutro zapewne, jako przy czwartku, według ordynacyi, musi być wzięty regestr expulsionum, w którym Wmć Pana sprawa jest trzecia. Wiem i to od patronów, że pierwsze dwie spadną per non sunt. Więc tu wielki strach, i żaden z Wmć Pana przyjaciół nie znajdzie sposobów do salwowania go, gdy mu expulsya dowiedziona będzie, czego sam zaprzeć nie możesz; nakażą więc reindukcyą, i według opisu prawa Wmć Pana ukarzą. Nie widzę przeto innego sposobu, tylko żeby zerwać komplet zaraz od rana na dzień cały. Jest nas tu ośmiu siedzących świeckich, więc trzeba trzech koniecznie ukraść.
«Zaproś Wmć Pan J. W. N. N. na polowanie o trzy mile stąd; powiedz, że niedźwiedź pewny wyleci za nim z ochotą. Temu zaś J. W. N. N. daj Wmć Pan sto czerwonych złotych bez karty, żeby pojechał do Łęczny na jarmark; ja będę cały dzień chorował.» Wszystko się stało według naszego ułożenia, zerwaliśmy komplet szczęśliwie, mój adwersarz nadzieję stracił, jam uszedł wieży i grzywien.
Przebywszy więc czwartkowe niebezpieczeństwo, upraszałem J. WW. sędziów, ażeby nagradzając dzień opuszczony, popędzili rejestr wojewódzki, w którym do mojej sprawy było jeszcze wpisów dwieście trzydzieści dwa. Jakoż w następujący piątek spadło sześćdziesiąt, w sobotę ośmdziesiąt, reszta w poniedziałek; i tegoż samego dnia wieczorem komparycya w mojej sprawie zapisana.
Gdym w nocy do siebie powrócił, powiada mi mój koniuszy, że ten deputat, który zemną na polowanie jeździł, pytał się go schodząc z ratusza, jeżelibyś mu Wmć Pan nie przedał tej kolaski, którąście jechali, gdyż mu się podobała z lekkiego noszenia; i obligował go, żeby mu dał rezolucyą nazajutrz, gdyż wysyła do domu po powóz, a tak obszedłby się bez tego kosztu, ile mocno wycieńczony expensami trybunalskiemi. Zmięszała mnie ta prośba, ile że już ten jeden powóz mi się został; ale posłałem do niego tegoż koniuszego, ofiarując kolaskę bez żadnej pretensyi, tylko żeby był na mnie łaskaw, a nie brał, uchowaj Boże, jakiej suppozycyi, że tą bagatelą tentuję sumnienie jego. Bardzo był kontent z podarunku, a jeszcze bardziej z komplementu, żem tego daru nie dawał na korrupcyą, i żem sumienie jego, tak bojaźliwie traktował.
Nazajutrz, gdy zasiedli J. WW. do kontynuacyi zaczętej mojej sprawy, strona przeciwna wniosła cztery akcesorya na wyprobowania, jak zwyczaj, duchów. Za każdym były ustępy, jedne mniej, drugie dłużej bawiące, wszystkie dla mnie pomyślne. Jak mi zaś potem jeden z deputatów powiadał, nad tem się osobliwiej zastanawiano, jakby przypilnować szlachcica, żeby się nie wyniósł z Lublina, gdy go grzywnami obłożą. Te tedy wszystkie akcesorya strona przegrała, i zapadła sentencja: inducant negotium.
Przeglądał mój adwersarz, że podobno sprawę przegra, i już zamyślał się wzdać; ale mu poszepnął jego patron odemnie zobligowany... że zapewne byłby wielkiemi grzywnami ukarany pro temerario recessu et extenuatione temporis. Nie umiejąc po łacinie, zląkł się tych brzmiących expressyj, i już rad nierad, jak w wilczym dole, trzymał się słupa.
Ja z tego rejestru będąc aktorem, z mojej więc strony zaczął induktę najcelniejszy, co do wymowy i głosu, mecenas; zawołał woźny: «uciszcie się!» on tak mówił: «Jeżeli przemoc majętnych zdaje się napozór zagłuszać prawa, mięszać spokojność obywatelską, i grozić równości krajowej, zważając pilniej jej wysilenie, przyzna każdy, że taż sama moc majętnych w natężeniu swojem zczasem słabieje, i na zmocnienie słabszych rozchodzi się. Jaśniej mówię, śmiałość, którą dostatki wznoszą, wątli się i niszczeje rozchodem tychże dostatków. Przeciwnie zaś doświadczamy, że uboższego obywatela zuchwałość łatwo się zapala, przykłady zysków zdarzone w innych dają mu ponętę do proby, ubóztwo nie przywiązuje go do dobra pospolitego, do porządku, sprawiedliwości i prawa; nadzieje zysków niegodziwych jedynie bierze przed oczy, nie zraża go strata, bo przywykł do niedostatku, nadstawia się na hazard, bo z życiem nie wiele traci, a nadwerężeniem zdrowia może przyjść do lepszego mienia.
«Stawa w tym poważnym Areopagu, Jaśnie Oświecony Trybunale, z uskarżeniem na zuchwałą napaść sąsiada WM. Pan Doświadczyński, własności swojej, od pięciu wieków sobie należącej, szukając w tym najwyższym sądzie twierdzy i umocnienia: victrix causa diis placuit, sed victa Catoni. Tak jest, J. W. Marszałku i Prezydencie, i wy prześwietne świata polskiego luminarze, ingens gloria Dardanidum; stawa śmiele, bo niewinny; stawa z upragnieniem, bo sitiens justitiam; stawa z rezygnacyą, impavidum ferient ruinae, etc.»
Pomijam dalszy wywód sprawy: gdy przyszło do explikowania sławnego owego przywileju nadania uroczyska od Xięcia Wasila, Zejmundowi Łopacie Jadźwingowi, tak starożytny dokument zadziwił Sędziów. Słyszałem, jak jeden pytał drugiego, który był w opinji wielkiej literatury, coby rozumiał przez tych Jadźwingów, czylito była familia jakowa starożytna, czyli naród? Odpowiedział mędrzec z powagą: Mościpanie, Jadźwingowie byli jedno, co Aryanie, albo Janseniści teraźniejsi, przeciw którym, gdy wypadły u nas konstytucye wygnania, wynieśli się z Polski, i już ich teraz, chwała Panu Bogu, ich nie mamy.
Dosłyszał tego J. W. Prezydent, i odezwał się: J. W. Mci Panie N. N. nie tak się rzecz ma: prowadzili oni wojny Polszcze, tojest rokosze, i potem następowały sojusze, według zdania Duńczewskiego: musiała tedy ty być znaczna jakaś familia nakształt Chmielnickiego. Oparł się zagadniony krytyce J. W. Prezydenta, i gdy coraz z większą zapalczywością zdania z obu stron popierali, nie mogąc znieść takowej zniewagi J. W. Prezydent, prosił na ustęp. Trwał ten więcej jak dwie godziny, sądy nazajutrz odwołano.
XIII. Gdyśmy się zrana nazajutrz do ratusza zgromadzili, rozeszła się wieść, iż mój antagonista pomiarkowawszy rzeczy, w nocy, nikomu się nie opowiedziawszy, z Lublina uciekł. Patrona na ratuszu od niego nie było: posłano do stancyi gospodarza, potwierdził tę wiadomość. Zmięszaliśmy się wszyscy nie pomału, ubolewali J. WW. nad szkodą skrzynki; stanął więc dekret in contumaciam, tryumfalny dla mnie; ja zaś przez wdzięczność, musiałem grzywny zastąpić salva repetitione.
Po szczęśliwie zakończonej sprawie, pytał się mnie mój plenipotent, co rozumiem o dowcipie i wymowie mecenasów? Jam go wzajemnie zagadł, skąd tek wymowy, nauki i wiadomości czerpają? gdzie są szkoły formujące sukcesorów Cycerona? gdyż słyszałem, że to ma być nauka osobna, pracowita i potrzebująca wielkiej aplikacyi.... Rozśmiał się, i rzekł: szkół żadnych dla patrona nie masz u nas, przez te stopnie każdy przechodził, co i ja, naprzykład: ojciec mój, po odebraniu mnie ze szkół, nie mając sposobności dać mię do dworu, oddał do kancellaryi grodzkiej. Tam kazano mi wypisywać z xiąg tranzakcye na extrakty, wpisywać manifesta, wizye, pozwy, kontrakty, i t. d. Przez trzy lata tam się bawiąc, dla zasycenia pamięci formularzami, zadał mi nakoniec susceptant, jak okupacyą szkolną, ażebym z podanych materyałów manifest skoncypował. Nie jednę pracę zdarł, nim przyszło do aprobaty. Ach! Mości Panie, nie ladato głowy trzeba, na napisanie manifestu tak, jak się należy cum boris, gais et graniciebus. Dwa lata strawiłem ja na tej próbie, a ledwo mi do tego przyszło, żem pojął formalitem.
Oddał mnie zatem ojciec do palestry trybunalskiej; byłem naprzód dependentem, a potem agentem u jednego mecenasa. Funkcya moja była spisywać dokładne summaryusze dokumentów w sprawach tych, których się pryncypał podjął; czytać je w izbie do explikacyi, na konferencye z pryncypałem chodzić, papiery na ratusz nosić, a czasem do stancyi flaszki. Po lat sześciu mój mecenas, podobno świadom owej doktorów maxymy: faciamus experimentum in animi vili, kazał mi stawać w sprawie jednego ubogiego szlachcica.
Gotowałem się dni kilka, ale gdy przyszło do indukty, zacząłem mówić drżącym głosem; pomyliłem się w słowie, sędziowie w śmiech, szlachcic w płacz, ledwom mógł konkluzyą zadyktować. Łaską Pana Boga, nie moją elokwencyą wsparty, wygrał ów nieborak sprawczynę swoję. Ja zaś coraz bardziej w dalszych czasiech ośmielony, zacząłem się insynuować, młodszym, osobliwie Jaśnie Wielmożnym, wchodzić ich imieniem w zyskowne targi, kartki nosić, a czasem i nie kartki. Nakoniec wsparty protekcyą J. W. jednej pani, która wiele w trybunałach mogła, zostałem mecenasem, jej plenipotentem, a zczasem i samego Wmć Pana Dobrodzieja.
Zapłaciwszy za dekret Jaśnie Wielmożnemu, przy którym był sentencyonarz, osobno pisarzowi, który był dla mojej sprawy pióra ustąpił, ogołocony z pieniędzy, z fantów, straciwszy większą połowę summ na cudze kraje zaciągnionych, znużony kilkodniowemi niewczasami; gdym już nie miał swojej, w pożyczonej kolasce X. Przeora Dominikańskiego, powróciłem do Warszawy z febrą tercyanną.
Trzeba było nowe znowu czynić przygotowania do podróży zagranicznej. Ów szlachcic, folwarku nadleśnego, mnie przysądzonego oddać nie chciał, i tentując na przyszły rok lepszej fortuny, uczynił manifest de noviter repertis documentis. Czas kontraktowy przeszedł: nie było skąd summ zaciągnąć. Trzeba więc było udać się do jednego bardzo pomocnego w okolicznościach podobnych człowieka: dałem mu w zastaw srebra i klejnoty z prowizyą z góry po dwadzieścia od sta, ostrzegając za rok wykupno zastawu pod przepadkiem. Dał kapitał dwa tysiące czerwonych złotych w monecie, rachując czerwony złoty po złotych szesnaście, groszy dwadzieścia dwa i pół. Że zaś i monety za granicą udaćbym nie mógł, do niego się udałem, prosząc, żeby mi na złoto wymieniał. Podjął się mimo wielką trudność o złoto, wyrobić ten interes u swego przyjaciela. Przyjaciel ten był zapewne własny jego worek: przyszedł więc tenże Jegomość do mnie nazajutrz, twierdząc, iż ów przyjaciel nie chce inaczej mieniąc czerwone złote, jak po złotych ośmnaście. Zezwoliłem na oczywistą stratę; i odebrawszy summę, takem się około podróży zakrzątnął, iż w dni dziesięć, oddawszy wprzód wizyty pożegnania, uczyniwszy plenipotentowi ogólną dyspozycją; z nieskończona, pociechą moją wyjechałem przecie do cudzych krajów.
Dyaryusz krótki, a w nim niektóre, jakie natenczas miewałem uwagi, dla ciekawości kładę.
XIV. Wyjechałem z Warszawy dnia 20go Listopada o godzinie dziewiątej zrana, pocztą na Kraków do Wiednia, w karecie Berlińskiej posrebrzanej, żółtą trypą wybitej, na dwie osoby. Siedział zemną mój kamerdyner la Rose, na koźle Michał lokaj z Krystyanem kucharzem.
Zaraz pierwszego dnia na grobli, nie daleko Nadarzyna, kazałem moim ludziom obić żyda, za to, że przed groblą nie stanął, słysząc trąbiących postylionów.
W Drzewicy kupiłem pięknej materyi napięć kamizelek, i garnitur gotowy passamanów na liberye. Zdadzą się w Paryżu.
Reszta drogi do Krakowa bez przypadku. Musiałem wysiadać kilka razy na mostach, jeden się pod karetą załamał, szczęście, że na rzeczce nie bardzo głębokiej; a jakem się dowiedział, kupcy tam mostowe płacą.
Stanąłem w Krakowie 27go w nocy dla dróg bardzo złych. Miasto obszerne, piękne, znać, że było kiedyś w istocie stołeczne królestwa. Oglądałem ciekawie tamtejsze i okoliczne osobliwości, grób królowej Wandy, szkołę Twardowskiego, Akademią, i. t. d. NB. wino lanie i dobre, ale zdaje mi się, iż beczki mniejsze, niż pierwej bywały.
Wyjechałem z Krakowa 2go Grudnia, a nazajutrz nie bez żalu porzuciłem Polskę. Pierwsze miasto szlązkie Bilsk. Szlązkiem kilka poczt jechałem, nimem się dostał do Morawy. Drogi lepsze niż u nas. W austeryach miejscami piwa dobre, ale nazbyt mocne, nie komparacya do Wilanowskiego, Inflantskiego, Bielawskiego, i t. d. Ołomuniec, miasto dość obszerne i mocne, pierwszato jest forteca, którą widziałem.
10go Grudnia o w pół do jedenastej stanąłem w Wiedniu, ale mnie rewidowano i trzęsiono bez miłosierdzia; musiałem przez pół dnia w stancyi na rzeczy moje czekać: tymczasem, chcąc osobliwości krajowe widzieć, poszedłem na komedyą niemiecką. Nie rozumiałem, co gadali, jednakowo mi się bardzo podobała, a osobliwie, kiedy zaczęły się tańce. Nie pamiętam w życiu tak wysoko skaczących. Nazajutrz widziałem przejeżdżającego Cesarza. Chodzi po francuzku.
Wieża kościoła Śgo Szczepana z kamienia ciosowego, wyższa od Świętokrzyskich w Warszawie.
Wino Węgierskie nad moje spodziewanie, nie tak dobre, jak u nas. Chciałem się gruntownie wywiedzieć dla jakiej przyczyny: ale winiarz, który próbki przyniósł, nie umiał po polsku, a mego kucharza tłumacza nie było naówczas w domu. Statuy króla Jana nie widziałem.
Ruszyłem z Wiednia w dalszą podróż 21go Grudnia traktem na Frankfurt. Tam zatrzymałem się dni kilka dla bardzo pięknej i wygodnej austeryi. Ale też na wyjezdnem zdarł mnie gospodarz za to, jak powiadał, że mi dał apartament, w którym stał podczas elekcyi Palatinus Rheni.
Bawiłem w Moguncyi przez pięć dni. Szynki wyśmienite, wino Reńskie najlepsze. Chorowałem tam na niestrawność żołądka, podobno z szynek.
Właśnie w sam dzień trzech Królów stanąłem w Kolonji: byłem w katedrze na odpuście, i całowałem głowy SS. Kaspra, Majchra i Baltazara.
Lubo mi się dość podobały niemieckie kraje, zdało mi się jednak, żem się odrodził gdym, przebywszy most na Renie od fortecy Kiel, stanął w Strazburgu. Szkoda, że zima, bobym słyszał głos ptasząt, które zapewne we Francyi piękniej śpiewają jak gdzieindziej: trawa musi być zieleńsza. Co mróz, lubo był tego dnia, jakem przyjechał, dość przykry, tęższe są nierównie u nas. Zapomniałem był wziąć z sobą rękawa, albo go kupić w Wiedniu. Obiegłem cały Strazburg, nie mogłem jednak dostać białych niedźwiadków.
Drogość tu, prawda, wielka, jak mogę miarkować z rejestru gospodarza: ale człowiek tak grzeczny, tak miły, i do tego przychylny, iż mu z ochotą zapłaciłem za trzy dni tyle, ile we Frankforcie za tydzień. Wracam się jeszcze do niedźwiadków: rzecz mi się zda bardzo dziwna, że w tak wielkiem mieście, a co największa francuzkiem, nie można tego dostać, o co w Brodach i w Opatowie nie trudno. Musi to w tem być jakaś tajemnica, o której się ja zczasem w Paryżu, da Bóg, zapewne muszę dowiedzieć.
Droga ze Strazburga brukowana bardzo dobra do samego Paryża: w Metzu zasiałem bardzo wielu Żydów; ale nie są tak ubrani, jak u nas: poznałem tam z wielkiem zadziwieniem Lejbę synowca arendarza mojego z Szumina: jak mi powiadał, wysłał go tam stryj na naukę. Bożnica jeszcze piękniejsza, niż w Brodach.
Nie długo bawiąc w Metzu, jechałem prosto szczęśliwym krajem, gdzie się wino szampańskie rodzi: w Reims mieście stołecznem, z wielkim moim żalem nie mogłem widzieć cudownej ampułki Sgo Remigiusza.
Tandem po dość długiej, wielce zabawnej, a więcej jeszcze kosztownej podróży, stanąłem szczęśliwie w Paryżu 3go Lutego, o godzinie trzeciej z południa.
XV. Nacisk przechodzącego pospólstwa, okrzyki przedających, tłum karet, rozmaitość widoków zagłusza i omamia, że tak rzekę, przyjeżdżających pierwszy raz do Paryża. W takowym byłem stanie, gdy kareta moja stanęła na ulicy Sgo Honoryusza, jednej z najcelniejszych tego wielkiego miasta. Dóm, gdziem wysiadł, wielką miał obszerność, i napełniony był mieszkańcami. Apartament wyznaczono mi wygodny: tam rozgościłem się natychmiast, nie bez zadziwienia, że, o które w Warszawie tak długo starać się trzeba, tu na pierwszym wstępie znajdują się tak dobre dla cudzoziemców stancye.
Myśl, że jestem w Paryżu, zaprzątnęła jedynie imaginacyą moję; czułem niewymowną pociechę, i ledwo mogłem wierzyć, że się znajduję, na miejscu tak pożądanem. Gdym trochę odetchnął, pytałem się gospodarza, którego dnia można widzieć balet i komedye? odpowiedział, iż w nacisku nieskończonych innych rozrywek, codzień mogę wybierać między operą, komedyą Francuzką i Włoską. Gdzieindziej, przydał, myślą, żeby znaleźć jaką zabawę; tu nad tem się tylko trzeba zastanawiać, jakową wybrać. Nie byłem panem pierwszego impetu radości, i porwawszy za szyję, począłem serdecznie ściskać opowiadacza szczęśliwości mojej. Zrazu się przeląkł: uśmiechnąwszy się potem, podobno z prostoty mojej, ofiarować mi począł, ile nowo przybyłemu i bez doświadczenia, usługi swoje: w momencie otoczony zostałem kupcami, prezentującymi coraz piękniejsze towary: przyniesiono kilkanaście biletów, jedne opowiadały loteryą, drugie zachwalały wyborne wina, trzecie głosiły nowe widowiska, czwarte oznajmowały o tandecie: nieskończyłbym, gdybym chciał opowiadać, co się w każdym znajdowało.
Ja zaś w owych słodkich obrotach, nienasycony nowością, coraz milszym roztargniony widokiem, patrzałem, czytałem, pytałem, odpowiadałem, dawałem komisa, wszystko razem bez odetchnienia. Biegali w zawody za mojemi rozkazami najęci lokaje i domowa czeladź: trzy części izby zabrały zniesione towary, zaszło dwie karet najętych, które w tym tumulcie podobno z przesłyszenia zamówili posłańcy. Chciałem jechać na komedyą, żal mi było opery, gospodarz włoskie teatrom zachwalał.
Nic rezolwowany jeszcze, gdzie miałem jechać, gdym jednę z zapłatą odprawiwszy, do drugiej piękniejszej ponsowo lakierowanej karety miał wsiadać, wstrzymał mnie znagła gospodarz, powiadając, iż suknie moje nie były zupełnie zimowe. Prosiłem o explikacyą tej tajemnicy, i dowiedziałem się, iż axamit nie strzyżony, uchodzi tylko do Nowembra, a koronki Bruxelskie, jakie miałem, nie są nawet jesienne. Zreflektowawszy się więc, iż przestrojenie zabrałoby wiele czasu, musiałem rad nie rad wrócić do stancyi. Przyniesionej wieczerzy mało co skosztowawszy, udałem się do spoczynku, znużony podróżą, a bardziej rozgoszczeniem.
Chciałem spać, ale daremne były usiłowania moje: wrzawa nieustająca na ulicy, a taka druga podobno, lub większa w głowie, nie dały mi oczu zamknąć.
Jeszczem był nazajutrz u gotowalni, gdzie sprowadzony najcelniejszy perukarz, nowe systemaa modnej symetryi, pracowicie układał, gdy lokaj najęły wszedł, opowiadając wizytę, J. P. Hrabi Fickiewicz. Wszedł tego momentu pięknie ubrany kawaler: z nieskończoną radością a razem podziwieniem, poznałem mego lubego sąsiada Podwojewodzica, o którego siostrę niegdyś miałem honor konkurować. Po pierwszych zwyczajnych przywitaniach, pytałem się J. P. Hrabi, jak mu się w Paryżu powodzi. Wybornie! odpowiedział.
Wszedł zatem w obszerne wyobrażenia paryzkich rozrywek, grzeczności kawalerów tamtejszych, których on był wiernym naśladownikiem, i już nawet do tego stopnia doskonałości przyszedł, iż został autorem nowego kroju fraków. Na fundamencie więc rozmaitych jego powieści, ułożyliśmy plantę życia w Paryżu: przyrzekł być wiernym moim towarzyszem, i na dowód serdecznej poufałości, pożyczył odemnie dwieście pięćdziesiąt luidorów. Gdym mu pokazał listy rekomendacyalne od posła francuzkiego w Warszawie, zganił tem mój postępek, opowiadając, iż te listy adresowane do osób takich, których konwersacya zbyt poważna, a przeto smutna, kwadrować żadnym sposobem nie może z rzezkością kawalerów i młodych i modnych. Znajdę, ja dla Wmć Pana, rzekł dalej, nierównie większe rozrywki, w tych domach, gdzie sam uczęszczam.
Ułożyliśmy więc dla honoru narodu polskiego wszelkiemi sposobami o to się starać, żeby i w guście i w magnificencyi przepisać kawalerów tamecznych. Jakoż zaraz skonfiskowane były suknie, którem z Warszawy przywiózł: owe passamany Drzewickie nie zdały się do mojej paradnej liberyi. Ja zaś więcej jak tydzień musiałem czekać na wygotowanie ekwipażu, garderoby i liberyi dla czterech lokajów, dwóch laufrów, murzyna i huzara. Gdy już wszystko było na pogotowiu, dopiero za przewodnictwem Jmci Pana Hrabi, i ja sam także Hrabia, wyjechałem na świat wielki.
Najpierwszą wizytę, oddaliśmy sławnej naówczas tanecznicy opery francuzkiej. Ledwom mógł uwierzyć własnym oczom, gdym oglądał wytworność meblów, szacunek klejnotów, obszerność domu, delikatność stołu, do którego wkrótce miałem honor być przypuszczonym. Nauczał mnie Jmć Pan Hrabia, jak trzeba zawdzięczać takowe dystynkcye, i jak mam w bogatych podarunkach utrzymywać wspaniałość narodową. Korzystałem z nauki, a na fundamencie kredytowego listu i wexlów, bardzo często oddawałem wizytę mojemu bankierowi. Dziwiła mnie ludzkość kupców i rzemieślników, dających wszystko na kredyt.
Wspaniała moja rozrzutność, uczyniła mnie sławnym po całym Paryżu, i zniewoliła serce ujęte wdziękami Jmć Panny la Rose. Z jej rozkazu nająłem mały domek na przedmieściu z pięknym ogrodem: a że wpodle miał takiż domek marszałek jeden francuzki, tak mój wymeblowałem kształtnie, iż przezwyciężyłem dotąd niezwyciężonego sąsiada.
Moda była naówczas w Paryżu wozić się w kolaseczkach, które tam zowią Cabriolet. Kazałem zrobić cztery od złota i srebra, akomodowane do czterech części roku; ale gdy wozić się samemu przyszło, nie dobrze świadom stangreckiego rzemiosła, na środku ulicy wywróciłem się na kamienie, a w tym szwanku wybiłem dwa zęby, rozciąłem sobie wargę, i wywichnąłem prawą nogę. Miłosierni ludzie zanieśli mnie do blizkiego cyrulika: opatrzony doskonale w domu moim usłyszałem fatalny wyrok, iż kuracya kilka niedziel zabawi. Bolała mnie strata drogiego czasu, całą nadzieję położyłem w kompanii Jmci Pana Hrabi i kilkunastu poufałych od serca przyjaciół.
XVI. Jużem zaczynał do siebie przychodzić, gdy raz nie mogąc się doczekać na wieczerzą Jmci Pana Hrabi, posłałem do jego stancyi. Przybiegł zadyszany kamerdyner, oznajmując, iż jadącego do mnie pana, warta miejska otoczywszy, zaprowadziła do publicznego więzienia.
Zmięszała nas niezmiernie ta awantura, wtem nieznajomy człowiek przyniósł mi takowy bilecik.
- «Kochany przyjacielu! zaklinam cię na wszystkie obowiązki, wyrwij mię z ostatniej toni, Życiem ci odsługiwać będę uczynność twoję.»
Gdym się oddawcy pytał, skąd ten bilet, odpowiedział, iż Jmć Pan Hrabia siedzi w więzieniu, zwanem Fort l’Evégue, za naleganiem kupców, rzemieślników, i innych Jchmościów, którym znaczne summy winien. Odpisałem natychmiast obligując, aby nam rejestr długów przysłał. W godzinie przyniesione, wynosiły na nasze monetę dwadzieścia i dwa tysiące siedemset dziewiętnaście złotych. Wspaniałość umysłu i punkt honoru narodowy, przezwyciężył ekonomiczne konsyderacye. Na fundamencie mojego kredytu, zaręczyłem za Jmci Pana Hrabię, i wyszedł natychmiast rozkaz uwolnienia go z więzienia.
Solenizując tak heroiczną akcyą, zaprosiłem na wieczerzą wszystkich naszych wspólnych przyjaciół; posłałem po Jmci Pana Hrabiego karetę moje paradną, nie zastała go w więzieniu, a co gorsza i w stancyi; gospodarz tylko moim ludziom powiedział, iż Jmć Pan Hrabia spieniężywszy w godzinie, co się sprzętów i zostało, wsiadł w karetę pocztową i wyjechał z Paryża.
Że się dobre złem płaci, nauczyło mnie smutne doświadczenie: gdyby się było skończyło na nauce, byłaby rzecz znośniejsza, ale po wyszłym już roku bytności paryzkiej, gdy trzy razy przysłane z Polski wexle, połowę tylko zapłaciły tego, co się bankierowi należało, nie chciał już dalej na kredyt dawać; kupcy, rzemieślnicy zaczęli się naprzykrzać. Chcąc uspokoić dłużników, napisałem do domu, aby mi pieniędzy tyle, ile potrzeba było, przysłano.
Gdy z niecierpliwością responsu czekam, odbieram list, w którym mi donoszą, iż ów dawny adwersarz wygrał sprawę w trybunale, a uczyniwszy plenipotentowi mojemu cessyą prawa swego, ten na fundamencie przyznanych szkód, expens prawnych, grzywien za expulsyą i summ sobie należących, ostatnią część wolną substancyi mojej Szumin z przyległościami zajechał.
Utrzymywały jeszcze resztę kredytu i reprezentacyi mojej coraz zastawiane pod przepadkiem lichwiarzom galanterye i fanty. Gdy i tych brakło, a owi dłużnicy, którym za Jmci Pana Hrabię ręczyłem, zaczęli proces, nie mając żadnego sposobu do ich uspokojenia, bojąc się losu mojego przyjaciela, spieniężywszy kryjomo resztę fantów, wziąłem pretext przejazdki, a dopadłszy pierwszej poczty, wsiadłem na konia i udając kuryera, takem śpieszno umykał, iż nazajutrz byłem już w granicach Flandryi Austryackiej. W Mons tylko przenocowawszy, puściłem się ku Holandii; i nie zatrzymując się w żadnem mieście, stanąłem w Amszterdamie.
Miasto to, stolica handlu całego świata, widokiem niezliczonych ciekawości, innego czasu byłoby mnie bawiło nieskończenie; w tej, w której zostawałem sytuacyi, na siebie jedynie miałem obrócone oczy. Ogołocony ze wszystkiego, długami obciążony za granicą i w ojczyznie, miałem się za zgubionego. Myśl rozpaczająca nie zastanawiała się nad niczem.
Raz gdym zatopiony w takowych reflexyach nad portem chodził, przybliżył się ku mnie kapitan jednego okrętu, który miał z portu wychodzić. Gdy mnie pytał o przyczynę tak głębokiej melancholji, odkryłem mu stan mój okropny; a gdym się od niego dowiedział, że do Batawji wyjeżdża, przyszła mi w tym punkcie myśl, puścić się w tamte kraje: przyjął z ochotą moje prośby, i zaraz nazajutrz za nadejściem dobrego wiatru puściliśmy się na morze.
XVII. Okręt nasz był wojenny o sześciudziesiąt armatach, wiózł do Batawji urzędników tamtejszej regencyi. Oprócz majtków i żołnierzy, było nas podróżnych kilkunastu. Pierwsze morskie kołysania, sprawiły we mnie zwyczajny skutek znacznej słabości; pomału wdrożyłem się do tego nowego sposobu życia. Wiatry jednostajnie pomyślne przypędziły nas w dość krótkim czasie do wysp Kanaryjskich; tam wysiedliśmy na ląd dla wody świeżej i prowiantów. Dla niestatecznych wiatrów, kilka razy musieliśmy wysiadać i odpoczywać u brzegów Afrykańskich.
Kraje te, którem oglądał, dość są znajome z wielorakich relacyj; nie sądzę więc za rzecz potrzebną powtarzać to, co drudzy już obwieścili. Dojeżdżając do kapu dobrej nadziei, kończącego Afrykę, szturm wielki znacznie skołatał nasz okręt: a że czasy niebezpieczne do żeglugi nastawały, zatrzymaliśmy się tam kilka miesięcy. Okręt do Batawji odmieniono, a co gorzej i komendanta, który zostawszy od Rzeczypospolitej nominowanym na znaczny urząd, musiał do ojczyzny powracać.
Następca jego był człowiek surowy i nieobyczajny, jak pospolicie bywają ci, którzy całe życie na morzu trawią. Radbym był zostać się na tamtem miejscu; ale nie widząc tam żadnego sposobu do zarobku, za radą przeszłego komendanta, listami jego rekomendacyalnemi wsparty, puściłem się do Batawji. Jużeśmy byli z dość dobrym wiatrem znaczną część podróży odbyli, gdy razem wiatry ucichły, a okręt stanął wśród morza. To do zwierciadła podobne, najmniejszego wzruszenia nie pokazywało; gorącość niezmierna dokuczała nam srodze; prowianty zaczęły się psuć; wody coraz ubywało, gdy zaś do dwunastego dnia przeciągnęło się to nieznośne na miejscu stanie, połowę ludzi na okręcie chorych rachowaliśmy.
Powstał znagła wiatr, ale tak mocny, żeśmy większą cześć żaglów spuścić musieli: rzucono kilkakrotnie kotwice, ale te nas utrzymać nie mogły. Cały ekwipaż w niewymownej bojaźni zostawał, ile że wiatr dyrekcyi naszej cale przeciwny, niósł nas ku lądom nieznajomym. Przez dni sześć trwała ustawicznie burza, wzmagały się wiatry, maszt pryncypalny złamał się, większa połowa ludzi zostających na okręcie z niewczasu, choroby i pracy; nie była zdolna do roboty. Jam, ile możności, krzepił nadwerężone siły, pompując wodę, wałami niezmiernemi okręt nasz przykrywającą. Wtem jeden z majtków zawołał, iż ląd blizko: okrzyk ten w innych okolicznościach pożądany, stał się nam wszystkim wyrokiem śmierci. W jednym momencie wpędzony na skały okręt, rozbił się z nieznośnym trzaskiem.
Co się zemną naówczas stało, opowiedzieć tego nie umiem: to wiem, iż ocuciwszy się niejako, znalazłem się wśród morza. Zalany falami, opojony morską wodą, zacząłem dobywać ostatnich sił: szczęściem zachwyciłem dość sporą deskę, porwałem ją, i takem mocno trzymał; iż mimo ustawiczne fluktami rzucania, podniesienia i spadki, na pół żywy wyrzucony byłem na piasek lądowy: bojąc się, żeby mnie powracająca nazad fala nie zagarnęła, biegłem piaskiem bez oddechu, siły mnie nakoniec opuściły, i padłem bez zmysłów.
I. Mdłość naprzód, a potem sen, który narzekania moje przerwał, trwał długo. Nie pierwej otworzyłem oczy, aż słońce blaskiem swoim przerażać je zaczęło. Obudziwszy się, żałowałem, iżem ostatni raz oczu nie zamknął. Wracały się nieznacznie osłabione siły; a gdy rozmyślać począłem nad moim teraźniejszym stanem, rozpacz jedyną folgę znajdowała w dobrowolnej śmierci. Byłbym zapewne wykonał samobójstwo, gdyby natychmiast ukorzenione z młodu sentymenta religji nie wstrzymały rąk, już do wykonania dzieła tego gotowych. Przerażony zbytkiem niegodziwej rozpaczy, wzniosłem oczy do nieba. Wtem promyk słodkiej nadziei wkradł się w serce moje: wzniosłem ręce i począłem wołać ratunku tej Opatrzności, która i powszechnością stworzonych rzeczy rozrządza, i w szczególności najnikczemniejszego stworzenia nie opuszcza.
Wstałem z miejsca, i gdy od morza żadnego już wsparciu, ani nadziei mieć nie było można, puściłem się w głąb tej ziemi, na którą mnie niespodziewane wyroki zaniosły. Bałem się napaści drapieżnych zwierząt, widok coraz nowych osobliwości bawił mnie i dziwił. Drzewa albowiem, owoce i zioła wszystkie prawie innego były rodzaju, niż Europejskie. Jużem był uszedł bardzo gęstym lasem, bez znaku najmniejszej drogi, lub ścieżki, prawie pół mili, gdym postrzegł z radością, iż się drzewa zaczynały przerzadzać. Wyszedłem nakoniec w pole, a zobaczywszy pilnie uprawne, i zbożem już prawie, dojrzałem okryte, bardziej jeszcze uradowałem się, wnosząc sobie stąd, iż ten kraj, nie tylko miał mieszkańców, ale nawet mieszkańców nie dzikich, bo znających rolnictwo, i w towarzystwie żyjących. Utwierdził to moje zdanie wkrótce widok pożądany wsi, czyli miasteczka; domy albowiem nie zdawały mi się być wspaniałe i wyniosłe, ale obszerne i dobrą symetryą rozłożone.
Gdym się ku temu miejscu z jak największą skwapliwością zbliżał, postrzegłem dość wielka ludzi zgraję zapatrujących się na jakoweś widowisko. Ci skoro postrzegli zdaleka strój mój, podobno w tamtych stronach niewidziany, ruszyli się wszyscy ku mnie, i w okamgnieniu otoczony zostałem ludźmi przypatrującymi się ciekawie osobie mojej. Wzajemne zadziwienie trwało czas niejaki: wtem przystąpił ku mnie poważny starzec, i gdy mi na znak dobrego przyjęcia rękę podał, ja padłem mu do nóg rzewno płacząc: podniosł mnie z skwapliwością, i mówić począł łagodnie, jakem mógł z miny i giestów miarkować, ale językiem mi wcale niewiadomym.
Na hazard, że może co zrozumie, zacząłem do niego mówić po polsku, po łacinie, po francuzku, a gdy i on mnie nie rozumiał, giestami opisywałem mu sytuacyą teraźniejszą, reprezentując, ile możności, jakem płynął morzem z krajów bardzo dalekich, jak się mój okręt rozbił, jak współtowarzysze moi potonęli, ja na desce uszedłem śmierci. Zrozumieli, jakem z nich poznał, iż przypłynąłem od morza: ale tego pojąć nie mogli, gdym im nasz okręt opisywał, i krainę daleką, z której przyszedłem. Że zaś mi głód zaczynał bardzo dokuczać, prosiłem przez giesta o posiłek; postrzegłszy to ów starzec, wziął mnie za rękę, i zaprowadził do domu swojego.
Nie był tak, jak i inne wyniosły, ani wspaniały; czystość, porządek i piękna symetrya, największą była jego ozdobą. Domy wszystkie były drewniane, ale się ściany zewnątrz i wewnątrz połyskiwały, jakby napuszczane było drzewo osobliwym pokostem, nie można albowiem było rozumieć, iżby miały być takowe z przyrodzenia. W pierwszej izbie ławy były naokoło; nie wiele od podłogi wzniesione; tam mnie gospodarz posadził: przyszła za zawołaniem sędziwa niewiasta, jakem miarkował, żona jego. Ta zadziwiwszy się z początku, gdy jej mąż o mojem przyjściu powiedział, pozdrowiła mnie położeniem ręki na sercu; postawiono przedemną stolik; nie bawiąc przyniesiono potrawy z samych jarzyn, nabiału i owoców, a w naczyniu podobnem do naszych farfurowych, wodę.
Choćby mi był zbyteczny głód nie dokuczał, nie mógłbym się był jednak odjeść jarzyn, i smaku i zaprawy przedziwnej. Owoce były nierównie lepsze od naszych, chleb podobny do żytnego, ale smaczniejszy. Łyżkę tylko miałem do jedzenia; chcąc chleba ukroić, dobyłem noża z kieszeni, zdziwiło bardzo gospodarza to zapewne w tamtym kraju niewidziane narzędzie. Poglądał nań z ciekawością, i zdało mi się, iż się go nie śmiał dotknąć; gdy mu więc do rąk ofiarowałem, wziął za ostrze, i obraził sobie palec. Postrzegłszy krew, rzucił nóż na ziemię, wołać zaczął; a gdy się domownicy zbiegli, opowiedział im, co się siało. Chciałem zdjąć nóż z ziemi, ale mi nie dopuścili tego, i ledwom się mógł od śmiechu wstrzymać, gdy po małej chwili przyniósłszy jakiś instrument nakształt grabi, zdaleka mój nóż popychali ku drzwiom; wyrzuciwszy go za drzwi, przypatrywali mu się zdaleka, podobno chcąc widzieć, czy się nie rusza; wykopali zatem dołek dość głęboki, i tam go pochowawszy, przysypali ziemią.
Przyszedł zatem do mnie gospodarz, i poznałem z giestów, iż mi wymawiał, żem go wdał w tak wielkie niebezpieczeństwo: pytał, jeżeli drugiego takiego nie mam przy sobie; odpowiedziałem, że nie: dopiero prosił, żebym zakopanego noża nie ruszał. Obiecałem chętnie, a on mnie ścisnąwszy za rękę na znak przyjaźni, wyprowadził za dom do swego ogrodu, albo raczej sadu. Drzewa zasadzone były w linije, uginały się gałęzie pod rozmaitego rodzaju owocami. Zamiast parkanu lub płotu, rowek niewielki dla ścieku bardziej wody, niżeli warunku, odgradzał od sąsiedzkiego. We środku sadu była sadzawka, przez którą przechodził strumyk, ten w sąsiedzkim sadzie napełniał także sadzawkę; i jakem się potem dowiedział, szły wciąż ogrody z podobną dla wszystkich mieszkańców tej osady wygodą.
Gdy się już zabierało ku zmroku, zapalono lampę wiszącą na środku izby: siedliśmy do wieczerzy, mniej już obfitej, niż obiad. Oprócz gospodarza i żony, było synów dorosłych trzech, i wnucząt podobno dwoje. Gdy wstali od stołu, obrócili się wszyscy ku wschodowi, a gospodarz, wzniósłszy oczy ku niebu, wyraźnym głosem mówił modlitwę dziękczynienia; dopiero porządkiem ucałowawszy dziatki, wziął mnie za rękę i zaprowadził do izby osobnej; znalazłem tam siennik, nakształt materaca, poduszkę i kołdrę obszerną, z nieznajomej mi wszystko materyi.
II. Gdym się obudził, postanowiłem zaraz u siebie, uczyć się języka tego kraju; bez tej albowiem wiadomości trudnoby mi było, a prawie niepodobna poznać tamtejsze prawa i zwyczaje, wyrozumieć sposób myślenia obywatelów, snać się im użytecznym przez wdzięczność za tak łaskawe przyjęcie. Uważałem tymczasem pilnie to, co mi tylko pod oczy podpadało.
Osada, w której zostawałem, miała stu dwudziestu gospodarzów; każdy z nich miał dom, pole i ogród, wszystko pod równym wymiarem. Najwięcej dzieci rodzicom służyły, lubo mieli innych obojej płci domowników, ale w odzieży i wygodzie, żadnej nie było między niemi różnicy. Nie znać było najmniejszej podłości w czeladzi: panowie nie patrzyli się na nich surowem okiem, dopieroż kar bolesnych, albo obelżywych podobieństwa nawet nie postrzegłem. Wzrost obywatelów był mierny, twarze wesołe, cera zdrowa; kalek, lub zbytecznie otyłych, albo chudych nie widziałem. Siwizna, nie zgrzybiałość oznaczała starych.
Niewiasty możeby potrzebowały bielidła, gdyby tysiączne wdzięki nie nagradzały płci nieco smagławej: żadna zaś czerwona farba nie wyrównałaby piękności i żywości ich rumieńca, który wstyd zapalał. W porównaniu twarzy malowanych, którychem się niegdyś aż nadto napatrzył, zdawało mi się, iż porzuciwszy kopie bardzo mierne, przypatrywałem się wybornym oryginałom.
Strój mężczyzn bardzo był prosty, co do gatunku materyi, ale wygodny, nie krępował po naszemu bez potrzeby członków. Kolor wszystkich sukien był szarawy, biały, według wełny, której nie farbowano. Czarnych owiec bardzo mało widziałem; takiego zaś koloru wełnę obracają na kołdry i materace. Krój odzieży podobny do tego, który widzimy pospolicie w statuach greckich i rzymskich. Spodnia suknia niżej spadała od kolan, zwierzchnia daleko dłuższa i obszerna, nakształt płaszcza, zażywana najwięcej bywała od starych, albo też i od młodszych w czasiech zimnych, lub słotnych. Mężczyzn i włosy zapuszczali równo z szyją, z przodu je do góry zaczesywali, żeby nie spadały na oczy. U dzieci obojej płci, włosy nizko były strzyżone, dla zachowania ochędóztwa.
Suknie niewiast odmiennego nieco były kroju, niż mężczyzn: materya delikatniejsza. Pudru białego, szarego i szarawego jeszcze była moda w ten kraj nie wniosła: maszczenie włosów pomadą miały tamtejsze damy za nieochędóztwo. Nie idzie zatem, izby ich strój nie miał być w tamtych stronach przystojny i nawet wytworny. Chęć podobania się powszechnym jest wszędzie tej płci przymiotem.
Odmian mody w tamtym kraju nie znano: krój sukien od wieków był jednaki: kolor, jakem wyżej namienił, nigdy się nie odmienił; nie mieli albowiem sekretu farbowania wełny. Jakoż dowiedziałem się potem, iż gdy moje suknie examinowano, była zaś zwierzchnia zielona, kamizelka ponsowa, wnieśli sobie stąd zaraz tamtejsi obywatele, iż owce mojego kraju były zielone i ponsowe.
Kraj ten ze wsząd był morzem oblany, i całej wyspy powszednie nazwisko Nipu. Język narodu dość łatwy, ale obfity: żeby im wytłumaczyć skutki i produkcye kunsztów naszych, musiałem czynić opisy dokładne, i dobierać podobieństw. Nie masz u Nipuanów słów wyrażających kłamstwo, kradzież, zdradę, pochlebstwo. Terminów prawnych nie znają. Choroby nie mają szczególnych nazwisk; ale też ani dworaków, ani jurystów, ani doktorów nie masz.
Pod dyrekcyą mojego gospodarza trawiłem czas nad nauką tamtejszego języka; jakoż w kilka miesięcy mogłem się już rozmówić. Przez cały ten czas postrzegałem, iż stronili odemnie, tamtejsi mieszkańcy; obchodzili się, gdy tego konieczna potrzeba wymagała, względem mnie. z wszelką ludzkością; odpowiadali na moje pytania w krótkich słowach, ale znać było w tych powierzchownych oświadczeniach jakowyś przymus i odrazę. Martwiła mnie ta ich niewiara i zbyteczna ostrożność; ale sądziłem, iż musiała pochodzić z przyczyn mi niewiadomych, a według ich sposobu myślenia uczciwych i należytych. Sam mój gospodarz, gdym się go wypytywał o zwyczajach, prawach i historyi krajowej, zbywał rozmaitemi sposoby ciekawość moje: bojąc się niedyskrecyi, milczałem. Że zaś pokazywał wielką ciekawość wiedzieć, najmniejsze krajów naszych okoliczności, ile możności, starałem się, żeby tę jego ciekawość nasycić i uspokoić.
Jednego dnia gdy się przechadzałem zamyślony nad moim teraźniejszym stanem, przystąpił do mnie z wesołą solą twarzą gospodarz, oznajmując, iż dnia jutrzejszego będę przyjęty do powszechnego towarzystwa.
III. Powróciwszy do siebie, ciekawie czekałem, jakie będą obrządki przyjęcia mnie do obywatelstwa i społeczności Nipuanów; a wiedząc, że ten naród jest uprzejmy i obyczajny, ale z drugiej strony, co do nauk, kunsztów i sposobu życia, dziki i niewiadomy, wziąłem sobie za punkt największej wdzięczności, oświecić ich niewiadomość i prostotę. Na tym więc fundamencie skomponowałem sobie mowę, którą do nich mieć miałem nazajutrz, podając im sposoby, przez które mogliby wyjść ze stanu swojej dzikości, i wkroczyć w ślady narodów europejskich, wszystkie inne doskonałością i wiadomością rzeczy celujących.
Już się zabierało nazajutrz ku południowi, gdy przyszedł do mnie mój gospodarz, i zaprowadził do domu jednego. Zastałem tam zgromadzonych wszystkich osady gospodarzów; przyjęty od nich byłem mile; a gdyśmy z darnia zrobione stoły w chłodzie drzew sadu zasiedli, stawiano przed każdem zwykłe potrawy. Gdy już się miał obiad kończyć, najstarszy z stołowników zawoławszy mnie do siebie, rzekł: «Bracie! bądź z nami, używaj darów przyrodzenia, a pamiętaj, że istotne obowiązki towarzystwa, miłość i zgoda.» Ułamawszy więc kawałek chleba, rozdzielił go na dwie części, sam jednę włożywszy w usta, mnie drugą oddał: wziąłem z uszanowaniem, a zjadłszy udzielony kawałek, gdym chciał oświecać ten dobry, a dziki naród, mój gospodarz tak zaczął mówić.
«Człowiek ten, którego mi zleciliście, zachował się dobrze u mnie, i już pierwsze kroki są uczynione. Sposoby jego myślenia, mówienia, działania, są zdrożne, ale trzeba mieć litość nad niewiadomością, prostotą i zaślepieniem człowieka, który zapewne temu nie winien, że się w pośrodku grubych i dzikich narodów urodził. Xaoo właśnie teraz nie ma czeladnika, może go wziąć i na naukę i do pomocy...»
Zapomniałem zgruntu o racyi mojej, słysząc tak niespodziewane słowa. Ja, który prostaków i dzikich uczyć rozumu chciałem, od nich samych osądzony za dzikiego, i oddany na naukę, spuściwszy oczy siedziałem w zamyśleniu, gdy ten Xaoo mój, nie wiem, czy pan, czy nauczyciel, wziąwszy mnie za rękę, do domu swojego przywiódł, a oprowadziwszy po gumnie, oborze, stodole i polu, rozdzielił zabawy dnia na dwie części: rano w pole miałem wychodzić pracy, reszta czasu miała być obrócona na dozieranie domowego gospodarstwa.
Czylim się ja mógł tego spodziewać, żebym kiedy przystał za parobka? Trzeba jednak było uczynić z potrzeby cnotę, i ten nowy sposób nie tak szkoły, jak nowicyatu odważnie zacząć. Gdyby mi nie dawał przykładu z siebie mój pan i nauczyciel, byłby mi się wydawał mój stan nieznośny; ale widząc podłość prac moich uszlachcioną pana mojego społeczeństwem, nieznacznie pozbyłem odrazy, a zczasem poznałem niesprawiedliwość uprzedzenia hańbiącego rolnictwo, i inne gospodarskiego rzemiosła części i obowiązki.
Czekałem z niecierpliwością jakiegokolwiek przynajmniej podobieństwa nauki, na którą mnie oddano; ale nic takowego z ust nauczyciela nie wychodziło, coby mogło zmierzać do tego celu. Gdyśmy szli razem na robotę, zadawał mi tak, jak i pierwszy, nieustanne pytania, z których znać było, iż chciał być jak najdokładniej informowanym, nie tylko o obyczajach, prawach, dziełach i kunsztach europejskich, ale i o moim sposobie myślenia.
IV. Już trzy miesiące mijały mieszkania mojego, gdy wziąwszy mnie z sobą w pole Xaoo, a odmieniwszy sposób mówienia, na samych przedtem pytaniach zasadzony, zaczął w krótkości słów zwięzle przekładać, jak wiele każdemu człowiekowi na tem zależy, aby umiał złe swoje skłonności poskramiać, i uprzedzenia wykorzeniać. Proste, ale właściwe rzeczom były jego słowa, ułożenie zaś takie, iż jedna rzecz z drugiej wypadała, a dyskurs cały zdawał się być łańcuchem z koniecznie potrzebnych ogniw złożonym i spojonym. Przyrównał edukacyą do rolnictwa.
«Trzeba, rzekł, wprzód poznać, żeby wiedzieć, jak się wziąć do uprawy, a osobliwie wtenczas, gdy się nowy grunt wydobywa. Jeżeli, gdzie ma być pole, były przedtem krzaki i drzewa; nie dość na tem, żeby drzewo ściąć i krzaki zrzynać; trzeba, ile możności, o to się starać, żeby i drzew i krzaków korzenie wydobyć z ziemi: inaczej i miejsca wiele zabiorą, i pług będzie się na nich zastanawiał i psował. A do tego, gdy w ziemi korzenie trwać będą, zostanie w nich wigor, który coraz szkodliwe, a na nic nie zdatne latorośle będzie wydawał. Jeżeli nie będą na nowym gruncie drzewa i krzaki, będą zielska, choć nie tak mocno, gęściej jednak wkorzenione. Uprawnik więc dobry nie będzie żałował pracy, żeby te pasma korzonków pomału wybierał: co większa, korzystać z nich potrafi, gdy popiołem spalonych czczą ziemię utłuści. Obiecywać sobie wykorzenienie namiętności, rzecz płocha i nierozumna; jak ciało żywiołami, umysł namiętnościami trwa; złe ich użycie, czyni nieprawość.
«Z rozmaitych twoich odpowiedzi na moje pytania, poznałem, jak mi się przynajmniej zdaje: iż w waszych stronach, czyli umysłu przeświadczenie, czyli instynkt jakowyś zbawienny i szczęśliwy, przywiódł was, a bardziej przynaglił do edukacyi młodzieży waszej; ztemwszystkiem śmiem twierdzić, i żeście się grubo pomylili, i w sposobie i w szczególnych stopniach wychowania. Cobyś mówił o takim budowniku, któryby dom od dachu chciał zacząć, albo nie postawiwszy ścian, robił podłogę? Śmiejesz się z głupstwa cieśli, zdaje ci się niepodobna, żeby taki dom stanął; wiedzże o tem, że ty jesteś tym domem, a ten, co cię uczy, cieślą.
«Zepsuty wasz rozum, powymyślał wam jakoweś dziwaczne nauki, których my tu, z łaski najwyższej istności, nie mamy i mieć nie chcemy.
«Powiadałeś mi, iż skoro w niemowlęcym wieku zaczynacie gadać, każą wam znowu wszystko inaczej nazywać, niżeliście dotychczas nazywali, a gdy nauczycie się tego inakszego nazywania, znowu inaczej rzeczy nazywać uczycie się. Powiedz mi, proszę, możeż być większe szaleństwo nad to? Gdyby jeszcze te, coraz inaksze nazywania, wiodły was do lepszego poznania rzeczy, sądziłbym ten sposób, za nie dobrze wymyślony, bo trudny; ale zapatrzywszy się na skutek jego dobry, przepuszczałbym wam tę zdrożność: lecz gdy, jak sam powiadasz, tę tylko przynosi korzyść, iż możecie tak z jednemi mówić, że was drudzy nie rozumieją; nie widzę ja w tem żadnego zysku, żadnego dobra; owszem i złość i głupstwo. Złość, bo gadać tak, żeby drugi nie rozumiał, jest to mu czynić przykrość, wznawiać podejrzenie, i niewiarę, dać uczuć jakowąś zwierzchność i dystynkcyą upodlającą nie rozumiejącego. Głupstwo, samochcąc się tam zatrudniać, gdzie praca żadnego zysku nie przynosi.
»Namieniałeś mi coś o xięgach, pismach, charakterach, które rozmaite, tym sposobem czytać i rozumieć można; a przeto nabierać coraz większej doskonałości. Dajmyto, że tego wszystkiego inaczej nauczyć się nie można, tylko przez charaktery wyrażające brzmienia słów; czemużeście tych charakterów nie stosowali do jednego sposobu nazywania rzeczy?
»Nauczony tym sposobem od pierwiastków niemowlęctwa swojego uczeń, zamiast prawego rzeczy poznania, zaprzątnioną ma pamięć nazwiskami. Trudnością takowej nauki na pierwszym wstępie przerażony, jeżeli jest z przyrodzenia, słabego pojęcia, z ciężkością wiadomości takowej nabędzie; jeźli ma umysł po temu, nauczy się, prawda, tych nazwisk, ale w tej samej nauce dwojaką szkodę poniesie; czas straci, któryby na potrzebniejsze rzeczy mógł łożyć, nabierze wstrętu od innych stanowi swojemu przyzwoitszych wiadomości.
»Do objawienia myśli waszych, dwa macie sposoby, albo zwyczajnym trybem dyskursu, albo takowem słów ułożeniem, które dźwięk osobliwy czyniąc, zarywają coś harmonji muzycznej. Obadwa te sposoby są nam wiadome; i nierozumiej, żebyśmy mieli gardzić tem, co wy nazywacie elokwencyą i poezyą. Dar mówienia nadto jest wybornym, żeby się nad nim nie miała zastanowić edukacya młodzieży: znamy my to, iż dobre słów ułożenie, lepiej myśl obwieszcza, i częstokroć słodkim gwałtem zniewala ludzkie umysły. Słyszałeś skład i wdzięk rymotwórstwa w pieśniach tutejszych; ale te zawierają w sobie naszę wdzięczność ku najwyższej Istności; opiewają przodków cnoty; żeby następców zachęcić do naśladowania. Bylibyśmy zapewne mniej dbali o poezyą, gdybyśmy nie uznali; iż składność rytmów lepiej wpaja w umysł i pamięć rzeczy, które chcemy, żeby młodzież nasza umiała i mogła pamiętać.
»Znajdują się, jakoś mi mówił, takowi ludzie u was, którzy gardzą wymową, i nie chcą, żeby się w niej młodzież ćwiczyła. Zle czynią. Ja nie widzę, coby było źródłem takowego błędu; i lubo doskonale nie znam waszego sposobu myślenia, śmiem się jednak domyślać, że to czynią, albo dla tego, iż mają osobliwość za przymiot umysłów wielkich: albo zazdroszczą drugim, czego sami nie mają; albo zbyt trwożni; boją się złego użycia wymowy. Gdyby ta ostatnia przyczyna była ważna, trzebaby porzucić cnotę dla bojaźni hypokryzyi. Jeżeli to im wstręt czyni, żeby młodzież zamiast wymowy do wielomówstwa nie przywykła, niech z siebie dają przykład młodszym, a nie przesadzając w dobieraniu słów nadto wybornych, wyrażeń osobliwych, sposobu nadzwyczajnego, niech, jeżeli chcą, ganią wymowę, ale prostym i zwyczajnym mówienia sposobem.
»Chcąc dać próbę waszego krasomowstwa, powtarzałeś przedemną dyskurs, któryś był do nas nagotował podczas spólnej uczty. Pamiętam niektóre wyrazy twoje, zdają się być dość gładko brzmiące; ale łożyłeś kilkaset słów na to, cobyś mógł był w kilkunastu, albo nakoniec w kilkudziesiąt zamknąć. Dobrze się stało, żeś twojej mowy nie powiedział; obwijając albowiem treść rzeczy w tyle słów niepotrzebnych, tylebyś wskórał, iż byłbyś osądzony za człowieka płochego, który się tylko ułożeniem słów bawi; za nierozsądnego, który rzeczy wyrazić nie umie; za chytrego, który chce prawdę zatłumić; za dumnego, który jedynie pochwały szuka. Nie zastanawiam się nad celem dyskursu twego; uczułeś sam, iż kto siebie i drugich nie zna, temu ani należy, ani przystoi, czynić innych dzikimi, a siebie nauczycielem.»
V. Dyskurs nauczyciela mojego, odmienił we mnie sposób myślenia o dzikości. Uznać, żem ja sam był dzikim, byłobyto upakarzać się nadto, i czynić przeciw własnemu przeświadczeniu; ale też obywatelów kraju tego sądzić za dzikich nie można było żadnym sposobem, po tem wszystkiem, com widział i słyszał. Upokarzał we mnie rozum Xaoo: nie mogłem tego skombinować, jakto człowiek, który w Warszawie nie był, Paryża nie widział, mógł przecie rozsądnie myślić, mówić i konwinkować, nawet człowieka, który nierównie więcej od niego i widział i słyszał. W tych byłem myślach, gdy przyszedł do mnie Xaoo; szliśmy w pole na robotę, on zaś wczorajszy dyskurs takowym sposobem kontynuował:
»Dnia wczorajszego mówiliśmy o wymowie, naukach języków i poezyi; wszystko to zasadza się nad wiadomością i ułożeniem słów; przystąpmy do rzeczy. Kiedym się ciebie pytał, czyli więcej niczego u was nad to nie uczą, zagłuszyłeś mnie prawie wyliczaniem pompatycznych tytułów rozmaitych nauk; żeś zaś najpierwej wyraził historyą, mniemam, iż ta zwykła przodkować inszym.
»Wiadomość historyi kraju swojego arcy pożyteczna jest, opowiadając albowiem dzieła chwalebne przodków, wzbudza następców do naśladowania, powiększa uszanowanie i miłość ojczyzny, staje się szkołą obyczajności. Tym przynajmniej sposobem uważana jest i określona u nas historyą kraju naszego. My, jak wiesz, nie mamy xiążek, nie znamy charakterów: ale wierne powieści podają następującym pokoleniom, żywe i dokładne wyobrażenie tego wszystkiego, co się u nas stać mogło. Najstarszy z familji wie dostatecznie, jacy byli od najdalszych czasów przodkowie jego, i każdą naukę, którą daje dzieciom, podsyca przykładami pradziadów. Powaga mówiącego, krwi dzielność, sposób opowiadania, wiek młody słuchających, wszystko to wdraża w umysły niezgluzowaną impresyą.
»Powiadałeś mi, iż historya u was nierównie ma rozciąglejsze granice. Tyle jest rodzajów, mówiłeś, ile sposobów rozmaitego mówienia, ojczysta zaś, według twojej powieści, albo bardzo mała, albo raczej żadnej nie ma nad inne preferencyi. Dobra rzecz wiedzieć, co się u drugich działo, żeby z cudzych przykładów brać naukę swoim pożyteczną, ale wiadomość swojej historyi, najpierwszym powinna być celem nauki każdego obywatela.
»Co do historyi w powszechności, jeżeli ją zasadzasz na wiadomości, którego roku i dnia co się siać mogło; jeżeli ją zowiesz nauką przezwisk tych ludzi, którzy przed tobą żyli; jeżeli w powszechne tylko wchodząc czyny, opuszczasz roztrząsanie charakterów; historya natenczas jest tylko próżnem pamięci zaprzątnieniem, a jej nauka daremną pracą. Jeżeli starasz się wiedzieć, co się działo u sąsiadów, a nie wiesz i wiedzieć nie chcesz o tem, co u ciebie działano, nie jesteś natenczas godnym towarzystwa, w którem żyjesz.
»Miarkuję ja z wielu powodów, że towarzystwo w którem ty byłeś urodzony, nie lubi ani swojego kraju, ani swojego języka. W przyrównywaniu powszechnem rzeczy, te, które są w dzierżeniu naszem: mogą być, co do niektórych punktów i okoliczności, nie tak doskonałe, jak drugie, które inni dzierżą, ale natychmiast przybywać zwykła na pomoc miłość własna, którą zwykliśmy wtenczas zwać miłością ojczyzny. Ta wycieńcza przywary własności naszych, zasłania, jak może, niedostatek, a jeżeli roztropna, korzysta z dobroci sąsiedzkiej godziwemi sposoby, żeby swój stan polepszyć.
«Wzgarda kraju i języka własnego, znaczy lekkość umysłu i serce nieprawe; Tym niegodziwym i szkodliwym nader impresyom winniście sami. Porzucacie swój język, a każecie się dzieciom uczyć, jak najpilniej cudzych; zaniedbywacie wiadomości własnych dziejów, a przymuszacie młodzież, żeby koniecznie wiedziała, co się działo za granicą. Cóż stąd za konsekwencya? oto ta; dziecie widząc, iż własny język nie wyciąga nauki, a cudze potrzebują, mniema je być lepszemi. Zaprzątnione postronnemi przypadkami, opisywaniem, a może i bajecznem, innych krajów, zdziwione, gardzi tem co ustawicznie widzi, a pragnie widzieć to, co mu natężona imaginacya piękniej maluje, niż jest w istocie.
«To krajów opisanie wy nazywacie Geografią. Też same przyczyny, które usprawiedliwiają ciekawość naszę względem dziejów sąsiedzkich, służą geografji opisującej położenie krajów, osobliwości w nich znajdujące się, stan rządu i inne narodu każdego okoliczności. U nas ta nauka, gdy nie jesteśmy z inszemi towarzystwami w wzajemności, nie jest potrzebna, a choćbyśmy mogli być w tej mierze oświeconymi, wolałbym z wielu miar, żebyśmy zostali w dawnej naszej niewiadomości.»
VI. Z gustem niewypowiedzianym słuchałem dyskursów nauczyciela mojego. Te zwyczajnie poprzedzone bywały pytaniami. Nim zaczął mówić o naukach, kunsztach, lub innych okolicznościach, tyczących się krajów naszych, powtarzał naprzód definicye, albo opisy tychże, przedtem jemu odemnie czynione. Zadawał nowe pytania, w rzeczach, o których miał należytą informacyą, traktował o każdej materyi uważnie, zarzutów moich cierpliwie słuchał; a gdym się nie odzywał; pobudzał mnie sam do tego, abym mu odkrywał wątpliwości, i zdania nie zgadzające się z moim sposobem myślenia. Nie umiał on brać na siebie postaci wspaniało ponurej: nie umiał ustawicznie myślić, albo udawać myślącego; dystrakcye, które tak zdobią i dystyngwują mędrców naszych, nie były mu wiadome; ton głosu jego nie był wyniosły; nie definiował tego, na czem się nie znał; ale to był człowiek dziki.
Gdym mu Filozofią, według przemożenia mojego, opisywał, a przyszło do tej części, która o obyczajach traktuje, zawołał z radością: «Otoż to nasza nauka, w tej szkole jesteś, jej maxymy święte, jej reguły proste; ją nie w pamięć, ale w serce twoje wrazić pragnę. Może u was ta nauka na słowach zawisła, my mniej dbamy o definicye, bylebyśmy wypełniali obowiązki.
«Filozofia, która, jakoś mi powiedział, z nazwiska znaczy miłość mądrości, powinnaby brać za cel najpierwszy, wiadomość obowiązków człowieka i ich wypełnienie. Nauka ta podług waszego zdania jest bardzo trudna, i najwięcej rozum wysila. Nie dziwuję się temu, gdy poznaję, co wy pod tem powszechnem nazwiskiem mieścicie. W metafizyce zapędzacie się ku rzeczom zmysłom nie podległym; musi być niezmiernie ciężka ta nauka kiedy wygórowana nad naturalne pojęcie.
«Fizyka traktuje o przyrodzeniu rzeczy, ale i w niej nadto się zapuszczacie. Umysł wasz zbyt dumny chce odchylać zasłonę wyrokiem przedwiecznym zapuszczoną. Chcecie wmawiać w mniej wiadomych, żeście ją odsłonili, i zamiast istoty rzeczy odkrytych, opowiadacie wasze sny i przywidzenia. Latacie po niebach, nie kontenci z miłego widoku gwiazd i planet, chcecie je mierzyć; ciekawość wasza zuchwała zapędza się za metę wyznaczoną, opuszczając częstokroć to, co ma przed sobą, i coby za pracowitem staraniem mogła odkryć: jak zaś wszystkie rozrządzenia natury są przedziwne, tak to wiedzieć macie, iż cokolwiek wam najwyższa Istność pojąć dopuszcza, wszystko to wam nowy pożytek przynieść może.
«Widzisz ziemię okrytą ziołami, nie dla samej pieszczoty oka zeszłemi: kryje się wśród nich zbawienna dla twego dobra tajemnica. Jej dociekać, jej probować i doświadczać, to godziwa, to zabawna i razem pożyteczna ciekawość. Śklni się firmament gwiazdami; głupia hardość zrobiła go prorocką xięgą, i z jednostajnych obrotów chciała wyczytać ukrytą przyszłość.
«Natura nic nie czyniąca nadaremnie, gdy nadała umysłom chęć docieczenia, chciała, żeby nią roztropność tak kierowała, aby cel ciekawości naszej zmierzał jedynie do tych rzeczy, które docieczone być mogą, a docieczeniem pożytek przynieść. Inaksze zapędy są próbą hardości i niedoskonałości naszej.
«To, co nazywasz Logiką, jestto właściwy przymiot umysłu fraszkami a nie przeświadczeniem zaprzątnionego. Niech tylko imaginacya twoja zbytnie nie buja, niech umysł jednego się celu statecznie trzyma, choć bez formy argumentów, będą iść myśli twoje właściwem pasmem.
«Po tem wszystkiem cośmy o waszej edukacyi i naukach mówili, następują uwagi ze źródeł tych wypływające: naprzód, iż edukacya wasza, i co do celu, i co do sposobów jest zdrożna; zatrudniacie sobie fraszkami sposób nabycia doskonałości; zbyt dufacie rozumowi własnemu; ten rozum wielorakiem przeświadczeniem skażony jest; niestateczność i płochość kieruje wami i rządzi; ambicya, a wcale niesłuszna oślepiła was wszystkich nakoniec tak dalece, iż zbyt dobrze o sobie trzymając, z jednej strony rozumiecie, iż wam, co do wewnętrznej doskonałości na niczem nie schodzi, zaś co do zewnętrznej szczęśliwości wszystkiego brakuje.
«Osądziwszy się sami za najdoskonalszych chcielibyście to mieć, czegoście godni, godni zaś jesteście, wedle waszego przeświadczenia, najwyborniejszych darów natury. Stąd pochodzi, iż kraj wasz nie wart takich, jakiemi jesteście, obywatelów, język podły, żeby górne myśli wasze objął i wyraził; urodzenie, że nie najjaśniejsze, nieprzyzwoite. Zgoła, im się wyżej cenicie, tym jesteście nieszczęśliwsi. Jeżeli więc to, czem wy jesteście, doskonałością jest i polorem, to czem my, dzikością, prostotą i grubiaństwem; mnie się zdaje, że lepiej być dzikim po naszemu.»
VII. Namieniłem wyżej, iż osądzony za dzikiego, oddany byłem gospodarzowi mojemu na naukę. Nimem miał satysfakcją słyszyć jego maxymy, przez czas dość długi odbywałem wszystkie powinności parobka bardziej, niż ucznia. W tej szkole nauczyłem się pierwej, żąć i kosić, niż reguł, według których siać i kosić trzeba. Widząc lud gospodarny, pytałem się raz wśród roboty mistrza mojego: czyli też owi spekulizają nad agronomią i mają swoje ephemerydy? Spójrzał na mnie z zadziwieniem, i strząsnąwszy głową, żął jak w najlepszą.
Gdyśmy około południa w cieniu drzew jedli, pytał mnie się, co to ja rozumiałem przez agronomią? Odpowiedziałem, iż to jest nauka arcypotrzebna, przez którą kunszt się rolnictwa doskonali, bogactwa przymnażają; zgoła, cokolwiek do uszczęśliwienia w powszechności kraju, w szczególności obywatelów należy, wszystko to ta nauka w sobie zawiera. Szkoda, rzekłem dalej, iż ten skarb był dotąd zakopany, zapewne nie byłoby tyle na świecie nieszczęść i rewolucyj, ile nam historye nasze opowiadają.
Któż ten kunszt rolnictwa wydoskonalił, rzecze Xaoo? zapewne jaki pracowity rolnik, który długiem doświadczeniem poznał niektóre w tej mierze innym jeszcze współrolnikom niewiadome tajemnice. Mylisz się, rzekłem, te rzeczy są opisane w xięgach, a nasi rolnicy pisać nie umieją. Ci, którzy nam te tajemnice odkryli po większej części może i nie widzieli, jak się grunt uprawia, i z tej samej przyczyny, tym większego uwielbienia godni, że samem umysłu swojego natężeniem dociekli tego, czego ich przodków ustawiczna praca dokazać nie mogła.
Śmiech jego przerwał mój dyskurs; rozgniewałem się na takie wytwornych wieku naszego wynalazków nieuszanawanie; pomyśliwszy jednak sobie, że trzeba mieć kompasyą nad prostotą, nie chciałem go zawstydzać i upakarzać niezwyciężonemi argumentami: poszliśmy zatem do snopków, które on prosty starzec lubo niewiadomy agronomji, przecież lepiej i prędzej wiązał, niż ja.
Że do rolnictwa doskonałego wykwintnych spekulizacyj nie potrzeba, nauczył mnie przykład Nipuanów. Mieli oni proste swoje, ale doświadczone obserwacye. Były zaś wszystkie do pojęcia łatwe, w sposobach nie kosztowne, w wykowaniu nie trudne, skutek usprawiedliwiał dobry ich sposób gospodarowania: nie było tam słychać o głodzie. Jeżeli zaś rok który nie był urodzajny, nie dał się uczuć niedostatek zapaśnym w przeszłoroczne krescencye.
Zabawa rolnictwa jak pożądane za sobą prowadzi skutki, uczułem własnem doświadczeniem. Praca, która z początku zdawała mi się nieznośna, stała się zczasem zabawą przyjemną. Spazmy, wapory, reumatyzmy, z których mnie nie mogły wyprowadzić wody Salcerskie i Karlsbadzkie, ustąpiły dobrowolnie z rzęsistym potem. Apetyt, który, soczystemi bulionami musiał wzbudzać i krzepić z początku mój kucharz Chrystyan Niemiec, dalej Jmć Pan Sosancourt Francuz, sam się powrócił; a rzepa po pracy lepiej smakowała, niż przedtem podlaskie kuropatwy.
Praca, i myśl wolna wzmocniły słaby niegdyś mój temperament. W niedostatku zwierciadła, gdym się w wodzie przezierał, postrzegłem płeć moję, prawda, przyczernioną, ale twarz pełną, i rumieniec żywy. Sen smaczny, a nieprzerwany orzeźwiał strudzone dzienną robotą członki, a czerstwość sama się pracą pomnażała.
VIII. Przechodząc się raz po sadzie z nauczycielem, postrzegłem ów dołek, w którym mój nóż pochowano, i w tym punkcie nie mogłem się wstrzymać od uśmiechnienia. Postrzegł to czujny Xaoo, i natychmiast, rzekł: śmiech twój jest sprawiedliwy, i tym bardziej mnie nie obraża, ile że widzę, żeś go pokryć chciał. Urągać się z niewiadomości cudzej, rzecz jest nieludzka, ale przemódz zupełnie nagłe wzruszenia trudno. Gdy sąsiada twój nóż obraził, niewiadomość natury kruszców, postać niezwyczajna tego narzędzia, blask śklniącego się ostrza, skaleczenie palca, wszystko to w pierwszem wzruszeniu tak dalece nas przeraziło, iż osądziliśmy twój nóż za istność jakowąś żyjącą i szkodliwą.
Przyjście twoje morzem z innego świata, najtrudniejsze do pojęcia rzeczy, czyniły nam podobnemi; a wreszcie, choć niewiadomi, dobrąśmy rzecz uczynili. Gdym się od ciebie potem dowiedział, na co żelaza u siebie zażywacie, ò jakbym was wielbił, gdybyście ten szkodliwy kruszec ziemi oddali! Wy, których bluźnierska zuchwałość skarży się na opatrzność, iż wam zbyt krótki wieku termin wyznaczyła, szukacie w kunsztach utraty życia, i jakby nie dość na tem było, iż niewstrzemięźliwością skracacie dni wasze, domyśliliście się gwałtowniejszych jeszcze sposobów do zginienia.
Żebym cokolwiek oszczędził moich współziomków, zataiłem był przed nim kunszt wojenny. Dociekł tej zdrady Xaoo; naglił mnie więc, żebym mu dokładną w tej mierze dał informacyą. Chcąc więc, ile możności, umniejszyć w nim złą o nas opinią, zacząłem mu przekładać liczbę niezliczoną mieszkańców świata, różnicę narodów, nie tylko w odzieży i w mowie, ale w obyczajach i skłonnościach. Z tych różnic naturalne niezgody, a przeto potrzeba uzbrojenia, któraby ubezpieczała od napaści sąsiedzkiej, broniła słabych od przemocy potężniejszych, czyniła wstręt nieprawej zapalczywości.
Przypadkiem z ziemi wydobyty kruszec, przez długi czasów przeciąg zażyty do rolnictwa i budowli, ułatwiał i skracał udziałanie tego, co przemysł potrzebą przynaglony wynalazł. Jako zaś złe zażycie najlepsze rzeczy skazić może, żelazo w ręku nieprawych stało się narzędziem, szkodliwym instrumentem zguby życia ludzkiego. Stąd poszły zbrojne utarczki człowieka z człowiekiem, towarzystwa z towarzystwem, narodu z narodem.
Trudno było w dalszych czasiech złemu, nadto już wkorzenionemu i powszechnemu zupełnie zabieżeć. Stąd ludzie dobrzy i oświeceni przez pisma i rady, prawodawcy przez ustawy urzędowne, określili granice sprawiedliwej wojny; nadali reguły temu nieprawemu kunsztowi, ile możności, zapobiegające fatalnym jego skutkom. Wódz na czele wojska broniący ojczyzny, stał się szacownym obywatelem, żołnierz umierający na pobojowisku, ofiarą dobra publicznego. Ustała nieznacznie odraza od okrutnego z natury swojej rzemiosła, a natychmiast to, co przyrodzenie kazało z początku nazywać gwałtem, dzikością, okrucieństwem, opinia zczasem ochrzciła odwagą, męztwem i heroizmem.
Nie dziwuję się już temu, rzekł Xaoo, coś mi powiadał przedtem o waszych jurystach, iż najlepiej się ich wymowa w bronieniu złych spraw wydaje. Zostałeś może niechcący dowodem tej prawdy. Usprawiedliwiaj, jak chcesz, kunszt wojenny, bardziej was z tej miary żałować, niż chwalić należy.
Z wielości ludzi można wnosić różnicę charakterów, z tej różnicy sprzeczki; ale żeby do takowego stopnia przyszły, iżby stąd strata życia nastąpić mogła, sposób takowych konsekwencyj u nas jest nieznajomy. Muszą być u was żywsze nierównie passye, kiedy do tego punktu przyjść mogą. Dość sztuczną i dowcipną czyniłeś gradacyą nieszczęśliwych kruszcowej broni wynalazków. Dobrzy ludzie, mówisz, pisali i mówili przeciw takowej zdrożności, prawodawcy chcieli ją wykorzenić, ale ich zabiegi, ich starania, były daremne. Musi to być u was rzecz bardzo rzadka, ci dobrzy ludzie, kiedy nie mogli dobrać tylu podobnych sobie, którzyby, jak oni pismem, słowem i przykładem mogli przezwyciężyć pierwiastki złego nałogu.
Że prawodawcy zapobieżeć temu nie mogli, dziwuję się niezmiernie. Na cóż, proszę, wystawiacie ludowi na widok te próżne posągi, jeżeli ich moc od was samych nadana, nie może przeprzeć waszego uporu? na cóż piszecie prawa, jeżeli ich nie słuchacie? Może się mylę, ale zdaje mi się przynajmniej, iż pisma tych waszych ludzi dobrych, ustawy prawodawców nie musiały być szczere i gruntowne kiedy zrażeni złym skutkiem w pierwszych zapędach, spuścili z pierwszego rygoru, i zamiast tego, żeby z gruntu zły nałóg wykorzenić, chcieli go mniej złym czynić, a przeto usprawiedliwiać w oczach ludu ich własne przestępstwo. Mężność prawego statku, nie zraża się nieskutecznością pierwszych kroków; niepodobna zaś, żeby trwałe i niewzruszone sprzeciwienie się, nie miało kiedyżkolwiek przeprzeć choćby najmocniej wkorzenionego błędu.
Nie jestem, i być nie mogę chwalcą takiego stanu, gdzie jeden, albo kilku drugimi rządzą; ale w zdarzającej się takowej rządu okoliczności, przeświadczony u siebie jestem, iż ktokolwiek towarzystwem rządzić chce, musi się uzbroić w nieustraszone męztwo: niech tylko najmniejszą słabość rządzony w rządzącym postrzeże, we dwójnasób sile swojej zaufa, zrzuci jarzmo zbawiennej dla siebie, jak ty powiadasz, subordynacyi, a może zbytecznie oświecony, przerwie zasłonę opinji, nie wiem, czy niepożyteczniejszej temu, co każe, niż temu, co słucha.
Co się tycze kunsztów, pojmuję ja to, iż wynalazek kruszców był nader pożyteczny, aleście zbyt drogo tę korzyść zapłacili. Zbytek rodzi potrzeby, te które przyrodzenie nadaje i wyznacza, mogą się obejść bez złota, srebra, żelaza i miedzi. Prawda, iż narzędzia z kruszcu sporządzone, oszczędzają w robotach i czas i pracę: ztem wszystkiem naszym przykładem oświecony, widzisz, iż przemysł z cierpliwością może zastąpić takowe niedostatki. Praca, przyznaję, musi być większa, ale taż sama praca tyle za sobą dobra prowadzi, iż jej oszczędzać, jestto krzywdę istotną samemu sobie czynić. Nauczyła nas natura, czego nam koniecznie potrzeba: taż sama dała instynkt, jak tym potrzebom dogadzać mamy.
IX. Mając iść w dość daleką podróż, wziął mnie Xaoo z sobą. Pierwszy raz natenczas zdarzyło mi się widzieć kraj ten dość rozległy, i gdym się pytał, jaka jego obszerność? odpowiedział, iż idąc prosto aż do drugiego brzegu od morza, jedenaście dni drogi, szerokość zaś kraju równa była prawie długości. Gdziekolwiek szliśmy, widać było wszędzie dobrze uprawną ziemię; osady były dość gęste, każda zaś miała tyle lasu, ile jej potrzeba było; i jakem mógł miarkować, po równych wydziałach znać, iż gdzie ich było nadto, tam zbywające części, na pola były obrócone, gdzie zaś ich brakło, umyślnie były zasiane.
Osmego dnia podróży, po lewej stronie, pokazał mi mój gospodarz pole dość obszerne, pięknemi drzewy naokoło obsadzone, w środku był dóm niewielki, nieco jednak ozdobniejszy od innych. Gdyśmy się ku niemu zbliżali, wyszedł z pobliższego domu poważny starzec, i pozdrowiwszy nas mile, zaprowadził ku drzwiom: tam gdy stanął Xaoo, rzekł: pozdrawiam cię słodka pamięci ojca naszego. Wszedłszy do izby, znaleźliśmy zupełną czystość i ochędóztwo, a pośrodku była szafa dość kunsztownie zrobiona. Otworzył ją ów starzec, i gdym się spodziewał obaczyć co osobliwego, z podziwieniem wielkiem, nic więcej nie postrzegłem, tylko starością już prawie zbótwiałe instrumenta rolnicze. Brali je w ręce z uszanowaniem obadwa starcy; Xaoo zaś chcąc uspokoić ciekawość moję, rzekł:
«Pole, które ten dóm otacza, rękami naszego powszechnego ojca uprawione i wydobyte było: tych instrumentów, które wdzięczność nasza z uszanowaniem od wieków strzeże, używał Kootes. Ten podobnym może, jako i ty, sposobem, z cudzej ziemi z żoną z dwojgiem dzieci, tu do pustej naówczas wyspy przybywszy, własnemi rękami tego gruntu dobył: poszczęściła najwyższa Istność pracy jego, przyszedł do ostatniej starości, i przed śmiercią widział czwarte pokolenie swoje. Tkwią nam w szczerej pamięci jego przykazy, żeby zaś było cokolwiek takiego, coby nam ustawicznie przypominało jego obcowania, instrumenta, których do rolnictwa używał, chowamy z pilnością, i każdy je raz przynajmniej w życiu oglądać powinien.
«Pole, które wydobył, należy do wszystkich w powszechności; kolejno je uprawiają obywatele; a zboże na tyle części, ile osad w wyspie rozdzielone jest. Gdy cząstka do osady przyniesiona bywa, robi się z niej chleb, i ten na tyle kawałków, ile jest obywatelów w osadzie, podzielony, przy końcu żniwa, każdy z wdzięcznością i uszanowaniem pożywa, na pamiątkę, iż jesteśmy wszyscy zarówno jednego ojca dzieci. Przy tej najuroczystszej uczcie, opowiada najstarszy każdej osady przyjście pierwszego ojca, jego prace, jego nauki, dzieje ojców naszych, ich przymioty chwalebne, rady i napominania, wynalazki zbawienne i pożyteczne. Kończyć się zwykły te uczty pieśniami młodzieży obojej płci, w których pamięć dobrodziejstw naszych przodków jest zawarta.»
Dzień cały bawiliśmy się na tem miejscu w domu owego starca, od którego wziąwszy Xaoo cząstkę zboża osadzie swojej należącego, udał się ku domowi. W drodze wziął pochop roztrząsać sposoby rozmaite rządów naszych. My nie znamy, mówił, tego, co wy nazywacie, Monarchią, Arystokracyą, Demokracyą, Oligarchią, i. t. d. W zgromadzeniu naszem nie masz żadnej innej zwierzchności politycznej, prócz naturalnej rodziców nad dziećmi. Okoliczności wychodzące nad zamiar szczególnych familij, ugodnemi sposoby, radą nie przemocą przez starszych uspokojone i rozrządzone bywają. Człowiek jednakowo z drugim człowiekiem rodzący się, nie może, a przynajmniej nie powinienby sobie przywłaszczać zwierzchności nad nim: wszyscy są równi. Skoro zaś są złączeni w towarzystwo, natenczas toż samo towarzystwo, pozwala dla dobra swojego, w niektórych okalicznościach niejakiej nad szczególnemi, albo zgromadzeniu, albo niektórym ze zgromadzenia zwierzchności.
Podatków żadnych nie dajemy. Cel towarzystwa jest ubezpieczenie własności: gdyby tego było potrzeba, jej bronić i ocalać każdemu w szczególności społeczność cała poślubiła. Zacóż tedy ta utrata części własności naszej? zaco ten haracz samym sobie?.. Nasza ludność powinnaby nas trwożyć z tej miary, że nam w czasie braknie ziemi do wyżywienia należytego mieszkańców, ile trzymając tę wyspę zamkniętą do emigracyi, prawem, uwagą, nakoniec niesposobnością; ale my tę troskliwość zastawujemy następcom naszym, wraz z przykładami rządu i gospodarstwa, które im podajemy. Opatrzność najwyższa wymierzyła ziemię do liczby stworzenia, które z niej żyje.
X. Inszą drogą powracaliśmy, niżeliśmy przyszli. O pół dnia drogi od naszej osady, postrzegłem stos wielki kamieni, nakształt piramidy wpośród pola po lewej ręce. Pytałem się nauczyciela, co to znaczy? uspokoję ciekawość twoję, odpowiedział: stos ten niezmierny kamieni, okrywa od kilkuset żniw jednego z naszych obywatelów nazwiskiem Laongo; ten, czyli przypadkiem, czyli przemysłem, porzuciwszy swój kraj, puścił się na morze. Nie było go przez lat kilka, nakoniec niespodziewany i już zupełnie zapomniany, przypłynął.
Spytany, gdzie przez tak długi czas się bawił? powiadał, iż chcąc po wodzie na kilku drzewach razem związanych płynąć, wiatrem nagłym zapędzony był na brzeg nie bardzo od naszego odległy. Znalazł kraj pusty, a obieżawszy tę ziemię, gdy się chciał wrócić, drzew owych u brzegu nie zastał, i tym sposobem poniewolnie póty tam siedzieć musiał, póki z tamtejszego drzewa inakszej sobie łódki, czyli tratwy nie sporządził. Przestaliśmy na tem: on do domu swego powrócił, i jął się, jak przedtem, gospodarstwa. Korzystał tymczasem z nowo nabranych wiadomości, zarażając cudzoziemskiemi maxymami spółbraci swoich.
Przekupiony od cudzoziemców na zgubę naszę, zaczął w sekrecie młodzieży opowiadać wygody, bogactwa, szczęśliwość życia w zbytkach. Jad skryty zaczął się szerzyć, nowość uderzyła w oczy młodzież nieostrożną: naganione zwyczaje nasze zdały im się tak, jak i tobie z początku grubiaństwem i dzikością. Przekładając cudzych narodów wygody, nam nieznane przez wynalazki kunsztów, obrzydził im własną ojczyznę. Wynosił pod niebo ich talenta; ale ubolewał, iż były zakopane, bez żadnego względu, bez żadnej dystynkcyi, bez żadnej nagrody, jakie widział w cudzych krajach.
Tu im dopiero przekładać począł stopnie subordynacyi w monarchiach, pod jednym wodzem i rządcą całego narodu, a przeto i lepszy rząd, gdy jeden wszystkimi zawiaduje, i nagrodę przymiotów, gdy pod monarchą pomniejsze urzędy i jurysdykcye stawiają każdego w stanie proporcyonalnym zdatności jego właściwej. Wtenczas usługując jednemu człowiek utalentowany, tysiąc innych mieć może usługujących sobie; i jeżeli go martwi podległość jednemu, nagradza to umartwienie zwierzchność nad wielu.
Temi i podobnemi dyskursami tyle dokazał, iż mu kilku przyrzekło, dopomagać jego przedsięwzięciu. Że zaś był przekupiony darami od tych ludzi, u których przebywał, na to, ażeby ich do nas sprowadził i pod ich rządy poddał; zaczął w wielkim sekrecie udzielać adherentom swoim tego, co z sobą przyniósł. Byłyto jakieś osobliwe narzędzia; jedne miały podobieństwo do wody, gdyż się w nich można było przeglądać, a ztem wszystkiem taką miały stałość, jak kamienie, albo drzewo; były nawlekane kamyczki rozmaitych kolorów; były jakieś instrumenta błyszczące się i podobno tak obrażające, jak twój nóż: ale najwięcej było okrągłych, a płaskich sztuczek z kruszcu żółtego i białego. O tych on powiadał, iż są do wszystkiego przydatne i zgodne, i mają taki w sobie szacunek, iż ci nowi ludzie, których przyjście obiecywał, mieli je za rzecz najpotrzebniejszą do życia.
Umówił się już był z adherentami swoimi ów zdrajca, i sporządziwszy tajemnie na model przywiezionej od Laonga łódź wielką, już mieli się puszczać do owych ludzi cudzoziemskich, za przewodnictwem swojego herszta. Szczęściem, przechodząc się w nocy ponad brzeg morski jeden z obywatelów, wysłuchał ich między krzakami rozmawiających o przyszłej podróży. Zadumiony rzeczą nigdy przedtem niesłychaną, pobiegł do starszych; ci zebrawszy młodzież, znalezli Laonga z czterema innymi na temże miejscu, i gdy się bronić chcieli, gwałtem związanych przywiedli do osady.
Przyznali się społecznicy do wszystkiego, sam herszt upornie milczał: odłożono sąd do kilku dni; każdy z winowajców w osobnem zamknięciu trzymany był z surowym zakazem, żeby żadnej z obywatelami nie mieli komunikacyi. Zeszli się tymczasem najstarsi wszystkich osad gospodarze, i za ich wyrokiem, rzeczy przywoźne, zamknięte w wielkich naczyniach, wraz z winowajcami na pole pierwszego herszta wyprowadzono. Tam głęboko w ziemię zakopano obmierzłe naczynia, co gdy się skończyło, lud winowajców ukamienował, a na wieczną pamiątkę tyle kamieni na to miejsce zniesiono, iż się stał kopiec wielki, który widzisz.
Starzy, którzy słuchali inkwizycyi tych winowajców, skomponowali dla wiecznej pamięci pieśń, w której to wszystko, com ci powiedział, jest wyrażono, z przydatkiem strasznych przeklęstw na zdrajców ojczyzny.
XI. Po kilkudniowej podróży, wróciliśmy się do domu. Zaszli nam drogę mieszkańcy, i część owę zboża, z której miał być chleb powszechny uczyniony, przyjęli z radością i uszanowaniem. Trzeciego dnia przypadała wielka uczta; na tę wezwany byłem. Gdy przyszło ów chleb ojczysty na części dzielić, najstarszy ze zgromadzenia opuścił mnie; to gdy postrzegł mój gospodarz, prosił, żebym i ja, ile już spółobywatel, mógł być jego uczestnikiem. Trudnił rozdzielający, mieniąc, iż nie będąc synem powszechnego ojca, do cząstki strawy powszechnej nie mogłem należeć. Rzekł Xaoo: a gdyby pierwszy nasz ojciec ujrzał był przychodnia łaknącego, czy byłby mu kawałka chleba swojego żałował? To zagadnienie skonwinkowało wszystkich; rozdzielił się więc zemną cząstką swoją własną ów najstarszy gospodarz, a skosztowaniem tego szacownego ułomka, stałem się członkiem te szczęśliwej familji.
Gdy się już wszyscy nasycili, powstała z miejsc swoich młodzież, i otoczyła starszyznę. Najsędziwszy tak mówić począł: « Wiek wiekowi podaje pamięć, dzień dniowi daje naukę. Jedliśmy chleb naszego ojca, słuchajmy napomnienia jego. »
« Bóg jest źródłem wszystkiej istności: Bóg jest początkiem wszystkiego dobra: Bóg być powinien jedynym celem i końcem wszystkich spraw naszych. »
« Rodzicom należy się miłość, uszanowanie, posłuszeństwo. Chcecie mieć wdzięczne dzieci, bądźcie wdzięcznemi dziećmi. »
» Jesteśmy wszyscy jednego ojca potomkowie, pamiętajmy o tem nieustannie żeśmy bracia. »
» Wychowanie młodzieży, niech będzie szkołą cnoty. »
» Nagroda cnoty w tem życiu największa, wewnętrzne przeświadczenie; inszych nie szukajcie; gdy zaś karzecie występki, żałujcie występnych, pamiętajcie, że i wy możecie zgrzeszyć. »
» Zaczął potem opowiadać, jako pierwszy ojciec od morza z dalekiej ziemi przybył; a w głąb ziemi zaszedłszy, uprawiał rolą, dóm zbudował, rozkrzewionemu potomstwu dał należyte wychowanie i nauki, a te wspierając świętemi swojemi przykłady, założył pierwsze fundamenta szczęśliwości powszechnej całego kraju. Wyliczał cnoty i dzieła następców, któremi zasłużyli sobie na wieczną pamięć.
Wspominają z wielkiemi pochwałami kroniki nasze wojowników, że wypleniali naród ludzki; monarchów, że karząc małe kradzieże, wielkiemi się zaszczycali; mędrców, że sny swoje dowcipne dawali za wyroki; prawodawców, że subtelnemi wynalazki słodzili jarzmo nieznośnej podległości. Słynie Alexander, że pół świata nieszczęśliwym uczynił; Juliusz, że zgubił swoję ojczyznę. Nie na tej szali ważyli tamtejsi obywatele zasługi przodków swoich.
Wspominali z uszanowaniem jednego, który wydoskonalił instrumenta rolnicze. Drugiego, który odkrył dzielność niektórych ziółek zdatnych do uleczenia chorób. Tego, którego składania pieśni na uczczenie najwyższej Istności lud cały śpiewał. Długie byłoby wyliczanie każdego w szczególności, których tam mianowano; dość namienić, iż każdego z nich nieśmiertelna pamięć brała początek z usługi towarzystwu uczynionej, z osobliwego rodziców uszanowania, z dobrego wychowania, zachowania się przykładnego z innymi spółobywatelami.
Upewniony lud ten dobry, iż do szacunku prawych czynów, figur krasomowskich nie potrzeba, prostem dzieł wspomnieniem wielbił cnotę. Znać było po niespokojnych wzruszeniach słuchającej młodzieży, rozrzewnienie serc prawych; spadały po licach poważnych starców szacowne łzy, skutek świętej pociechy nieskażonego sumienia. Świadek tak przykładnego widowiska, odchodziłem prawie od siebie z radości i zadziwienia.
Nazajutrz z okazyi owej pierwszego ojca maxymy, że nauka młodzieży powinna być szkołą cnoty, prosiłem Xaoo, aby mi raczył wytłumaczyć, jakiemi sposobami ta szkoła do nauki cnot prowadzi. Nie masz w tem żadnego przemyślnego kunsztu, rzekł Xaoo: Nauki rozumu nie są nam znajome; serca sposobimy do cnoty. Żeby zaś dojść ile możności, tego pożądanego skutku, rozdzielamy naukę obyczajności na cztery części.
Pierwsza nie zatrudnia ucznia, ponieważ natenczas sam nauczyciel uczy się poznać gruntownie, jakie są jego skłonności, jaki grunt serca, jakie sposoby mydlenia, konstytucyą, co do humorów, krwi i innych przymiotowi skutków temperamentu. Przypomnij sobie owe odemnie dawniej wspomniane podobieństwo do roli; słyszałeś, iż rolnik naprzód powinien grunt poznać, żeby wiedział, jak go uprawić w czasie, i co na nim siać. Poznanie więc doskonałe dziecięcia jest u nas fundamentem edukacyi. Stąd nauczyciel brać miarę powinien, czyli słodkiem napomnieniem, czyli zabawnym dyskursem, czyli gruntowną umysłu konwikcyą, czyli częstem powtórzeniem, obietnicą nagrody, punktem honoru, lub nakoniec gdyby wszystkie inne sposoby były nieskuteczne, bojaźnią kary, umysł wzruszać i do dobrego kierować ma.
Drugi stopień edukacyi, zmierza do wykorzenienia złych skłonności, już poznanych przez nauczyciela. Lubo w pierwszych leciech niemowlęctwa zabiega się temu, ile możności, aby nie nabierało dziecie jakowych przywar i uprzedzeń, trudno jednakże odłączyć niejaką słabość od miłości rodziców. Ta, choć rozumem powściągniona, niekiedy z obrębów wypada. Pieszczoty nieznacznie wprawiają w upór i dobre o sobie rozumienie; stąd krnąbrność, stąd odraza od pracy, stąd hardość roście. Stara się więc nauczyciel przełamywać te pierwiastkowe przywary, zawsze w początkach łatwiejsze do pokonania.
Zasiewa przyzwoitem ziarnem wyczyszczoną już i uprawioną rolą nauczyciel w trzecim stopniu, wielbiąc cnotę w powszechności, w szczególności każdy jej rodzaj opisując. Obowiązki stanów opowiada; przykrość nawet w pełnieniu cnot nie tai się, ażeby przestrzeżona tym sposobem młodzież, nie odrażała się zczasem od pełnienia przykrych i trudnych częstokroć obowiązków.
Czwarty, a ostatni stopień gruntuje się na roztropności. Nie dość na tem, że uczeń wie definicyą cnot rozmaitych, trzeba, żeby je do skutku przywodził. Trzeba, żeby wiedział, jak i kiedy pełnić je ma. Trzeba, żeby każdej rzeczy przystojną miarę zachował; żeby, naprzykład, zbytek odwagi nie stał się zuchwałością, a nadto wielka rozmyślność bojaźnią i lenistwem, i t. d.
Te są proste, ale doświadczeniem stwierdzone w skuteczności swojej reguły edukacyi młodzieży naszej.
Są jeszcze inne: te, lubo wielce potrzebne, że się jednak tylko do zdrowia i mocy ciała ściągają, towarzyszą tylko wyżej wspomnianym. Z pierwszego niemowlęctwa przyzwyczajamy dzieci zostawać bez odzieży, żeby przyuczać ciała do wytrzymania zimna i ciepła. Do mocy przyuczamy dźwiganiem proporcyonalnych sile ciężarów; do szybkości ubieganiem się w zawody; do przebywania rzek pływaniem po sadzawkach.
Lubo pasowanie sie wzajemne do nabierania sił wielce służy, u nas ten rodzaj ćwiczenia jest zabroniony. Nie chcemy nawet podobieństwa bitwy; nie chcemy okazyi wynoszenia się zwycięzców, upokorzenia zwyciężonych. Takowe igraszki kończą się częstokroć prawdziwym bojem; zapalićby mogły nienawiść między temi, których szczęśliwość póty trwać będzie, póki się będą wzajemnie kochać, póki nie będą mieć, ani przyczyny, ani sposobu zazdrościć sobie.
XII. Z okazyi podróży naszej wziąłem wstęp do zachwalenia wniesionego u nas zwyczaju odwiedzania cudzych krajów. Zwyczaj ten, rzekłem, oświeca i uczy młodzież naszę; poznają prawa, zwyczaje narodów, charaktery rozmaite ludzi, a powracając z nabytą korzyścią, stają się zdatnemi do usłużenia własnemu krajowi. Słuchał z cierpliwością, poczuwał i usprawiedliwianie tego u nas zwyczaju, który jest ostatnim stopniem wychowania młodzieży.
Gdym ja skończył, on tak mówić zaczął. Nie rozumiej, żebyśmy tego nie pojmowali, iż podróż do cudzych krajów, wielkie za sobą pożytki prowadzić może; nie przeczyłem, ani przeczę tym, które wyraziłeś; ale zapomniałeś mówić o szkodach stąd pochodzących; my zaś nie inaczej zwykliśmy się w takowych okolicznościach determinować, tylko zważywszy wprzód na szali rozsądku, przeciwne z obojej strony zarzuty i argumenta. Jeżeli pożytek przewyższa szkodę, gotowiśmy się chwycić rady zbawiennej. Bojaźń nowości przewyższa u nas wszystkie najpożądańszych awantażów perspektywy. Przenosimy nad wszystko pewność niewzruszonej sytuacyi naszej. Przestajemy spokojnie na tem, co mamy. Małość chęci oszczędza potrzeb: tym łatwe dogodzenie czyni szczęśliwość.
Zbytki wasze, czynią was niespokoynymi; niekontenci z tego, co macie i widzicie przed sobą, nie możecie się na jednem miejscu osiedzieć, i jakby przed wami szczęście uciekało, gonicie go ustawicznie. Usprawiedliwiajcie, jak chcecie, czynności wasze, stąd jednak poszły wasze podróże do cudzych krajów. Podróże, prawda, że usprawiedliwione, jak słyszę, nie tylko wielu dowodami, ale i pospolitym zwyczajem, ztem wszystkiem niemniej próżne, jeżeli nie szkodliwe.
Nauka obyczajów, bywa, jak mówisz, najdzielniejszą przyczyną peregrynacyj waszych. Odzież nie odmienia człowieka; pod czapką, turbanem i kapeluszem, równie siedzi doskonałość i głupstwo, nieprawość i cnota. Jakiekolwiek bądź jest twoje zgromadzenie i towarzystwo, nie potrzeba daleko jeździć, żeby poznać rozmaitość charakterów. Bylebyś tylko chciał pilnie zapatrywać się na sposoby postępowania ziomków twoich, w małym okręgu postrzeżesz to, co się w całym świecie dzieje. Grunt człowieka zawsze jednaki: te różnice, które rząd, powietrze, religia czyni, nie są tak znaczne, żeby przyrodzenie odmienić mogły.
Powiadasz, że pielgrzymowaniem rozum się poleruje, i w dawniejszych dyskursach uczyniłeś je podobnem do kruszcu, z którego rdza schodzi częstem tarciem. Trzymaj się ciągle tej komparacyi, a musisz przyznać, iż polerowany kruszec, im bardziej się błyszczy, tym go więcej ubywa.
Wiadomość wielu rzeczy, ja nie wiem, czy jest użyteczna człowiekowi. Snują się naówczas zbyt obfite myśli i imaginacye; rozsądek ledwo może wystarczyć do obierania, a częstokroć przytłumiony zbyteczną umysłu płodnością, sam nie wie, czego się chwycić.
Jeżeli gorzej u sąsiada niż u mnie, poco się daremnie trudnić? Jeżeli lepiej, na co się zda takowa podróż, która mnie nauczy, że lepiej u sąsiada, niż u mnie? Zmniejszy szacunek tego, co mam; da chęć polepszenia sytuacyi mojej, a nie użyczając sposobu, uczyni mnie więcej oświeconym, ale mniej szczęśliwym. Cóż mówić o stracie czasu w takowych włóczęgach? cóż mówić o krzywdzie, która się czyni całemu towarzystwu? Twojem albowiem odbieżeniem traci jednę z części swoich, która może w tym samym czasie stałaby się zdatną całemu zgromadzeniu. Nie wspominam wydatków, które pielgrzymujący czynią; im kraj uboższy, szkoda większa, a jeżeli nie ma w sobie takowych okoliczności, któreby do podobnych podróży zwabiały cudzoziemców, nie nagrodzona.
Odpowiesz mi może, iż dla tego chcesz drugich odwiedzać, żeby postrzegłszy, co u cudzoziemców dobrego jest, swoim ziomkom użyczyć tej dobroci. A nie postrzeżeszli tam co i złego? a to złe, alboż nie możesz do swoich zanieść? Łatwiej się chwyta woli człowieczej zdradny powab złego, bo pochlebia; niżeli maxymy cnoty po większej części surowe i ostre.
Wieleby było mówić, żebym chciał wyliczać wszystkie złe, które pochodzi z tej niewczesnej ciekawości oglądania rzeczy nowych. Jeśli mniemasz, że się odmiennemi coraz widokami ciekawość twoja nasyci, i niespokojność ustanie; błądzisz. Zwyczajnyto tryb pasyj ludzkich, że im bardziej się im dogadza, tym się żywiej rozpościerają i krzewią.
Nakoniec przyłącz do moich uwag twoje doświadczenie. Oddalony od ojczyzny, od domu, niepodobna, żebyś nie tęsknił. Pozbawiłeś się wszystkiego dla dogodzenia niespokojności twojej, a gdyby nie osobliwa dobroć i opatrzność Istności najwyższej, byłbyś, jak twoi towarzysze, życiem przypłacił ciekawość twoję.
XIII. Poranku jednego gdyśmy się wybrali na polową robotę, zaszedł nam drogę jeden z mieszkańców, a położywszy rękę na piersiach, rzekł: ojcze! mam skargę przeciw sąsiadowi.... Xaoo, przerywając dalszą jego mowę, pytał: Jestże twój sąsiad przestrzeżony od ciebie, że się myślisz skarżyć? Odpowiedział, jest.... Rzekł zatem Xaoo: zawołaj go. Poszedł ów, i po małej chwili stanął oskarżony z oskarżającym. Oskarżający tak mówił:
« Już temu drugie żniwo, jak mi nie przyszło być w zakącie mojego lasku. Ten lasek i rolą moję oddziela strumień od osady tego dobrego sąsiada. Na dniu wczorajszym ułożyłem sobie iść w tamtę stronę lasku, dla upatrzenia drzewa na sochę nową. Gdy tam zaszedłem, znalazłem przerwaną grobelkę moję przez niedawną powódź, i tą przerwą strumień się odwrócił od dawnego koryta, zakrążył róg mojego lasku, tak dalece, żem obaczył sztukę gruntu, i toż samo drzewo, po którem poszedł, na drugiej stronie strumyka. Przebywszy więc wodę, gdym zaczął odkopywać i podważać drzewo dla zwalenia go na ziemię; postrzegł to miły sąsiad, zbierający naówczas siano z łąki swojej, i nadszedłszy, rzekł:
« Prawy sąsiedzie! naszliście moję własność; użyczyłbym jej wam z ochotą, ale jej całości dla dzieci moich przestrzegać powinienem. Wiecie, że ta rzeczka nas rozgranicza, nie możecie więc niczego z tej strony używać bez naszego zezwolenia. Rzekłem mu na to, iż też same racye są i na moję stronę, dla strzeżenia i dochowania własności plemienia mojego.... Miara twojej własności, równa jest; a to, co ci strumyk zwróceniem biegu przydał, nie nadaje ci prawa do mojego gruntu.... »
« Odpowiedział na to; że przypadek ten, stał się interesem nie tylko nas w szczególności, ale całej osady; nie mamy więc mocy rozsądzać go, ale potrzeba żebyśmy się udali do starszych; a tymczasem póki takowe rozsądzenie nie nastąpi; należy, ażebyśmy obadwa gruntu tego nie używali.... Zezwoliłem na to, jako rzecz słuszną, i dla rozprawy należytej i urzędownej, udałem się do ciebie, jako starszego.... »
Xaoo wszystkiego cierpliwie wysłuchawszy, spytał się obżałowanego, jeżeli obżałujący wszystko, jako należało, w tej mierze opowiedział, rzekł; że nic nie opuścił. Wtem do obudwu rzecze: jutro wezwę starszych naszej osady, którzy tę sprawę roztrząsną, i wraz zemną decydować będą; wy się stawicie porankiem na pagórku sądowym. Poszli oni, myśmy się zostali w polu.
Dziwiłem się, rozważając sobie, że ten, który się uskarżał, nie tylko z skromnością rzecz swoję opowiadał, ale też o swoim przeciwniku mówił z niejaką przychylnością i uszanowaniem, nazywając go sąsiadem dobrym, miłym, prawym, i t. d. Dobroć tak wielka, przywiodła mi na pamięć indukty nasze, pełne zwyczajnie uszczypliwych ucinków i obmowy. I to mi podziwienie przyniosło, że indukta sprawy była tylko z jednej strony; zamiast żwawej repliki po naszemu. Pozwany wysłuchawszy pozywającego, przestał na prawdzie rzetelnego opisu, a sędzia na jednostajnej informacyi.
Pytałem się więc mego starca, czyli we wszystkich tamtejszych sprawach ten sposób indukty? Odpowiedział: że nie inaczej, i że nie widzi potrzeby gadania o jednej rzeczy stron obudwóch. Mający między sobą kontrowersyą, powinni rzetelnie opowiedzieć, co za fundament ich sprzeczki. Wyćwiczeni w miłości cnoty i prawdy, poznają łatwo z czyjej strony sprawiedliwość, i godzą się; jeżeli się zaś jaki osobliwy przypadek zdarzy, nie dufając natenczas swojemu zdaniu, udają się do starszych, i ich zdanie staje się dla nich wyrokiem.
U nas, rzekłem, w sprawach granicznych, gdy z obustron gruntownych dokumentów nie masz, nakazują przysięgę; która strona na stwierdzenie rzetelności swojej Imienia Bozkiego wezwie, ta sprawę wygra. Bezbożni! zawołał Xaoo, śmiecież Istność najwyższą znieważać? Nie tak u nas sądzą, rzekłem: powszechne jest zdanie, że kto sprawiedliwie przysięga, Boga chwali. Nie mogłem w tem miejscu przed nim zataić złego używania przysiąg; przysiąg przy odzierżeniu urzędów, prawie ceremonialnych; przysiąg granicznych, bez wewnętrznej konwikcyi; przysiąg tuzinowych w kryminalnych sprawach; przysiąg usłużnych na poparcie cudzego interesu; przysiąg Rzeczypospolitej mniej jeszcze ważnych, niż te wszystkie.
Zamknął mi usta pełen cnotliwej zapalczywości starzec, a wzniósłszy oczy i ręce ku niebu, zawołał: bądźcie błogosławione święte ręce, któreście stosami kamieni przywaliły Laonga i towarzyszów jego! Takichby nas zbrodni nauczyli wezwani od niego cudzoziemcy. Z tego, com się od ciebie dowiedział, we dwójnasób powiększam wdzięczność ku najwyższej Istności, że nas towarzystwa waszego ustrzegła. Ty, jeżeli chcesz nam dać największy dowód przychylności swojej, taj przed ludem naszym zwyczaje kraju twego; nie obrażaj uszu niewinnych, powieścią rzeczy, ledwo podobnych do uwierzenia.
W dni kilka poszedłem na ów sądowy pagórek; zeszła się starszyzna, a gdy im rzecz całą Xaoo opowiedział, udali się na miejsce kontrowersyi, i pilnie wszystko oglądawszy, rozkazali natychmiast całej gromadzie, żeby rzeczkę do dawnego koryta zwrócić, groblę mocniejszą usypać, brzegi od przerw ubezpieczyć; według dawnego w podobnych okolicznościach zwyczaju, strony obiedwie starszym za pracę podziękowały, a oskarżający oskarżonego na ucztę do siebie zaprosił.
XIV. Wiele jeszcze innych zwyczajów i ustaw od lat niepamiętnych było w tej wyspie: wszystkich wyliczanie nadtoby rozszerzyło pisanie moje, niektóre więc tylko w krótkości wyrażę.
Historya kraju nie tylko przez powieści starszych, w ucztach obwieszczana bywa, mają nadto ułożone pieśni, opowiadające dzieła przodków i ich znaczniejsze przypadki. Poezya ich nie tak jest brzmiąca i wdzięczna, jak nasza, ale niedostatek tych ozdób nagradza prostota, tchnąca niejaką powagą. Nie znają miłosnych kompozycyj, ani wolnych wyrazów, obrażających modestyą. Wszystkie ich pieśni wiodą do dobrego, wychwalaniem dzieł cnotliwych, naganą występków, przeklęstwem występnych.
Roku przedziały są według obrotów słonecznych. Lata rachują żniwami. Żeby zaś mieli jakowe epoki, nie mogłem się o tem dowiedzieć. Przyjście nawet pierwszego ojca, kiedy i jak dawno nastąpiło, nie wiedzą. Xaoo, którego powierzchowność nie okazywała więcej nad lat pięćdziesiąt liczył wieku swego lat dziewięćdziesiąt dwa. Dojść do stu dwudziestu nie jest u nich rzecz nadzwyczajna.
Nie znając kruszców żadnych, zażywają do narzędzi rolniczych ości ryb wielkich, które morze częstokroć na brzeg wyrzuca. Te tak zaostrzają tarciem jednych o drugie, iż i drzewa niemi obrabiać i zboże żąć mogą.
Pierwszy dzień nowego miesiąca jest powszechnym spoczynkiem. Starsi naówczas odwiedzają się i użytecznemi dyskursy bawią. Młodzież wychodzi w pole, i różne czyni igrzyska, wszystkie służące do nabycia rzezkości i mocy. W tych igrzyskach oboja płeć równie się ćwiczy, zawsze jednak w przytomności kilku starców i matron sędziwych, żeby żadnego wykroczenia przeciw modestyi i uczciwości nie było.
Żadnego muzycznego instrumentu nie widziałem podobnego do naszych. Gdy tańcują, śpiewają razem pieśni do nót tanecznych akomodowane.
Mają niejakie podobieństwo w śpiewaniu niektórych pieśni, do sztuk naszych dramatycznych. Gdy albowiem czynią opisanie dzieł przodków, rozdzielają się na osoby w pieśni wymienione, i gdy te co mówią, osoba reprezentująca sama śpiewa, udając giestami wzruszenia wewnętrzne, albo akcyą reprezentowanego. Toż czynią kolejno drudzy reprezentujący inne osoby. Powieść zaś dzieła każdego, reflexye moralne, pochwały cnot, przeklęctwa występnych, wszyscy razem śpiewają.
Mięsa tak zwierząt, jako i ryb na pokarm nie używają; nawet wierzyć mi Xaoo nie chciał, że my tem żyjemy... Z tej obrzydliwości od mięsa pochodzi, iż myślistwa nie znają, a zwierz tamtejszy bardzo łaskawy; o lwach, tygrysach, wilkach nie wiedzą. Zajęcy, odmiennych jednak nieco od naszych europejskich, nie wielką kwotę widziałem. Krów i wołów mają dostatek, i te chowają w oborach dla pracy rolnej i nabiału. Wełnę owiec przedziwnie piękną i miękką dwa razy na rok strzygą; z tej niewiasty robią materye na odzież, kołdry i materace.
Małżeństwa są dożywotnie, o wielożeństwie, żeby gdzie mogło być, Xaoo, tak dalece nie wierzył iż ledwo mogłem mu wyperswadować, iż jest zaiste. Mniemał więc iż to pozwolenie jest wzajemne, tak co do wielości żon, jako i mężów; a gdy się dowiedział, iż sami mężczyzni nadali sobie ten przywilej, gniewał się na taką niesprawiedliwość.
Że zawiłości prawne i wykręty jurystów nie mają tam miejsca, pochodzi to ze szczęśliwej niewiadomości tej nauki, która na dobro nasze, jak nam wierzyć każą, wymyślona, nadała umiejętność zatłumienia prawdy, i usprawiedliwienia największych występków.
XV. Przechodząc się raz sam jeden nad tym brzegiem morskim, gdziem po rozbiciu okrętu mojego był wyrzucony, zastanowiłem się myślą nad moim teraźniejszym stanem; począłem dalej rozważać wszystkie życia mojego przypadki, niedoskonale jeszcze u siebie przeświadczony, czylim zyskał, czy stracił na aktualnej mojej sytuacyi.
Gdy w zapalonej żywemi obrazami imaginacyi coraz się insze myśli snuły, pod brzegiem wiszącej nad lądem skały postrzegłem część znaczną rozbitego okrętu, którą fale unosząc wbiły w piasek brzegowy, a zwyczajny morski odwrot zostawił naówczas oschłą. Miejsce to było na ustroniu: nie obawiając się więc, żeby mnie postrzeżono, skoczyłem ku temu miejscu, i poznałem, iż to była tylna część okrętu, gdzie pospolicie bywa izdebka kapitańska i inne najszacowniejsze składy.
Z ciężkością przedarłem się do tej izdebki, i wielem w niej rzeczy znalazł. Te, które wilgoć zepsuć mogła, zupełnie już były zbutwiałe, inne, jakoto pistolety, fuzye, rdza okryła, zdatne jednak być mogły do użycia. Nie mogłem napaść oczu tak niespodziewaną zdobyczą. Żeby więc ukryć przed obywatelami tamtejszymi korzyść moję, poszedłem pod blizką skałę, i znalazłszy w miejscu nieznacznem sporą pieczarę, skrzętnie tam zacząłem znosić łupy moje.
Jużem był prawie wszystkie zgromadził, gdy w jednym kącie izdebki kapitańskiej postrzegłem nieznaczną kryjówkę, której przykrycie odstawało trochę od reszty podłogi. Zerwałem ją natychmiast, i pierwszy raz od lat trzech, blask złota w oczy moje uderzył. Lubo ów kruszec na tamtem miejscu do niczego zdatnym być nie mógł, przecież słodka pamięć tego, do czego przedtem służył, tak dalece rozżarzyła imaginacyą moję, iż nie mogłem się wstrzymać od najżywszego radości uczucia. Poznałem z cechy, iż te pieniądze były luidory francuzkie; przeniosłem je śpiesząc do pieczary; aże już słońce skłaniało się ku zachodowi, żeby mieszkańcy nie domyślili się o przyczynie spóźnienia mojego, udałem się jak najśpieszniej do osady.
Przez całą noc oka zmrużyć nie mogłem. Widząc się być possessorem znacznego skarbu, żałowałem niezmiernie, iż zostawałem w takiem miejscu, w którem mi żadnej korzyści przynieść nie mógł. Stawiałem się myślą w ojczyznie, i natychmiast kupowałem wsi, miasta, budowałem pałace, plantowałem ogrody. Byłem nieszczęśliwy wśród szczęścia mego, mając, a użyć nie mogąc tego, co mi jak na przekorę los w pieszczotach swoich fałszywy i zdradny użyczył.
Skoro tylko nazajutrz słońce zeszło; poszedłem do mego gospodarza, i zmyśliwszy ciężki ból głowy, opowiedziałem, iż dzień cały stracę na chodzeniu, dla nabycia sił przy dyecie i exercytacyi. Chętnie zezwolił; ja zaś wziąwszy z sobą nieco pokarmu, chyżej niż strzała pobiegłem do moich łupów. Nim jednak przyszło examinować to, com ukrył w pieczarze, zobaczywszy wprzód, że rzeczy nie były tknięte, puściłem się znowu na nową zdobycz, a szukając po wszystkich kątach owej sztuki okrętu, zdobyłem zostawioną w jednym kącie pakę, tę odbiwszy znalazłem xiąg wiele, nie zupełnie jeszcze przemokłych i zbótwiałych. Dostało mi się jeszcze znaleźć baryłkę prochu, i worek kul i śrótu.
Zniosłem te drogie sprzęty do mojej pieczary, a gdym się raz jeszcze zapuścił ponad brzeg patrzyć, jeżeli kogo z mieszkańców mnie szpiegującego nie obaczę, postrzegłem o kilka staj stojącą przy brzegu łódź, zapewne od owego okrętu. Poszedłem ku niej, nic nie znalazłem, prócz dwóch wioseł; zaprowadziłem ją natychmiast w blizkie ujście rzeczki do morza wpadającej. Tam powrozem, którym był z okrętu zdobył przywiązałem ją do jednego drzewa, w takowem miejscu, gdzie gęsta zarośl, zupełnie ją od oczu ciekawych zasłonić mogła.
Wróciwszy się nazad do pieczary, dopiero spokojnie zacząłem examinować bogactwa moje. Przystąpiłem nasamprzód do szkatuły i worków z pieniędzmi, znalazłem w złocie czerwonych złotych francuzkich podwójnych sztuk 4,862, pojedyńczych 3,716, monety nie wiele było. Oprócz tego w osobnym szkatuły puzderku, dyamentów znacznych, jeszcze nie brylantowanych kilkadziesiąt, mniejszych kilka set, kamieni kolorowych, rubinów, smaragdów, safirów bardzo wiele.
Że zaś osobliwem szczęściem do owej szkatuły woda nie zaszła, zdobyłem kilka fascykułów papierów, te wziąłem do siebie, chcąc je spokojnie w domu przeczytać. Xiążki, że były po części zamokłe, wydobyłem z paki, i rozłożyłem na piasku, żeby się wysuszyły. Reszta sprzętów takowa:
Dwie fuzye, trzy pary pistoletów, cztery szpady. Perspektywy dwie przemokłe i niezdatne. Trąba morska do gadania na dół. Zegarków złotych trzy, jeden z repetycyą. Waza srebrna, półmisków sześć, talerzy dwanaście. Klatek drócianych siedem, znać jeszcze było po piórkach, że w nich były papugi. Pudło, gdzie musiały być peruki, co można było poznać z wielości włosów, zsiadłej pomady i zapachu Bergamotte. Do tej obserwacyi i to mi niepomału pomogło, gdym znalazł w temże pudle żelazek dwa do papilotów, i jedno do tupetu. Skrzypców troje popsutych, lutnia, dwie par klarynetów, i jedna waltornia. Szkatułka z drzewa de Mahon w mosiądz oprawna, w niej dwanaście flaszek wódki lawendowej. Tabaki de Maroco funtów 42, ta zupełnie była zepsuta. Resztę, jakoto suknie, bielizny, woda morska zżarła. Były jeszcze obrazy, ale z tych farba zeszła, i nie można było rozeznać, co mogły reprezentować.
XVI. Słabość wczorajsza zaciągnęła dzień następujący. Pod tym więc pretextem, wziąwszy z sobą prowiant, pośpieszyłem do moich skarbów. Dowiedziawszy się z papierów, iż okręt rozbity, był armaturą francuzkiego miasta de S. Malo, znalazłem między niemi wexle, jeden do Amsterdamu na 12,000 czerwonych złotych, drugi do Londynu na 22,000 czerwonych złotych; trzy do Genui, każdy na 6,500 czerwonych złotych. Nie gardziłem i tą zdobyczą, w nadziei, że może się zda kiedykolwiek; zachowałem ją ze złotem.
Żeby nie popaść jakowej suspicyi u Nipuanów, z okazyi częstych moich przechadzek, umyśliłem za powrotem dać znać mojemu starcowi, iż postrzegłem część okrętu krajów naszych: żeby zaś nie pomiarkował, iż zdobycz w nim znalezioną dla siebie zachowałem, zaniosłem nazad do izby rotmańskiej fuzyą jedne, pistoletów dwa zardzewiałych, instrumenta muzyczne, i pakę z wysuszonemi już xięgami; tę zaś umyślnie dla tego, abym mu je potem tłumacząc dał uczuć, jakeśmy w rozmaitych naukach biegli. Stało się tak, jakem ułożył.
Xaoo nie tak ciekawy, jak pragnący zabieżeć szkodliwej w skutkach ciekawości spółobywatelów, równo ze świtem poszedł zemną do owej reszty rozbitego okrętu. Oglądał każdą część pilnie, pytał się o przyczynę i zdatność każdej; fuzye i pistolety, gdym mu ich użycie opowiedział, wrzucił w morze, xiążki pozwolił zanieść za sobą, instrumenta w okręcie zostawił. Nazajutrz zwołał starszych i nimem się obudził, już oni spalili to, co się z owego okrętu zostało. Obudził mnie za powrotem swoim, i opowiedział, co starsi wraz z nim uczynili. Że zaś w powszechności o łodzi mówił, zląkłem, się niezmiernie, czy nie trafili na owe, którąm w zakryciu drzew nadbrzeżnych zostawił. Prosił mnie zatem żebym mu tłumaczył, co xięgi w sobie zawierały; obiecałem, z tym jednak dokładem, żeby mi pozwolił czasu do rozpatrzenia się w nich należytego.
Zasiadłem nad tą pracą; a że wszystkie były francuzkie, łatwe mi były do zrozumienia. Nie kładę ich rejestru, ile że od tak dawnego czasu nie mogłem sobie wszystkich tytułów przypomnić. To wiem, iż znalazłem komedye Moliera, romansów trydzieści ośm, o ekonomji politycznej xiąg cztery, aryj de l’Opéra Comique, zbiór wielki; Anakreonta z kopersztychami, Newtona Filozofji tom trzeci, sposób robienia pasztetów, i cztery planty Paryża.
Po wyszłych dniach kilku, naglił mnie Xaoo, żebym mu opowiedział cokolwiek z tego, co te xięgi w sobie zamykały. Tłumaczyć wdzięk pieśni Anakreontowych obywatelowi wyspy Nipu, byłaby rzecz trudna i niewczesna; nadto była w nich wielka różność od tamtejszych, żeby można było grzeczne kłamstwa pisać; naród tamtejszy tego nie pojmował, musiałem więc romanse porzucić; arye, opery nie miałyby szakunku u nieznających się na muzyce; Filozofji zaś Newtona nie rozumiałem. Udałem się więc do Moliera, i z ichże własnych pieśni wziąwszy asumpt, zacząłem mu explikować naturę komedyi, jako być powinna szkołą obyczajności, pod pokrywką zabawy, prezentując jak najnaturalniej w wyobrażeniu charakterów ludzkich, jak cnota przeszkody zwyciężą; jako występek kiedyżkolwiek odkryty za złe wychodzi.
Prawa u nas, rzekłem, karami występki straszą; napominania starszych przekładają łagodnemi, nie mniej jednak dzielnemi sposoby, wszystkie życia towarzyskiego obowiązki; Komedya równie dzielnego, a może skuteczniejszego sposobu na ohydzenie występków używa, wyśmiewając występnych, tak dalece, iż częstokroć czego poważniejsze środki nie potrafiły, ten sposób dokazał. Wzgarda osobliwym sposobem obraża miłość własną; stąd żart dzielność swoję bierze, byleby był uczciwy i umiarkowany. Chcąc to, com mówił, przykładem wesprzeć, udałem się do tłumaczenia jednej komedyi Moliera; a chcąc dać mu do zrozumienia, jak jego maxymy nadto surowe sądziły nas zbyt ostro, wybrałem Mizantropa.
Jakem po dniach kilku tłumaczenie skończył, i jemu przeczytał, rzekł Xaoo: musiał się dobrze znać na ludziach ten, który tę rzecz napisał. Namiętności dobrze są wyrażone, zbytek osobliwości doskonale wytknięty. Ale zda mi się, iż autor kilku rzeczy w tem swojem dziele nie postrzegł. Naprzód albowiem czyniąc swojego odludka cnotliwym, zdał się nieznacznie przestawać na tem, iż cnota ma w sobie jakowąś odrazę. Cnotliwemu mizantropowi odjął największą cnoty zaletę, roztropność, gdy umieścił w ustach jego niedyskretne i niewczesne krytyki. Przydał mu nadto zbyteczną miłość własną, gdy go wystawia idącego wbrew obojętnym nawet zwyczajom towarzystwa.
Nie takie są, mój synu, prawdziwej cnoty znamiona. Czuje prawy człowiek różnicę postępków swoich, ale go to uczucie w pychę nie podnosi. Ma wstręt naturalny od towarzystwa występnych, ale się go nie chroni, wtenczas osobliwie, gdy poznać może, iż jego przykład może być zdatnym. Nie przywdziewa na siebie postaci osobliwej, żeby nie czynił od siebie wstrętu. Ile możności, słodzi przykre czasem przepisy obowiązków, żeby zbyt surowa z pierwszego wejrzenia powierzchowność, nie odraziła umysłów, między złem a dobrem chwiejących się. Możeś chciał uczynić delikatną komparacyą dyskursów tego Mizantropa z mojemi, i nie powinienem mieć ci za złe tej myśli, ile jeszcze do naszych zwyczajów nie zupełnie wdrożonemu.
Ale racz uważyć, iż ze zdań zadziczałych, a prewencyj niewykorzenionych, nie ja względem ciebie, ale ty względem nas jesteś osobliwym człowiekiem. Ciebie więc do nas przystosować moim jest obowiązkiem, a przeto dzielniejszych używać sposobów muszę, gdy z tobą mówię o narowach ludzi, wpośrodku których urodziłeś się i wychował. Gdyby mi z wami żyć przyszło, nie chciałbym się różnić od innych najmniejszą powierzchownością; szedłbym ślepo za waszym przykładem w tem wszystkiem, coby się nie tykało istotnych obowiązków. Jeżeliby jednak bez uszczerbku cnoty nie można ujść osobliwości, przyznaję się szczerze, iż wolałbym ujść za dziwaka, odludka i mizantropa, niż być modnie niepoczciwym.
XVII. Prawdę powiedzieli starzy, iż słodki dym ojczyzny. Widoki Europejskie wzbudziły we mnie chęć widzenia Europy. Złoto, lubo na tej wyspie do niczego nie zdatne, ułudziło mnie zupełnie. Stałem się chciwym bez nadziei zysków, trwożnym w zupełnem bezpieczeństwie. Possessor znacznego skarbu czułem ustawiczną niespokojność, formowałem projekta, rachowałem istotę mojego dobrego mienia; gdy zaś nad tem zastanowić się przyszło, iż na mojej wyspie żadnego z tych projektów do skutku przywieść nie można było, wpadałem w rozpacz, i narzekałem na igrzysko losu mojego, który mi wtenczas dodawał sposobów, kiedym z nich korzystać nie mógł,
Jużem się był przyzwyczaił do sposobu życia Nipuanów; jużem zaczynał doznawać skutków szacownej spokojności; kruszec złoty nie dość że mnie uczynił nieszczęśliwym w Europie, dognał za światem. Pasowałem się nieskończenie sam z sobą. Przywodziłem sobie na myśl niesposobność korzystania z tego złota niepodobieństwo wydobycia się z wyspy, hazard podawania się na nowe niebezpieczeństwa, niewdzięczność ku dobrodziejom.
Te i inne uwagi konwinkowały mnie zupełnie co do rzeczy, serce się jednak temu wszystkiemu statecznie sprzeciwiało. Jużem był przedsięwziął uczynić heroiczną ofiarę, i to złoto, wraz ze wszystkiemi innemi Europy zdobyczami w morze wrzucić, ale gdym kilka worków z jaskini wydobył, takim wstręt uczuł od wykonania tego zamysłu, iż widząc, że się żadnym sposobem przezwyciężyć nie mogę, przedsięwziąłem na owej zachowanej z okrętu łodzi, puścić się na zgubę oczywistą prawie, byle z tej wyspy wynijść.
Postrzegł nadzwyczajne moje pomięszanie Xaoo; jam wszystko składał na słabość zdrowia, dla tego najbardziej, żebym pod pretextem przechadzki, mógł częściej nawiedzać skarby moje.
Powieść starca o Laongu owym, utwierdziła mnie w zdaniu, iż wyspa Nipu nie musiała być nadto oddalona od ziem innych mieszkalnych. Co zaś powiadał o prezentach jemu danych, to mnie upewniało, iż musiały być tam osady europejskie.
Odwiedziłem więc łódź moję, i gdym ją opatrywał, znalazłem, iż w niczem nie była uszkodzona. Zrobiłem do niej maszt, sporządziłem żagle, wiosła były na pogotowiu.
Rozdzieliłem łódź na trzy części, pierwsza miała w sobie zawierać prowiant, druga wodę w beczkach, trzecia sprzęty i skarby. Miejsce na proch było osobliwe, fuzye i pistolety dobrze opatrzone; tak zaś chętnie chodziłem koło tego wszystkiego, iż w dni kilka wszystko już było na pogotowiu.
Żałowałem niezmiernie, iż się był zupełnie popsuł kompas morski, byłby służył do dyrekcyi żeglugi mojej. W tej więc niepewności postanowiłem u siebie zmierzać zawsze ku zachodowi: ile albowiem mogłem miarkować, od wschodu był jednostajny kurs okrętu naszego, a przez dni dwadzieścia sześć żadnej ziemi nie postrzegliśmy. Miarkowałem przeto: iż w przeciwnej stronie znajdą się owe osady od Laonga odkryte.
Jużem był wszystkie moje sprzęty, skarby, prowianty i amunicye upakował, gdy raz według zwyczaju przyszedłszy zrana do mojej łodzi, postrzegłem, iż jej nie było. Żem tego momentu nie umarł, albo z rozpaczy nie skoczył w morze, osobliwą w tem opatrzność bozką dotąd uznaję. Stanąłem w miejscu jak wryty, i utraciwszy zupełnie przytomność, przetrwałem w tym stanie nieczułości czas nie mały. Ocknąwszy się niejako, począłem rzewnie płakać, a widząc, że próżny żal do niczego nie pomoże, szedłem rzeczką ku morzu. Wtem postrzegłem, jako zwyczajny morski odwrót w toż właśnie miejsce łódkę moję prowadził, skoczyłem w pław ku niej, a bojąc się podobnych przypadków, mając wiatr potemu, puściłem się na morze.
I. Zaprzątniony jedynie nadzieją kiedyżkolwiek widzenia ojczyzny, odmianą sytuacyi ukontentowany, zapomniałem o teraźniejszem aktualnem niebezpieczeństwie. Wiatr pomyślny pędził moję łódkę; ja zamyślony siedziałem w niej spokojnie. Po dość długiej chwili, gdym się za siebie obejrzał, a brzegi wyspy Nipu w oddaleniu niknąć poczynały, dopiero niby ze snu obudzony, postrzegłem zuchwałość postępku mojego. Żal postradanego towarzystwa poczciwych ludzi opanował serce moje; łzy obfite, tym prawdziwsze, ile bez świadków, były hołdem powinnym ich cnocie, dowodem wdzięczności za tyle dobrodziejstw wyświadczonych.
Gdyby te sentymenta mogły były przewyższyć płochą nadzieję zobaczenia ojczyzny, byłbym się zapewne nazad wrócił; ale w tej sprzeczce przeciwnych passyj, przezwyciężyła, nie tak może miłość ojczyzny, jak wdzięk nowości. Zniknął widok opuszczonego kraju zupełnie, a z nim chęć powrotu. Sam jeden pan, sternik i majtek okrętu mego, ku wieczorowi dopiero posiliłem się nieco, a gdy nieznacznie sen miły zamykać począł znużone powieki, poruczyłem się losowi, a bardziej opatrzności bozkiej, nie opuszczającej tych, którzy w niej ufność swoję pokładają.
Gdym pierwszy raz nazajutrz oczy otworzył, już słońce zmierzało ku połowie swojego biegu. Patrzyłem na wszystkie strony, jeżeli gdzie brzegu, albo płynącego okrętu nieobaczę, ale usiłowania moje były nadaremne. Perspektywy, z których jednę byłem cóżkolwiek naprawił, nic mi nie reprezentowały w najdalszej odległości, nad smutno jednostajny widok morza. Drugi ten dzień żeglugi przy dobrym wietrze, oszczędzał mi pracy; ale natychmiast snuły się nieustannie myśli niektóre pocieszne, daleko jednak więcej było żałośnych i trwożliwych. Przeszedł pierwszy impet porywczej chęci oglądania ojczyzny, a żal coraz się większy wznawiał porzuconych mieszkańców wyspy Nipu.
Przez dni ośm płynąłem gdzie mnie wiatry niosły, dziewiątego widząc, że już znacznie prowiantów ubyło, i woda zaczynała się psuć, zostawałem w ustawicznej niespokojności, upatrując co moment brzegu, lub okrętu. Gdy już dzień jedenasty przyszedł, postrzegłem w sobie znaczne opadnienie z sił, których i szczupły i nadpsuty prowiant krzepić nie mógł. Przystąpiły zatem myśli pełne rozpaczy; radzące uniknąć długiej męczarni odważną rezolucyą. Ale ten sam nadziei promyk, toż samo dzielne do serca słowo, które wstrzymało rękę po rozbiciu okrętu, zbawiennem religji światłem rozpędziło mgłę zaślepienia mojego. Gdy noc nastąpiła, chociażem się silił do snu, niespokojność wewnętrzna nie pozwoliła mi spocząć. Czekałem z największą niecierpliwością dnia; przyszedł ten, który miał życie moje dokończyć.
Wschód słońca każdemu stworzeniu miły, mnie był przyczyną żalu; płakać począłem rzewnie nad tym miłym, ale już ostatnim życia mojego widokiem. Prowiantów tyle tylko było, ile na ten dzień wystarczyć mogło; i lubo mógłbym, co dożycia, kilka dni jeszcze bez posiłku przetrwać, osłabienie zupełne nie dawało mi nadziei doczekać dnia jutrzejszego. Póki jednak sił stawało, ostatnich dobyłem na zawieszenie u wierzchu masztu wielkiej sztuki białego płótna z owego rozbitego okrętu zachowanej, w tej nadziei, iż może ów znak postrzeże jaki przejeżdżający okręt, i mnie zemdlonego z tej toni wydźwignie. Sam zaś nie mogąc się już na nogach utrzymać, położyłem się wśród czółna, oczekiwając ostatniego losu.
II. Już się zabierało ku zachodowi; ja w ostatnim stopniu osłabienia zostając, byłem w stanie człowieka na poły uśpionego, gdy zdało mi się usłyszyć odgłos niby wystrzelonej z daleka armaty. Mniemałem iżto był skutek zbyt natężonej imaginacyi, i przeto nie uczynił żadnej impressyi: wtem gdy tenże odgłos mocniej powtórzony usłyszałem, porwałem się w tym punkcie, i bez pomocy perspektywy, postrzegłem okręt ku mnie się zbliżający.
Z jaką radością osądzony na śmierć, i już na plac wyprowadzony winowajca, wyrok łaski i odpuszczenia słyszy, z takiem właśnie uczuciem obił się o moje uszy głos z okrętu przez trąbę morską każący mi się podobno zbliżyć; nie zrozumiałem albowiem języka. Porwałem się do wiosła, ale osłabione ręce, upuściły je; postrzegli to z okrętu, i natychmiast spuszczono łódź, która zbliżywszy się ku mojej, dała mi poznać ze stroju Hiszpanów. Wzięto mnie do łodzi, a moję ku okrętowi majtkowie zbliżyli. Rzeczy, którem miał, wniesione były na okręt, łódź puszczono na morze.
Kapitan, jakem mógł z pierwszego wstępu zmiarkować, człowiek dumny, surowy, i mało mówiący, kazał mnie na dół zaprowadzić i dać posiłek. Ledwom mógł skosztować sucharu; ale kieliszek wina, któregom od lat kilku nie kosztował, taki we mnie skutek sprawił, jakbym zażył kordyału. Gdy więc po niejakiej chwili chciałem wstać z łożka i podziękować kapitanowi za uczynność, a razem rzeczy moje odebrać, usługujący mi powiedział francuzkim językiem, iż rozkaz kapitana był, aby mnie z izby nie puszczano póty, póki rzeczy przy mnie znalezione, wyexaminowane nie będą.
Zdjęła mnie bojaźń, żebym nie poniosł szkody; kontent jednak, żem życie zachował, uśmierzyłem ją, i prosiłem tego, który mi usługiwał, aby mi powiedzieć raczył, na jakim zostawałem okręcie i z jakimi ludźmi. Potwierdził mnie w pierwszem zdaniu, iż okręt był hiszpański, powracał z zabranymi w Afryce niewolnikami do Ameryki, aby ich tam oddał do kopania kruszców złotych w Potozie. Kapitan zwał się Don-Emmanuel Alvares-i-Astorgas-i-Rubantes. Miejsce, w którem byliśmy, nie było oddalone od brzegów Mexykańskich nad pięć dni drogi, jeśli nam wiatry posłużą.
Resztę dnia strawiłem odpoczywając w izdebce mojej, nie bez bojaźni jakowej przygody: sen smaczny nieznacznie mnie uspokoił, nazajutrz zupełnie czerstwy obudziłem się około południa. Dziwno mi było, że żadnej dotąd nie miałem od kapitana rezolucji. Gdy więc z tej właśnie przyczyny w wielkiej zostawałem niespokojności, otworzyły się drzwi nagle, weszło do izby kilku żołnierzy, i porwawszy mnie z łóżka, wsadzili na nogi kajdany. Chciałem się bronić, ale moc i gwałtowność oprawców, moje usiłowania uczyniła nadaremne. Nie wiedząc co się zemną dzieje, dałem się prowadzić, gdzie chcieli.
Spuścili mnie na dół okrętu, i przykowawszy do sporego łańcucha w miejscu ciemnem i smrodliwem, zostawili wpół żywego. Nie uważałem z początku, gdzie mnie osadzono: głosy pomięszane języków nieznajomych, płacz rzewny i jęczenia przerwały moję nieczułość. Przypatrując się więc pilnie nędznym kompanom, poznałem, ile ciemność miejsca pozwolić mogła, żem był między murzynami, których wieziono do kopania kruszców. Chciałem probować, jeżeli który nie mówił jakim z tych, które umiałem, języków, ale żaden mnie nie zrozumiał: probowałem języka Nipuanów, i ten im był niewiadomy. Płacz i jęczenie jedynym było wszystkich odgłosem; dopomogłem im sowicie. A gdy ku wieczorowi przyniesiono strawę, dał mi nasz strażnik połowę spleśniałego suchara; kilka wiader nadpsutej wody, były naszym spólnym napojem.
III. Nie spodziewałem się nigdy, lubo nie dawno w tak okropnej zostający sytuacyi, żeby mnie jeszcze los okropniejszy czekał. Owo strzelenie z armaty, którem mniemał hasłem życia, było wyrokiem nieszczęścia mojego. W porównaniu teraźniejszej sytuacyi, śmierć, której prawie cudownie uszedłem, zdawała mi się być portem najszczęśliwszym po przykrej żegludze. Łzy były moim pokarmem, a rozpacz, która mnie z początku wprawiła w stan nader gwałtowny, zostawiła mnie nakoniec w zapomnieniu i nieczułości.
Po kilku dniach przyszedłem nieco do siebie, żal ciężki nastąpił po rozpaczy i nieczułości. Myśl niespokojna szperała ciekawie w dalszych moich obrotach. I lubo byłem przeświadczony, iż po to wieziony byłem, ażebym w wnętrznościach ziemi kruszce kopał; przecież głos jakowyś wewnętrzny powtarzał niekiedy, iż przyjdzie czas taki, w którym się to zakończy. I to mnie nie pomału orzeźwiło, gdym sobie przypomniał, że miałem zaszyte w szkaplerzu wexle owe, którem był w okręcie zdobył. Na tym fundamencie ułożyłem plantę uwolnienia mojego, mając nadzieję, iż kiedyżkolwiek człowiek jaki miłosierny nawiedzi nasze podziemne mieszkanie, a natenczas upewniwszy go wprzód o znacznej nagrodzie, dam mu wexel do zmienienia, i temiż pieniędzmi przez niego niby wykupionym zostanę.
Łatwo mi było zgadnąć przyczynę nieszczęścia mojego, pochodzącą z łakomstwa kapitana, który zapewne chcąc ze zdobytych skarbów korzystać, musiał udać przed swoimi ludźmi, iż poznał z papierów moich, jako byłem z liczby zbójców morskich, albo tych, którzy zakazane w tamtych stronach towary przewożą. Przypomniawszy sobie ucieczkę z Nipu, stan mój uznałem sprawiedliwą karą niewdzięczności, a umocniony reflexyami, postanowiłem znosić jak najcierpliwiej przykrość niewoli, i ile możności, korzystać z tej próby, którą na mnie los srogi przepuścił.
Jakoż przyznać mogę, iż ten stan najlepszą był szkołą życia mojego; czego Xaoo nie dowiodł, kajdany hiszpańskie wyperswadowały. Nauczyłem się tam, jak należy przestawać spokojnie na tem, co los zdarza, nie szukając fantastycznych plant i projektów przyszłego szczęścia; jak niestateczność umysłu jest źródłem wewnętrznego niepokoju, i istotnych nieszczęśliwości. Na koniec, jak zbytnia chciwość dobrego mienia przywodzi do ostatniej nędzy tych, którzy nie umieją sobie powiedzieć, że już dosyć.
W tych i podobnych uwagach strawiłem cały czas podróży mojej. Przewlókł się jej termin dla niestatecznych wiatrów, a tymczasem głodem, niewczasem i rozmaitemi niewygodami strudzeni niewolnicy umierali codziennie. Gdyśmy u brzegów hiszpańskiej Ameryki stanęli, ledwo ich trzecią część do pracy zdatnych rachowano.
Stanęliśmy u portu, tam nie długo zabawiwszy, zaprowadzono nas do Potozu. Największem osłodzeniem nieszczęścia mojego naówczas było, zapatrywanie się na ten świat nowy. Każdy widok był niezwyczajny; zwierzęta, ptactwo, drzewa, zioła, owoce, wszystko różni się od naszych, i w porównaniu wszystko zapewne nas przewyższa.
IV. Zwyczajny to jest sposób mówienia, iż imaginacya nasza zbyt się daleko zapędza, i powiększa rzecz, której się boimy. Gdym wszedł pierwszy raz w podziemne Potozu pieczary, poznałem, iż ta powszechna maxyma może mieć swoje excepcye. Okropność miejsca, stan nędzny i gorszy od bydlęcego pracujących niewolników, dzika srogość doglądających, wszystkie te złączone okoliczności czynią to miejsce zbiorem tego wszystkiego, cokolwiek najnieszczęśliwszym człowieka uczynić może. Lubo przygotowany do cierpliwości, uczułem przecie powszechną w sobie rewolucyą, gdy mnie w ten grób żywego wpychano.
Trzeba się było, choć poniewolnie, jąć do roboty, czerstwy jeszcze, bo młody, zacząłem to pracowite rzemiosło. Starałem się, ile możności, wykonywać to wszystko, co mi rozkazywano: nie byłem jednak tak szczęśliwym żebym powolnością mógł zmiękczyć stalowe serce urzędnika, który nas doglądał. Głos jego przeraźliwy, powtarzały echa podziemnych lochów, ten zaś głos fatalny był poprzednikiem chłosty winnym i niewinnym zarówno udzielanej.
Gdyby ci, którym złoto zdaje się być najpotrzebniejszym do życia żywiołem, ci, którzy na to wszystkie siły wywnętrzają, żeby jak najwięcej kruszcu tego zgromadzić, gdyby ci, mówię, za każdem na upodobany ten kruszec wejrzeniem, chcieli pomyślić, jak wielą łzami przy wydobyciu swojem oblany jest; uśmierzyliby chciwość swoję, oszczędziliby miliony nieszczęśliwych ludzi, którzy stają się ofiarą ich łakomstwa.
Zagrzebany w tych pieczarach przypomniałem sobie nie raz, jak niesłusznie gniewałem się na Nipuanów, gdy nasze europejskie narody i mnie samego dzikim zwali. Nie wiedzieli ci dobrzy ludzie i połowy przyczyn, dla których ten tytuł nam się sprawiedliwie należy. Że złoto nie przynosi szczęścia, przykład z Nipuanów; że złoto dogadzając zbytkom małej części obywatelów, za jednego szczęśliwego dziesięciu nędznych czyni, to próbuje świat cały.
Nie mogąc się z nikim rozmówić, starałem się nauczyć języka hiszpańskiego dość łatwego tym, którzy po włosku mówią: jakoż wkrótce tyle umiałem, ile potrzeba było do potocznego dyskursu.
Między wielu, którzy odwiedzali pieczary nasze, postrzegłem raz sędziwego Amerykanina; ten, jakem się potem dowiedział, nie daleko Potozu mając swoję własną osadę, i handlem się bawiąc, odwiedzał niekiedy pracujących niewolników; cieszył łagodnemi słowy; słabych opatrywał w ich nieuchronnych potrzebach, od wszytkich przeto miany był za powszechnego ojca. Sami nawet dozorcy szanowali go.
Przechodząc raz około mnie ów Amerykanin, a widząc nad zamiar znędznionego, dał mi kilka sztuk tamtejszej drobnej monety. Przyjąłem z wdzięcznością, a zdziwiony takowym postępkiem dzikiego człowieka, był bowiem z liczby narodów Hiszpanom niepodległych, starałem się poznać go lepiej; i gdy drugi raz przyszedł i mnie jałmużną opatrzył, rzekłem: skąd pochodzi twoje nademną miłosierdzie? Jesteś człowiek: tak jako i ja, odpowiedział. Proste, ale pełne najwyborniejszej nauki słowa, stawiły go w oczach moich godnym obywatelstwa wyspy Nipu. Zabrawszy z nim przyjaźń i poufałość, słodziłem jego rozmową przykrość mojej niewoli: on z swojej strony powziąwszy ku mnie dobre serce, częściej mnie nawiedzał. Nauczyłem się od niego, iż był obywatelem narodu onego, i miał osadę swoję w głębi kraju.
Gdym mu opisywał obyczaje, i sposób życia Nipuanów, rzekł mi, iż ta osada wtenczas zapewne musiała być uczyniona, kiedy Hiszpani Amerykę posiedli. Zapewne, rzekł dalej, który z naszych nieszczęśliwych Kacyków, uciekając z własnego kraju, puścił się na morze, i tę wyspę zaludnił. Co mi albowiem o Nipuanach powiadasz, zgadza się zupełnie z charakterem i sposobem myślenia dawnych naszych ojców. Cóżkolwiek bądź, czyli oni od Amerykanów, czyli od was pochodzą; zatrzymują, jak widzę, charakter nasz właściwy, i są wiernem wyobrażeniem tego, co tu się działo przed przyjściem Hiszpanów.
W historyach waszych napisano jest, iż zastaliście w tutejszej ziemi ludzi dzikich, srogich, zapalczywych, zdradnych, zabójców; podobno autor z siebie, lub sobie podobnych brał model takowego opisu. Nie mogąc pojąć skutków waszej industryi, z początku mieliśmy was za bogów, albo przynajmniej za stworzenia doskonalszego od nas rodzaju. Żeśmy za słyszeniem ogromnego łoskotu waszej strzelby domów odstąpili i w lasy uciekli, z tej przyczyny nie mieli racyi Europejczycy mianować trwożnymi tych, którzy rozumieli, iż piorunami na nich rzucacie.
Charakter nasz skłonny jest do dobroci, ale podległy gwałtownym wzruszeniom. Stąd poszło, jak zwyczajnie u zbytecznie dobrych, iż gdyście nas wprawili w rozpacz, byliście niekiedy świadkami zbytecznej zemsty i okrucieństwa. Ale i w tym punkcie, ktoby nas chciał usprawiedliwić, niech się w naszym stanie postawi, a uzna, że nie dość się jeszcze mścili ci, których najniegodziwszemi podstępami łudzono, zdzierano ze wszystkiego, męczono bez względu, na fundamencie nie inszego zapewne prawa, tylko zdrady, przemocy i łakomstwa.
V. W wielorakich z owym Amerykaninem dyskursach, miałem sposobność opowiedzieć mu wszystkie życia mojego przypadki; prosiłem go nakoniec, żeby myślał o sposobie wybawienia mnie z tej niewoli. Aże przeświadczony o tem zupełnie zostawałem, iż był człowiek gruntownie poczciwy, ośmieliłem się powierzyć mu, iż miałem na sobie znaczne wexle, któremi możnaby mi się wykupić; ale niewiadomy sposobu mienienia wexlowego ów Amerykanin, nie śmiał się tego podjąć; obiecał jednak w czasie przywieść mi Europejczyka swego przyjaciela, za którego cnotę ręczył.
Czekałem owego wybawiciela dwa miesiące, i stąd zacząłem wpadać w znaczną melancholią i słabość. Postrzegł to ów dobry starzec, i ile możności, uczęszczał do mnie ciesząc mnie nadzieją przyjazdu owego przyjaciela. Jużem zaczynał wątpić o szczerości jego; mniemając, iż z miłosierdzia próżną mnie nadzieją łudzi: wtem dnia jednego przybiega do mnie z radością, obiecując, iż za dni kilka stawi się z przyjacielem. Te dni kilka stały mi się kilką wiekami.
Czwartego dnia przyszedł, a z nim człowiek już nie młody, lecz jeszcze sił czerstwych i dobrej komplexyi. Strój jego był nader prosty, suknie z szarego cienkiego sukna bez fałdów, z małemi guzikami, kapelusz na głowie rozpuszczony, włosy zaczesane, poczęści już siwe, bez żadnej fryzury, wreszcie wszystko w największym porządku i ochędóztwie. Gdy mnie pokazał, przystąpił ów jego przyjaciel Gwilhelm Kwakr, i nie ruszywszy kapelusza, bez żadnego poprzedzającego ukłonu, rzekł:
«Słuchaj bracie! ty jesteś nieszczęśliwy, a ja bogaty, ja ciebie, wykupię: a jak będziesz wolnym, mów, czego ci będzie potrzeba, dam. Nie dziękuj: chcesz być wdzięcznym, bądź; nie chcesz, mnie to nie szkodzi. Jeżeli cię Pan Bóg w dobrym kiedy stanie postawi, pamiętaj to drugim czynić, co drudzy dla ciebie czynią.»
Chciałem mu do nóg upaść, ale z gniewem odemnie odskoczył; a poszedłszy do urzędnika, który nami zawiadował, zapłacił za mnie tyle troje, ile zwyczajnie niewolników taxują. Zdjęto zemnie okowy; a ów dobry Amerykanin, którego był Gwilhelm Kwakr, na swojem miejscu zostawił, zaprowadził mnie zaraz do domu, w którym naówczas mieszkał: znalazłem już tam gotowe dla mnie suknie i list takowy:
«Bracie! dziękuj Bogu za wolność: ludzie są instrumentami Opatrzności jego. Zażywaj skromnie tego, co tu znajdziesz. Bądź zdrów. Gwilhelm.
Znalazłem w liście wexel na 500 funtów szterlingów, co wyniesie około 1,000 czerwonych złotych. Chciałem zaraz bieżeć do Gwilhelma, ale mnie Amerykanin zatrzymał, powiadając, iż wyjechał dla sprawunków, i chyba za dwa dni powróci. Ow wexel zdał mi się być niepotrzebny, ile mającemu własne znaczne; chciałem go więc oddać Gwilhelmowi, który, jakem się dowiedział od Amerykanina, nie będąc informowanym o moich dostatkach, rozumiał, iż potrzebowałem wspomożenia. Przestrzegł mnie jednak w tej mierze, dobrze znający Gwilhelma, iż byłoby mu to boleśno. Postanowiłem przeto u siebie, skoro wexle zmieniam, obrócić te pieniądze na wykupno drugich niewolników. Jakoż mając już summy niektóre w ręku, uczyniłem zadosyć temu postanowieniu mojemu.
Nie mogąc się doczekać, pojechaliśmy do owego miasta, gdzie Gwilhem przebywał. Przyjął nas z wszelką ludzkością, i w domu własnym pomieścił. Gwałt nieznośny musiałem sobie czynić, żeby się wstrzymać od oświadczenia wdzięczności wybawicielowi mojemu; on zaś ze swojej strony tak się zemną obchodził, jak gdyby nawet nie wiedział o tem, co dla mnie uczynił.
Dóm, w którym mieszkał, dawniej dla wygody handlu od niego kupiony, nie miał tych ozdób, któremi zwyczajnie od drugich się różnią pomieszkania ludzi bogatych. Ale cokolwiek tylko do uczciwego obejścia i zupełnej wygody imaginować można, wszystkiego było dostatkiem; porządek zaś przyzwoity, i najwytworniejsze ochędóztwo nowego szacunku każdej rzeczy dodawało. Sposób myślenia zgadzał się zupełnie z powierzchownością jego. I lubo ta z pierwszego wejrzenia osobliwością czyniła odrazę; zyskał, kto ją przezwyciężył, poznaniem najwyborniejszych duszy przymiotów.
VI. Dowiedział się od Amerykanina Gwilhelm, iż dane od niego pięćset funtów szterlingów obróciłem na wykupno niewolników. Wziąwszy mnie więc jednego dnia na stronę rzekł: bracie! godzieneś przyjaźni ludzi dobrych. Wiem, coś uczynił z owemi pieniędzmi, nakarmiłeś mnie pociechą. Od tego czasu mam cię za syna, miej do mnie zupełną poufałość, czego ci tylko teraz, albo potem będzie trzeba, mów.
Zastanowiwszy się nieco, tak dalej mówił: rozumiem, że cię dziwił, a może i obrażał z początku, mój sposób postępowania, nazbyt prosty i nie manierny. Nie umiem ja, prawda, tak mówić, a podobno tak i myślić, jak teraźniejszy zwyczaj każe; ale nie chcę się w tej mierze przezwyciężać, tym bardziej, ile że nie widzę pożytku z tego przezwyciężenia. Przyzwyczajony do prostoty jestem, niech mi świat pozwoli umrzeć poczciwym grubianinem. Taić co mamy w sercu, i łudzić drugich powierzchownością fałszywą, rzecz jest niegodna, nie tylko prawego człowieka, ale stworzenia, które myślić umie. Moja, i mnie podobnych prostota, wiem dobrze, iż obraża tych, którzy na oświadczeniu zasadzają uprzejmość; lepiej jednak stracić cokolwiek na pierwszem wejrzeniu, niż wszystko, gdy nas lepiej ludzie poznają.
Powieść mojego przyjaciela Amerykanina była mi pobudką do poznania ciebie; twój stan nieszczęśliwy mówił za tobą, ale kiedyś się dał poznać ostatnią akcyą twoją, zniewoliłeś mnie ku sobie, i jestem twoim przyjacielem. Nie wątpię, że wzajemność zachowasz; i za pierwszy punkt twojej ku mnie przyjaźni to kładę, abyś mi szczerze powiedział, w czem chcesz, żebym ci teraz usłużył. Naśladując otwartość jego, powiedziałem mu wręcz, iż największe teraz było moje pragnienie, wrócić się do Europy, ojczyznę oglądać, długi spłacić, i w ojczystej włości osiąść.
Jakież masz do tego sposoby? rzekł Gwilhelm. Obiecałem mu pokazać zdobyte wexle. Rzekł zatem: lubo wedle podobieństwa, possessor tych wexlów utonął, musiał mieć sukcessorów. Używając więc cudzego zbioru, czynisz krzywdę dzieciom, o których możnaby się dowiedzieć. Nie rozumiej, iżbyś mógł używać prawa niegodziwego, które nadało własność znalezcom rzeczy ludzi na morzu zginionych. Zwyczaj ten dzikości pełen, usprawiedliwia zbójectwo. Korzystanie z cudzego nieszczęścia, choćby było prawne, sercom dobrze urodzonych nie przystoi.
Przeraziła mnie ta reflexya Gwilhelma, uznałem jej słuszność, ale restytucya zdobyczy odejmowała mi sposób zapłacenia długów, i życia uczciwego w ojczyznie.
Przyniosłem nazajutrz Gwilhelmowi moje wexle: wziął je do swego gabinetu, i tam nie długo zabawiwszy, wyszedł z wesołą twarzą, a ścisnąwszy mnie za rękę, rzekł: Dziękuję Bogu za ten wielce dla mnie pożądany przypadek: okręt ten francuzki wziął moje niektóre towary i wexle, odżałowałem już był dawno wszystkiego, a gdy je Opatrzność w ręku twoich osadziła, ustępuję ci ich z ochotą. Z wielkim zyskiem wróciła mi się strata, gdy tobie dogodzić mogę. Nie rozumiej, żeby mnie ten dar ubożył; mam z łaski bożej wszystkiego dostatkiem, i tę samę stratę inszemi korzyściami dawno już mam nagrodzoną.
Pamiętny dawniejszych przestróg, nie śmiałem się rozszerzać z podziękowaniem, ale skłoniwszy się nieco, ścisnąłem serdecznie dobroczyńcę mojego; on zaś dalej prowadząc swój dyskurs, wiadomy o chęci powrotu do mojej ojczyzny, obiecał się jak najprędzej postarać o sposób przesłania mnie do Europy. Jakoż skorośmy przyjechali do Buenos-Ayres, dowiedział się o okręcie francuzkim, który powracał do Marsylji.
Dał mi zaraz o tem znać, a westchnąwszy, rzekł; muszę ci się przyznać, iż to z tobą rozstanie się, boleśne jest wielce dla mnie. Przyjaźń moja radaby cię tu przytrzymać dłużej jeszcze, ale taż sama przyjaźń każe przenosić twoję chęć nad moje ukontentowanie. Gdyby mnie tu nie przytrzymywały interessa, pragnąłbym cię mieć towarzyszem powrotu mojego do Pensylwanji. Rozumiem, żeby ci się i kraj i obywatele podobali; i lubobyś tam nie znalazł tej cnoty, tej niewinności, co w twojej wyspie, postrzegłbyś przecie niejakie może z Nipuanami podobieństwo. Darowałbyś mi zapewne dni kilkanaście; ale gdy tu jeszcze przez kilka miesięcy zabawić muszę, nie chcę martwić sprawiedliwej i wrodzonej chęci widzenia ojczyzny twojej.
Przez czas bytności naszej w Buenos-Ayres, dowiedział się Gwilhelm, iż ów kapitan świeżo z okrętem swoim do portu zawinął. Zaniósł więc skargę do sądu tamtejszego; stawił mnie urzędownie: klejnoty i pieniądze dekret Gwilhelmowi przysądził: rządca najwyższy prerogatywy wszystkie winowajcy odjął, a skonfiskowawszy resztę takiemiż sposoby zebranych dostatków, od czci, honoru i fortuny odsądzonego, na kopanie kruszców odesłał. I tak pojechał na moje miejsce do Potozu Don Emmanuel-Alvarez-i-Astorgas-i-Rubantes.
Okręt, na którym miałem powrócić, trzy dni tylko miał już w porcie bawić; przez ten czas Gwilhelm z przyjacielem swoim Amerykaninem czynił przygotowania do mojej podróży. Gdy czas rozstania nadchodził, tak był dla mnie nieznośny, iż rozumiejąc, że tak smutnego pożegnania nie zniosę, prosiłem Gwilhelma, żeby mi pozwolił z sobą zostać. Zdał się z początku przestawać na mojem żądaniu, ale przełożywszy mi obowiązki obywatela względem ojczyzny, odrzucił prośby moje.
Poszliśmy oglądać okręt, który miał za dwa dni ruszyć; wyperswadował mi Gwilhelm, żebym tam na noc został, obiecując wraz z przyjacielem jutrzejszego dnia przyjść na to miejsce. Z żalem pożegnałem go, a że się już zabierało ku nocy, położyłem się na łóżku. Z początku nieznaczne, lubo stojącego okrętu kołysania, czyniły mi przykrość; zasnąłem nakoniec smaczno, i gdym się aż nazajutrz obudził, zdało mi się, iż okręt za dobrym wiatrem idzie; porwałem się z łóżka, i gdym spojrzał oknem, już brzegów Ameryki nie było widać. Ogarnął mnie żal nieznośny ze straty Gwilhelma i Amerykanina, którychem nawet nie pożegnał.
VII. Rzuciłem się na łóżko pełen żalu, płacząc rzewnie. Wtem kapitan okrętu wszedł do mnie, a widząc niezmiernie strapionego, cieszyć począł, dodając, iż Gwilhelm, bojąc się zbytniego rozrzewnienia, był przyczyną nagłego wyjazdu bez wiadomości mojej: oddał mi zatem list od niego takowy:
«Bracie! oszczędzam sobie rozrzewnienia, a tobie żalu. Według wszelkiego podobieństwa, już się więcej nie obaczymy. Czyniłbym ci krzywdę, żebym cię prosił o statek w przyjaźni; a żem jest twoim przyjacielem, wierz. Życzę ci wszystkiego dobra. Na pamiątkę zachowania naszego przyjm, co ofiaruję. Bądź zdrów.» Gwilhelm.
Gdym ten list nie bez wylania łez przeczytał, oznajmił mi Margrabia de Vennes, tak się zwał ów kapitan okrętowy, iż cokolwiek ze sprzętów w pokoju moim znajdę, wszystko to dla mojej wygody przez Gwilhelma opatrzone, i mnie darowane jest. Nie mogłem słowa przemówić: takie było naówczas we mnie uczucie żalu, podziwienia i wdzięczności....
Cokolwiek do wygody i zabawy służyć mogło, znalazłem to wszystko, według opowiedzenia Margrabi, dostatkiem. Pokazał skutkiem prosty ów z powierzchowności Kwakr, iż się znał doskonale na tem wszystkiem, co najwytworniejszy przemysł imaginować sobie może. Garderoba moja była wyborna; bielizny najprzedniejszej wielki dostatek; kredens roboty prostej, ale gustownej. Nawet w biórku, w skrzyneczkach, nie było takowej szufladki, żeby nie zawierała w sobie jakowej osobliwości. Oprócz tego w szufladce jednej znalazłem w pakiecikach porządnie ułożonych, kilka tysięcy czerwonych złotych. Nie zapomniał podróżnej biblioteki: ta nie mnogością, ale wyborem wielce była szacowna.
Bałem się, ażeby tak wspaniała darowizna nie była okazyą przykrości jakowej Gwilhelmowi, ale mnie upewnił kapitan wiadomy sytuacyi jego, iż Gwilhelm był jeden z najbogatszych kupców Pensylwanji, a jego dostatki były niezmierne. Wielu już on podupadłych wydźwignął z ostatniej toni; znajdował zaś w dobrym rządzie, i przystojnej oszczędności źródło niewyczerpane dobrze czynienia.
Charakter Francuzów jest towarzyski: pierwszy wstęp Margrabiego, oszczędził mi nudność oświadczeń, i ceremonij towarzyszących zwyczajnie poznaniu. Byłto człowiek młody, nie mający jeszcze lat trzydziestu, postać jego była kształtna, ułożenie miłe, twarz piękna; cała powierzchowność oznaczała człowieka dobrze urodzonego, grzecznego, znającego świat. Rzezkość, i dość obfita wymowa, stawiała mi go w oczach takim, jakich sobie zwyczajnie Francuzów figurujemy: grzecznego trzpiota, całe natężenie umysłu obracającego na fraszki, gardzącego istotnemi sentymentami przyjaźni, lub kochania; wyśmiewającego wszystko, wszystkich i wszędzie, napełnionego prewencyą dumy narodowej; zapatrującego się ze wzgardą na to wszystko, co za Renem, za morzem, lub górami Pirenejskiemi; statecznego w samem tylko dziwactwie, posłusznego samej tylko modzie, kochającego samego siebie.
Na tym więc fundamencie postanowiłem obchodzić się z Margrabią grzecznie, ale ostrożnie, bawić się miłem jego posiedzeniem, ale strzedz się podejścia. Jakoż pierwsze dni żeglugi naszej takem z nim przepędził, iż cała konwersacya nasza schodziła na fraszkach; nawet gdy postrzegałem, iż dyskurs zmierzał do rzeczy poważnych, a przeto potrzebujących uważnego rozmysłu, nie chcąc czynić przykrości Margrabiemu, nieznacznie zwracałem go do materyj potocznych.
Dnia jednego zgadało się o Nipuanach; nie byłem naówczas panem rozrzewnienia mojego. W obfitości serca, zacząłem wielbić ich przymioty, ich dobroć, ich obyczaje, a chcąc je tym lepiej wychwalić, w padłem w dość żywe porównanie z defektami naszemi. Nieznacznie takem się w dyskursie rozszerzył, iż każdy naród europejski dostał nie nazbyt pochlebnej definicyi; ludzie zaś w szczególności jeszcze gorzej traktowani zostali.
Słuchał cierpliwie nieszczędnej dyssertacyi Margrabia; i gdyśmy się sami tylko zostali, z okazyi świeżego dyskursu, tak do mnie mówić począł. Nie będziesz Wmć Pan miał za złe, jeżeli cokolwiek powiem stosującego się do poprzedzających jego maxym, uwag i opisów. Nie przeczę, że naród Nipuanów jest tak doskonałym, jak tylko ludzka natura znieść może, lubo i tam znaleźli się tacy, których musiano ukamienować. Ale zdaje mi się, iż ich widok nadto Europeanów w oczach Wmć Pana upodlił.
Nie trzeba wyciągać po ludziach ostatniego stopnia doskonałości; bo takim sposobem nie znajdziemy żadnego, któregobyśmy uznali godnym naszego przywiązania. A że przyjaźń rodzić się zwykła z niejakiegoś między ludźmi podobieństwa, ten który samych tylko istotnie doskonałych szuka, odkrywać zda się zbyteczną miłość własną, przez którą sam się być doskonałym sądzi. Nie znajdziesz Wmć Pan Nipuanów w Europie; musisz jednak żyć z ludźmi; żyć, nie znając słodkich więzów przyjaźni, niepodobna. Musisz tedy szukać przyjaciela; nie zatrudniaj więc sobie szukania tego, nie czyń go już niepodobnem. Mniej doskonały niech tylko będzie celem troskliwości takowej, a będziesz szczęśliwym, bo znajdziesz przyjaciół.
Widziałeś naród dobry, rzetelny, sprawiedliwość kochający; że więc przyzwyczajonego do takowych widoków obraża to, na co teraz patrzać musisz, nie dziwuję się, bo wchodzę w wewnętrzną jego sytuacyą. Ale dla tejże samej przyczyny, biorę śmiałość przestrzedz, abyś się zbytecznie nie otwierał z tem, co myślisz; może to albowiem Wmć Panu w niejednej okoliczności zaszkodzić. Mało jest teraz takich ludzi na świecie, którzy dobrze myślą; mniej, którzy śmieją mówić, co myślą. A zatem, lubo dobroć serca nie każe tego taić, co się wśród nas dzieje, roztropność jednak częstokroć nie pozwala wyjawiać tego, co myślimy.
VIII. Spadła z oczu moich zasłona, gdym usłyszał tym sposobem mówiącego kapitana. Nie mogłem tego pojąć, jak się mógł zgodzić z powierzchownością udatną, i kształtną umysł sędziwy. Podziękowawszy mu przeto za wielce zbawienną przestrogę, odkryłem przyczynę podziwienia, że pod postacią modnego kawalera, znalazłem prawdziwego Filozofa. Nie chlubię się tem, odpowiedział Margrabia, ani sobie przywłaszczyć mogę tak wspaniałego tytułu; ale jeżeli pierwszy, który się filozofem nazwał, chciał się pokazać przyjacielem mądrości; ja się tem przynajmniej kontentować będę, żem jest przyjacielem Filozofji.
Zmierzać ku doskonałości; filozof usiłuje, ale zna to dobrze, iż być doskonałym nie może. Którzykolwiek więc na błahych rozumu własnego fundamentach zasadzeni, gardzą tem, czego pojąć nie mogą, a śmieją twierdzić, że wszystko pojęli: tacy nie tylko nazwiska filozofów, ale stworzenia rozumnego niegodni.
Zadziwienie twoje, iż znalazłeś człowieka młodego, modnie ubranego, żyjącego wygodnie, nie gardzącego jednak nauką i uwagami Filozofji, pochodzi z dwojakiej prewencyi. Pierwsza sędziwemu tylko wiekowi przypisuje mądrość, druga zbyt ogólnie definiuje narody.
Co do pierwszej, zdaje się rzecz przyzwoita, i według zwyczajnego trybu, iż ponieważ żywość pasyj nie daje miejsca zdrowej i rozsądnej uwadze; te, gdy zczasem ostygną, otwiera się dopiero pole umysłowi do przyzwoitego sądzenia o rzeczach; doświadczenie własne wspiera uwagi. Rząd, czy towarzystwa politycznego, czy własnej familji, przymusza do zastanowienia się nad każdym krokiem, aby nasz błąd nie był nam przyczyną obelgi, nam podległym okazyą zgorszenia.
Stąd w starcach cierpliwość w szukaniu i docieczeniu przyczyn każdej rzeczy, ostrożność w roztrząsaniu i doświadczeniu, czyli się nie pomylili, trwałość w działaniu tego, o czem są przekonani, że dobre i sprawiedliwe. Wiek młody nie ma tych pożytków, ale wnosić stąd nie należy, iżby aplikacyą nie mógł tego zyskać, co starcy wiekiem. Człowiek młody, uważny, aplikujący się, podobnym się staje do ziemi owych krajów, gdzie żywsze słońca promienie nie każą ze żniwem jesieni czekać.
Zbyt ogólne definiowanie, jest prewencyą o charakterze w powszechności narodów. Błąd twój, jako sam przyznajesz, względem mnie z tego źródła pochodził. Przeświadczonym u siebie będąc, iż każdy Francuz jest lekkomyślny i płochy, ludzkość moję względem ciebie osądziłeś nieuważną grzecznością, a może i obłudą. Nie przeczę ja temu, iż żywość krwi naszej daje pochop do takich reflexyj; ale gdy te się zapędzają zbyt daleko, nie zawadzi zbyteczną porywczość uprzedzonej imaginacyi zatrzymać. Taż sama żywość, która bywa w jednych lekkomyślności i niestatku przyczyną, ta, mówię, żywość, rodzi w drugich uprzejmość, dobroczynność, otwartość, łagodność, cnoty istotne cywilnej społeczności.
Grzeczność, lubo sama przez się nie może iść w komput przymiotów istotnych duszy, ta grzeczność, jest jednak okrasą wszystkich przymiotów. Sposób dobrze czynienia uprzejmy i miły we dwójnasób zdaje się przymnażać szacunek dobrodziejstwa. Wielbimy surowość dzikiej cnoty Katona, ale nas bardziej obchodzi łagodność Sokratesa. Tamten z poszanowaniem wstręt jakiś wznieca, ten naśladować i kochać się każe.
Dajmyto, iż lekkość jest cechą właściwą charakteru francuzkiego: nie można stąd wnosić, iż każdy Francuz jest lekkomyślnym: Chciej się tylko dobrze ludziom przypatrzyć, znajdziesz Francuzów statecznych, Niemców trzeźwych, Hiszpanów pokornych, Moskalów szczerych.... Twego narodu, nie wiem, czyto jest pochwałą, iż właściwego swojego charakteru nie ma.
IX. Na tych, i podobnych dyskursach zszedł bez uprzykrzenia czas żeglugi. Wiatry służyły nam jednostajnie; towarzystwo kapitana okrętu, i jego oficerów słodziły przykrość zwyczajną takim przeprawom. Całe zgromadzenie, a że tak rzekę, mała Rzeczpospolita tego okrętu, wszyscy wspólnie ujęci łaskawem i uprzejmem obchodzeniem wodza swojego, żyli w zgodzie przykładnej, i odbywali z ochotą pracowite obowiązki swojego stanu.
Po kilku niedzielach żeglugi, ominąwszy wyspy Kanaryjskie, weszliśmy w cieśninę Gibraltaru. Pierwszy widok brzegów europejskich, niewypowiedzianą napełnił mnie radością. Czuły na wszystkie wzruszenia moje kapitan, wchodził w uczestnictwo tego ukontentowania; dał mi jednak nieznacznie do wyrozumienia, jak jest rzecz pożyteczna, nie dać się zbytecznie uwodzić passyom: dodał i to, iż cięższa rzecz umieć wytrzymać pomyślność, niżeli nieszczęście.
Pytał się mnie nakoniec, jakie były moje zamysły, skoro zawiniemy do portu w Kadyx? Odpowiedziałem, iż chciałem tylko przejechać Hiszpanią, we Francyi małoco zabawić, a jak najśpieszniej do ojczyzny mojej powrócić. Ofiarował mi się być towarzyszem podróży do samego Paryża. Nieskończenie byłem ukontentowany z tego oświadczenia, i zobaczywszy niektóre ciekawości miasta Kadyx, gdyśmy już wszystko przygotowali do podróży, śródziemnem morzem zmierzając ku Marsylji, nagłe rozkazy przymusiły Margrabiego odmienić przedsięwzięcie. Odebrał albowiem ordynans, i zawieźć będącego już w Kadyx konsula francuzkiego do Smirny. Że zaś czas tej podróży był przepisany, nie mógł nawet do Marsylji wyboczyć, żeby mnie tam wysadził.
Pożegnanie nasze wielce było smutne, ile żem przewidzieć nie mógł, kiedybyśmy się znowu zahaczyć mogli. Rozstanie to boleśne przywiodło mnie do prowadzenia przez kilka czasów pustelniczego prawie życia. Nikomu nieznajomy, nie chciałem się z nikim poznać, lubo sposobność miałem do tego, mieszkając w najprzedniejszej austeryi miasta. Chodziłem do stołu, gdzie tak cudzoziemcy, jako i domowi jadali razem, a tymczasem wexle wszystkie posłałem do Paryża, i za radą Margrabiego złożyłem u jednego z najsławniejszych bankierów. Chcąc zaś za przybyciem do Paryża długi uspokoić, zmyśliłem sobie nazwisko Barona de Graumsdorff, żeby, dowiedziawszy się o dojściu wexlów, pod pierwszem imieniem, nie przyaresztowano ich w niebytności mojej.
Mimo zbawienne przestrogi mojego przyjaciela, nie mogłem się w tem przezwyciężyć, żebym nie powstawał w konwersacyi przeciw zdrożnościom narodów europejskich, nie zgadzających się w niczem z ową cnotliwą prostotą Nipuanów. Słuchali tych powieści z większem jeszcze zadziwieniem, niż ciekawością stołownicy. Sposób odzieży mojej, zarywającej nieco mody Nipuańskiej, ukłony tylko od ręki bez zdjęcia kapelusza, szczerość zbyt otwarta, wszystko to, jakem uważał, zbyt wielką czyniło impressyą na tych, którzy mnie słuchali. Gdym zaś o Amerykanach mówił, i rozwodził się szeroce nad okrucieństwem przełożonych, szły im w niesmak dyskursa moje.
Jużem trzeci tydzień mieszkania mojego w tem mieście skończył, gdy powracając z wieczornej przechadzki, w bramie otoczyli mię żołnierze; gwałtem broń z ręku wydarłszy, wsadzili mnie w krytą kolaskę, i nocą zaprowadzili do zamku nad morzem, o mil kilka od miasta. Siedziałem tam z wielką niewygodą, blizko dwóch miesięcy, nie mogąc do nikogo słowa przemówić. Ten, który mi jeść raz na dzień przynosił, postać miał jakby umyślnie dla strażnika katuszy sporządzoną. Wszystkie pytania moje zbywał milczeniem, i jedyne słowo, które codzień z ust jego wychodziło, było przy zamykaniu drzwi na noc: Adios.
Po wyszłych kilku niedzielach, wzięto mnie z wielkiem milczeniem z tego miejsca, wsadzono w powóz podobny pierwszemu, i tym sposobem, po kilka dni nocnej zawsze podróży, przyjechałem do miasta wielkiego, o którem dowiedziałem się potem, że była Sewilla. Do lepszego i wygodniejszego, niż przedtem, osadzony byłem więzienia; strażnik stary, wyschły, wysoki, ponury, nawet mi Adios nie powiedział; i dość mizernie, najwięcej cebulą częstowany, bez xiążek, pióra, papieru i kałamarza, przesiedziałem miesięcy cztery w izbie, której szczupłe okienko wyżej było nierównie od mojej głowy, a choćby i przez nie patrzyć można było, nicbym nie obaczył; mur był albowiem gruby na kilka łokci, a okno nie miało obszerności i na pół, a dwie ze sztab żelaznych kraty, ledwo pozwalały wkradać się jakiejkolwiek jasności.
Jużem rozumiał, że zapomniany od całego świata, resztę dni moich nieszczęśliwych w tej ciężkiej niewoli skończę; gdy dnia jednego strażnik nic nie mówiąc, wziął mnie za rękę, a prowadząc przez wiele długich, ciasnych i ciemnych kurytarzów, przywiódł do izby dość sporej, którą jedno tylko okno kratą obwiedzione nie wiele oświecało. Mury były obnażone, i razem ze sklepieniem tak zaczerniałe, jakby je dym pochodni, lub ogniska przekopcił. Stał na środku stół czarnem suknem okryty, przy jednym rogu krzesło skórzane z poręczami, zydle drewniane wokoło, a na stole krucyfix.
X. Zostawiony sam w tem okropnem miejscu, czekałem z bojaźnią dalszych wyroków losu. Wtem drzwi się otworzyły z trzaskiem, i wszedł w czarnym płaszczu człowiek jeszcze wyższy, jeszcze suchszy, jeszcze bladszy od mego strażnika; za nim także w czarnych płaszczach szło czterech: na końcu musiał iść pisarz, miał bowiem u pasa wiszący kałamarz i w ręku papiery.
Zasiedli miejsce około stołu, a najpierwszy, który na krześle usiadł, kazał mi się przybliżyć, klęknąć, oczy spuścić, rękę podnieść. Uczyniłem, co kazał: dyktował zatem formularz przysięgi, jako wiernie, szczerze, dokładnie, dostatecznie, należycie i przyzwoicie odpowiadać będę na zadawane mi pytania.
Było ich bardzo wiele. Najpierwsze: z którego kraju jestem, i jak się zowię? Chcąc rzetelną prawdę powiedzieć, przyznałem się, żem zmyślone nazwisko nosił, moje zaś prawdziwe Doświadczyński. Nieprzyzwyczajony do naszych nazwisk pisarz, za piątym aż razem wpisał, i w akta ingrossować potrafił moje przezwisko, a i to jeszcze musiałem je sylabami dyktować. Insze pytania ściągały się do wszystkich spraw życia mojego, a gdy przyszło do dyskursów u stołu, w austeryi miasta Kadyx powtarzanych, uważałem, iż sędziowie powiększali atencyą, i najdokładniejszą chcieli mieć informacyą.
Gdy przyszło czynić wzmiankę o mojej wyspie, zacząłem szeroce opisywać obyczaje, rząd, sposób życia, myślenia, obywatelów Nipu; ich przymioty, ich cnoty zacząłem wysławiać, opłakując nieszczęście moje, żem się od tak wiernego towarzystwa oddalił. Zrazu słuchali mnie pilnie, a gdym prawie był na połowie najżywszego opisu, ów poważny sędzia, zapomniawszy wspaniałoponurej reprezentacyi swojej, wielkim głosem tak się śmiać począł, iż ledwo z krzesła nie zleciał; dopomogli mu szczerze jego assessorowie, jam oniemiał.
Wtem jeden wstawszy z miejsca swego, i ledwo mogąc iść od śmiechu, wziął mnie za rękę, wypchnął z izby, i drzwi za sobą zamknął. Jeszcze więcej, jak przez pół godziny, trwał ten śmiech dla mnie niepojęty. Zadzwoniono w izbie; przyszedł do nich mój strażnik, a odebrawszy, jakem się domyślał, instrukcyą, co miał zemną czynić, sprowadził mnie ze schodów do inszej izby.
Tam wsadzono mnie na ręce pęta; przyszedł wkrótce cerulik, i naprzód ostrzygł włosy, potem głowę zupełnie ogolił.
Zpoczątku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, po tej ostatniej ceremonji poznałem, iż byłem osądzony za szalonego. Zaszedł wóz nie bawiąc: natrząsnąwszy trochę słomy, wsadzono mnie nań, i tym sposobem zajechałem do szpitala głupich. Musiano powiedzieć starszemu, że nie byłem z rodzaju głupich szkodliwych, bo mi zaraz na pierwszym wstępie pęta z rąk zdjęto, osadzono w kącie, bardziej do klatki, niż izby, podobnym. Bałem się zwyczajnej, jakem słyszał, przy takowem wejściu, ceremonji; ale na moje szczęście nie było tego zwyczaju w Sewilli, żeby plagi na przywitaniu dawać.
Przyniesiono mi na kolacyą ryżu trochę, suchar, i dzbanek wody. Przyuczony już do tych przysmaków, jadłem smaczno; gdy noc przyszła położyłem się na słomie. Nowa postać sytuacyi mojej, długo nie dała mi oczu zmrużyć; przyzwyczajony jednak do nieszczęścia, nie wpadałem w rozpacz: owszem zdało mi się to, czego doświadczałem, ulżeniem sytuacyi przeszłej. Niepodobna, mówiłem sam sobie, żeby tutejsi starsi, urzędnicy, lekarze, nie mieli kiedyżkolwiek poznać tego, żem ja nie szalony; gdy zaś poznają, odzyskam wolność.
Że zaś powieść o Nipuanach uczyniła mnie szalonym, a bardziej podobno jeszcze maxymy od nich powzięte; uczyniłem przeto mocne u siebie postanowienie, jeżeli nie tak żyć, przynajmniej tak gadać, jak i drudzy. W Nipu gadałem i myślałem po europejsku, osądzili mnie za dzikiego: w Europie chciałem po nipuańsku sobie poczynać, zostałem szalonym. Ta reflexya, stawiając mi przed oczy osobliwość losu mojego, wprowadziła mnie nieznacznie w dobry humor; ledwom mógł nakoniec śmiech przezwyciężyć, patrząc się na moję ogoloną głowę, i miejsce, gdzie mnie nauki owego dobrego mistrza Xaoo osadziły.
Nazajutrz rano przyniesiono mi naczynie pierza, i pęk wełny do czesania; oddawca pokazał mi dość wyraźnym giestem, iż lenistwo w tym domu karzą. Odbyłem tego dnia i następujących pracę, łatwą do wykonania. Nawiedzali mnie i moich kompanów miłosierni ludzie: jałmużną ich opatrywałem nieodbite potrzeby, i łagodziłem niekiedy surowość nieobyczajnych dozorców naszych.
Kapelan miejsca tego, staruszek przystojny, cieszył mnie częstokroć w utrapieniu, alem go przeprzeć nie mógł nigdy w tym punkcie, żem nie był szalonym. Prawił mi exorty o dopuszczeniu bożem, o rezygnacyi, jaką mieć powinien ten, który rozum z dopuszczenia bożego stracił; jako moje niedowiarstwo, największym jest znakiem szaleństwa; jako nakoniec większym był dowodem mojego głupstwa wyrok starszych, niż wszystkie, którem tylko mógł dać, przeciwne próby. Tak zaś to mówił z serca, iż możeby był i wyperswadował drugiemu szaleństwo. Widząc, że go żadnym sposobem racyami mojemi nie skonwinkuję, prosiłem, żeby przyprowadzono doktora, któryby wyexaminowawszy wszystko należycie, dał sąd o mojej sytuacyi.
Przyszedł człowiek letni, w wielkiej peruce, w wielkim kapeluszu, w wielkim płaszczu, z wielkiemi na nosie okularami; wziął mnie za rękę, probował pulsu, spojrzał dwa razy w oczy, ruszył potem głową kilka razy, oczy zamknął: w tym stanie przetrwawszy może dwie minuty, obrócił się do starszego, rzekł poważnie: szalony, i z izby wyszedł. Ten wyrok w taką mnie złość wprawił, iż byłbym owego doktora dognał i ukarał, gdybym się nie bał przez tęż samę akcyą potwierdzenia zdania jego.
Siedziałem spokojnie kilka niedziel po tym przypadku, gdy razu jednego postrzegłem, iż cudzoziemcy na oglądanie szpitala naszego przyszli. Niech każdy imaginuje sobie, jaka radość wskroś przeniknęła serce moje, gdym postrzegł Margrabiego de Vennes. Padłem mu do nóg, on stanął, jak martwy, a podniosłszy mnie z ziemi, gdy się dowiedział o moich przypadkach, pobiegł natychmiast do najwyższego rządcy, i we dwie godziny powróciwszy z rozkazem uwolnienia, do stancyi mnie swojej zaprowadził.
XI. Tyle razy doznawszy najosobliwszych fortuny odmian, ledwom mógł z początku wierzyć, że to, co widziałem i czułem, było na jawie. Dzieła dobroczynne, sposób postępowania łagodny, sentymenta gruntowne przyjaciela mojego, dały mi uczuć szczęśliwość w jego najpożądańszem towarzystwie. Nie długo, bawiąc, porzuciliśmy Sewillą, stołeczne miasto Andaluzyi. Kraj ten jest przedziwny, gdyby mi go nie obmierżało przypomnienie nieszczęśliwych przypadków.
Stanęliśmy wkrótce w Madrycie, gdzie nie długo przemieszkawszy, puściliśmy się ku Francyi, a przebywszy góry Pirenejskie, w swojej ojczyznie przywitał mnie Margrabia. Nie zastanawiam się nad opisaniem krajów i miast, zostawuję ten obowiązek jeografom. Przejechawszy przez wielką część Francyi, stanęliśmy w Paryżu; tam odkryłem własne moje nazwisko, dłużników, tak moich, jako i Pana Fickiewicza uspokoiłem: resztę kapitału z przedaży rzeczy, zmienienia wexlów, blizko na milion wynoszącego, przesłałem do Polski przez bankierów.
Mimo chęć odwiedzenia ojczyzny, zatrzymałem się przez kilka niedziel w Paryżu, dla korzystania z towarzystwa Margrabiego. Poznałem wielu godnych, i ze wszech miar szacownych ludzi, uczęszczających do domu jego, i ustała tym bardziej we mnie owa prewencya, zbyt powszechnie definiująca narody. Znalazłem wśród Paryża, mędrców nie dumnych, bogaczów nie wyniosłych, panów przystępnych, bogobojnych bez żółci, rycerzów bez samochwalstwa.
Tak mnie ujęło miłe Margrabiego domu towarzystwo, iżem się nakoniec już był determinował w Paryżu osieść. Otworzyłem mu myśl moję, prosząc o radę względem dalszego interesów ułożenia; alem taką od niego usłyszał odpowiedź:
«Jeżeli, czemu wierzę, chęć przestawania ze mną jest jedną z pobudek twoich, mój przyjacielu, do zamieszkania w Paryżu; projekt takowy zbyt jest dla mnie pochlebny, żebym ci nie miał być wdzięcznym. Gdybym się w tej mierze serca mojego pytał, zapewne dodałoby mi nowych pobudek do zatrzymania cię z nami. Ale przyjaźń szczera, zwykła czynić ofiarę własnego ukontentowania, gdy idzie o zachowanie istotnych obowiązków. Jesteś winien ojczyznie twojej istność cywilną.»
«Imie obywatela w umyśle prawym, nie jest czczem nazwiskiem. Ciągnie za sobą ten charakter wielorakie obowiązki. Pierwszy, i w którym się wszystko zamyka, być jej, ile możności, użytecznym. Nie ten tylko usługuje krajowi swemu, który go mężnie broni, lub dobrze zarządza: w podziale obowiązków są stopnie większe i mniejsze: nie masz takiego obywatela, któryby do jakiego z nich nie należał. Urodzenie twoje zacne, stawia cię w poczcie celniejszym, talenta experyencyą wydoskonalone, czynią cię zdolnym do służenia krajowi. Możeto być, i owszem ledwo nie zapewne będzie, iż służąc, nie doczekasz się nagrody, zwyczajnie teraz zasługom odmówionej; ale stanie ci naówczas za wszystko, prawdziwa poczciwych ludzi konsolacya, żeś uczynił to, co czynić należało. Z tych powodów mówię do ciebie za tobą, ale przeciw sobie. Niebytność twoja będzie mi przykra, ale ją słodzić będę wspomnieniem Doświadczyńskiego, cnotliwego przyjaciela, użytecznego obywatela ojczyznie swojej.»
Nie było co odpowiedzieć na takowe zagadnienie. W kilka dni, rozrządziwszy interesa, nie bez żalu rozstałem się z Margrabią.
XII. Dyaryusz podróży z Paryża do Warszawy, niebawiłby czytelnika. Przypadku żadnego osobliwego nie miałem, czasy były piękne, droga dobra. Stanąłem w Warszawie 14go Maja, w samo południe. Prezentowany byłem u dworu, przyjęty od panów łaskawie, od dam mile, od wszystkich z ciekawością i upragnieniem, żeby wiedzieć, jak najdokładniej moje przypadki, o których już dawniej była wieść przyszła, ze zwyczajnemi przydatkami.
Osobliwość uczyniła mnie modnym, i to do mody nie zaszkodziło, iż wiedziano, żem skarby zdobył. Zbywałem naprzykrzoną Warszawy ciekawość: szczęściem przyjechał Angielczyk; impet ciekawości w tamtę się stronę zaraz obrócił; jam odetchnął po piętnastodniowych konfessatach. Wsparty wielowładną protekcyą, uspokoiłem kredytorów, oswobodziłem Szumin, i wszystkie moje dziedziczne wioski; resztę kapitałów bogatemu, ale rządnemu panu dałem na prowizyą.
Udawszy się do trybunału, wygrałem zupełnie sprawę z owym moim plenipotentem, który prawnemi wybiegami chciał się przy possessyi kilku wiosek moich utrzymać. Szczęściem natrafiłem na taki trybunał, gdzie nie solenizowano imienin, Xiądz Prezydent nie miał siostrzeńca, a deputaci nie potrzebowali na powrót cudzych kolasek.
Pierwszy raz gdym do Szumina już mojego przyjechał, oglądałem, z niewymównem ukontentowaniem, wszystkie te miejsca, które mi przypominały okoliczności rozmaite młodego wieku mojego. Lasek ów i strumyk przypomniał Juliannę, staw, przypadek w jej oczach, pokoiki przy oficynie edukacją sentymentową Damona. Starzy słudzy ojca i matki, płakali na mnie patrząc, poddaństwo wesołemi okrzykami głosiło powrót prawdziwego dziedzica. Osiadłem z radością na wsi, tumultu mieskiego, niewczasów, ustawicznej włóczęgi, aż nadto świadom. W przeciągu lat dziesięciu dworak w Warszawie, w Paryżu galant, oracz w Nipu, niewolnik w Potozy, szalony w Sewilli, zostałem w Szuminie filozofem.
Naprzód, ażebym miał w świeżej zawsze pamięci szczęśliwość obywatelów Nipu, i święte mistrza mojego Xaoo nauki, nie daleko rezydencji mojej wystawić kazałem dóm zupełnie podobny do owego, gdzie Xaoo mieszkał. Sad, rzeczka, sadzawka, pole, w tychże wszystko, co tam rozmiarach, słodkie mi czyniło omamienie. Ile razy tam jestem, pasę moje przypomnieniem zbawiennych tamtejszych zwyczajów i maxym. Tym nawiedzinom winien jestem to, czem jestem: poddani ze mnie kontenci, sąsiedzi się zemną nie kłócą, w domu mam pokój, za domem zgodę.
Za punkt największy gospodarstwa wziąłem sobie szczęśliwość moich poddanych. Gorszyli się z tego sąsiedzi, odradzali kroki, które mi na dobre nie miały wyjść: jedni mnie żałowali, drudzy się śmiali z mojego nierozeznania. Widzą teraz, że i rola u mnie lepiej uprawna, niż u nich, i czynsz nie zaległy, i gumna we dwójnasób; a moi chłopi dobrze odziani, w pierwszych teraz ławkach parafji siedzą. W tak szczęśliwem i swobodnem życiu, jużem był blizko roku strawił, gdy odebrałem od jednego Ministra list z Warszawy, w którym mi otwierał wrota do najwyższych promocyj, byłem się tylko chciał podjąć funkcyi poselskiej z mojego województwa na przyszły sejm.
Nie byłaby mnie złudziła ambicya, ani chciwość; obietnicę tyłem szacował, ile była warta, dawno świadom wewnętrznego waloru dworskiej monety. Pamiętny jednak ostatniej rozmowy z Margrabią, przedsięwziąłem jechać na sejmik poselski naszego województwa. Za radą więc jednego z sąsiadów, objechałem naprzód wszyskich Wielmożnych Urzędników, i lubo uczyniłem mocne przedsięwzięcie wstrzemięźliwości, przecież mimo heroiczną moję ochronę, musiałem się upić kilka razy.
Przyjechawszy do miasta stołecznego, chciałem iść jako najprzyzwoitszemi drogami do dostąpienia poselstwa. Wyśmiali dzikość moję sąsiedzi, gdy się dowiedzieli, żem tylko jednego kucharza z sobą przywiozł; a gdy ich wieść doszła, żem nie więcej miał z sobą nad dwa antały wina, sam Jmć Pan Podkomorzy wręcz decydował, iż o mojem poselstwie nie tuszy. Kupiłem więc czemprędzej w pobliższym klasztorze wina wybornego beczek kilka, kucharzów użyczyli sąsiedzi: że zaś było pieniędzy dostatkiem, poszło wszystko i prędko i dobrze.
Było nas konkurentów nie mało, a ziemianie dwóch tylko mogli wybrać na poselstwo. W wigilią sejmików przyszedł należący do mnie Jmć Pan Podstoli, oznajmując, iż inaczej najmocniejszego adwersarza nie przeprę, tylko rzęsistem między szlachtę pieniędzy rozrzuceniem. Nie ze skępstwa, ale z podłości tego kroku westchnąłem, przypominając sobie owę szczęśliwą wyspę, gdzie umysł i wola obywatelów, nie była na przedaż.
Przy samem zagajeniu hałas w kościele powstał, około kruchty batalia; skoczyliśmy między pijanych, i gdyśmy chcieli wiedzieć o przyczynie tak znacznej żwawości adwersarzów, tegośmy się tylko dowiedzieć mogli, iż jedli śniadanie u Jmci Pana Miecznika. Podano mnie za kandydata. Wtem, ów mój plenipotent wyszedłszy z za wielkiego ołtarza, zarzucił otrzymaną na mnie kondemnatę. Żarliwi przyjaciele, chcieli go w sztuki rozsiekać; szczęściem, uciekł do zakrystyi, i drzwi za sobą zamknął. Przez okienko więc weszliśmy w negocyacyą, ustąpił pretensji, jam został posłem.
Zaprosiłem wszystkich do siebie na obiad solenny, i tam, według starożytnego zwyczaju, upiliśmy się wszyscy w miłości i w zgodzie.
XIII. Nazajutrz, gdym snem twardym resztę jeszcze wczorajszego pijaństwa zbywał, przysłał do mnie Jmć Pan Podkomorzy, prosząc, ażebym do niego przyszedł. Zastałem tam kilku z przedniejszych urzędników, mówiących dość żwawie; i dowiedziałem się od przytomnego tamże kolegi, iż aktu dają instrukcją dla nas na przyszły sejm. Zadziwiło mnie to niepomału iż wybór osób czyniony był przez wszystkich, a rzecz najistotniejsza, tojest przepis obowiązków przez kilku tylko urzędników i ziemian. Dowiedziawszy się jednak, iż to był dawny zwyczaj, zamilczałem.
Przyszło czytać punkta instrukcji naszej: żadnego nie było ściągającego się do publicznego dobra, ale natomiast rekomendacye, jednych do krzeseł senatorskich, drugich na ministerya, najwięcej do łaskawego J. M. Mci szafunku panis bene merentium : przydana była reparacja ratusza Lubelskiego i Piotrkowskiego. Gdy się czytanie skończyło zabrał głos Nestor ziemi naszej, Jmć Pan Sędzia ziemski; ten przełożywszy najpierwszą potrzebę dobra publicznego, przytoczył ów text : salus publica suprema lex esto, a zatem dopraszał się z miejsca swego, aby pro primo et principali objecto, położyć wybranym z pośrodka grona braci, godnym posłom, summy Neapolitańskie, i otwarcie gór w Olkuszu. Zgodzili się na to wszyscy; dopisano więc ten punkt do instrukcyi naszej; dołożono jeszcze aprobacyą kilku funduszów, i dwóch świętych nowo beatyfikowanych kanonizacye.
Nim przyszło do podpisu instrukcyi naszej, zabrałem głos, a oświadczywszy powinną wdzięczność, ostrzegłem zawczasu współobywatelów, żeby nie brali za zbyteczną śmiałość to, co miałem im przełożyć, względem danej nam instrukcyi. «Charakter poczciwości, rzekłem, większą jest nad przysięgi pobudką, do wypełnienia obietnic, do zadość czynienia obowiązkom. Te, które J. WW. WM. WM. Panowie i Bracia, na nas w świeżo ułożonej instrukcyi wkładacie, powinny być regułą czynności naszych na przyszłym sejmie. Tymże sposobem uważając, rozumiem, że nam nie będziecie mieć za złe, mnie osobliwie, który mojem i kolegów imieniem mówić odważam się, że dla ubezpieczenia trwożliwej, gdy o honor i cnotę idzie, czułości, niektóre w tej mierze uwagi moje przełożę.
«Ten, którego J. WW. WM. WM. Panowie i Bracia, czynicie reprezentującym powszechność całego naszego województwa, osobą jest publiczną: czynności więc jego powinny korrespondować reprezentacji i obowiązkom. Zdaje mi się, iż osoba publiczna, publicznemi istotnie tylko interesami zaprzątniona być powinna; i jeżeli się do szczególnych zniża, czyni to naówczas, gdy prywatny interes do publicznego celu jakimkolwiek sposobem zmierzać, lub kooperować może. Ojczyzna nasza wiele ma potrzeb; żadna z nich w instrukcyi świeżo przeczytanej dotknięta nie jest.
Przydatek, cartera activitati Jchmościów Posłów zostawujemy: możeby nas nie zasłonił, gdybyśmy sami z siebie ważyli się podawać jakowe projekta, które możeby były krajowi zdatne, a J. WW. WM. WM. Panom nie podobały się. Z żalem to mówię, ale z zupełną konwikcyą, bom się napatrzył tego, jak częstokroć najlepsze intencye zle tłumaczone były, a żarliwość dobra publicznego ukarana dla tego, że sprzeciwiała się interesom takowych obywatelów, których zysk na szkodzie publicznej zasadzony.
«Kiedy więc układamy instrukcją, wejrzyjmy w potrzeby ojczyzny naszej, podawajmy sposoby do jej podźwignienia i wsparcia, a rekomendacye, reparacye, kanonizacye, niech potem idą. Klauzula, etiam sub discrimine sejmu, zdaje mi się nie tylko nie potrzebna, ale obelżywa dla tych, których Wmć Panowie non ad destructionem, sed ad adificationem wysyłacie. Nie wchodzę w roztrząśnienie; czy się zrywać godzi; niech mi będzie wolno powiedzieć, iż w zerwaniu publicznych obrad, takowe abusum, taką podłość i niegodziwość widzę, iż wyżej wyrażoną klauzulę, mam za największe poniżenie osoby charakteryzowanej, i mającej honor J. WW. WM. WM. Panów reprezentować. Dwa tylko punkta tyczące się dobra publicznego w instrukcyi naszej upatruję: summy Neapolitańskie, i góry w Olkuszu; kilkadziesiąt podobno recessów sejmowych, nie wiem, czy zdobią, czy naprawują, czyli psują tę poważną materyą. W czasie o tem przymówić się nie omieszkam. Gdy zaś idzie o rekomendacyą wyrażonych w szczególności J. WW. Jchmciów, proszę każdego, żeby mi raczył dać notę zasług swoich; pokazawszy albowiem zgromadzonym stanom ich przezacne dzieła, śmiało się będę mógł upomnić o nagrodę.»
Skończyłem mówić: trwało przez czas niejaki milczenie; przerwał je nakoniec prezydujący Jmć Pan Podkomorzy; aprobował zelum boni publici, wydawający się przykładnie we mnie świeżo przychodzącym do obrad publicznych. Po wielu rozmaitych dygressyach, cytował Filipa króla Macedońskiego, a stąd wpadłszy w pochwały staropolskiej cnoty, rzekł z żwawością. «Tak jest, a nie inaczej, moi wielce Mci Panowie i Bracia, lepiej się działo za naszych ojców, kiedy nie jeżdżono po rozum za granicę. Pókiśmy się kontentowali tem, co nam Pan Bóg dał z łaski swojej przenajświętszej, pełno było w oborze i w gumnie. Teraz wszystko po modnemu, po francuzku, po niemiecku, dyabli wiedzą po jakiemu. Lepsze cielęta, niż woły; niech mówią, jak chcą; jednakowo wół wołem, a ciele cielęciem.»
Śmiech powstał jednostajny: jam chciał głos powtórnie zabrać, ale mi szepnął do ucha Pan Skarbnik, mój dobry przyjaciel, że nic nie wskóram, wszystkich obrażę, a już w sieni rozruch między bracią, którym powiedziano, żem ja heretyk. Przestraszony takową nowiną, rad nie rad, musiałem się śmiać z drugimi, i admirować subtelność dowcipu Jmci Pana Podkomorzego, tak doskonale utrzymującego honor narodowy, i cnoty pradziadów.
XIV. Po szczęśliwie zakończonym sejmiku, odpocząwszy nieco w domu, pojechałem na sejm, pełen maxym patryotycznych, i żarliwości o dobro publiczne. Napisałem dysertacyą o summach Neapolitańskich; i gdyby był czas wystarczył, jechałbym był umyślnie do Olkusza, żebym poznał oczywiściej pożytek otwarcia tamtejszych kruszców.
Ulokowany w Warszawie na przedmieściu, odebrałem wkrótce po moim przyjezdzie, wizytę jednego zacnego kawalera w Warszawie rezydującego: ten powinszowawszy mi urzędu, ojczyznie zacnego posła, obejrzył się na wszystkie strony; i lubośmy byli sami w izbie, wziął mnie za rękę, i zaprowadził do alkierza z misterną miną; pełen niespokojności wyszedł stamtąd, podobno dla zlustrowania kątów, i drzwi do sieni na klucz zamknął. Rozumiałem, że będzie prosił o pożyczenie pieniędzy: w tem powróciwszy do mnie zacierając ręce przykrzył się, a wspiąwszy się na nogach, poszepnął mi do ucha: Kochany przyjacielu! przysięgam, że nie wydam, ale racz mi powiedzieć, jakiej jesteś partyi.
Wyszedłem mimo jego usiłowania do izby; tam gdyśmy siedli, rzekłem: iż zadosyć uczynić pytaniu jego nie zdołam, nie wiedząc, co się znaczy to słowo, partya, ani jaką ma do stanu i funkcyi mojej konnexyą. Dobry obywatel, rzekłem dalej, nie upadła umysłu swego poddaniem go pod cudze zdanie. Słowo partya, znaczy podobno z jednej strony wodzów, z drugiej partyzantów, a poprostu mówiąc, tyranów rozkazujących, i jurgieltowych posługaczów. W kraju, gdzie pod hasłem Rzeczypospolitej panuje wolność i równość, nie wiem, jak mogą znaleźć miejsce tak podłe i niegodziwe sytuacye. Nadto jest zuchwały, kto śmie równemu rozkazywać; nadto podły, kto dla zysku, lub względów równego słucha. Niech najuboższy obywatel w obowiązkach mnie moich oświeci, pójdę za jego zdaniem; ale jurgielt roczny, albo wieś dana na dożywocie nie otaxują sumienia mojego. Dziwuję się więc, żeś mi WM. Pan tę kwestyą zadał; sądzę ją być bardziej żartem, niż prawdą..... Znać, żeś Wmć Pan z bardzo dalekiej wyspy przyjechał, odpowiedział mi ów Jegomość, i ukłoniwszy się wyszedł.
Zaproszony nazajutrz do jednego Ministra na obiad, byłem tam razem z naszym Wojewodą, który przywitawszy się ze mną, rzekł pocichu: nie wątpię o zdaniu Wać Pana, zaszczycam się przyjaźnią domu jego; z mojej strony gotów jestem do usług; proszę mi paufale rozkazać. Zbyłem ukłonem oświadczenia, wtem nadszedł Minister, rekomendując imieniem dworu do laski marszałkowskiej jednego z posłów.
Na wieczerzy byłem u jednego Senatora: ten nie wziąwszy świeżo wakującego starostwa, płakał nad ojczyzną, którą intrygi dworskie prowadziły do zguby; rekomendował nam więc do laski marszałkowskiej swojego synowca, który w piątym roku wieku swego będąc Obersztlejtnantem, nie mógł się już teraz w dziewiętnastym regimentu doczekać. Mimo usilne z obu stron solicytacye, nie uwięziliśmy naszego słowa. Przyszedł dzień zaczęcia sejmu, weszliśmy do izby; Marszałek starej laski z zwykłemi ceremoniami sejm w tumulcie i wrzasku nieznośnym zagaił.
Przez dwa dni nie mogliśmy się doczekać obrania marszałka: trzeciego przyniesiono manifest zrywający sejm. I tak sześciomiesięczne całego narodu intrygi i koszta, skończyły się na boleśnej oracyi marszałka starej laski, przy pożegnaniu uskarżającego się na nieszczęśliwe losy ojczyzny.
Chcąc się rozpatrzyć w sposobie dworskiego życia, i usłać sobie drogę do promocyi, zostałem z łaknącą rzeszą w Warszawie. Przez kilkomiesięczną rezydencją różnych sposobów tentowałem, do dostąpienia jakowego urzędu; ale jak przyszło zastanowić się nad tym, przez który mógłbym był co zyskać, nie chciałem go użyć: powtórzyli mi to wszyscy, co ów Jegomość, żem z bardzo dalekiej wyspy przyjechał.
XV. Nie udało mi się w Warszawie: ale ja się dla tego, ani na Warszawę, ani na rodzaj ludzki nie gniewam. Każdy człowiek ma swój właściwy sposób myślenia; mój nie zgodził się z Warszawą; pojechałem więc myślić do Szumina.
Ktoby na wsi chciał tylko myślić, musiałby się zawczasu przygotować na tęskność i niesmak. Ci, co szczęśliwość życia wiejskiego opisali, czynili to po większej części wpośród miejskich zabaw: gabinet, w którym naówczas byli zamknięci, zdawał się im rozkosznym gajem, piękną doliną, gdzie na rozkazy poetów płyną kręte strumyki, spadają ze skał pieniste potoki, echa ptasząt rozlegają się po lasach i skałach: ale gdy te żywe wyrazy własnem chcemy uiścić doświadczeniem, trzeba, zatargowawszy wiele, na małem przestać. Nie jest rozrzutne w użyczaniu rozlicznych wdzięków przyrodzenie. Owe natężone bystrością imaginacyi naszej widoki, okazują, prawda, postać miłą i wdzięczną, nie taką jednak po większej części, jakąśmy ją pierwej sami sobie ułożyli. W romansach chyba, albo bajkach reszty szukać należy.
Życie wiejskie dla tego jest miłe, iż nadaje chęć do gospodarstwa; tego obowiązki rozciągają się do wszystkich czasów, a chęć zysku złączona z niewinną, a coraz nową zabawą, nie daje się rozpostrzeć tęskności, która zapełniać zwykła wszystkie przedziały gwałtownych zabaw miejskich.
Zdało mi się, żem do mojej wyspy powrócił, gdym w domu osiadł. Pierwszy podobno z całej okolicy przeświadczony u siebie będąc, że moi poddani byli ludźmi, przyłożyłem do tego starania, aby ile możności, uczynić ich stan znośniejszym. Niech powie mała cząstka ludzi dobrze myślących, jaką rozkosz czuje poczciwe serce w uszczęśliwieniu podobnych sobie. Powróciłem i bardzo dalekiej wyspy; to było wyrokiem zagradzającym mi drogę do promocyi. Jeżeli ten powrót znaczył niepodobieństwo zgodzenia cnoty ze szczęściem, niech moi ziomkowie do dalekich wysp jeżdżą: choćby w tej podróży minęli Paryż i Londyn, nie straci na tem ojczyzna.
Wybaczy czytelnik tej małej dygressyi. Skołatany rozmaitemi przypadkami, rzecz naturalna, iż mocniej, niżeli inni, uczułem słodycz miłego spoczynku. W tej zostając sytuacyi, zacząłem myślić o postanowieniu, żebym przynajmniej dobrą dzieciom moim edukacyą mógł się krajowi przydać.
Nie daleko mojej wioski mieszkał pan jeden; zacnością familji znamienity, ale na fortunie podupadły. W sali pałacowej pełno było portretów przodków jego, jedni piastowali buławy, drudzy marszałkowskie laski, pastorały, pieczęci, buzdygany i. t. d. Mając się nierównie lepiej od gospodarza domu, gdym tam przyjechał, że mi się ich córka zdała być dobrej edukacyi, mniemałem, iż konkurencya moja do niej przyjęta będzie z radością; odkryłem więc przez dobrego przyjaciela moje intencye. Nie poszła w smak gospodarzowi, jak sam potem definiował, takowa zuchwałość. U wieczerzy wszczął dyskurs o prerogatywach zacności wielkiego imienia, i podłości takowych rodziców, którzy dla błahego zysku, gotowi jaśnie oświeconość łączyć z wielmożnością. Jaśnie oświecona pani rzuciła na mnie okiem pełnem wzgardy, i razem wspaniałości: dorozumiałem się reszty, i nazajutrz równo ze świtem odjechałem bez pożegnania z tego domu, gniewając się srodze na moję pieczątkę bez mitry i paludamentu.
Była w sąsiedztwie mojem druga dama, nie tak arcyzacna, ale ojciec najsławniejszy aktor kontraktów Lwowskich, oprócz czerwonych złotych obrączkowych, i talarów starych, gardził wszystkiemi marnościami świata tego. U Jaśnie Oświeconego jedliśmy bażanty na farfurach; Pan Podsędek dał barszcz, schab, bigos i buraki na misach srebrnych, a co osobliwsza, pod cechowaną mitrą i paludamentem postrzegliśmy herby Jaśnie Oświeconego. Nie wchodząc w przymioty moje, pierwszą zaraz uczynił Pan Podsędek propozycyą, żebym przyszłej małżonce tyle prostym długiem zapisał, ile połowa jej posagu wynosić będzie, na reszcie zaś fortuny miałem uczynić dożywocie. Wstręt mi uczyniła takowa propozycya, większy dama dumna wielkością posagu, bez żadnych przymiotów.
W kilka czasów poznałem na odpuście panienkę zacną, bardzo piękną, ale ubogą. Już miałem uczynić rodzicom deklaracyą, gdy raz nie zastawszy u siebie damy, postrzegłem bilecik na stoliku jej był charakter, adres do Jmci Pana Vicesgerenta. Oznajmowała mu o swojem przyszłem zamężciu: ubolewała, że bogactwa cnocie i przymiotom rzadko towarzyszą; kończyna oświadczeniem, iż będzie miał rękę bogaty, ale serce kochany Antoś. Nie podobał mi się ten podział z Antosiem, i odtąd w tym domu nie postałem.
XVI. Zawodne konkurencye uczyniły mi wstręt od postanowienia; zamknąłem się więc nanowo w domu. Żebym jednak trzeci raz nie uszedł za dzikiego, wybrałem kilku dobrych i przystojnych sąsiadów; uczęszczałem do nich czasami; gdy zaś mnie odwiedzali, rad im byłem w domu moim; resztę czasu zabierały gospodarskie zabawy, budowla, ogród, xiążki. Blizko roku tak pożądane życie prowadząc, reformowałem stare mury zamczyska ojczystego, i stał się domem wygodnym i pięknym. W pośrodku tych zabaw śmierć wuja po którym na mnie w Litwie substancya spadała, była okazyą drogi w tamtejsze kraje.
Wybrałem się w czas najgorszy do podróży na wiosnę; załamawszy się dnia jednego z mostem na bagnisku, posłałem po konie do bliższej wsi: nie znalezli ich do najęcia moi ludzie. Wtem gdy się do dworu udali, uczynna tamtego miejsca pani, wypytawszy się wprzód o mojem nazwisku, miejscu rezydencyi, okazyi podróży, i wielu innych okolicznościach, wysłała zaraz naprzeciwko mnie swoję karetę, i tyle koni, ile tylko trzeba było pod cały mój ekwipaż. Dworzanin, który w karecie przyjechał, uczynił imieniem pani swojej komplement, iż ubolewa nad moim przypadkiem, ale winszuje sobie tej sposobności, że mnie może w dóm swój przyjąć.
Wsiadłem do karety, ciekawy poznać tę grzeczną i młodą wdowę: dowiedziałem się albowiem, iż od lat trzech w tym stanie zostawała. Przyjechałem do pałacu pięknego; apartamenta były wygodne i wspaniałe. Przyjęła mnie nie tylko młoda i grzeczna, ale piękna gospodyni, z wszelką ludzkością. Podziękowałem za jej uczynność; zastałem gości wiele, stół wyborny, sposób bawienia się takowy, jaki w najcelniejszych miastach znaleźć jest trudno. Apartament dla mnie wyznaczony był wygodny i piękny; w nim z trudu podróżnego wytchnąwszy, gdym nazajutrz po obiedzie chciał żegnać gospodynią, rzekła żartując: iż jeśli się dni kilka w jej domu nie zabawię, każe we wsiach swoich, przez które będę przejeżdżał, popsuć mosty i groble, tak jakem doświadczył u jej sąsiada. Dałem się łatwo namówić, uwięziony jej wzrokiem i grzecznością.
Raz po obiedzie gdy się goście rozeszli, a sami tylko w pokoju zostaliśmy, rzekła: nasyciłeś Wmć Pan ciekawość moję opisując przypadki swoje zagraniczne; racz mi też opowiedzieć te, któreś mieć mógł w kraju swoim od pierwszych lat młodości. Nie są osobliwe, rzekłem, na tak jednak miły rozkaz, opowiem je wiernie. Zacząłem więc relacyą o moich rodzicach, Damonie, sentymentowej jego edukacyi, czytaniu romansów: do tego punktu gdy przyszło, uczyniłem wzmiankę o przypadku w lasku, i pierwszem naówczas miłości oświadczeniu owej Juliannie, wychowanicy matki mojej. Słodka jej pamięć uczyniła mnie wymownym; a mając łzy w oczach, przydałem, iż od owego bolesnego pożegnania, straciłem ją z oczu, ale nie z serca. Opływam teraz we wszystko, rzekłem dalej, ale w tem jestem nieszczęśliwy, że jej uczestniczką pomyślności moich mieć nie mogę. Nie mogłem się dowiedzieć, gdzie przebywa: w klasztorze, dokąd była oddana, to mi tylko umiano powiedzieć, iż ją ciotka jej do siebie wzięła. Jak się zwała ta ciotka, gdzie jej było mieszkanie, nikt mnie dotąd nie nauczył. Jedyna słodycz żałości mojej, ten pierścionek od niej dany, który przy sobie noszę; dałem jej taki drugi na pożegnanie.
Ledwom skończył, podała mi rękę; spadła z oczu moich zasłona; mój własny pierścionek postrzegłem na ręku Julianny. Padłem jej do nóg, przepraszając, że oczy moje nie były z sercem w zgodzie. Łatwo kochającego przeprosić można. Zbyt żywe radości, podziwienia, ciekawości impressye przerywały co moment dyskursa nasze. W tumulcie najżywszych passyj, usłyszałem wyrok szczęśliwości mojej... byłem kochanym.
XVII. Każdy romans kończy się zwyczajnie zbiorem osobliwych przypadków, a te ściągają się do wzajemnego poznania, lub znalezienia osób wielu jakby umyślnie na jedno miejsce sprowadzonych. Poznanie się prawie nowe z Julianną, po tylu awanturach, i dziesięcioletniem niewidzeniu, zarywa coś na romans, z tą tylko różnicą, żeśmy się zeszli w jej własnym domu, nie szukając się wzajemnie po ziemi i morzu.
Domyślić się każdy może, żem się pytał Julianny, jakim sposobem do tego stanu, w którym ją widzę, przyszła. Gdybym się chciał trzymać tonu romansów, z historyi Julianny zrobiłbym xięgę czwartą. Zacząłbym pod osobliwemi rozdziałam opowiadać, naprzykład: jako Julianna zamknięta w klasztorze ciężko płakała straty amanta swojego; jako jednego czasu przechodząc się z towarzyszkami po ogrodzie, porwana była gwałtownie przez nieznajome osoby; jako w oddalonej puszczy odbita znowu była przez drugie nieznajome osoby; jako te drugie nieznajome osoby zaprowadziły ją w okropne lochy i pieczary; jako wiele wycierpiawszy w tych okropnych lochach i pieczarach, z niewypowiedzianym hazardem stamtąd uciekła; jako po długiej peregrynacji, zaszła może do jakiego pustelnika, lub pustelnicy; jako ten pustelnik, który powinien być bardzo stary, żywił ją przez czas niejaki korzonkami; jako pan jeden wielki polując, natrafił na pustelnicze mieszkanie, i jej widokiem zniewolony został; jako ten pan wielki przebrawszy się, powtóre do niej zaszedł, i nakłonił do porzucenia pustelniczego życia; jako dała się nakłonić, i stała się jego żoną; jako ten mąż zachorowawszy umarł, był pochowany, a o ona całej jego substancji została panią i t. d.
Awantura Julianny nie była tak nadzwyczajna: wzięła ją ciotka z klasztoru, zawiozła do Litwy, bogaty w sąsiedztwie wdowiec poznał ją, podobał sobie, chciał mieć za żonę, wziął; nie mając blizkich krewnych, fortunę zapisał, i w rok umarł.
Serca czułe nie potrzebują wykwintnych oświadczeń. Ofiarować się na wieczne usługi, nie być odmówionym, zyskać rękę i serce kochanej Julianny, dzieło było jednego tygodnia. Od tego czasu żyję z nią szczęśliwy; jużeśmy się doczekali synów i wnucząt, przecież w moich oczach taka jeszcze, jak w owym gaiku... Zeszłaś mnie w tem pisaniu kochana żono; ty wiesz, ale niech wie świat cały, żeś jest słodyczą życia mojego. Niech się z naszego uszczęśliwienia uczy młodzież, iż miłość ugruntowana na wspólnym szacunku, nigdy się nie kończy, a w szczęśliwem pożyciu milsze zmarszczki poczciwej żony, niż młode płochych amantek pieszczoty.