Milczenie (Norwid)/Część pierwsza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Milczenie
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.
CZĘŚĆ WSTĘPNA.

Czy śpiącego można przebudzić grzecznie?... Podobno, że nie; gdyby albowiem budziło się go upadkiem na twarz najlżejszego listka róży, jeszcze byłoby to tylko bardzo wykwintnie albo poetycko pomyślanem, lecz nie byłoby grzecznie, bo końcem końców trzeba śpiącemu przerwać snowania myśli jego — i to przerwać doraźnie, nie powoli, lecz nagle, przenosząc go jednym ruchem w rzeczywistość i w oczywistość inną. Nie można przeto z oczywistości jednej przerzucać nikogo w drugą sposobem grzecznym i pewne brutalstwo nieodłącznem zdawa się być od roboty takowej. Stąd to głównie i pierwszorzędnie pochodzi ta odpychliwość, jaką na samym wstępie spotyka u ogółu każdy nowy pomysł lub wynalazek, o ile jest początkującym lub posiłkującym nowe koło rzeczywistości i oczywistości; — budzić albowiem grzecznie w żaden sposób nie daje się. Owszem, większość ogromna spółczesnych, ażeby stanowczo uprzedzić wydarzenia i spoczynek utrwalić, starała się i bardzo pilnie stara uzasadnić i rozpowszechnić przekonanie, iż nic nowego pomyślanem i okazanem nie może być i że wszelka umysłowa w tym kierunku podejmowana praca przez to samo jest płonnym zachodem.
A co (należy ostrzec) może się napozór udowadniać z tej przyczyny, że, skoro wszystkość rzeczy i spraw świata tego w jedną harmonię jest obejmowana, łatwo jest odwrotnie w tejże harmonijnej jedności dopatrzeć wszystkiego zaczątków, jakoby przeto już nic nowego być nie mogło! Jest w tem jednak błąd ogromny, to jest: że absurdum[1] bierze się za nowe — tylko albowiem absurdum leży poza ogólnym prądem harmonji bytu, wszystko ogarniającej. I wielokrotnie i dosyta nasłuchany w tym względzie cudzych zwątpień, byłem raz użytym w delegacji do jednego istotnie zasłużonego człowieka, któremu koledzy ofiarowali byli dobrze zasłużony medal. Rzecz tę cenną oddawałem w ręce uradowanemu i nie spodziewałem się był bynajmniej żadnych patetycznych utrudnień w tem poselstwie, osoba albowiem i prawdziwie zasłużoną była i szczerej prostoty pełną. Atoli, skoro uznawany i oceniony, przyjąwszy swój medal, począł starannie go obzierać, dostrzegłem nagle na jego licach przebłysk podobny do uśmiechu, pomieszanego z wielce głębokiem wrażeniem, — to zaś było tak dziwnie wyraziste, iż długo jeszcze potem nasuwała mi sama wyobraźnia ten psychologiczny obraz. Aż we wiele czasu po delegacji, znalazłszy się raz bardzo poufnie z mężem, o którym tu się mówi, podniosłem umyślnie okoliczność i zapytałem o przyczynę szczególnego wrażenia...
— Rzecz jest niezmiernie prosta! — odpowiedział. — Po pierwszy raz w życiu zobaczyłem czoło, usta i nos własny w profilu... I, gdyby nie wasz medal, może, jak bardzo wielka liczba ludzi, położyłbym się w grób, nigdy pierwej własnego nosa mniej jednostronnie nie widziawszy. Ja, który przecież ze wszech stron piramidy oglądałem!... Otóż myśl mi przyszła była, że zaiste muszą być jeszcze rzeczy nowe do okazania ludzkości, jeżeli, mówię, własny jej nos można zwiastować!
— Szkoda wielka — rzekłem — że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć.
— Kiedy... jakoś... sam przyznaj, iż takich rzeczy się nie mówi...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Sąż zatem głębiny i stopnie szczerości ducha i oczywistości, które się jakoby spółmilczeniem ogółu uznawa, ale którym jawność spółczesna odmawia wygłosu, co okres, co wiek takowych to zmilknień nieuchronnie dla rozwoju swojej pełności potrzebując? Za całego okresu heroicznego greckiej filozofji, to jest, aż do Arystotelesa (lecz nie policzając tego mędrca), nikt nie pojmowałby takowej jawności względnej, zakreślone zgóry szranki mającej, ani ona komu wystarczyłaby! Nieledwie że na ulicy zapytać było przecie można, co jest dusza, jak i ile nieśmiertelna, co życie, żywot, naco i dlaczego filozofja... Zapytywany z niemniejszą odpowiedział prostotą: «Tyle a tyle wiem, lub nie wiem; co do filozofji, ta za cel ma uczynić człowieka moralnie szczęśliwym!»[2].
Starożytni nie znali wcale pewnego rodzaju uśmiechu, który dopiero myśmy wynaleźli, a który też wynalazek nam przynosi niemały zaszczyt. To jest, oni nie znali uśmiechu zatęchłego umysłu i zupełnie zwątpiałego serca, z jakim odpowiadają dziś mędrkowie na zapytania ludzi naiwnych, świeżych i coraz rzadszych. — Zacny Diogenes przeczuwał zbliżanie się tej epoki wtórej, skoro, w księgozbiorze akademji widząc zapracowanych starców, pytał, ktoby to byli. — «Ci, co prawdy szukają» — odrzeczono. — «Ach! A kiedyż oni będą mieli czas ją praktykować!?...» Te wielkie słowa jego i inne, brzmiące żywo, jakby wczora rzeczonemi były, nie spotkały były narazie naszego spółczesnego uśmiechu i ostrzeżenia, iż «takich rzeczy się nie mówi...»; że do takich głębin wielkiego zadania bytowego nie wstępuje się; że wiedza (mianowicie od arystotelejskiego podziału na umiejętności specjalne) ma zadanie inne... a jakie zadanie — tego się także nie mówi!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słowem — że mądrość oczekiwać spokojnie winna na uzupełnienie wiedzy przez pojedyncze rozwinięcia umiejętności wszystkich, i że wtedy czas przyjdzie praktykowania prawdy! To jest bardzo piękne, tylko z jednej strony nie zaspokaja wcale, i owszem, prawie potwierdza Diogenesa zarzut, z drugiej jesteśmy w stanie zrobić tę małą uwagę, że podział na specjalne umiejętności zaskoczonym bywa i może być przez pojawienie się całych nowych umiejętności, których prąd i kierunek od naszego umyślnego systematorstwa nie zależy.
Rzecz szczególna: ze wszystkich mędrców starożytnych jedynego Diogenesa powiedzenia wybrzmiewają nam do dziś jako utwory spółczesne. Moglibyśmy go nazwać Hamletem filozofji, gdyby na myśl tę samą nie wpadł był Plato, nazywając go «obłąkanym Sokratesem!» Wszelako omyliłby się bardzo, ktoby Diogenesa poczytywał jedynie za improwizatora dorywczego i za bezkierunkowy jaki humor. On nie jest dotąd jeszcze obejrzanym w całości umysłu swojego. Zwłaszcza, iż sam powiada: «Ja, przesadzając we wszystkiem i pełniąc nazbyt, czynię to ku temu, ażeby ci, co przyjdą po mnie, nie potrzebowali pełnić nazbyt, lecz w samą miarę...» Filozof, który to i z taką wyraża trzeźwością, nie jest samym tylko genjalnym humorystą. Lecz planetarna wartość wielkiej Diogenesowej gwiazdy mniej była i mniej jeszcze bywa ocenianą od jej błyskotliwych tęcz dowcipu. Na mędrcu tym zamyka się ta filozofja, którą ja heroiczną nazywam. Wedle tegoż uważania mojego filozofja ta nie zaczyna się wcale od Talesa[3], lecz od Ajschylosa[4] dramatycznych przedstawień, gdzie wykładało się posady mądrości tradycyjnej i wypowiadało idee postaciami, zaś zamyka się i kończy niemniej dramatycznie, jak ją Ajschyłos początkował, to jest, zamyka się dialogami platońskiemi, tak, iż to, co sztuka nieledwie techniczna w Sofoklesie podziwia i ceni, nie należy bynajmniej do filozoficznego pochodu i rozwoju myśli greckiej, lecz dla dziejów sztuki zostawa. Gdy tymczasem platoński dialog ludzi zwykłych, ludzi, na ulicach Aten spotykanych, a poszukujących nieznanego Boga, prawdy i cnoty śród doczesnych i arcypotocznych bytu warunków, jest w prostej linji ostateczną jakoby rzeczywistością onych dialogów olimpijskich, ajschylowskich, gdzie sprawy i myśli ludzkiej jeszcze niema, gdzie święte i mądre fata człowiekiem dla idei pogardziły. Pogląd ten, osobistym moim będąc, może nie znaleźć usłusznienia, ale usuwa on na swoje miejsce pojęcia szkół, które sprawiedliwemi być nie mogą względem czasów, w których jeszcze szkół nie było i w których to, co później jedną ze szkół zowie się, było raczej powszechną ogólnością. Szkoły świadczą więcej o miejscu niż o ciągu rzeczy, a niekiedy są tylko nominalne[5]. Także i dostąpiona z pochodem czasów doskonałość specjalna (np. tragedja sofoklejska) nie godzi się ażeby przeto wstecznie upodrzędniać miała objaw, który, lubo zaczątkowy, miał także swoją doskonałość, będąc wyznaniem publicznem wiary i wiedzy swego czasu.
Czy przez przybliżenie (à peu près), jak pierwotni czynili, czy (jak poarystotelejscy) przez system, otrzymuje się i udziela słuszniej światło i dobro?... Oto już pytanie, etycznie kardynalne i wprost podejmujące zacny ów Diogenesa utysk względem akademickich pracowników, skoro widząc ich, prawdy szukających («quaerere verum»), słusznie wołał: «Kiedyż oni czas będą mieli, ażeby znalezioną praktykować!?» Zaiste, jakniebądź i czujnie i spółpracowicie oczekuje człowiek na owe, których dostąpić mamy, doskonałości, zaręczone nam postępem, ulepszeniami potwierdzone i jaśniejące coraz nowym, coraz pełniejszym (lubo zawsze niewystarczającym) systematem, jednakowoż tenże sam człowiek i współcześnie zajmuje przecież także żywe miejsce w codziennej dramie doczesności, a na jej powołania odpowiadać i dopisywać onym jest obowiązany. Miałżeby on przeto jedną wiedzę podrzędną i zdawkową na codzienne takie wypadki, drugą zaś w zapoczątkowanych pracach ludzkości i jej spodziewaniu domniemaną? Jedną tymczasowo posługującą, drugą obiecaną... Stąd obiedwie niezupełnie trwale mu właściwe, obiedwie warunkowe. Śród takich to wiedz i tak się znajdując postawionem, uważa człowieczeństwo za dobre używać częstotliwie, zamiast odpowiedzi, niewypowiedzianych odwłok zdania, przemilczeń i niedogłębień wątpliwych. Atoli takowe właśnie że umyślnie czy przemyślnie niedopowiedziane odwłoki zdania, przemilczenia i niedogłębienia, są przecież utajoną myślą, więc są tylko koniecznie niedopowiedzianym ciągiem rzeczy!...
Czy system posiłkuje w czemśkolwiek prawdę, czy sprawdza ją albo jej świadczy — on, który zarówno rzeczom fałszywym jak niefałszywym może służyć?... Gdzie i poco wciąż nowe i zastępujące dawne systemata prowadzą, przewalając uprzedzicieli swoich?... Czy nareszcie system, sam w sobie uważany, kształci się także i postępuje?... Myślę, że nie, albowiem, skoro system się buduje na pojęciu zupełności, całości i harmonji, takowym brakować nic nie może; mógłby tylko na szerz postępować, coraz większą obejmując wszystkość następstw, pojawisk i szczegółów. I byłoby nareszcie do wnioskowania, że ostatecznem dostąpieniem doskonałości systematu musiałoby być jego porównanie z systematem świata naszego. W tem wszystkiem wszelako nic nam prostotliwie nie powiedziano dotąd i dlatego z wątpliwością wyrażam się. Wiem, że, czemuniebądź system służy, zawsze on nie większą, ani mniejszą cząstkę prawdy obejmuje, to jest, że, budując się na pojęciu całości, zupełności i harmonji, jużci że wyrażać musi ideę symetrji, miary i promienności... Oto wszystko!...
Zaś co do działania przez przybliżenie (approximative), to wydawa mi się być najwłaściwiej doniosłym atrybutem ducha ludzkiego. Nie wiem zaprawdę, czyli jest jaka forma działalności umysłowej odpowiedniejsza położeniu naszemu, jak przybliżenie! Jesteśmy w każdym zmyśle i rozmyśle naszym otoczeni kryształem przezroczystym, ale uobłędniającym poglądy nasze. Podobno, że, cokolwiek czynimy, zagaja się albo uzupełnia przez przybliżenie. Jesteśmy sami poniekąd nieinaczej istniejącymi na planecie, wirującym szybciej od uderzeń pulsu... A przeto możnaby nawet rzec, iż działanie przez przybliżenie nie jest dla nas przypadkiem, lecz podbitym sobie warunkiem[6]. Stąd to, obejmując i jednocząc dwa wielkie klejnoty umysłowe, czyli: rozwagę umiejętności i nierozwagę instynktu przyrodzonego, jest ono zupełnie człowieczem. To też my, tak rzecz pojmujący, nie odpowiadamy przemilczeniami na pytania żywotne — bynajmniej...

Po kilkunastoletnim pobycie w jednej z najświetniejszych stolic Europy kolega mój, gdy miejsce miał opuszczać i skoro już wszystko do podróży przygotowanem było, rzekł do mnie: «Oto będę miał teraz nieco swobodnego zupełnie czasu, zechciej przeto o stosownej godzinie czekać mię jutro w małym parku przed budynkiem głównej bibljoteki — a ja będę się starał nadbiegnąać z jednej czytelni (cabinet de lecture), gdzie mam jeszcze z kimś spotkać się i na papiery potrzebne okiem rzucić — poczem zajdziemy też zobaczyć bibljotekę... Inaczej przecież wyjechać nie godziłoby się!...»
W słowach tych, zupełnie naturalnych, cóż usłyszał każdy obecny i wszelki spółczesny, a co usłyszałby milczący przez lat parę pitagorejczyk?... W tychże samych, mówię, wyrazach, które wszelako wystarcza cokolwieczek odmiennym wygłosić nastrojem, ażeby, piorunującą stawszy się satyrą, cały przedstawiły obraz błędu i nieszczęścia głębokiego naszej wiedzy i za nią idącej cywilizacji?
To też prostem i logicznem następstwem stało się, że kolega mój niedopisał i spóźnił się. Oczekiwałem go spokojnie w przyjemnym cieniu bukszpanów, patrząc na maleńkie dziecko złotowłose, bawiące się kamyczkami, z piasku wygrzebywanemi ze starannością nieprzerwaną...
Skoro zaś oczekiwany nadbiegł wreszcie, już zaledwo wystarczyło nam czasu na obejście wokoło gmachu bibljoteki i na architektoniczne uznanie jego zalet. Otóż — mówiło się — skoro spojrzymy na te szerokie i rozszerzające się jeszcze bardziej masy pełnego muru, a spojrzymy ze stanowiska starożytnych literatur, czyli, że tak rzekę, kilku ksiąg sanskryckich[7] i zendyjskich[8], kilkudziesięciu greckich i rzymskich, i hebrajskiej jednej i jedynej...[9] zaiste, że sama się myśl beznakłonnie ku temu zapytuje, jeżeli nie: «Na czem skończyć ma ta nasza literacka płodność?» to: «Na czem ona zatrzyma się i w co się odrodzi?» Będzież potrzeba, ażeby być jako tako, zgruba oczytanym, tyle pierw oczu sterać, ile ich zaniepodziewa w księgach swoich mandaryn[10] chiński, do ostatecznego egzaminu przygotowujący się?!
Dziś, gdy, jeżeli gdzie, naprzykład, dziewięćset perjodycznych pism wychodzi, to oneż dziewięćset dzienników daje — tyleż romansów i powieści w feljetonach, a przeto samych już romansów dziewięćset na rok, coś jakoby trzy na dzień, spotyka się i to jeszcze w jednym tylko kraju Europy i w jednej ze stolic!
Dopowiedzieć co rychlej przynależy, że to zawsze jeden tylko romans, ów ostatni, ów interesujący romans obchodzić winien, ów, co obchodzi wszystkich, i że to zawsze jedna tylko broszura, owa ostatnia, owa, która to zainteresowała wszystkich, ta jest tylko obowiązującą. I że nawet nie czytać można innych, a jednak być człowiekiem...[11]
Tymczasem niefortunnie rzucone i wdeptane w śmiecie osobistości, moralnie zaniedbane, przy bladej świeczce, z trudem zakupionej, czytywać będą na doywczo wpadłych im w ręce drukach to, co przypadek sam im nastręczył i w oczy cisnął przy zbytkowaniu i rozpuście umysłowej szczęśliwych śmiertelników. I udarty jakiś kawałek papieru drukowanego świecić będzie tym chciwym rozwinięcia umysłowego oczom i sercem. Atoli, jak według chińskiej karygodności wybiera kat z podanego mu kosza pełnego nożów ten lub ów nóż, trafem w rękę jego wpadający, a noszący na sobie napis: «ucho», «nos», «oko», «serce»... i wedle takowego to napisu zakrwawia go na członkach skazanego, tak nieszczęśliwy ów a chętny ukształcenia umysł, tułając się za bezcelnie i bezszczerze postawioną pracą umysłową, natrafiać musi i natrafia na pojawy, więcej daleko zakrwawień i ran, niźli pojęć mu przynoszące! — W całości zatem naszej umysłowej rzeczy jest coś sfałszowanego, coś zakłamanego powierzchownie i nie znoszącego szczerych, prostych zapytań, jak to zwykło się zdarzać w fałszywych położeniach! Że albowiem wiedza, dla użytku jarowego bieżącego uprawiona, zawsze końcem końców musi ostatecznie, nawet przez otrzymane rzeczywiste swe owoce, służyć wiedzy dla wiedzy, to jest tylko doskonałej architektoniki[12] rzeczy umysłowych wypływem — lecz człowiek w tem, nic sam nie postawiwszy, bywa tylko jakoby arcyinteresującą igraszką ciekawości bezgranicznej — ciekawości, która, jeżeli wycofanemu z interesów i dostatnio postawionemu w rzeczywistości, a przyjaznemu wiedzy umysłowi może robić przyjemność umysłową (zwłaszcza, gdy innych przyjemności tenże już nie używa), to niekoniecznie dawa się (mówię) sama ona bezdenna ciekawość stawić rodzącej się, rosnącej i postępującej wciąż ludzkości jako jedyny umysłowego bytu interes.
Człowiek chce wiedzieć, gdzie i poco pracuje myślą?... Choćby tylko dlatego, że bez tej wiadomości niecała jego energja w dzieło zagaja się. Byłoby to zapewne czemś w rodzaju bardzo niegrzecznej rzeczy, gdyby kto do spółczesnego mędrca słowa te wystosował:
«Racz powiedzieć, mężu, czy człowiek może wszystko wiedzieć?
«Czy oczekiwać on ma, aż wypojedyńczone umnictwa dokwitami swojemi ostatecznemi stworzą wieniec i koronę światła? A tymczasem, czyli należy, ażeby codzienne jego życie świadczyło zastałym nałogom lub przesądom i posługiwało przyjętym hierarchicznie pychom? Mężu, rzeknij...»[13]
Parabaza[14] takowa zaiste, że byłaby rodzajem niegrzeczności, i to tem wyraźniejszej, że na samym wstępie (niniejszej części pierwszej «Milczenia» naszego) dostatecznie się udowodniło, jak dalece jest niepodobieństwem śpiącego grzecznie przebudzić.




  1. absurdum (łac.), głupstwo, niedorzeczność.
  2. I uczony Arystoteles podziela to dogmatyczne filozofów uznanie, że filozofji celem jest uszczęśliwienie moralne człowieka, — dodaje wszelako dwa jeszcze warunki, to jest, ażeby człowiek był urodziwym i posiadał majątek (sic). — Jest to jeden z powodów, dla których mędrca tego policzamy do nowszego okresu. (P. P.).
  3. Tales z Miletu, współczesny Solona (VI w. przed Chr.) jeden z siedmiu mędrców, pierwszy filozof grecki.
  4. Ajschylos (525—456 przed Chr.), tragedjopisarz grecki.
  5. Dla tak różnowzględnych przyczyn szkoły filozoficzne brały nazwy swoje, iż nie można wiele się na tem opierać. Np. szkoła efeacka (Veliacka) dlatego, iż w mieście Verlia trzech się filozofów narodziło było; — szkoła eliocka (Phedona), która, przeniósłszy mieszkanie do Eretry, zowie się i eretrjacką... Pojmujemy nazwę szkoły jońskiej dla wielkiej doniosłości żywiołu jośniego — ale czy naonczas cała umysłowa Grecja nie była jońską?... Szkoła italska jest tak dalece szkołą samej wielkiej osobistości Pitagora, iż po śmierci jego wyprzedaje się z rękopisów za pieniądze... i to platońska akademja zyskuje na owej pozgonnej likwidacji. (P. P.).
  6. Godziłoby się zapytać czynnego generała, doświadczonego kapitana okrętu, biegłoego człowieka stanu, do ila oni w głównych i stanowczych działaniach swoich opierali się na bystrem à peu près, a o ile na systematycznem działaniu? (P. P.).
  7. sanskrycka literatura — literatura Indyj starożytnych; tu prawdopodobnie autor ma na myśli t. zw. literaturę wedyjską, której czas powstania przypada (najprawdopodobniej) na okres od początków II do połowy I tysiąclecia przed Chr.
  8. księgi zendyjskie — t. zw. Zendawesta czyli święta księga dawnych Persów, zawierąjaca doktrynę Zoroastra. Zendami nazywano potomków dawnych Persów, mian. Parsów i Gwebrów.
  9. mowa o biblji.
  10. mandaryn (staroindyjs.) — wysoki urzędnik i zarazem uczony chiński.
  11. Czytelnictwo opieszałe bywa naglonem napisami wykrzyknikowemi na rogach ulic: «Czytajcie to a to!!», przyczem rodzaj ręki z palcem, wskazującym ów nakaz w rysunku kolosalnym... rodzaj pięści ściśniętej... «Czytajcież!! Ten albo ów nowy romans!» (P. P.).
  12. architektonika (grec.) — sztuka i umiejętność łączenia poszczególnych części budowli w harmonijną całość; tu przenośnie.
  13. Na pytania te z zupełną prostotą gotowi jesteśmy odpowiedzieć i poniekąd, dla umiejętnie czytających, odpowiadamy na nie w ciągu niniejszego tekstu. (P. P.).
  14. parabaza (grec.) w komedji starogreckiej przemowa przywódcy chóru w imieniu autora do publiczności, nie wiążąca się z treścią sztuki, a stanowiąca zwykle satyrę polityczną; tu przenośnie: ustęp wtrącony.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.