<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Ubogie poddasze stawało się z każdą chwilą jeszcze uboższém. Wychodził z niego jeden sprzęt po drugim. Krzesła, kanapa, szafki, stoły, lustra wszystko wędrowało po schodach, aby spokojniejsze miejsce zająć w tandecie...
Wreszcie niepozostało nic... nic prócz smutku i rozpaczy w gołych ścianach... i prócz jednego stołu, który nabył jakiś tandetnik i właśnie usiłował go ruszyć z miejsca, gdy Terenia nagle krzyknęła.
Przypomniała sobie, że w szufladzie tego stołu miał Bernard jakieś papiery. Przystąpiła więc do tandeciarza i zabroniła mu brać tego stołu nie otworzywszy wprzódy szuflady.
Szuflada jednak była zamknięta, a klucz u Bernarda.
Za długo było tandeciarzowi czekać — wstrząs! kilka razy stołem, a zamek puścił...
Terenia schyliła się, aby wybrać papiery... w tém nagle krzyknęła!
Zbliżyła się szambelanowa i złożyła ręce jakby modlić się chciała...
— Poczciwy Bernard, zawołała, zkąd on wziął pieniędzy na twoje obrazki!
Terenia wyjęła swoje obrazki, a łzy rzęsiste puściły się z jéj oczu...
— Patrz Tereniu... nawet ten ostatni obrazek!...
W téj chwili, zadyszany i cały czerwony od wzruszenia wpadł Bernard.
— Systuję subhastę! krzyknął śród gołych ścian i na stół rzucił tysiąc złotych.
Szambelanowa rozśmiała się i rzekła:
— A cóż acpan chcesz ratować, czy te gołe ściany?
Tandeciarz prędko wyniósł się ze stołem, który tanio nabył. Szambelanowa zaledwie zdołała tysiąc złotych wziąść z niego...
Gdy już nikogo i nic na poddaszu nie było, uściskała szambelanowa Bernarda i na głowę jego kilka łez wylała. Terenia stała zapłakana, z obrazkami w rękach...
— Tereniu, zawołała szambelanowa, czy teraz wiesz, kto cię kochał?... Czyś ostatecznie sama przekonała się, kogóś ty kochać powinna i jak kochać?
Terenia spuściła oczy, serce jéj biło gwałtownie. Przed chwilą rozżalona i zrozpaczona, czuła teraz, że jéj dusza zbłąkana na chwilę wraca teraz do dawnego uczucia...
Bernard przystąpił teraz ku niéj; łzy puściły mu się z oczu, przykląkł, i nic nie mógł mówić. Terenia pochyliła się nad nim, dwie perłowe łezki spadły z jéj oczu na jego głowę...
— Podajcie sobie ręce, rzekła szambelanowa, bo Bóg was stworzył dla siebie. Ty Bernardzie mężnie i poczciwie przebijałeś się przez życie i zasłużyłeś u Boga na szczęście... A ty Tereniu nauczyłaś się być ubogą, a teraz miéj naukę, że nie zawsze to dobre, co dobrocią świeci! Nauka ta potrzebna ci nawet była, bo kobieta bez podobnych doświadczeń, nie może kochać całą duszą! Zawsze majaczyć jéj będą przed oczyma jakieś widziadła zdala barwami nęcące, póki się ich ręką nie dotknie i nie poczuje, że to brzydkie mgły, wyziewy błota i zgnilizny...
Bernard okrywał pocałunkami rękę Tereni i płakał... Terenia także płakała...
— Mam dekret na rangę i cztery tysiące złotych! zawołał nagle Bernard, bo teraz dopiero o nim sobie przypomniał — mam dekret... ale zastawiłem go za tysiąc złotych!
— Szambelanowa patrzała kilka chwil z rozrzewnieniem na Bernarda, który dziwił się, że jego dekret tak mało wrażenia sprawił u biednych...
— Schowajmy to wszystko na późniéj, rzekła w końcu szambelanowa, a teraz chodźmy na obiad, bo jestem głodna!
Zeszli na dół. Na dole czekała doróżka.
— Państwo młodzi naprzód! zawołała z uśmiechem szambelanowa i kazała doróżce jechać na Nowy Świat.
Na Nowym Świecie stanęła doróżka. Szambelanowa wysiadła i szła naprzód. Weszli na piętro.
Minęli jeden pokój i drugi. Urządzenie było wykwintne chociaż nie zbytkowe. W trzecim pokoju nakryte było do stołu, a panna Elżbieta właśnie stawiała wazę.
— Moje dzieci, ozwała się szambelanowa, oto jest wasze pomieszkanie!... Macie sześć pokoi, dla mnie siódmy. Tymczasem to wam wystarczy, a gdy będzie potrzeba więcéj, to pomyślimy!... Teraz odmówmy modlitwę, podziękujmy Bogu za wszystko i siadajmy do obiadu, bo jestem głodna!...


∗                ∗

Czyż na tem koniec?... A koniec!
Ale milion?... Gdzież milion?
Miliona nie liczyłem, to o nim nic bliższego powiedzieć nie mogę. Opowiadali mi tylko współcześni tego wydarzenia, że po wszystkich salonach Warszawy rozeszła się wieść, że szambelanowa w istocie dała milion gotówką Bernardowi. Byli nawet tacy, którzy to widzieli...
Mimo tego milionu jednak pozostał Bernard przy pracy, doszedł najwyższych w kraju urzędów, a jeźli kiedy jaki przyjaciel poufnie pytał go, czy rzeczywiście dostał milion od szambelanowéj, wtedy Bernard zbliżał się do Tereni, a całując ją w różowe paluszki odpowiadał:
— Czy nie wierzysz, że to milion, mój bracie?
— Ba, replikował na to ciekawy przyjaciel — ja wiem, że to milion, ale ja pytałem o pieniądze!...
— To w takim razie pytaj, czy dostałem dwa miliony, a ja ci wtedy odpowiem!
Do kategorycznéj odpowiedzi jednak nigdy nie przyszło, ale przyjaciele Bernarda wierzyli po tém jak żył i co drugim świadczył, że miał rzeczywiście — dwa miliony!

Radymno, 28 listopada 1869.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.