<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Modlitwa uczonego
Pochodzenie Sam na sam z Bogiem
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MODLITWA UCZONEGO.

Idziem gościńcem dziejów — niesiem pochodnie płonące i swych zakonów zwoje. Kierunek: naprzód; hasło: dlaczego? — Wolą — rozumieć, myślą — tajemnica, — Boże, Tajemnico Tajemnic.
Wszyscy — ochotnicy!
Na przedzie raźne pacholęta sztandar niosą. Ich imię — pieśniarze, — hoże nasze kapłany. Niekarni, swawolni, rzekłbyś — balast zbędny pochodu. — Wywiadowce nasze ofiarne, — oni najgęściej padają, — hartu nie masz w junakach, — śmieją się, krwawiąc, pieśnią śmierć całują, okrzykiem: „wzwyż“, przysięgą: „do trumny“.
Kochamy tę pędraczarnię narwaną, cichniem, gdy jak spłoszone ptactwo poderwą się i zwieją gdzieś w przody. — „Cośta tam wypatrzyli“. — „Cholera go wie: słońce!“ — Każdy co innego plecie, inne dziwy gadzi, inaczej kusi. — „Cichojta, — dojdziem, — zbaczymy“. — „Prędzej — za nami...“
Ku Tobie, Boże.
Idą rachmistrze. Liczbą skuli światy, oplątali człowieka. Dla nich jedno słońce i jedno źdźbło piasku, jedna miłość i jeden chleb. Przemierzyli nieskończoność przestrzeni i czasu, zważyli ziemi i atomu ciężar. — Astronom, szperacz nieba, nie widzi gwiazdy, oni ją liczbą wywlekli z odmętów: „masz — czytaj“. I czyta nigdy nie widzianą w cyfr kabale i punktem oznacza na mapie. — Chemik, co węszy konstelacye oddechu przestworzy, światy woni róż i gnicia; fizyk, co słucha ich drgnienia i piorun myśli z chmur piorunem skrzyżował w śmiertelnem zmaganiu o Ciebie, Boże.
Idą w rydle zbrojni gór i mórz saperzy. W dymiących trzewiach wulkanów, w zimnych szkieletach granitów — grzebią się, sekują mięso zastygłego globu, w jego tysiącznych serc komorach szukają źródeł przeżytych żywotów. W zastygłym w bursztynie owadzie, w zdjamenconym węgla pyle, na koralowym wysp kurhanie, w słonej krwi ziemskiego olbrzyma — odgadując przeszłość, wieszczą przyszłe lat miljony, sylabizując, jak z żyć śmiercie i z śmierci kwitły życia. Z jaskiń i moczarów, czaszek i piszczeli, z zalanych cmentarzysk badają sanskryt zaginionych bytów.
A za nimi — pluton za plutonem — od stóp do głów w myśli zbrojni stal — różni, a taka ich mnogość, a taki każdy inny, — a tacy wszyscy razem bracia.
Ten cichy opat Grzegorz, z zielonego grochu wytrącił groźne prawo dziedziczności. Ten włóczęga, okrzykiem: „ziemia“ powitał pierwszy nowe lądy. Ów bytu zwycięzca w: „myślę więc jestem“ zaklęciu dumnem a męzkiem. Ten z kamiennego okopu zdobył prastary kodeks Hammirabiego. Ten, głuchej wioski bakalarz, wydarł zazdrosnej wróżce barwne królestwo owadów. Ten ranny w stu wzlotach, odbił ptakom potęgę skrzydeł i opanował powietrze. Ów — pan na morskich dnach. Ten, piwowar, z płonących zarazą miast wywiódł kobiety i dzieci i zraził wroga — zarazę. Ten zwalił się na motłoch wyrazów różnojęzycznych i skuł w niewolę jedności. — Ten upokorzył świat roślin zielonych, stanowiąc ich hierarchię. Ów zdarł koronę królowi stworzenia, zwierząt prawodawca. — Ten słońce poruszył z posad. Ów bóstwo uwięził w geometrycznej formule. Ten wyrwał wiedźmie nędzy żądło zatrute. Ten w tryumfie wykrzyknął: „omnis e cellula cellula“.
Ku Twojej Boże chwale.
A za zbrojnemi szyki ciury i maruderzy, prawniki, inżeniery, doktory, agronomy, polityczne pyskale, gawiedź stosowana, matacze i handlarze — ze skrawków naszych zwycięstw budują dla ludzkiego mrowia fortunę, wygodę i siłę. — Sprzedają za grosze, rakietami bawią pospólstwo i nęcą ku sobie dziewuchy.
Nie dbamy o nich Rycerze Piękna i Prawdy. Czasem spojrzy przelotnie najsmutniejszy — żeglarz duszy człowieczej, — uśmiechnie się pobłażliwie.
A gdy tak idziem zapatrzeni w Ciebie, święta Pratajemnico, naiwna pierś westchnie: „biedne żołnierzyki“. Widzą bronzowe twarze i pochylone barki: radziby ugościć samotnych, do jasnej chaty wprowadzić, — niech spoczną.
My biedni? — Nam odpoczynek? — Najradośniejsi w huraganach walki ku nieznanym końcom wolnego lotu — oko w oko z wrogą ciemnością — sam na sam z Bogiem. — Ty nam rodziną, świetlicą, ojczyzną, Ty ochotą i nagrodą, Ty sprzymierzeńcem wtajemniczonych. W oczach rodzą się i mężnieją prawd zorze — i nowe, wciąż nowe prawd tych tajemnice — dla nas i skarbu naszego dziedziców, synów naszego Jutra.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.