Monachomachia/Pieśń IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieła Krasickiego |
Podtytuł | Monachomachia |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
O! ty, którego żaden nie zrozumiał,
Gdy w twoich pismach błąkał się, jak w lesie;
O! ty, nad którym nie raz się świat zdumiał,
I dotąd sławi, wielbi, dziwuje się!
O! ty, coś głowy pozawracać umiał,
Bądź pozdrowiony Arystotelesie!
Bożku łbów twardych i próżnej mozoły,
Witaj ozdobo starodawnej szkoły!
Osieł w lwiej skórze nieostróżnych zwodził.
Często niezgrabny płód, choć matka hoża.
Nie raz cedr słabą latorośl urodził,
Nie raz się zakradł kąkol wpośród zboża,
Nie twoja wina, żeś głupich napłodził:
Są to potomki nieprawego łoża.
Jeśli się śmiejesz, patrząc na te fraszki,
Rzuć jeszcze okiem dla nowej igraszki.
Schodzą się mędrcy, i biali i szarzy,
Czarni, kafowi, w trzewikach i bosi,
Rumiana dzielność błyszczy się na twarzy,
Tuman mądrości nad łbami się wznosi:
Zazdrość i pycha zjadłe oczy żarzy.
Jeden się tylko zakon nie wynosi:
Pokorę świętą zachowując wszędzie,
Siedli przy końcu; jednakże nie w rzędzie.
Mniemał Cyneasz królów w majestacie,
Kiedy na rzymskie patrzał senatory.
Twój to jest obraz, zacny Jubilacie,
Wasz, bakałarze, regenty, lektory;
I wy, co pierwsze miejsca posiadacie,
Prowincyały i definitory.
Znać z twarz powagę: jak Tatry przed burzą,
Sławą zagrzane łysiny się kurzą.
Powstali wszyscy, póki nie usiędzie
Pan Wicesgerent, mecenas dysputy.
Sławny to mędrzec, i pilny w urzędzie:
Wziął kunią szubę i czerwone bóty.
Dalej xiądz proboszcz w rysiej rewerendzie;
Dalej ojcowie, co czynią zarzuty.
Defendens zatem, uchyliwszy głowę,
Do mecenasa zaczął tak przemowę.
«Na płytkim gruncie rozbujałych fluktów
«Korab mądrości chwieje się i wznosi:
«A pełen szczepu wybornego fruktów,
«Niewysławioną kiedy korzyść nosi;
«Twoich, przezacny mężu, akweduktów
«Żąda: a pewien, że względy uprosi;
«Płynie pod wielkiem hasłem, głosząc światu,
«Żeś ty jest perłą konchy Perypatu.
«Słońce, co światłość znikłą wydobywa,
«Planety, które różne chwile dzielą,
«Xiężyc, co równie wzrasta i ubywa,
«Gwiazdy, co nocną posępność weselą;
«Wszystko to w sobie zawiera Leliwa,
«I dóm szacowną wsparty parentelą,
«Ostrogskich xiążąt, Pińczowskich margrabiów,
«Górków, Tarnowskich i Krasickich hrabiów.
«Milczcie Burbony: lub w koncentach nowych
«Głoście szczęśliwość sarmackiej krainy.
«I wy potomki synów Jagiełłowych,
«I wy Auzońskie Gwelfy, Gibeliny,
«Znoście wielbienia: a w pieniach gotowych
«Dziś uwielbiajcie heroiczne czyny.
«Niechaj najdalsza potomność pamięta
«Wielkość dzieł, nauk, cnót Wicesgerenta.
«Niechaj się Zoil od zazdrości puka,
«Niechaj się Syrty i Charybdy kruszą,
«Niechaj i Paktol nowych źródeł szuka,
«Niech się Olimpy i Parnassy wzruszą;
«W tobie firmament znajduje nauka:
«Tyś kraju zaszczyt, tyś ojczyzny duszą.
«Przeniosłeś w sławie Sfinxy i Fenixy,
«W dziełach Euryppy, Bucentauri. Dixi.»
Powszechne zatem nastało milczenie.
Przerwał go ojciec Łukasz od Trzech królów,
A nie rozwodząc się w słowach uczenie,
Ani cytując Szkotów i Bartolów,
(Pocóż tak zbytne głowy zaprzątnienie?)
Zaczął od rzeczy, Hidaspów, Paktolów:
I wziąwszy stronę przeciwną na oko,
Nabił argument, i strzelił z Baroko.
Gdyby nie puklerz Distinguo dwuręczny,
Ległby Defendens na pierwszem spotkaniu.
Nim się zastawił; a w ujęciu zręczny,
Nie bawiąc długo w reassumowaniu,
Strzelił na odwrót, pocisk niezbyt wdzięczny,
Raził Oppugnans w drugiem nabijaniu:
Odstrzelił zasię z Celarent, jak z kuszy
Ale grot słaby poszedł mimo uszy.
Ocalon dwakroć rycerz zaczepiony,
Już się na trzeci bój wstępny zdobywał:
Już, jak z cięciwy, dzielnie natężonej
Świeży grot tylko co nie wylatywał:
Wtem krzyk ogromny wszczął się z drugiej strony.
Powszechnej bitwy gdy się nie spodziewał;
Spójrzał na swoich: wtem trąby i kotły
Stłumiły odgłos, i wrzawę przygniotły.
Zdrętwieli wszyscy na takowe hasło,
Już i mecenas z krzesła się był ruszył.
Wtem natężywszy figurę opasłą,
Gdy o dyspucie nikt dobrze nie tuszył;
Dwóch Jubilatów, tak okrutnie wrzasło,
Że się i kotłów i trąb dźwięk zagłuszył.
Wzdrygnął się doktor, i zatrząsł gmach cały;
Echa okropny odgłos powtarzały.
Upuścił kielich, który w ręku trzymał,
Pijąc za zdrowie wicesgerentowy
Piękny Hyacynt; co się właśnie zżymał,
I już zdobywał na komplement nowy.
Skoczył brat Czesław, lecz go nie utrzymał;
Oblało wino żużmant parterowy.
Żużmant! ozdoba dubieńskich kontraktów,
Zysk nieśmiertelny sfałszowanych aktów.
Wtenczas, gdy złością uwiedzione mnichy,
Wzięły się nagle do uczonej broni;
Hyacynt miły, łagodny i cichy,
Porzuca bitwę i od wojny stroni.
Słodkie rozmowy, przerywały śmiechy;
Zegar zbyt prędko bieży, prędko dzwoni:
Płyną w zaciszy szczęśliwe momenta,
Wesoł Hyacynt, dewotka kontenta.
Postać jej wdzięczna, oczy choć spuszczone,
Przecież niekiedy błyszczą się jaskrawie:
Choć w świętej mowie, słóweczka pieszczone,
Krył się subtelny kunszt w skromnej postawie.
Westchnienie, wolnym jękiem powleczone,
Umiała mieścić w potocznej zabawie.
Muszki z różańcem, wachlarz przy gromnicy,
Przy Hippolicie, głos synogarlicy.
Już przeszedł rozdział upiorów i strachów,
Dezyderosa i matki d’Agreda;
Już się wytoczył dyskurs z miejskich gmachów,
I okolicom już pokoju nie da;
Żarliwość pełna skutecznych zamachów,
Wojnę występkom ludzkim wypowieda:
A gromiąc w innych grzechy nieostrożnie,
Zcicha kaleczy, zabija pobożnie.
W tem świętem dziele, wrzask je nagły zastał,
Wrzask popędliwy, okropny i srogi:
Po wdzięcznej chwili, czas ponury nastał,
Piękny Hyacynt pełen trosk i trwogi,
Słysząc, że odgłos coraz bardziej wzrastał,
Porzuca wszystko, bierze się do drogi.
Darmo dewotka i płacze i prosi,
Darmo brat Czesław butelkę przynosi.
Trzykroć się ku drzwiom alkierza potoczył,
Trzykroć go miła ręka zatrzymała:
Wyrwał się wreszcie, i przez próg przeskoczył,
Padła dewotka i z żalu omdlała.
(Brat Czesław flaszkę do kaptura wtroczył:)
I gdy się wzrusza okolica cała,
Przez mostki, kładki, bruki i rynsztoki.
Pędził, gdzie górne niosły go wyroki.