<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

∗                ∗

Po tym wszystkim co się stało, Naumów nie mógł się już ukazać. Tegoż wieczora z wielką trudnością przechowano go w obcym domu, a zaufany lekarz wyjął kulę z ramienia, która szczęściem kości nie nadwyrężyła. Los jego został rozstrzygnięty, krew przelana uczyniła go Polakiem.
Straszliwy gniew wrzał w domu jenerała, Natalia tryumfująca powróciła, ale zarazem gniewna. — Postrzegła ona Naumowa, widziała jak cisnął ku niej szlifami i nie posiadała się z wściekłości.
Kniphusen, który wcale nie był czynny w czasie rzezi, poszedł naumyślnie, wiedząc już o ucieczce Światosława, aby się przypatrzeć wrażeniu, jakie ona zrobiła. Udawał, że nic nie wie, a że panował nad sobą, niepostrzeżono na bladej jego twarzy uczuć jakich doznawał.
Natalia Aleksiejewna, na ten raz w stroju dosyć zaniedbanym, biegała krzycząc po pokoju, ojciec jej siedział w fotelu, zamyślony i smutny. Patrzał on zdala na tę krwawą scenę i mimo zużytego serca, głębokie na nim zrobiła wrażenie. Jęk kobiet, płacz dzieci, pastwienie się żołnierstwa ścisnęło mu serce, mimowolnie pomyślał, że to rozpasanie ludu ciemnego, mogło w przyszłości być niebezpiecznym nasieniem. Zastanawiała go także powaga tych tłumów bezbronnych, które zgnieciono, ale w nich ducha nie złamano. Widział rozpacz, widział boleść, nie spostrzegł wszakże tego poniżenia i strachu, którego Moskale spodziewali się i pragnęli, czuł mimowoli, iż sprawa nie była skończoną, że też same uczucia zostały po walce, które walkę wywołały, może tylko spotęgowane i silniejsze.
Pozornie trzeba się było cieszyć z tryumfu, ale sumienie mówiło, że to nie było zwycięstwo. Płocha Natalia tryumfowała, śmiała się, poklaskiwała w dłonie, tupała nogami, i unosiła się nad bohaterstwem żołnierzy, którzy tak dziarsko tych buntowniczych poskromili Polaków.
Baron blady wszedł na tę radość bardziej sztuczną, niż prawdziwą.
— Gdzieżeś to pan był? spytała, podbiegając do niego Natalia Aleksiejewna.
— Ja, rzekł baron, nie byłem dziś na służbie i przyznam się wam, że spałem u siebie w domu na kwaterze.
— Jakto i nic nie wiecie? podchwyciła, biegnąc ku niemu z rozżarzonymi oczyma piękna Moskiewka, i nic nie wiecie, co się stało?
— Dopiero idąc tu, postrzegłem na ulicach wojsko, patrole, działa i mówiono mi, że był jakiś rozruch, który uśmierzono.
— Ja na to patrzałam! krzyknęła Natalia, nabili przecie tych Polaków dosyć, będą oni teraz rozumniejsi i spokojni jak baranki. Nasi żołdacy dobrze sobie pohulali.
I zaczęła się śmiać, a nagle przypomniawszy sobie Naumowa zawołała:
— Może nie wiecie także, jak się pięknie spisał nasz przyjaciel Światosław Aleksandrowicz?
— Jak to? cóż mu się stało? rzekł udając, iż nic nie wie Kniphusen.
— O! nie darmo on miał matkę Polkę i krewniaków w Warszawie. Jemu zawsze chytro i źle z oczów patrzało. Czybyście się spodziewali, że jak zobaczył padające trupy tych buntowników, poleciał do nich gdyby wściekły. Stałam w oknie, patrzałam na to, oberwał sobie szlify, rzucił nimi do góry na mnie, zaczął kląć, ratować tych swoich braci i przepadł gdzieś z nimi razem.
— Przepraszam was Natalio Aleksiejewno, ale czyż to może być? Naumów? tak spokojny człowiek?
Jenerał, który dotąd milczał, zaczął pomrukiwać.
— No, tak jest, zginął, zdradził, musiał być w spisku, niegodziwiec. On jeszcze z korpusu wyszedł ze złą notą, ale się umiał przyczaić, jam go nawet lubił. Ot przepadł, jeśli go dziś nie zabili, to szubienica czeka pewnie.
Kniphusen może aż przesadził chłodem, tak się na to wszystko wydawał zimnym i obojętnym. Natalia przypatrywała mu się z ciekawością i pragnęła go wybadać.
— No, cóż wy na to baronie?
— Ja, odpowiedział zagadniony, ja, prawdziwie nie wiele to wszystko rozumiem. Ot, lud się zburzył, wojsko pohulało, a ten biedny Naumów...
— Co wy go biednym nazywacie? to zdrajca! zawołała Natalia.
— Więc tym biedniejszy, że zdrajca, rzekł Kniphusen. Wiem, że miał tu wujenkę, wujeczne siostry i braci, co dziwnego, że zobaczywszy ich w nieszczęściu może się nierozważnie rzucił im na pomoc.
— Cóż to? więc wy go jeszcze bronicie?
— Ale nie, rzekł zimno Kniphusen, nie bronię, tylko żałuję.
— Zdrajcy?
— Natalio Aleksiejewno, on was przecie bardzo kochał, odezwał się baron z uśmiechem, chyba go za to tak nienawidzicie.
Natalia mocno się zarumieniła, nie odpowiedziała nic i zamilkła.
Wśród tej rozmowy nieustanne raporta przychodziły z ulic przez wojsko zajętych. Aresztowano przechodzących, przytrzymywano kobiety, wojsko było na nogach, czuwało, widocznie obawiano się tego rozdrażnienia ludu, które śmierć tylu ofiar do rozpaczy doprowadzić mogła. Tymczasem trupy wrzucano do Wisły i grzebano potajemnie. Wszystkie więzienia pełne były; a w mnóstwie domów, łzami skrapiając je, w cichości opatrywano rany pokaleczonych: młodzieży, niewiast i starców.
Nie wiem, czy tej strasznej nocy usnął kto w Warszawie. Mieszkańcy obawiali się, aby pijane żołnierstwo nie rzuciło się na domy, wojsko zarówno lękało się wybuchu w mieście, który istotnie tylko tą wielką siłą, jaką po sobie zostawił uroczysty ów pogrzeb drugiego marca, mógł być powstrzymany.
Czeladź rzemieślnicza kipiała i rwała się; najwymowniejsze słowa duchowieństwa ledwie mogły powstrzymać ją od daremnego wysiłku.
Ale ta chwila była właściwie pierwszą, która zdecydowała o zbrojnym powstaniu. Ludu już nie można było powstrzymać inaczej jak odwłoką i obietnicami, że nie pozostanie bezczynnym, że przyjdzie dlań chwila walki.
Oprócz ludzi, którzy za granicą siedząc wyrabiali sobie teorie powstania na bulwarach paryskich, nikt sumienny nie mógł się w tym boju spodziewać zwycięstwa. Czuli wszyscy, że krocie bagnetów i dział, że trzej połączeni nieprzyjaciele, w końcu zmódz nas muszą. Ale walka, śmierć ta i upadek były znośniejsze nad znęcanie się nieprzyjaciół.
Kniphusena nie posądzano nawet o stosunki występne. Jenerał ubolewał przed nim nad zepsuciem młodzieży, nad zarazą, która się wkradła do wojska z knowaniami rewolucjonistów. Baron potakiwał, ale zimno, w końcu wysłuchawszy długich i pospolitych wyrzekań, odezwał się z uśmiechem.
— Nie ma się tu czego obawiać panie jenerale, Rosja silna, a garstka szaleńców wcale dla niej nie groźna. Ot tak prawdą a Bogiem nie macie się też bardzo czego użalać, jaka tam jest ta wojna, zawsze przyjdzie stopa wojenna, żołd podwójny, no i krest i ranga i podziękowanie w formularzu i przecież wojsko na coś się zda matuszce Rosji.
Jenerał popatrzał na niego bacznie, prawie się zląkłszy, że mu tak wykradł myśli z głębi duszy.
— A was się zawsze żarty trzymają, rzekł, udając smutne westchnienie. Zarobek tam niewielki, a co biedy i kłopotu, a co niepokoju, a jaka odpowiedzialność! Wtem Natalia Aleksiejewna przerwała mu z śmiechem.
— Ja już jestem szczęśliwa, żem widziała, jak się te niegodziwe Polaki w pyle i krwi tarzali.
Kniphusen tylko spojrzał na nią ale tak jakoś dziwnie, jakoś głęboko, że jenerałówna poczuła się zawstydzoną i odeszła milcząca i niespokojna.
U Bylskich żałoba była w domu, perła rodziny, ulubieniec matki, poczciwy Kubuś, którego siostry żartem, ale nie bez przyczyny, czasem świętym nazywały, — padł, a staruszka matka nawet ciału dziecięcia chrześcijańskiego nie mogła wyżebrać pogrzebu. Chodziła biedna, szukając tego trupa, modląc się, aby go jej wydano i w cichości pogrzebać dozwolono. Ale nazajutrz znikły już ciała zabitych bez wieści, w głębinach Wisły; w nieznanych zakątkach, po plugawych pozakopywane dołach. Za wielką protekcją, zaprowadzono ją do cytadeli, gdzie jeszcze była jedna nie zasypana mogiła. — Niestety! nie znalazła tam syna, ale spłakała się nad zwłokami nieznanych dzieci innych matek, które gdzieś może także szukały swoich rodzonych, nie wiedząc o ich losie. W jednym dole leżały kupą obalone trupy, z sinymi ran śladami, a płeć ich, wiek, i męczeńskie stygmata o barbarzyństwie nieprzyjaciół świadczyły. Straszliwy ten obraz był dla staruszki smutnym lekarstwem na własną jej boleść, pojęła, że miała towarzyszki i towarzyszów, że nie była samą w swym sieroctwie i zmężniała poniesioną ofiarą. Oprócz syna utraconego miała jeszcze ranną córkę, około której łoża przesiadywała wraz z resztą rodziny. Rana Magdusi nie była niebezpieczną, kula przedarła tylko skórę, nie nadwyrężąjąc kości. Ale przestrach w pierwszej chwili, strapienie po zgonie brata, tyle innych wrażeń bolesnych wywołały gorączkę niebezpieczną. Los Naumowa, o którym wiedzieli, że był ranny i ukrywać się gdzieś musiał, także niepokoił rodzinę. Nie rychło bowiem dowiedzieć się zdołali, że biedny chłopak, którego szukano po całej Warszawie, chwilowo wywieziony był na wieś, aby się tam bezpieczniej mógł wyleczyć. Ze wszystkich oficerów, którzy byli w spisku, jeden odważył się na czyn, wszyscy reszta chowali się na przyszłość, taili jak najostrożniej i udawali przejętych zgrozą, gdy o Światosławie mówiono.
Położenie młodego człowieka, którego śmierć czekała, jeśliby go odkryto było nadzwyczaj trudne, z tego szczególniej powodu, że nie miał jeszcze czasu nauczyć się po polsku, a jedno słowo wymówione już go denuncjowało. Z pierwszej swojej kryjówki napisał list do Bylskich, aby ich uspokoić, Magdzia szczególniej niepokoiła się jego losem, lubiła go zawsze, ale od tej chwili, gdy jednego dnia i jednej godziny oboje ranni zostali, gdy go ujrzała z niezmiernym uczuciem wyrzekającego się liberii służalczej, Magdzia poczęła go kochać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.