<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

Wypadek na pozór mały bardziej zachwiał usposobieniem Naumowa, niżby się spodziewać było można. Tegoż wieczora niecierpliwa Natalia Aleksiejewna kazała się z młodszą siostrą zawieźć do teatru. Nikt naówczas jak wiadomo z ludności miejscowej w teatrze nie bywał, grano jednakże na przekór przed pustymi krzesłami, które z rzadka obsadzone były garstką oficerów i osmutniałych artystów. Loże były zupełnie niezajęte, cały tryumf pięknej moskiewki ograniczył się lornetowaniem przez kilku oficerów, którzy w niej zaraz poznali po szyku, petersburską wychowankę. Ale jenerałównie nawykłej do mundurowych uwielbień, mało było tej powszedniej strawy, przykrzyło jej się to, że sama jedna wśród pustych lóż siedziała i nim się skończyła reprezentacja, wyszła zniecierpliwiona, nadąsana, łając Naumowa, który ją przeprowadzał. Przed bramą teatru, kilku uliczników jakoś szydersko na nią popatrzyło i to jej jeszcze złego dodało humoru, powróciła więc do domu w najgorszym usposobieniu dla Warszawy.
Ale ciekawa jak córka Ewy, zasłyszawszy coś o Saskim ogrodzie, kazała się Naumowi nazajutrz rano prowadzić na przechadzkę. Na złość tym głupim Polakom, jak ich nazywała, i polskiej żałobie, ubrała się prawie krzycząco na przechadzkę, wzięła na siebie suknię kanarkową z ponsowymi ozdobami, kapelusz z mnóstwem kłosów i kwiatów, i pstrą chustkę francuską. Przez Nowy Świat przeszli jeszcze jako tako, ale poza nimi z początku mała kupka chłopców ulicznych ciągnęła się sycząc i pokrzykując, potem zwiększyła się ich liczba i śmiałość; któryś z nich krzyknął — papuga, drudzy za nim powtarzać to zaczęli i Natalia w największej złości spostrzegła się otoczoną tłumem ludzi, który ją ścigał do Saskiego ogrodu, wywołując coraz głośniej: papuga...!
Naumów, który pannom towarzyszył chciał zrazu wmówić pannie Natalii, że to zbiegowisko wcale miało cel inny i było chlebem powszednim, ale wprędce łudzić się co do jego przyczyny było niepodobna, musiano przyśpieszyć kroku i żandarmi stojący u wrót Saskiego ogrodu powstrzymali wprawdzie dalszy pochód tłumu, ale gniewna i nastraszona jenerałówna musiała posłać po dorożkę i co najprędzej z siostrą wracać do domu.
Trudno odmalować gniew, a raczej wściekłość Natalii Aleksiejewnej po tej przykrej próbie, płakała, domagała się zemsty od ojca, jenerał aż latał do zamku. Nakazano niby jakieś śledztwo, które się na niczym skończyło, a piękna panna poprzysięgła wiekuistą nienawiść Polsce i Polakom. Nie byłoby ją nawet zaspokoiło, powieszenie kilku winowajców i oddanie reszty w sołdaty, jak się tego domagała.
Od tego dnia ona pierwsza, uprzedzając jeszcze niewylęgły systemat Murawiowski, zaczęła dowodzić, że nie ma innej rady, tylko trzeba tych wszystkich upartych Polaków wytępić. Naumów, jakkolwiek w duszy czuł się już prawie Polakiem, mocny miał żal do sprawców tej manifestacji. Miał w tym zupełną słuszność, że nigdy w te smutne polityczne sprawy kobiet się mieszać nie godzi, że im się nawet od oszalałego tłumu poszanowanie należy, ale nie słusznie miał żal do narodu za nierozważny wybryk ulicy, która w czasach niespokojnych lada uczuciu powodować się daje.
Zyskała na tym Natalia Aleksiejewna, bo ojciec co prędzej kupił powóz i konie, ale obrażona duma Moskiewki zemstę poprzysięgła. Odtąd nie było nic słychać w tym domu, tylko szyderstwa ze wszystkiego, co polskie, z religii, z języka, z obyczajów, i nawoływania do zemsty za lekceważenie potęgi moskiewskiej.
Naumów nie mógł słowa przemówić z taką się tu zajadłością spotykał, milczał, ale wynosił z tego domu mimowolnie uchwycone wrażenia.
W kilka dni po tym wypadku poszedł do Bylskich, a Kuba łatwo po nim postrzegł wielką jakąś zmianę. Taił z początku Naumów jej powody, lecz w końcu z goryczą całą historię „papugi“ opowiedział. Akademik zamyślił się smutnie.
— Są to bolesne strony wypadków, rzekł, których uniknąć nie można, gdy lud i namiętności grają w nich rolę. W moim przekonaniu myśmy powinni Moskali oszczędzać, nawet gdy oni okazują nam nienawiść, my jako wyżsi nad nich powinniśmy im ofiarować miłość. Ale lud jest nielitościwy jak dziecię, jest podrażniony a może nie ma komu śmiało powiedzieć mu prawdy. Dał on dowody tak cudownego instynktu politycznego, że gdyby mu tylko podszepnięto jak ma sobie postępować niezawodnieby zrozumiał, iż zdrowa polityka każę rząd od narodu rozdzielić. Niestety! nasi wodzowie więcej podobnie uganiają się za popularnością, którą u nas zyskać łatwo, okazując nienawiść do Moskali, niżeli głębszą ideą polityczną. Ty, mój kochany Naumowie, dodał, nie powinieneś znowu powodować się w sądach swoich tak błahymi powodami.
Ale rozsądne słowa Kuby nie potrafiły zatrzeć wrażenia, które Natalia codziennie zwiększała, wynajdując coraz nowe okropności na Polaków. Ta kobieta, chociaż Światosław zaczynał się poznawać na jej charakterze, zawsze wpływ nań miała wielki. Namiętność nie rozumuje, widzi ona częstokroć czarne strony tego za czym goni, ale idzie za nim jak żelazo za magnesem.
Oprócz Natalii przybyły baron Kniphusen szyderskim swoim sceptyzmem nie mało też ostudził Naumowa. Trwało to jednak przez kilka dni tylko, złośliwy petersburski Don-Juan, przypatrzywszy się lepiej wszystkiemu, co go otaczało, nagle zamilkł jak grób, nawet dowcipy Natalii słowa z niego wywołać nie mogły. Człowiek ten wyżyty i znużony jakimś cudem odżył na widok tego prądu, który naówczas przebiegł całą ludność Warszawy. Jak spalonemu podniebieniu starego smakosza potrzeba assafetydy, aby mu smaku dodać, tak jemu potrzeba było rewolucyjnego wrzątku aby poczuł, że jeszcze żyje.
Kniphusen stał się więc nagle z tego niedowiarka jakimeśmy go widzieli, zwolennikiem rewolucji, powiedział sobie, że nie jest właściwie Moskalem i że mógłby walczyć za swobodę ludów choćby w polskich szeregach. W istocie nie szło mu pewnie o wywalczenie czegokolwiekbądź, ale o nowy żywioł jakiś, któryby go z martwych wskrzesił. I gdy Naumów zaczynał się cofać i stygnąć, baron myślał spiskować i czynny brał udział w robocie: kilka razy nawet nieostrożnym żartem drasnął jenerałównę w najdotkliwszym jej uczuciu nienawiści przeciw Polakom.
Kniphusen, który żadnych nie miał nawet między wojskowymi stosunków w Warszawie, a przeczuwał że oficerowie Polacy i partia rewolucyjna spać nie będą zaczął szukać przez Naumowa drogi do porozumienia się z ludźmi czynu. Ale Naumów sam od nich teraz unikał, a prócz tego charakter barona, znane jego usposobienie do szyderstwa i indyfferentyzm polityczny odstręczały od niego. Śmielszy nieco Henryk na pierwsze wspomnienie o tej chętce Kniphusena przylgnął do niego i w kilka dni baron został przypuszczony do kółka oficerów, którzy najszlachetniejsze młodej Rosji uosabiali uczucie. Niestety przyznać to należy, że we wszystkich rewolucyjnych robotach nie sami utopiści, nie zapalone głowy, nie szlachetnymi żądzami porwana młodzież, ale i takie szumowiny jak ów baron i gorsi szaleńcy jeszcze wchodzić muszą. Żywioły te często krzywią szlachetny ich z początku kierunek ale spiskowanie żywi się czym może, nie przebiera w narzędziach, szuka sprzymierzeńców wszędzie i posługuje się często lada jakimi. Takie to Kniphuseny, co szukają gwałtownych wzruszeń, a w nic nie wierzą, pędzą na bezdroża, pchają do ostateczności i sami stanąwszy z boku napawają się widokiem ekscesów, które w nich chorobliwie podsycają życie. Zwykle poczciwa, święta i czysta młodzież rozpoczyna pracę, ale nie ma dość siły, by się przy kierowaniu nią utrzymać; dowództwo chwytają tego rodzaju ludzie zepsuci, którym niewiara daje potęgę, bo ich żadna granica zasad nie wstrzyma, a w rewolucji, jak w miłości, ten wygrywa, kto się z największym zuchwalstwem posuwa. Wychodzą więc na bohaterów tacy baronowie, którzyby dla zabawki gotowi tak samo prześladować rewolucję jak ją dla rozrywki podbudzają. Kniphusen pierwsze trzy dni milczał na schadzkach, czwartego dnia pochwycił prezydencję, a w parę tygodni wszystkim kierował, i trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, że czynił to z niepospolitą przebiegłością i taktem starego konspiratora. Wielka bystrość umysłu, który wypoczął odrętwieniem długim, dozwalała mu zgadywać często z najmniejszych oznak to, czego inni ani się domyślali.
On pierwszy, choć jeszcze słowo stanowcze wyrzeczone nie było przepowiedział rzeź kwietniową. Szło o to jak się w takim przypadku mała garstka oficerów ruskich znaleźć miała.
Zdania były bardzo różne, niektórzy utrzymywali, że oficerowie, śmiało przechodząc na stronę ludu, mogliby żołnierzy pociągnąć za sobą, inni, że takie wystąpienie przedwczesne zwracając uwagę rządu uczyniłoby wszelką dalszą robotę niemożebną. Naumów był milczący i obojętny.
Nie chcemy tu powtarzać obrazu już raz przez nas narysowanego tej rzezi kwietniowej, którą Gorczaków starał się zatrzeć, błąd dnia dwudziestego siódmego lutego popełniony. Wszystko było tak obrachowane, aby zdeptać heroizm bezbronnego ludu, aby bez względu na jego urok z zapomnieniem wszelkich praw ludzkości terroryzmem tłumy pokonać. Nad wieczór już, w chwili gdy się ten krwawy dramat rozpoczynał, świeżo przybyły pułk, w którym służył Naumów, otrzymał rozkaz szybkiego wystąpienia na plac przedzamkowy. Ustawiono go w rogu Senatorskiej i Podwala, ale wprzód dano żołnierzom obficie wódki i rozkazy jak najsurowsze, aby jeśli przyjdzie do strzelania i trupy legną, natychmiast je sprzątano.
Z niezmiernym pośpiechem wojsko biegło na oznaczone stanowisko, a omijając oficerów, którym niedowierzano, starszyzna wprost przemawiała do żołnierzy, im powierzając całą czynność. Łatwo się z tego było domyśleć, że szło głównie o to, aby się barbarzyńsko pastwić nad ludem i przerazić stolicę dziką rzezią. Nikt w mieście nie spodziewał się takiej napaści, bezkarnie przypuszczane manifestacje zdawałyby się zaręczać, że rząd do ostatecznych nie rzuci się środków. Takie było nawet przekonanie samych wojskowych, którzy sądzili, że się wszystko skończy na samym postrachu przez wystąpienie siły zbrojnej. Wiemy to, że nawet margrabia Wielopolski, zaszczycony zupełnym zaufaniem księcia Gorczakowa, spokojnie siedział w namiestnikowskim pałacu, gdy na zburzony lud pierwszy raz strzelano. Na odgłos tych strzałów siadł do powozu i poleciał do zamku, a doktór... towarzyszył mu na koźle, aby go sobą od mściwej napaści ulicy zasłonić. Jest rzeczą pewną, że margrabia Wielopolski na ten raz do rozlewu krwi się nie przyczynił swą radą, ale związany z rządem, chciwy władzy, nazajutrz wziął na siebie część odpowiedzialności za ten fakt okrutny i sam podyktował owe pamiętne słowa, których zręczna redakcja nie potrafiła osłonić ohydy. Cały system Wielopolskiego, albo raczej zwierzchnia jego sukienka maluje się w tych wyrazach:..w krwawym starciu ocalony porządek społeczny i t. d.”
Naumów gimnastycznym krokiem razem z żołnierzami nadbiegł na róg Senatorskiej ulicy. Była to chwila, w której na odgłos zburzonego tłumu i tentent zewsząd nadbiegającego wojska, Kapucyni z krzyżem i pieśnią wyszli na plac, sądząc, że to godło zbawienia, ten śpiew religijny powstrzyma bezdusznych siepaczy.
Białawy dym pierwszych wystrzałów unosił się już nad pobojowiskiem tym dziwnego rodzaju, w którym z jednej strony było pijane wojsko z bagnetami i szablami, z drugiej lud na klęczkach, kobiety i dzieci zapłakane, księża, i krzyże. Zaraz po pierwszym wystrzale, na którego skutki spoglądał z okien zamkowych książę Gorczakow, doradcy jego i świta, żołnierze wyszli z szeregów chwytać zabitych i rannych. Straszniejsze może jeszcze od strzałów było to zwierzęce rzucanie się na tłum, który nie chciał się bronić. Żołdacy pijani chwytali żywych jeszcze, wlekli ich za nogi po bruku i rozbijali im czaszki o kamienie. Do niejednego rannego czepiali się żołnierze zarazem i broniący go bracia: naówczas kolbami odpychano obrońców, a przeraźliwy krzyk zwiastował, że rannego katowska ręka dobiła. W mgnieniu oka chciwi łupieży obdzierali trupy i nagie ciała znikały za szeregami Moskali. Ileż to scen okropnych, ile bohaterskich czynów pokrył mrok tego wieczora, ile ust w skonaniu wykrzyknęło ostatnim tchem, niech żyje Polska! — Naumów stał zrazu obojętny, osłupiały, dopiero gdy ujrzał jak się żołnierze rzucili na Kapucynów klęczących w rogu Senatorskiej ulicy, gdy spostrzegł w rękach ich okrwawione kobiet ciała, a niedaleko od siebie dziesięcioletniego chłopaka, który jedną ręką rozdartą pierś przyciskał, a drugą czerwoną czapeczkę do góry podrzucał, gdy z obłoków sinego dymu pokazała mu się cała zgroza tego straszliwego obrazu, poczuł gwałtowne serca bicie, uczucie ludzkie wzięło górę nad niewolniczą bezwładnością żołdaka i zimny pot oblał mu skronie. Chciał natychmiast wybiec z szeregów na obronę tego nieszczęśliwego ludu, którego śpiew brzmiał mu w uszach, jak chór aniołów na pogrzebie ewangelicznej miłości. Ze zgrozą oglądając się w koło, ujrzał na twarzy żołnierzy tylko uśmiechy dzikie, i ten barbarzyński wyraz zajadłości z jaką głodne zwierzę rzuca się na pastwę swoją. Nie rozmyślając nad następstwami czynu, chciał natychmiast skruszyć szablę, zrzucić mundur i pójść w szeregi bezbronnych ofiar, ale w tej chwili straszliwszy jeszcze widok skamienił go i przykuł do miejsca.
Na pierwszą wiadomość o rzezi i zamieszaniu Natalia Aleksiejewna zapragnęła gwałtownie być świadkiem zemsty, której tak była spragniona.
Nie zważając na niczyje przestrogi, kazała zaprząc konie i pojechała do znajomej sobie pułkownikowej, mieszkającej w domu na rogu Podwala. Okna wychodziły na plac, a moskiewka nie zastanowiła się nad tym, że i ją tu strzały dosięgnąć mogły, wychyliła się cała i z rozognionymi oczyma poklaskiwała hulającej dziczy.
Naumów postrzegł zarazem tę Eumenidę upojoną szałem zemsty i całą rodzinę Bylskich, na którą już żołnierze rzucić się mieli. W dziwnej sprzeczności przedstawiły mu się zarazem spokojne, pogodne twarze jego rodziny i ta pijana bachantka, której złowroga piękność pierwszy raz wydała mu się odstręczającą, ohydną. W kupie ludzi, która otaczała Bylskich, widać było zamieszanie, popłoch, a po schylonych głowach, zwróconych ku Magdzi domyślił się Naumów, że ona mogła być ranną. To przypuszczenie, niestety, aż nadto prawdziwe! rzuciło go bez względu na obowiązki służby ku siostrom i bratu, z drugiej strony żołnierze wierni danym rozkazom, już chwytali ranną, aby ją obedrzeć i dobić, gdy Naumów puścił się jak strzała, stanął w jej obronie, bez namysłu dobywając broń.
— Precz! — krzyknął głośno, sam prawie nie wiedząc, co mówił. — Ona siostra moja, ona ruska!
W tej chwili postrzelona w rękę Magdzia podniosła głowę i równie głośno krzyknęła:
— Nie, nie! jestem Polką, nie wyprę się tego, choćbym umrzeć miała.
W zamieszaniu słowa te przeszły niedosłyszane, żołnierze się cofnęli, a Naumów ujrzał się daleko od swoich, ogarnięty tłumem i prawie bezprzytomny. Kuba, który stał za nim, z lekka go odpychał.
— Puść mnie — rzekł — to nie twoje miejsce, muszę wyjść naprzód, bo jeszcze pewnie będą strzelali, a naszym obowiązkiem nastawić mężnie piersi i pokazać, jak Polacy potrafią umierać.
Twarz akademika, który to mówił, blada była, ale jaśniejąca pogodą. Naumów zapomniał o sobie, patrząc na tego bohatera... Strzały rozległy się znowu i jęk boleści i chór pieśni i dziki okrzyk żołnierstwa. Z okna nad głowami ich słychać było śmiech i klaskanie w dłonie. Światosław poczuł, jakby go ktoś trącił w ramię i dziwne jakieś uczucie ciepła spływającego mu powoli po ręku. Ale nie miał czasu myśleć o sobie, bo przed nim padł przyklękając na jedną nogę, Kuba. Modlitwa jego została wysłuchaną, dwie kule strzaskały mu stopę, a nim go odciągnąć w bok czas miano, wpadli na tłum żołnierze z bagnetami. Kuba nieporuszony czekał na nich, oczy podniósł do góry, chciał zaśpiewać, ale ból odjął mu siłę. W tej chwili po nad głową jego zjawił się olbrzymiej postaci żołnierz i błyszczący bagnet. Mimo rozbestwienia, moskiewski sołdat ujrzawszy tego młodzieńca, słaniającego się, którego twarz anielskim jaśniała wyrazem, poczuł się wzruszonym, karabin wypadł mu z rąk. Kuba się schylił, podniósł go z wysiłkiem i podał żołnierzowi, który stał jak osłupiały chwilę i z dziwnym jakimś, jakby rozpaczy szałem, śmiertelnie w pierś go ugodził. Kuba padł, głowa jego z długimi puklami jasnych włosów tarzała się już po bruku, a z ust płynęła strumieniami krew. Usiłując ocalić kobiety, Naumów, który stracił przytomność, podniósł głowę do góry i zawołał do wychylonej z okna jenerałówny.
— Natalio Aleksiejewno! na miłość Bożą ratujcie moje siostry! oto mi już zabito brata!
Jenerałówna patrzała w dół i poznała go wśród mroku, ale dziwnym uśmiechem skrzywiły się jej wdzięczne usteczka.
— Gińcie wszyscy! przemierzłe Polaki! krzyknęła, pokazując mu pierś: i ty zdrajco z nimi!
Naumów, niedosłyszawszy końca tego wykrzyku, oberwał sobie szlify i cisnął je w oczy Moskiewce. Zamieszanie było tak wielkie, że cała ta scena przeszła niepostrzeżoną. Tłum pod naciskiem wojsk cofający się w Podwale, uniósł z sobą Naumowa i resztę jego rodziny. Za ciałem Kuby chciała biec matka, ale ją wstrzymano, sam ścisk, który jej się wyrwać nie dał, ocalił nieszczęśliwą. Wkrótce oczyścił się cały plac przed zamkiem i widać tylko było na nim wleczone trupy, stojące żołdactwo, a w oknie bielała długo twarz Moskiewki, urągającej się krwawemu pobojowisku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.