<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

∗             ∗

Wrażenia pierwszych dni rosły z każdą chwilą; w tydzień po poznaniu się z Bylskimi, stara Bylska przypomniała Naumowowi obowiązek odwiedzenia powązkowskiego cmentarza, na którym spoczywała jego matka... Wybrano dzień cieplejszy i jasny, cała rodzina z chęcią ofiarowała się towarzyszyć tej wyprawie. Naumów potrzebował przewodnika, bo sam nie byłby nawet tej drogiej mogiły mógł wyszukać.
Poszli pieszo, powoli a w drodze przypomnienia wielkiego dnia 2 marca, jeszcze tak świeżo przytomnego pamięci wszystkich co tę uroczystość oglądali, zajmowały staruszkę, jej córki i akademika, który z biało czerwoną przepaską na ręku, należał do konstablów, utrzymujących ład w stotysięcznym tłumie.
Wszystkim oczy zachodziły łzami, myśląc o tej chwili, która podniesieniem ducha równej sobie nie miała... Opisywano Moskalowi ten pochód wśród ciszy, to słońce wiosenne, to zjednoczenie u mogiły wszystkich stanów i wyznań, i zwycięstwo odniesione nad Moskalami, którzy jakby zawstydzeni pochowali się i abdykowali władzę swoją.
Idąc na mogiłki postrzegli na uboczu mogiłę ofiar całą obrzuconą wieńcami, zielenią, pokrytą tysiącem oznak czci, które widocznie najuboższych ręce tu zniosły... Kilka osób z miasta modliło się klęcząc, przejęte i milczące... I oni także zatrzymali się tu, a Naumów poszedł za Bylską oddać cześć zwłokom męczenników.
Leżą tu wybrani przez los szczęśliwi, rzekł Kuba wzdychając, bez pomnika, bo tego im Moskwa pewnie postawić nie dopuści, ale miejsce ich spoczynku święte jest i pozostanie dla całego narodu. Jeśli wyrzucą ich zwłoki, zachowa pamięć piasek, co je przysypywał.
Zamiast marmurowego grobowca, chciano im tylko olbrzymią usypać mogiłę i to by było najwłaściwsze... W pierwszej chwili zapału potrzeba było tym braciom chwycić ziemię dłońmi, czapkami, w połach i natychmiast spełnić myśl szczęśliwą... a wszyscy naówczas obawiali się podżegnąć i tak już rozdrażnione uczucie, co najprędzej chciano rozproszyć tłumy i dokończyć pogrzebu wyżebranego cudem u Gorczakowa. Dziś kto wie czy tak prędko będzie to podobnym — może — nigdy!
A! taka mogiła jak Kościuszkowska pod Krakowem, zawołała jedna z dziewcząt, to byłby jeden z najpiękniejszych pomników Warszawy, byłybyśmy ziemię fartuchami nosiły.... ale teraz!... teraz już nie pozwolą, mówią, że żołnierze wieńce przynoszone odkradają i rozsypują w nocy... choć codzień znowu jakby cudem, cały grób nimi uwieńczony znajdują...
Zaprawdę, rzekł akademik, wielki to był dzień, gdyśmy ciała tych nieszczęśliwych nieśli po mieście, gdyśmy je z żałobnym tryumfem prowadzili na ten spoczynek wieńcami i palmami obrzucone, wśród ciszy tak wspaniałej jakby zwiastowała narodzenie się nowej epoki. Naród czuł, że wchodził na drogę pełną cudów i wiodącą go ku odrodzeniu... nieprzyjaciele zawstydzeni się kryli...
Czemuż naówczas, szepnął wzruszony Naumów, nie próbowaliście zaraz, korzystając z przerażenia, ze słabości nieprzyjaciela, wygnać go i otrząsnąć więzy...
Wielu się do tego rwało, rzekł Kuba, ale instynkt ogółu zwyciężył i dzień ten przeszedł spokojnie.
Wielu z nas jest tego przekonania, że choć wszelkie zbrojne usiłowanie wybicia się z niewoli jest u nas najzupełniej usprawiedliwione, rewolucja polska nie powinna być taką jaką były i mogły być inne. Te pochody nasze z krzyżami i chorągwiami przeciwko szablom i bagnetom, które wyszły jakby z duszy narodu, oto wzór do przyszłej walki.
Walczyć mamy nie tą bronią ziemską pospolitą, której Moskale mają więcej i lepszej, ale orężem, przeciw któremu oni nie mogą nic postawić — ofiarą i rezygnacją. Na tej drodze jeżeli się utrzymać potrafimy, nie schodząc z wyżyny na jakiej byliśmy dnia 2 marca, jesteśmy pewni zwycięstwa. Słyszymy i nie dziwimy się temu, że Moskale radziby, abyśmy przeciw nim wystąpili z bronią w ręku. W ten sposób z niebios walkę sprowadzilibyśmy na ziemię do prostych powszedniego boju warunków. Znacie pewnie, mówił dalej z zapałem, ową walkę Hunnów, którą duchy przenoszą w powietrze, otóż my takim duchem się podnieść powinniśmy, aby nasza wojna stała się bojem duchów, naówczas milionowa armia waszego cara nie straszną dla nas będzie, bo ani jeden żołnierz z tego miliona do tej wysokości na jakiej my staniemy podnieść się nie potrafi.
Naumów słuchał zdziwiony, ale znać było, że nie spełna godził się na zasady akademika, choć jego zapał oddziaływał nań widocznie.
Z tego widzę, rzekł iż nie myślicie wcale o rewolucji zbrojnej, o wybuchu, którego się wszyscy w Rosji obawiają.
Mylisz się, odpowiedział Kuba, jest bardzo wielu, co o tym myśli i co wierzy, może, iż, gdy naród cały powstanie jako jeden człowiek, a pocznie walkę za swobodę, zwycięży. Ale ja nie należę do tych ludzi, co by dla podźwignienia Polski, pospolitych chcieli szukać środków, zużytego oręża, spisków i rewolucji. Od stu lat tyle już rewolucji orężnych daremnie robiono, iż zdaje się na wieki przeminął czas ich i era, ogromne armie, przerobienie ludzi na żołdaków, a miast na fortece, czynią wybuchy prawie niepodobnymi. To też rewolucje z pola barykad i ulicznych walk przenieść się muszą na wcale inne, na cmentarze, do izb sądowych, do zgromadzeń publicznych, a zamiast żołnierzy z bronią w ręku, walczyć w nich będą niewiasty, dzieci, starcy, kapłani i ginąć z pieśnią tryumfu.
Tu Kubie głosu zabrakło, był mocno wzruszony, Naumów słuchał, ale się uśmiechał prawie szydersko, tak był daleko od wielkiej myśli poczciwego chłopaka, który mu się wydał dziwnym marzycielem. W istocie o takiej rewolucji o jakiej mówił Kuba, Naumów nie miał nawet wyobrażenia.
Młodzież ruska jak wszelki owoc zakazany chwyta rewolucyjne idee, idzie w nich daleko bardzo i w teoriach swych nie zna żadnych granic, ale o rewolucji duchowej, o jakiej mówił akademik, nikt w Moskwie wyobrażenia nie miał.
Na ten raz przerwała się rozmowa, bo pani Bylska weszła już na sam cmentarz i wiodła Naumowa do grobu jego matki. Syn czuł się mocno wzruszony, zbliżając do skromnego kamienia pokrywającego zwłoki tej, której miłość jako pierwszą i ostatnią w życiu pamiętał. Żywo przypomniała mu się ta chwila gdy, w żałobnej sukience stał zapłakany nad trumienką czarną, tuląc się od płaczu ku piastunce, pokląkł i wszyscy z nim w milczeniu otoczyli mogiłę i chwilę modlili się przy niej po cichu. Potem milczący jeszcze poczęli przechadzać się po tym Powązkowskim cmentarzu tak skromnym a pełnym tylu pamiątek. Żaden przecie marmur i najwspanialszy grobowiec nie uczynił na nich tego wrażenia, co owa prosta mogiła zasypana krociem wieńców i oblana łez milionem.
Stara pani Bylska popłakawszy, poczęła Naumowi rozpowiadać szeroko wspomnienia o jego matce, o jej pobożności, staraniach, jakie dla niego miała w dzieciństwie.
Opowiadanie to budziło coraz bardziej uczucia Naumowa dla rodzinnej ziemi, od której tak długo był oddalony: zacierały się w nim ślady moskiewskiego wychowania, których żywiołem polskim zamalgamować nie było podobna. W ogóle, chociaż krótki, pobyt na cmentarzu był chwilą stanowczą w życiu tego człowieka mimo nazwiska i pochodzenia rosyjskiego poczuł się Polakiem.
Był nim już ale jak wszyscy ci, których nam dała wychowawszy i mlekiem swoim wykarmiwszy Moskwa, niosąc w piersi uczucie gorące, miłość swobody wielką, przynosił w głowie dziwne i nie nasze idee rewolucyjne, którymi zarażone były poczciwe, gorące a ukradkowym chwytaniem ladajakich pomysłów zepsute uniwersytety i zakłady despotyzmu. Stąd do nas przypłynęła rewolucja gwałtu i siły zamiast rewolucji męczeństwa i ofiary, której instynkt żył w narodzie. Niech tu nikt bajarza nie posądzi o przesadę, o nienawiść, o urojenie, ten to to pisze, patrzał na wzrost, genezę rewolucji, na szczepienie się jej w umysłach młodzieży, w których wszelkie zasady mające służyć do pokierowania się w życiu politycznym tępiła.
Takim jest zawsze owoc złego wychowania, gdy myśl spotyka zewsząd zapory w naturalnym swobodnym swym rozwinięciu, nic nie posługuje lepiej rewolucji nad despotyzm, on ją krzewi, pielęgnuje, hoduje. Najdziksze teorie przewrotów społecznych rosną w zrodzonych przezeń ciemnościach, wszystko się zdaje dozwolonym przeciw temu brzmieniu nieznośnemu, a że rozumować, przekonywać, zbijać i nauczać nie wolno, potwory potajemnie lęgną się na gnojowiskach despotyzmu. Młodzież obałamucona dla odzyskania praw człowiekowi należnych, wszystko sądzi uprawnionym, chwyta ten sam oręż, którym z nią walczono i nim wojuje, gwałt chce odpierać gwałtem, przeciw wymuszonym przysięgom stawi idee dozwolonego krzywoprzysięstwa, przeciw łupieży stawi zdzierstwo, przeciw skrytym sądom sztylety.
Naumów w głębi duszy był najmocniej przekonany, że Polakom wszystko jest wolno, aby swobodę i niepodległość odzyskać, a nie czuł bynajmniej tego, że tylko szlachetnymi środkami i szlachetnymi czynami wywalcza się odkupienie z niewoli.
Kilka myśli rzuconych przez Kubę, a niedosnutych chodziły mu po głowie, dziwne obudzając wątpliwości i w powrocie z cmentarza, zaprosił do siebie na herbatę, brata akademika. Odprowadzili panny na ulicę Żabią, a że dla jenerała najęte było obszerne pomieszkanie na Nowym Świecie, które teraz do jego przybycia Naumów zajmował, zawrócili się ku niemu. Jakież było zdziwienie oficera, gdy Henryka, którego oddawna próżno szukał w Warszawie, spotkał prawie u drzwi swoich.
— A przecież! — zawołał Naumów... złapałem cię...
— Co u kata! ty tutaj? od kiedy?
— Od niedawna przybyłem jako kwatermistrz poprzedzając jenerała, ale cię konfiskuję i zabieram zaraz, chodź z nami... To dodał Naumów, pokazując Kubę, poczciwy mój brat Jakub Bylski, którego ci prezentuję. Henryk się roześmiał, podając dłoń akademikowi bo go znał doskonałe.
Jakto, znacie się? — spytał zdumiony Naumów.
Wszyscy pracownicy około jednego dzieła, znać się muszą — rzekł Henryk, a choć Kuba nie należy do mojego kółka i do naszych przekonań przecież jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. — No, ale ty Światosławie, dokończył żywo, jestżeś nawrócony?
— Cicho! — odparł Naumów, choć nie dobrze mówię po polsku, ale już po polsku myślę... — tu podał mu dłoń — jestem wasz.
— To wybornie — zakrzyknął Henryk, twoje nazwisko czyni cię nie podejrzanym, możesz nam wielkie oddać przysługi...
— Gotów jestem na to, cokolwiek mi każą.
Uściskał go Henryk. Kuba stał milczący i poważnie zamyślony.
Gdy samowar podano, a służący odszedł, rozmowa przerwana na mogiłkach zawiązała się na nowo.
Nie dobrzem was zrozumiał — rzekł Naumów, zdaje mi się, że chcecie jakiejś rewolucji babskiej, kościelnej, na fanatycznym sosie, tą pewnie Polski nie zbawicie.
Ja ci powiem czego oni chcą — dodał Henryk, to są idealiści, oni Moskwę bijącą ich pięścią, mają pokonać duchem... Towiańszczyzna, doktryneria, spirytyzm, bałamuctwo — wedle ich planu, gdy dadzą policzek, należy drugą twarz nastawić i tak dalej.
— Słuchaj — zawołał Kuba poważnie, chciałeś ze mnie zażartować, a wypowiedziałeś lepiej ode mnie może moją teorię rewolucji. Tak jest, myśmy przeciw potędze carów i ich siłom iść tak powinni jak szli pierwsi chrześcijanie przeciwko rzymskim półbogom.
Gdyby nieliczny zastęp pierwszych owych sług Chrystusa wystąpił był do walki, na miecze i dzidy, nieochybnieby był zwalczony, inaczej on pojął dokonanie dzieła odrodzenia — modlił się w katakumbach, szedł śpiewając w cyrku, na zęby i pazury dzikich zwierząt; słabszym neolitom dozwalał służyć na dworze Nerona, nocą spełniał ofiary, a zmuszany do kłaniania się fałszywym bogom, dopiero wstawał wielki, niezwalczony, potężny. Otóż jak z pogańskim despotyzmem walczyć powinniśmy, nie jego bronią, nie bagnetami, nie gwintowanymi sztucerami, ale gotowością męczeńską, odwagą cywilną.
Nie jestem ja, dorzucił Kuba, wynalazcą tego systemu, jest nim cały naród, który instynktem stanął d. 27 lutego przeciwko bagnetom, odkrywając piersi, śpiewając pieśń tryumfu. Pierwsza ta próba była zwycięską, tej drogi przez ofiary nasze wskazanej trzymać się nam potrzeba.
Henryk patrzał nań, śmiał się i powstawszy, pocałował go w czoło.
— Cudownie mówisz, rzekł szydersko, ale trzeba lat 12 czekać nim się wyzwolimy za pomocą tej recepty.
— A za pomocą innej się nie wybijem, to pewna, dodał Kuba.
— Ej! słuchaj — krzyknął pierwszy stukając pięścią, to dobre dla egzaltowania słabych kobiet... a
— Mój kochany, wedle tej teorii, kobieta, dziecię, starzec, są żołnierzami sprawy wszyscy, będziemy ich mieli krocie.
— Wedle mojej, przerwał Henryk, będą ich miliony, trzeba uzbroić wieśniaków, wywołać ogólne powstanie, szlachtę, która iść nie zechce, wywieszać.
Kuba ruszył ramionami z politowaniem.
— Znasz ty nasz lud? spytał, za mną, za chorągwią, za kapłanem on pójdzie na bagnety i kule, za tobą nie ruszy kroku.
— A! niech sobie dla ludu, rzekł Henryk, rewolucja przybierze fizjognomię, jaką chce; owszem, owszem.
— Źle mówisz: podchwycił Kuba, szukasz środków ludzkich, zapominasz o zasadach...
— Rewolucja, szepnął Naumów, nie zna żadnych zasad, stan rewolucyjny jest zamieszaniem wszelkich praw społecznych, wszystko wolno, bo potrzeba zwyciężyć.
— Otóż w tym właśnie jest kardynalna pojęć naszych różnica, uśmiechając się, mówił Kuba — wy mówicie i działacie słowo w słowo tak jak mówi i działa despotyzm... wasza rewolucja jest drugim despotyzmem, który, gdyby miał trwać i rządzić, byłby może straszniejszym od tego, z jakiego wyzwolić się chcemy.
Naumów słuchał, ale się przekonać nie dawał, Henryk poświstywał.
— Rewolucja jest rewolucją, zawołał, zrobić jej à l’eau de rose niepodobna... jej wszytko wolno... ona nie odpowiada za nic, obala, wywraca, niszczy, siecze, zabija, zawiesza prawa, stawia w miejsce ich dyktaturę, daje moc wszystkim swym sługom zarządzania bezgranicznego życiem, mieniem, sławą ludzi, co jej stoją na drodze; gdy jej potrzeba, podpala, fałszuje monetę, szpieguje, zdradza, kłamie... ale ofiarą tą okupuje...
— Powrót do despotyzmu, w najnieszczęśliwszym razie przez pierwszego lepszego jenerała à la Bonaparte, rzekł Kuba. Nie, nie, moi panowie, to co mówicie jest starą i zużytą teorią. Pojmuję ją, bo ucisk nie mógł zrodzić innej, ale czuję, że naród polski, jeżeli mu Bóg da odzyskać niepodległość i swobodę, nie tą drogą ją wywalczy. — Powtarzam wam, wyśpiewamy ją, wypłaczemy, wyjęczymy, wywzdychamy po więzieniach... nie wyrąbiemy pałaszami. Nie jesteśmy już tym ludem rycerzy, jakim byliśmy, o swej sile nie zmożemy bestii apokalipsy — nikt nam w pomoc nie przyjdzie... duchem potrzeba walczyć i zwyciężyć duchem.
Wariat za pozwoleniem — przerwał Henryk; duchu! nie gniewaj się, że tak mówię, ale nad zastęp twych śpiewających żołnierzy z różańcami w rękach, ja bym wolał 10.000 karabinów i tyleż rewolwerów, a do nich tęgich żołnierzy. Tymczasem walczyć potrzeba póki ich nie ma, spiskiem potajemnym, strachem, teroryzmem, mordem... wszystkim...
Kuba westchnął.
— Nigdy złymi środkami nie idzie się i nie dochodzi do dobrego celu, zawołał, ale nawet po ludzku rozumując, rewolucja orężna nie ma najmniejszego widoku, aby się udać mogła. Jest dla mnie pewnikiem, że wieśniacy nie pójdą do niej, nie są obywatelami, nie kochają ziemi, którą tysiąc lat zlewając swym potem, jeszcze jej nie okupili. Moskwa ich łatwo pozyska, nastraszy, — weźmie. Nie rzucą się oni na nas, ale nie będą z nami... z kogóż masz dalej utworzyć zastęp obrońców Ojczyzny? z ludności miast i dworów? niestety! mała to rzecz.. a wniknąwszy w charakter tego wojska, można się po nim spodziewać ofiar wielkich... ale nie wielkiego powodzenia. Będzie to zastęp oficerów... a zabraknie szeregowca...
— Każdy z nas stanie jako prosty żołnierz... zawołał Naumów.
— Wielu? — spytał Kuba.
— Dla czego ty duchowy człowieku pytasz o liczbę, nas stu pójdzie na tysiące...
— Wierzę w to, ale pytam właśnie o liczbę dla tego, że chcecie walki na pięście i karabiny... tych stu was ze mną z pięścią odkrytą idących na bagnety... zwalczycie tysiące, ale ofiarą, ale męczeństwem... nawrócicie miliony... z największym heroizmem nie pokonacie nieprzyjaciela i jego dziczy mnogiej jak szarańcza.
— Ani ty nas, ani my ciebie nie przekonamy, odezwał się Henryk, dajmy sobie pokój, rewolucja jest koniecznością... Europa musi naszego zbrojnego powstania usłuchać, wybuchną współcześnie inne ruchy w krajach uciśnionych... Austria nieprzyjazna Moskwie, milczeniem pomagać nam będzie...
— Marzycie wy — rzekł akademik, — bądź co bądź podajmy sobie dłonie bez kłótni, pracujmy dla jednej Ojczyzny, czas dowiedzie, kto miał słuszność... Trafia się i to, że dzieci matkę staruszkę z wielkiej miłości uduszą. Nie plujmy na szlachtę i arystokrację zadając im sobkowstwo i zbytek rachuby, dla tego, że i oni rewolucji nie chcą: — połowa ich może czyni to istotnie z rachuby, przez zniewieściałość, z obawy utraty majątków, ale jest instynkt i w nich... i oni czuć umieją co możliwe... a wołają o pracę organiczną...
— To są zdrajcy! zawołał Naumów i Henryk razem.
— Nie przeczę, są między nimi i zdrajcy i tchórze, ale są i ci, co lepiej widzą, niż wy zapaleńcy... Nie ujmuję się za nich, bo znam ich wady, a oni tak dobrze potępiają was jak i mnie... ale...
— Piecuch jesteś i baba! rzekł Henryk.
— Nazwij mnie jak chcesz, gdy pójdą wszyscy, pójdę i ja umrzeć, nie odmówię życia i krwi mojej, to pewna, ale to zrobię z głębokim przekonaniem, że na mało krew się ta przyda... Nawróci chyba tłuszczę moskiewską...
— Kochanie, chyba nigdy nie żyłeś, nie znałeś ruskiego sołdata, przerwał Henryk... jest to istota, dla której jeden tylko język zrozumiały — batóg... Upajany wódką pójdzie jako dzika bestia, wyzuty ze wszystkiego uczucia, poobcina ci ręce i nogi, zamorduje bezbronnego... a wytrzeźwiwszy się, dostawszy błahodarnost, będzie się miał za bohatera.
— Nie sądzę aby pijany żołdak był dzikszy od pretorianów, od legii rzymskich, od tego tłumu w który powoli wsiąkło chrześcijaństwo, zakończył Kuba.
— Bałamucisz się tym fałszywym porównaniem, zdaje mi się — dodał Naumów, nie ma nic wspólnego między rozkrzewieniem się i zwycięstwem chrześcijaństwa, a wyswobodzeniem Polski.
— A ty się mylisz, mój bracie, żywo odparł akademik, jest to dalszy ciąg tych samych dziejów. Polska nie żąda nic więcej nad to, co Chrystus nauczał i co dał światu za prawo. Wyswobodząjąc jednostkę, Zbawiciel oswobodził narody, jedno logicznie idzie za drugim, krusząc okowy niewoli, nie chciał by jedno państwo znęcało się nad drugim, tak samo jak panu i słudze ogłosił równość, tak ją nadał ludom. Ale Ewangelia codzień się bardziej staje martwą literą, a Kościół, co ją ma tłumaczyć, związał sobie ręce spółką z despotami, a z ducha Chrystusowego zeszliśmy na świętokradzki komentarz litery. Potrzeba więc nowych apostołów, coby naukę Ewangelii krwią ogłosili nie ludziom już ale ludom, ale panującym i rządom. Wy chcecie tego dojść negując Ewangelię postępowaniem swoim, środkami jakich używać macie, ja idę logicznie jako żołnierz Chrystusa, wierząc w siłę ducha tylko i w zwycięstwo ducha. Dajcie mi sto świętych ludzi gotowych na śmierć, a zawojuję świat.
— Padną oni i świat się śmiać będzie.
— Tak jest, padną i świat będzie się śmiał i klaskał pod szubienicami, ale szubienice krzyżami się staną, a na mogiłach tańcujący pijani żołdacy zostaną nawróceni, nie dziś to jutro...
— My nie chcemy czekać jutra! rzekł rozgorączkowany Naumów.
Bo chcecie używać nie pracować! odparł akademik, boście niedorośli do apostolstwa jeszcze, gotowiście pójść i dać się zabić, ale cierpieć wiek cały i kuć opokę po odrobinie z wytrwałością tych anachoretów co dłubali pieczary kijowskie, nie potraficie. Swobodę światu dadzą nie bohaterowie ale święci.
Dwaj oficerowie rozśmiali się, spoglądając na siebie, Kuba usiadł milczący i smutny.
— Czuję, odezwał się po chwili kończąc, jak wyrazy moje niedorzecznymi się wam wydać mogą, wiem że one nie znajdą ani poparcia ani uznania w masach — tym gorzej, bo w nich jest prawda!
— No, a ja, zawołał Henryk, bijąc po szaszce kaukaskiej wolę tę moją przyjaciółkę i jej pomoc nad wszelkiego ducha.
Kuba pomyślał. — Wychowali cię oni! w ich Boga i ty wierzyć musisz. Ale nie powiedział tego głośno i gdy dwaj oficerowie szeptać coś po cichu zaczęli między sobą, pożegnał się i wyszedł.
Naumów od chwili przyjazdu do stolicy był pod wpływem tego, co go otaczało, a choć się wyrzekł przeszłości, ona oddziaływała nań potajemnie. Obyczaj niewolniczy najdziwaczniej często sprzeczał się w nim z myślą, na swobodę ulecieć pragnącą. Walczył tak między dwoma światami, które się w nim z sobą zlewały; chwilami Polska górę w nim brała, to znowu moskiewskie nałogi i nawyknienia. Dodajmy do tego wspomnienie Natalii Aleksiejewnej, którego dotąd żadne inne zatrzeć nie potrafiło. W myśli Naumów często porównywał piękną Magdzię, siostrzyczkę swą ze wspaniałą blondyną o niebieskich oczach; majestatyczną jak caryca, nielitościwą jak ci co nigdy jeszcze litości niczyjej nie potrzebowali.
Magdzia podobała mu się, miał dla niej braterskie przywiązanie, widział jej piękność i szlachetność, a przecież tamten szatan go kusił ku sobie. W polskiej dzieweczce starannie wychowanej ale przywykłej do pracy, skromnej, cichej, pobożnej, wesołej ale surowej, było coś nakazującego poszanowanie, tam grała całą swą muzyką rozkosz i namiętność... Natalia miała wszystko co dać może błyskotliwe wychowanie, choć gruntownej nauki więcej było w cichej Magdusi. Tamta zuchwalstwem nadrabiała i popisywała się z tym, czego nie umiała nawet, ta ze skromności taiła w sobie rozum, naukę, talenta.
Naumów czuł niezmierną wyższość swej kuzynki, a jednak więcej go tamtej czarowało wspomnienie, niż tej przytomność. We wszystkim poczciwa Magdzia przechodziła dumną i lekkomyślną jenerałównę, ale gdy przypasała fartuszek i śpiewała w kuchence pomagając matce do roboty, gdy mu się ukazywała w płóciennym szlafroczku nie miała dlań uroku tej syreny, która od rana była wyperfumowana, wybatystowana i pod bronią stała przeciw nieprzyjacielowi.
Mimo pozoru wieśniaczki i gosposi Magdzia była zapaloną literatką i wielce muzykalną, ale się nie popisywała nigdy z tym co nabywała sama ciężką pracą, a grała nie świetne sztuki hałaśliwe, jakimi brzmiał fortepian Natalii, ale ciche, głębokie frazy Chopina lub marzenia smętne i dzikie Schumanna. W niej słowo ani wejrzenie nie ulatywały lekko, gdy Natalia obojgiem szafowała z rozrzutnością bogacza.
W Moskiewce każdy ruch, każde drgnienie było obrachowane na czarowanie, wyuczone, misterne i podniesione do wysokości sztuki; w Polce wszystko naturalne, bojaźliwe, dziecinne. Myślą i sercem była to niewiasta, obyczajem zaledwie dziewczę młodziuchne. Naumów drżał inaczej przed Natalią, inaczej przed siostrą, której się lękał. Obie one wydawały mu się tym wyższymi istotami, że na tamtym świecie, nic podobnego nie oglądał.
Słusznie bardzo przyznali Moskale połowę przynajmniej zasług, ofiar i poświęceń niewieście polskiej, ona to stała i stoi na straży u ogniska domowego, ona wychowuje polskie dzieci, przyszłość polską, ona heroicznie cierpi bez szemrania więcej, niż kiedykolwiek zniosły kobiety innego narodu; córka, żona, matka stoi na wyżynie niedoścignionej — obok i u stóp Matki Bolesnej. — Życie swobody podniosło polską niewiastę do godności obywatelki, której nigdy nie miała jeszcze żadna moskiewska kobieta. W Moskwie znajdziesz w kobietach serca zapewne, ale one jeszcze nie uderzyły dla narodu, dla sprawy, dla idei, dla prawdy, biją do cichych rozkoszy rodzinnego kółka.
W niższych społeczeństwa klasach kobieta jest jeszcze rozrywką, pieszczochą, sługą, gospodynią, matką, w wyższych filozofką emancypowaną, sybarytką, rozkosznicą, artystką miłosną, ale nigdzie moskiewskiej obywatelki nie znajdziecie. Te panie co niosą wieńce dla okrwawionego Murawiewa, są to niewolnice niewolników i wielbicielki bezrozumne katów, u nich jeszcze nie zaświtała myśl obowiązków niewiasty, anioła pokoju, posłannicy miłości chrześcijańskiej.
Na wielkim świecie zepsute są nadto by się podnieść mogły do pojęcia swej misji, w warstwach niższych za mało są oświecone. Dla tego polska kobieta średniego stanu sercem i duchem stoi tak wysoko nad Rosjanką najświetniej wykształconą, że jej wejrzenie zawstydza i upokarza kobiety klas najwyższych. Moskiewki patrząc zdumione jak dźwigają kajdany, jak wloką się pieszo na wygnanie i konają heroiny nasze po lazaretach obrzydłych, cisnąc do ust polskich medalik Częstochowskiej — nie pojmują tego fanatyzmu. O! i długo pojąć go nie potrafią, aż je nawiedzi boleść, aż je złamie takie cierpienie jak nasze, aż potracą synów, braci, mężów i ojców.
Naumówowi te święte męczennice w żałobie grubej wydały się prawie straszne; przywykły do przepędzania życia na lekkomyślnej zabawie, nudził się i wzdrygał na ten tryb dziwny żywota pracy i surowego obowiązku; wszędzie spotykał wejrzenia łzawe, czoła chmurne, lica oświetlone natchnienim nadziemskim, nie umiał żyć w tej atmosferze niebiańskiej ale oceniał jej czystość; jak człowiek co się podniósł na szczyt góry, nawyknąć musi do rozrzedzonego powietrza, tak on czuł się tu ściśniętym i zasmuconym.
Polska przeraziła go powagą męczennicy, przygotowującej się na stos żałobny. Jeśli zabrzmiała gdzie pieśń, to o Ojczyźnie, muzyka to z narodowych melodii, a w cichej rozmowie krzyżowały się wiadomości tylko o sprawie; nikt o sobie nie myślał, o kraju wszyscy. Z tej Moskwy przybywszy, w której nikt o ojczyźnie nie dumał i nikt radzić o niej nie miał prawa, musiało się wydać bardzo dziwnie Światosławowi, znajdując tu całą społeczność radzącą o losach wspólnej Ojczyzny, nie rachującą nawet ofiar, nie oszczędzającą siebie, byle kraj z jarzma wybawić.
To usposobienie ogólne porywało go mimowolnie, ale co krok spotykał widoki niepojęte, zagadki nie rozwikłane. Codziennie wszakże zmuszony coraz bardziej nastrajać się do ogólnego tonu świata, co go otaczał, Naumów przejmował się jego ideami, pojęciami.
Gdy potem obowiązki służbowe wpędzały go w towarzystwa ruskie, gdy go wysłano do resursy na podsłuchy, do zamku, aby stamtąd dostał języka, był w położeniu owego kąpiącego się w łaźni człowieka, co nagle z ukropu pada do zmarzłej płonki. Tu pogląd na sprawę, sąd o niej był tak zupełnie odmienny, tak dziwnie sprzeczny z tym, co słyszał od Polaków, a zdawał się być tak zimno obrachowany, gdy tamten był tak gorąco wybujały, że biedny oficer często pochmurny i zwątpiały wracał do domu, nie wiedząc komu wierzyć i co myśleć.
Stygł tak i rozgrzewał się, z kolei cierpiąc, bo nie mógł przewidzieć, na czym ta walka skończyć się była powinna, gdy z obu stron nieprzejednane spotkały się żądania. — Polacy chcieli całej swej Polski, Moskwa całego swego podboju, układ był niemożliwy, nie było punktu, na którym by najumiarkowańsi z obu stron zejść się mogli.
Znaną jest ta chwila: która 2 marca przedziela od kwietniowej rzezi: był to przestanek stworzony na to, aby duch narodu miał czas rozbujać się i wyegzaltować. Moskwa zdaje się rachowała na to i czekała tylko znaku, by uderzyć silnie, a zgnieść od razu terroryzmem. — Polska nie wiedziała lub nie chciała widzieć następstw, a korzystała z godziny swobody, aby wszystko za czym tęskniła, odzyskać. W ulicach powtarzały się manifestacje codzienne, lud jakby jedną ożywiony myślą, nie słuchając przestróg zimniejszych, porwany prądem, domagał się męczeństwa, wywoływał je. Staliśmy naówczas na tym jeszcze stanowisku, które najlepiej wyrażał Kuba akademik, młodzież też akademicka sterowała tym chwilom. W ogóle wyrabiało się pojęcie jakiejś walki bezorężnej, odważnej, wielkiej bezbronnego ludu, stojącego z piersią obnażoną naprzeciw ucisku bez idei innej prócz instynktu zachowawczego.
Już naówczas popędliwsi wołali o broń i chcieli się rzucić na ciemięzców, ale głos większości przemagał. Zwycięstwo otrzymane 2 marca nie tylko nad Moskwą, ale nad namiętnością własną, wskazywało dalszą drogę. Niestety! zabrakło prawdziwie wielkich charakterów i indywidualności, coby umiały powstrzymać i pokierować rewolucją powolniejszą, nie zbaczając z raz obranego toru. — Nikt nie wiedział gdzie iść, zaledwie kilku domyślało się gdzie iść nie trzeba, a ci, których naród uznawał dotąd za wodzów pierwsi abdykowali, przyznając się do swej ślepoty.
Gdy się to dzieje, pułk Naumowa wezwany wraz z innymi do Warszawy, podążył do niej w części na wozach, potem koleją żelazną, i jednego poranka zjawiła się z rozognioną twarzą, zaciekawiona, szczebiocząca Natalia Aleksiejewna. Naumów wyschły z tęsknoty, cały w pierwszej chwili dał się ogarnąć czarowi zmysłowej ponęty, która od niej biła.
Natalia, choć nieco przestraszona ponurym obliczem Warszawy, mocno nią była zajęta, a że Naumów jeden mógł ją lepiej objaśnić w mnóstwie rzeczy, których była ciekawą, miał więc przyjemność przez chwilę całkiem uwagę jej zwrócić na siebie. Oczywiście jako zakochany przypisywał to mimowolnie skłonności panny, która tyle o nim myślała, co o przeszłorocznych śniegach. Ale nikt się łatwiej niełudzi nad tych, co kochają, budują oni zamki na lodach i przyszłość na wejrzeniach całkiem różne mających znaczenia od tego, co oni w nich czytają.
Szczęściem najęte dla generała mieszkanie córce przypadło do smaku, musiał więc i on być z niego rad, a Naumów otrzymał to co się w ruskim języku nazywa błahodarność. Podziękowania tego rodzaju, gdy są urzędowe, zapiszą się jak najstaranniej w formularzu służby równie jak oficjalne nagany. Każdy urzędnik i wojskowy ma takie curriculum vitae, bez którego ruszyć się nie może, formularz ten tak zwykle bywa dokładny jak w paszporcie opis fizjonomii, z którego nigdy nikt jeszcze nikogo nie poznał. Największe łotry, najczyściejsze miewają formularze, gdy najzasłużeńsi mogą mieć jak najgorsze.
Naumów jeszcze był na indagacji przed rozciekawioną Moskiewką, gdy pan generał powrócił z narady w zamku.
Był pochmurny, ale ta przybrana fizjonomia kryła pewnego rodzaju ukontentowanie, że na ważne wypadki trafił do Warszawy. Jenerałowi, jak większej części jego towarzyszom nie szło tak bardzo ani o losy własnej ojczyzny, ani o tę niegodziwą Polskę, która się nie znała na dobrodziejstwach, jakie jej Rosja świadczyła; rachował przede wszystkim, ile mu to może dać do kieszeni, wiele krzyżów i jakie osobiste korzyści. Im wypadki groźniejszą przybierały postać, tym naturalnie więcej się z nich zysków należało spodziewać. Nadszedł właśnie adiutant jenerała, młody szczygieł petersburski i stary pułkownik Czernousów, który się był z sołdata dosłużył tej wysokiej rangi. Wszyscy byli ciekawi, co im jenerał po powrocie z zamku zwiastować będzie.
— Panowie, rzekł Aleksy Piotrowicz, przybierając jak najurzędowszą postawę, pułk nasz przybył w chwili bardzo stanowczej. Nie można przewidzieć jak ważne nadejść mogą następstwa. Zwracam uwagę waszą na odpowiedzialność, jaka na nas cięży. Pokazuje się, że polscy rewolucjoniści rozsypują pisma podburzające, starając się obałamucić żołnierzy, że nawet nie wszystkim młodszym panom oficerom zupełnie zawierzyć można, idzie tu o honor pułku, potrzeba się mieć na większej baczności, a za najmniejszym śladem czegoś podejrzanego obowiązkiem każdego jest natychmiast mi dawać znać. Z żołnierzem proszę się obchodzić jak najłagodniej, rząd życzy sobie tego, dziś wszystko na armii leży, żołnierz podporą państwa. Jednakże starsi mają obowiązek czuwania, aby się między niższe stopnie wpływ szkodliwy nie zakradł. Ja zawsze byłem tego zdania, że te szkółki wojenne, któreście panowie pozaprowadzali w pułkach, licha warte, one tylko żołnierza bałamucą i głowę mu przewracają, teraz mamy najformalniejsze rozkazy, aby wszelkiego nauczania poprzestać. Żołnierz się powinien uczyć bronią robić, nie głową.
Jenerał mówił jeszcze, gdy Natalia odciągnęła Naumowa na stronę.
— Wy, rzekła, znacie lepiej Warszawę, musicie mnie tu posłużyć, dowiecie się co grają w teatrze, dostaniecie dla mnie lożę, potem ja potrzebuję najlepszej modniarki, najlepszego fryzjera, ponieważ dużo będziecie mieli ze mną do roboty, to już papieńka trochę was ze służby zwolni.
Wy będziecie przy mnie adiutantem.
To mówiąc śmiała się, a Naumów aż rósł z radości i co był zyskał przez czas pobytu w Warszawie, stracił w jednej chwili. Wszystko, co się nie tyczyło Natalii i jego miłości, zdawało mu się teraz dziwaczne i prawie śmieszne.
Gdy tegoż wieczora wypadło mu pójść do Bylskich, nie poznali go tam, tak był zmieniony i smutny. Kuba tylko na pierwszą wzmiankę o przyjściu pułku, domyślił się zaraz wpływu jaki towarzysze wywarli na Naumowa. Z kilku słów sceptycznych poznał akademik stan jego duszy, a gdy matka i siostry odeszły, rzekł do pogrążonego w myślach oficera:
— Słuchajno Stanisławie, ja twoje położenie pojmuję, jest bardzo ciężkie to prawda, ale dwóm panom służyć nie można, albo być musisz z nami — albo przeciwko nam. Trzeba dobrze wszystko rozważyć, a nie będziesz tak się dręczył jak dzisiaj. Sprawa polska jest tego rodzaju, że wymaga ofiar, a nie obiecuje nic prócz cierpień, uzbroić się trzeba w męstwo, poślubiając ją.
Po matce jesteś Polakiem, z ojca Moskalem, z ducha nieśmiertelnego człowiekiem wolnym, nie służalcem, spodziewam się, że wybierzesz sobie lepszą cząstkę, a nie pójdziesz z tą bezduszną hałastrą, którą nas szczuć będą. Henryk ci musiał powiedzieć, jakie będą twe obowiązki, ja je trochę inaczej pojmuję, bo nie chcę rewolucji i buntów, ale apostolstwa i nawracania.
— To daremna rzecz, odezwał się Naumów, na nas oczy są zwrócone, nieufność największa, dziś już pułkownik przestrzegał, iż rząd wie o zamiarach polskich rewolucjonistów.
— Myślicie, że się dla tego pracy wyrzec potrzeba? spytał Kuba, to ją tylko utrudnia, ale nas od niej nie uwalnia.
Chwilę milczeli; Naumów był smutny, wszystko to razem zatruwało mu jego sny o miłości, którymi namiętnie był zajęty. Powróciwszy do domu, chodził parę godzin zadumany, rozważając co robić z sobą, Henryk już go był wplątał w spisek wojskowy, cofnąć się było trudno, a Naumów nie był jeszcze usposobiony na męczennika.
Nazajutrz właśnie miała być schadzka i narada u Henryka, postanowił nie pójść na nią i powoli od tej roboty się odsunąć. Ale powziąwszy to postanowienie, sam się go zaraz zawstydził. Przyszła mu na myśl matka, los nieszczęśliwy Polski i znowu się zawahał.
— Będzie co będzie — rzekł — na mnie nie wiele zależy, więc zobaczymy później.
I tak wahając się, z obrazem Natalii na oczach usnął. Uważano to nie raz, że jakkolwiek stanowczo odzywają się czasem Moskale liberalni, gdy tylko przyjdzie czynem poprzeć słowa, zwłaszcza gdy czyn ma być samoistnym i wychodzi za szranki powszedniego życia — cofają się i okazują nadzwyczaj słabymi. Jest to jednak bardzo łatwo wytłumaczonym skutkiem nawyknienia do despotyzmu, który nie może całkiem spętać myśli człowieka, ale wszelkiemu czynowi staje na drodze. Stąd wychowańcy moskiewscy czasem się myśleć odważą, ale nic zrobić nie umieją.
Takim był właśnie Naumów, w którym oprócz osłabiającego wpływu namiętności, wychowanie odzywało się czyniąc go bojaźliwym i niepewnym siebie. Miał najszlachetniejsze chęci, ale mu energii do wykonania ich brakło.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.