Moskal/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moskal |
Podtytuł | Obrazek z r. 1864 |
Wydawca | Biblioteka Dobrych Książek |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Druk. Diec. w Łomży |
Miejsce wyd. | Łomża |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
∗ ∗
∗ |
W parę dni potem Naumów został wezwany do jenerała, pułk przygotowywał się do wymarszu, wcześniej jednak potrzeba było zapewnić mieszkania, składy i rozmaite wygody dla rodziny pana jenerała; przodem więc postanowiono wysłać z poleceniami właśnie Naumowa.
Jakim sposobem wybór padł na niego, wytłumaczyć trudno, może Natalia pozbyć się chciała nieco naprzykrzonego choć bardzo
pokornego wielbiciela, który śledził krok jej każdy i myśli nieraz zgadywał, może spodziewano się, że Naumów lepiej potrafi wykonać dane mu rozkazy, niż kto inny. To pewno, że jenerał radził się córki w tym przedmiocie i nie bez jej dołożenia się oświadczył oficerowi: że ma się udać do Warszawy i tam na pułk oczekiwać. Niby przypadkiem w czasie rozmowy wsunęło się pułkowe bóstwo w zachwycającym rannym stroju, z uśmieszkiem na ustach i tym śmiałym wejrzeniem, które skierowane ku drugim wydaje się nam nieprzyzwoite, lecz gdy na nas pada samych, odurza — Naumów stokroć tego doświadczył, wściekał się, ilekroć tymi wyzywającymi oczami jenerałówna spoglądała na chłodnego Kniphusena, mdlał z rozkoszy gdy nimi na niego patrzała. — Panna była wesołą i przerwała ojcu krótko wydawane rozkazy, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Papieńka zapewne prosił Światosława Aleksiejewa, zawołała, aby dla nas mieszkanie znalazł koniecznie na wielkiej ulicy, nie daleko od zamku, ażebym ja miała okna od frontu i mogła się przypatrywać jak nasze kozaki uśmierzają zbuntowaną Warszawę...
Naumów milczał, ale to lekceważenie wielkich boleści, których nie znał, choć je już przeczuwał, twarz mu oblewało krwi falami...
— Ale papieńko, mówiła wesoła dziewczyna, piękną dosyć rączką poprawiając pukle bogatych złocistych włosów, dwa pokoje i salon do przyjęcia; salon dla mnie, pokojów dwa, dla Maszy i Olgi po jednym, dla brata... a przytym co potrzeba... tylko was proszę, żeby to było piękne i wesołe...
Naumów słuchał niepocieszony... a jenerał widząc, że się na szczegółową instrukcję zabiera, uznał właściwym dodać tylko:
— Papiery i pieniądze na drogę odbierzecie w kancelarii, życzę wam szczęśliwej podróży... To mówiąc skłonił lekko głową i odszedł, ale Natalia została, usta jej uśmiechały się, niewiedzieć dla czego i na co, nie kochając tego chłopaka, który dla niej szalał... w chwili gdy ją miał opuścić, pragnęła mu się mocniej zapisać w pamięci, obawiała się aby jej tej zdobyczy nie odebrano. Zalotnice są jak obżarci, łakomi, zawsze więcej chwytają niż potrzebują, radeby drugim wydrzeć, co im samym na nic nie jest przydatnym.
— Już ja wiem, dodała Natalia ciszej, że wy postaracie się, abym miała miłe mieszkanie...
— Możecież wątpić, westchnął młodzieniec rozmarzony jej wzrokiem i ujęty, zrobię, co tylko będzie można.
— Zróbcie nawet to czego niemożna, przerwała jenerałówna... bo ja doprawdy uschnę w tej Warszawie! Jeżeli choć przez okno na świat patrzeć nie będę... Okropne miasto... całe w żałobie, codzień bójki po ulicach, ruskiego towarzystwa mało... a i to nieznajome... nudy... ani balów, ani rautów, ani muzyki... a oficerowie zajęci służbą... co my tam będziemy robili? Prawda, dodała ze żwawością wyobraźni sobie właściwą, że rewolucję za to zobaczymy, a to jak wybuch wulkanu, widok niepospolity i w naszych sferach zimnych nieznany! Ale co mi tam po tej rewolucji, która się nie bawi i nie tańcuje! Cała słyszę w nabożeństwach i po kościołach.
Mówiła to żywo, roztrzepanie, a oczyma wciąż piekła tego nieszczęśliwego Naumowa, który w istocie jak rak w ogniu coraz czerwieńszej nabierał barwy. Dziewczę, widząc jak skutkują wejrzenia, wytężało ich siłę, zmieniała wyraz, pastwiąc się nad młodzieńcem, jak dzieci czasem ze złapanym chrząszczem, którego konwulsyjne ruchy je bawią... Natalia to przechadzała się po pokoju, to stawała, przymrużała oczki, wzdychała, niby jej ciężko było się z nim rozstać, udawała smutną, grała strapienie ukrywane, a starszy nawet i doświadczeńszy mężczyzna byłby się dał wziąć na tę grę, którą instynkt kobiety, zawsze prawie trafną czyni dla tego komu jest przeznaczoną.
— Tylko się tam nie dajcie jakiej Polce zbałamucić dorzuciła grożąc mu palcem... ba to słyszę są najniebezpieczniejsze zalotnice jakie świat widział... i nie zapominajcie o nas...
Naumów ośmielił się może raz pierwszy w życiu przebąknąć.
— O! radbym o was zapomnieć — Natalio Aleksiejewno.
— A to pięknie? a toż znowu dla czego? obruszyło się rozradowane widocznie dziewczę.
— Bo wy sobie z najlepszych waszych przyjaciół żartujecie tylko... — szepnął Naumów, który trucizną z rozkoszą się napawał.
Ona rozśmiała się dziwnie.
— Jak wy źle ludzi i kobiety znacie! odparła roztargniona z cicha... tym szeptem nadając wagę wyrazom.
Naumów stał oczarowany, ona mu rękę ścisnęła, miała go już dosyć — rada się była pozbyć, ale jak Parth strzałę utkwiwszy w jego piersi.
— No, szczęśliwej podróży, rzekła... a zawsze wam powtarzam, nie zapomnijcie o nas, o mnie...
— A wy? zechcecież choć czasem przypomnieć waszego wiecznego sługę? — zapytał.
— Szczerze, bardzo mi was braknąć będzie... nikt lepiej włóczki do zwijania mi nie trzymał, zawołała szydersko, zakręciła się i chciała uciec, gdy niespodzianie ujrzała stojącego już od chwili w progu barona, który kręcąc wąsa poglądał na tę scenę z politowaniem urągliwym.
Z kolei panna Natalia zaczerwieniła się — Naumów pobladł.
— Mogę poświadczyć, rzekł ode drzwi baron, że oprócz wielkiego talentu Naumowa do trzymania włóczki, który go czyni wygodniejszym daleko od krzesełka, ma on i inne mniej ocenione a szacowniejsze może... Żaden z nas Natalio Aleksiejewno tak poczciwie, głęboko, nie umie się kochać jak on... co my warci przy nim?.. starzy, zepsuci szydercy!... On kiedy o was mówi, to mu się łzy w oczach kręcą i głos drży na ustach... Wierzcie mi, wierzcie, to złote serce...! ale ze złotych serc robią... sprzączki do trzewików... a z tombaku pierścienie co palce walają. Natalio Aleksiejewno! — tak na świecie.
Co za nieoceniona przyjaźń! przerwała rozdrażniona dziewczyna, płonąc trochę z gniewu, trochę ze wstydu.
I tym razem szczera — rzekł baron: na honor nie żartuję wcale, Naumów jest idealnym wielbicielem... Dobrze się stało, że go posyłacie do Warszawy dla wyszukania mieszkania, jeśli nie znajdzie takiego jak życzycie sobie, gotów duszę zaprzedać diabłu i we dwa tygodnie kamienicę dla was postawić...
Wybyście tego nie zrobili szepnęła Natalia.
Ja! nie — rzekł baron: — naprzód dla tego, że duszy dwa razy się nie sprzedaje (nawet Skazkowa) a moja dawno już zapłacona, i w zastawie... Niestety, nie ma jej komu wykupić... powtóre, że ja gotów bym dla wypróbowania waszej cierpliwości na złość coś zrobić...
— Lubicie męczyć baronie?
— Niezmiernie — odparł Kniphusen: — z człowieka wszystko dobre wyciska się męczarnią... i jak praczki wodę z chust tak z ludzi, co ich męczą wyduszają... cnotę, poświęcenie, męstwo... życie.
— Aż póki nie wyjdzie całe...? spytało dziewczę.
— Złego zdaje się użyłem porównania — przerwał obojętnie baron: — aleście mnie mimo to zrozumieli, nie prawdaż? Przeszkodziłem pożegnaniu? dodał po chwili, mam odejść?
Naumów miął niecierpliwie czapkę w ręku.
O! jużeśmy się pożegnali — rzekła Natalia obojętnie skłaniając głowę oficerowi, który się do wyjścia zabierał...
— A więc chodźmy obaj razem — szepnął salutując pannie Kniphusen: — I nie oglądając się za siebie dodał... Znacie powieść o Orfeuszu i Eurydyce..., kto nie chce stracić ulubionej, nie powinien się za nią oglądać... jest to, jak wszystkie mądre bajki, symboliczna historia... Nadto się oglądając traci, udając obojętność draźni i przywiązuje... Ale ty na tych prawdach bardzo pospolitych się nie znasz, wierzysz, że miłość jest jak magnes, który sam przez się pociąga!... Zapominasz, że najsilniejszy magnes nie chwyta wiorów i kłaków... a z nimi masz właśnie do czynienia...
Rad z porównania baron mocno się śmiać zaczął i wyszli tak z mieszkania generała; w oknie za nimi patrzała się gniewna twarzyczka Natalii.
— Nie oglądaj się za Eurydyką! — powtórzył Kniphusen:... i śmiało naprzód rycerzu... sama pójdzie za tobą, a gdy się obrócisz to ci figę pokaże.
Z tego cośmy o Naumowie powiedzieli, czytelnik mógł powziąć o nim niejakie wyobrażenie, znając przyczyny łatwo się skutków domyślić. Był to poczciwy chłopak, zepsuty nieco wpływami, które nań działały, najszlachetniejsze uczucia i popędy spały w nim jeszcze, nie czuł się człowiekiem, był sobie oficerem, z małymi usposobieniami, do liberalizmu powszedniego, który go zbytecznie nie unosił. Być bardzo może, iż przeniesienie do pułku wstrzymało w nim nieco swobodniejsze popędy, jakie zrazu w korpusie okazywał, być może, iż nieszczęśliwa miłość dla kobiety, w której oczach świat moskiewski wydawał się ideałem, także nań oddziaływały. Naumów wyjeżdżał, tęskniąc za kochanką i przeklinając barona, którego przy niej zostawiał, nic go tak dalece ku Warszawie teraz nie ciągnęło...
Ale w miarę jak się zbliżał do tej stolicy męczeństwa polskiego, którą opuścił dziecięciem jeszcze, której był pamięć utracił, która mu zdawała się obcą, dziwne w nim budziły się wrażenia. Kraj, okolice, ludzie, obyczaj, fizjognomia, język, wszystko się przypomniało jakby w przedświatowym śnie widziane niegdyś, jakby z lepszego życia pamiątki! Czuł, że nie przyjeżdżał tu ale powracał, zrozumiał wreszcie, czym jest ojczyzna... gdy serce uderzyło mocniej i łzy rzuciły mu się z oczów, a obraz dawno zapomnianej matki na tle tego kraju wystąpił przed nim żywy urosły, wielki!
Często pieśń pasterza, której nie rozumiał, samym smętnym swym dźwiękiem, do łez go prawie rozczulała... serce biło coraz żywiej, a mgliste przypomnienie lat dziecinnych występowało coraz jaśniej, coraz wyraźniej i rozkołysywało duszę.
Wszystko co rzucił za sobą, aż do Natalii Aleksiejewny zdało mu się obcym światem, tam on był przyswojonym wygnańcem, tu rodzonym tej ziemi dziecięciem... Na nieszczęście język, fizjognomia, strój czyniły go Moskalem i gdy rad był zbliżyć się do tych nieznanych braci, oni odsuwali się od niego z jakąś obawą i wstrętem. To go smuciło... ale się pocieszał tym, że w Warszawie znajdzie rodzinę swoją, prawdziwą familię, matki, siostry i braci...
Dla sieroty, co nigdy nie kosztował rozkoszy życia w kółku familijnym, ta nadzieja zbliżenia się do istot węzłem krwi z nim połączonych, była także wielkim szczęściem. Wyobrażał sobie, że go tu przyjmą jak brata... i obiecywał kochać ich... całą nienasyconą żądzą kochania, której dotąd zużytkować nie mógł jeszcze.
Zewnętrzna postać kraju i miasta, choć sobie z tego nie umiał zdać sprawy jasno, była dziwnie odmienna od moskiewskiej, było w niej zarazem więcej cywilizacji i więcej prostoty, więcej poezji, wiary i smutku, nade wszystko więcej samoistnego charakteru...
Na wielkich gościńcach moskiewskiej pustyni, życie podobne jest do tego jakie się spostrzega ponad kolejami świata zbudowanymi w Afryce i w Indiach, dziwna mieszanina najdzikszego barbarzyństwa i owoców przyniesionej cywilizacji obcej. Wszystko co zdobyła ludzkość jest w Moskwie pożyczone, przywoźne, despotyzm i niewola nie dozwoliły krajowi o własnych siłach żadnego zrobić postępu; a poprzylepiane na tle tym wynalazki, zdobycze, dziwnie odbijają od gruntu na którym nie wyrosły. Mimo liberalnych reform w ludziach, na wszystkich szczeblach widać azjatycką jakąś różnicę kast, oddzielającą człowieka od człowieka, społeczność dotykalnie rozbitą na warstwy, które się stykają nie mieszając. Obok chaty z krąglaków, pałac murowany, przy bronie z gałęzi chodzi siewnik amerykański, fabryka cukru ociera się o ostróg pełen więźniów, kolej żelazna przecina puszcze bezdrożne... pełno sprzeczności, anomalii, niepojętych zagadek, wszystkie języki jak przy wieży Babel, wszystkie pojęcia zmieszane, racjonalizm wyuzdany i fanatyzm jakby pierwszych wieków, sekty i niedowiarstwo, a ponad tym wszystkim żądza używania chciwa, nienasycona, wyłamująca się ze wszelkich praw moralności ogólnej. — Nawet po raz pierwszy wjeżdżając do biednego Królestwa, uderza niezmierna różnica kraju, który inaczej się cywilizacji swej dorabiał, powoli, o własnych siłach. Tu wszystko jest lepiej przyswojone, mocniej zrosłe z gruntem, na którym stoi. Moskwa rewolucyjna, pozbawiona tradycji, w konwulsjach despotyzmu lękliwego przerzucająca się na łożu Prokusta, sądzi, że i u nas jak u siebie dosyć jednego Milutyna, aby dziewięćset-letnią pogrzebać przeszłość — bo wyrokuje z siebie o nas. U nich wszystko stoi na piasku — grody i instytucje, zarówno przenoszą się łatwo i zastępują jedne drugimi, w Polsce co z ziemi jej wyrosło, zapuścić miało czas w niej korzenie. Poważnie smutną wydała się podróżnemu ta Polska, w której znajdował po drodze wymowne ruiny wszędzie świadczące, na pierwszy rzut oka, o dawnej wielkości i rozkwicie, o dzisiejszym upadku i uciemiężeniu... Żałoba niewiast nie tyle go uderzyła może, co żałoba całej ziemi pokrytej gruzami świeżymi, wypowiadającymi tortury i boleści. Orły czarne tłumaczyły dostatecznie te skutki łaskawie nam ofiarowanej protekcji i wcielenia do wielkiego państwa... które umie niszczyć, ale tworzyć nie potrafi.
Mimo swej nędzy Polska wydała się ciekawemu jego oku uroczo piękna i pocieszającą serce — coś z tej ziemi mówiło doń wielką ideą, za którą ona rozpięta na krzyżu sto lat leżała w męczarniach pod naigrywaniem kata...
Smutny i przejęty wjechał Naumów do Warszawy, a widok tych tłumów w czerni, ponurych i dumnych twarzy, rozbudzonych oczów, w których krwawa łza zdawała się krążyć, tych ludzi skutych ciałem a wolnych duchem, upokorzył prawie oficera. Moskwa z całą swą potęgą ohydną wydała mu się małą, dziką, słabą, tak silny duch gorzał w tym ludzie widomie, i zapowiadać się zdał walkę niesłychaną.
Było to przed wypadkami kwietniowymi, w tej chwili wahania się rządu, który już wiedział, co miał czynić, a jeszcze się począć wstydził. Wielcy politycy znający usposobienie stolicy i dumę, która ustępstw żadnych nie dopuści, przenikający zawczasu że w idee niebogata Moskwa do bagnetu i dział odwołać się musi — pędzili już wówczas rząd na tę drogę gwałtu, którą później poszedł w istocie. Adiutantowie księcia Gorczakowa, M..., który go zaklinał o puszczenie krwi zbuntowanej Warszawie. Margrabia, inni doradzali surowość jako wypróbowane lekarstwo...
Rząd jak tygrys, co ma się rzucić na pastwę, cały się jeszcze ściskał w sobie, nim miał na nią poskoczyć, czekał pozoru, wybuchu, wymówki... Jeszcze nie był zerwał całkiem z Europą i namyślał się, czy miał jej rzucić rękawicę — obawiał się wojny, a nie był do niej gotowym... wahał w wyborze ludzi i środków.
Ten krótki czas od 2 marca, pozornej nieco większej swobody, dał poznać mu, że lada czym głodu Polski nie nakarmi...
Naumów przybył wśród tego rozgorączkowania, a widok Warszawy przeraził go i poruszył... Zaraz nazajutrz pobiegł szukać swej rodziny. — Brat pani Naumów starszy zmarł był przed paru laty, a familia jego, liczna dosyć, mieszkała w Warszawie, w części przy matce, w części już na własnym chlebie. — Z trzech synów jeden był przy kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, drugi urzędnikiem w Banku, trzeci najmłodszy w Akademii Medycznej. Córka najstarsza była zamężna, a mąż jej zajmował posadę jakąś przy znacznej fabryce w mieście, druga i trzecia mieszkały przy matce. Dom więc, wujenki Naumowa pani Bylskiej, przy ulicy Żabiej, oprócz podżyłej matki mieścił w sobie dwie panienki dorosłe i młode i chłopaka pod wąsem.
Dowiedziawszy się naprędce o mieszkaniu ich Naumów nazajutrz wieczorem z bijącym sercem pobiegł na ulicę Żabią. Pani Bylska, żyjąca z emerytury i niewielkiego kapitału, który był owocem oszczędności jej męża, zajmowała kilka pokoików ubogich, ale chędogich na drugim piętrze. Jedna służąca i kucharka razem obsługiwała rodzinę, której matka przywykła była do pracy i córki do niej zawczasu wprawiała.
Wchodziło się przez ciemny przedpokoik, który razem był wejściem do małej kuchenki. Był wieczór i właśnie ładna panienka zapalała lampę w tej izdebce, mając ją przenieść do pokoju, w którym na herbatę zebrali się wszyscy, gdy Naumów pokazał się bojaźliwie w progu. Podróż go już była nauczyła jak ta nieszczęsna liberia despotyzmu obcego, przykre czyniła na wszystkich w Polsce wrażenie, jak język, którym mówił, drapał uszy wszystkich.
Piękne dziewczę zajęte lampą, niezmiernie na widok oficera zdawało się zdziwione i nie czekając pytania... zaczęła wołać:
— To nie tu, to zapewne omyłka... Pan Moskal mieszka na trzecim...
Ale Naumów zapytywał o panią Bylską.
— A cóż to pan życzy sobie od niej? — spytało dziewczę zdziwione.
— Ja chciałbym się widzieć.
— Zaraz, zaraz... ale któż pan jesteś? — jeśli wolno spytać?...
Oficer domyślił się, przeczuł, że miał przed sobą kuzynkę, nie wyglądała na służącą, choć przy robocie miała na sobie biały fartuszek, a ubranie bardzo skromne...
— Zowię się Naumów.
— A! na Boga... Naumów! czy pan...
— Jestem siostrzeńcem pani Bylskiej... to jest.......
Dziewczę się roześmiało. Widna była w jej twarzy chętka zbliżenia się do krewnego, a odraza do munduru i nazwiska. Nie chcąc wziąć na siebie rozstrzygnięcia jak ten przybysz tak bliski miał być przyjętym, Magdusia otworzyła drzwi pokoju i zaczęła wołać:
— Mamo! Mamo!
Po chwili ukazała się w progu, słusznego wzrostu, krzepka jeszcze, silna, rumiana, w domowym stroju powszednim niewiasta z twarzą pełną dobroci i rozsądku. Siwiejące jej włosy nie dobrze przykrywał rozwiązany czepeczek, w ręku trzymała imbryczek... Postrzegłszy Naumowa popatrzała na niego i na córkę... milcząco.
— Oto ten pan chce się z mamą widzieć — zawołała Magdusia. — Pan Naumów... dodała z przyciskiem.
— Pan Naumów! a! krzyknęła stara Bylska. Oficer niby po polsku, całując ją w rękę, począł się prezentować, cały drżący i zmieszany.
— Chodźże! chodź... to syn Misi... jak Boga mego kocham! syn Misi. — Moskal... Jezu drogi! a! czyś ty Moskal!
— Magdziu, podajże lampę, prosimy, prosimy. Jak się masz!
I choć z obawą jakąś, pocałowała go w głowę.
Ten serdeczny pocałunek starej kobiety, dla spragnionego uścisku i miłości sieroty, tak był słodkim, tak go chwycił za serce biedaka, że prawie ze łzami ściskać zaczął jej ręce, a Bylskiej zebrało się też na poczciwe uczucie i objęła go za szyję... — Naumów się na dobre rozpłakał.
— O miły Boże! — zawołała podnosząc ręce Bylska, która nieboszczkę kochała więcej, niż mąż jej i długo z nim nawet walkę wiodła, pragnąc sierotę do swoich sześciorga dziatek przyłączyć.
— O miły Boże! toż to on! to ten mały Staś! Ale co to oni z niego zrobili! Wszak to i po polsku zapomniał! i Moskal już całkiem! Cała rodzina zbiegła się na to powitanie, któremu łzy i wykrzyk matki nadały charakter serdeczny. Akademik Jakubek, zwany w rodzinie Kubą lub Kuciem, chłopak jak jabłko rumiany, z czarnymi palącymi się oczyma, i starsza siostra Magdusi, Lenia, podobno Eleonora.
Z kolei Naumowa ściskać poczęto i witać jak brata, choć Bogiem a prawdą nie wiedzieli oni kogo w tym człowieku przyjmują, przyjaciela lub wroga. Wierzyli tylko w te łzy, które mu z oczów wytrysnęły i obnażyły w nim serce.
Za lampą i Magdusią wszystko to potoczyło się zaraz do salonu nad którego kanapą wisiał portret Księcia Józefa, w prawo Kościuszko, na lewo Kiliński. Na serwantce zamaszysty Jan III — dobywał szabli na obronę chrześcijaństwa.
Wśród tych ludzi i tych wspomnień Moskal usiadł drżący cały; wdzięczny już im był, że go nie odepchnęli, że mu otworzyli drzwi mimo języka jakim przemawiał i odzieży, którą miał na sobie. — Dziewczęta szeptały pomiędzy sobą.
Jaki on dziwny!
Ładny chłopiec, mówiła Magda, ale jaki zmoskalony! jaki Moskal siostruniu!
Słyszałaś jak mówi?
Ale! niechno tu pobędzie, to go znowu po polsku nauczymy.
Kuba stał na przeciw i wlepiwszy oczy w brata milczący, badał go wzrokiem gorącym, sięgał mu do głębi duszy, otwartej wzruszeniem.
— Ale dziewczęta róbcież herbatę, kiedy Bóg nam tak miłego przyniósł gościa — ozwała się Bylska — a dobądźcie tej od Krupeckiego, bo on musi być wybredny na czaj, bo u nich stolica tej chlipki, mnie podajcie kawę moją... No mów, mów, jakieś tu się do nas dostał? czy zostaniesz z nami?
Radby był mówić Naumów, ale mu wyrazów brakło, musiał się naprzód tłumaczyć, dlaczego po polsku zapomniał zupełnie. Stara Bylska wzdychała i płakała, akademik marszczył się, dziewczęta mało co zrozumieć mogły i śmiały się ostrożnie z dziwnych wyrazów Moskala. — Przecież ujął ich wszystkich tym, że na jego twarzy serce postrzegli, że drżał, że był zmieszany, że się niby wstydził tej szaty, w jakiej się im przedstawiał. Czuli oni, że nie winien był wcale temu, iż dzieckiem, sierotą, dany na łup Moskwie, musiał się przerobić na Moskala. W tej jego skorupie upatrywali cierpienie i poczęli się nad nim litować, jak na kimś chorym lub kaleką.
Naumów pokorą ich przekupił, a wyrobiło się w nim dziwne uczucie, które co chwila rosło od przybycia do Warszawy. Dwadzieścia lat wychowania na obcej ziemi nie potrafiły zatrzeć śladów tego, co weń wlała pierś macierzyńska, wszystko zapomniane budziło się, poruszało, odradzało z popiołów. Wychowaniec Petersburga czuł tylko, że był dziecięciem Warszawy i pragnął zetrzeć z siebie tę skorupę, która go uczyniła dla nich obcym, może nienawistnym. — Przed kilku tygodniami miał się jeszcze za Moskala, teraz kipiała w nim krew polska i poczucie obowiązków, jakie ona niosła z sobą. Począł mówić powoli łamiąc język, mieszając dwa przeciwne sobie i psując nawzajem wyrazy, ale z jaką dobrodusznością ujmującą. Kuba, siostry jego, sama pani, śmieli się i radowali tej łamaninie, dowodzącej przynajmniej jego dobrych chęci. Akademik, który nieco rozumiał po moskiewsku, tłumaczył, poprawiał i mimowolnie pociągnięty ku bratu, przysiadł się do niego: poczuł, że potrzeba było nawracać, że tu nauka języka sama ciągnęła zaraz za sobą odrodzenie duszy i człowieka. Nigdy jeszcze Naumów od lat dziecięcych nie słyszał języka tego, którym pierwsze w życiu wybełkotał wyrazy, tak rozkosznie brzmiącego mu w żywej poufałej rozmowie. Dźwięki te jak pieśń radości odbiły się w jego sercu, zdawało mu się, że odzyskiwał straconą matkę, rodzinę, i zatarte sny ideałów tych lat, w których był jeszcze ukochanym Stasiulkiem biednej wdowy. Dziwne uczucie piersi mu napełniło, cały ten przeciąg czasu spędzony w mundurowej niewoli zdał się jakby nocnym marzeniem, ciężkim, z którego się dopiero rozbudzał: lżej czuł na piersi, jaśniej w głowie, cieszył się i radował, sam nie umiejąc wytłumaczyć pociechy tej i radości. Poczciwe serce zawiędłe powoli odżywało.
A gdy się siostrzyce rozśmiały z jakiegoś słowa, odpowiedział im prawie wymownie, i w zapale nawet prawie dobrą polszczyzną.
Nie śmiejcie się, ale użalajcie nademną... sieroctwo moje uczyniło mnie tym złamanym człowiekiem, jakiego widzicie przed sobą. Nie stałem się nim bez męczarni i wstrętu, nie zaparłem się ani mej wiary, ani języka, ani matki ojczyzny i matki popiołów z lekkomyślności i obojętności, zdrada nakarmiła mnie tym, przymus przeistoczył... Ojciec mój był Moskalem, ale był człowiekiem, nie cięży na jego pamięci żadna plama...
Wy się uprzedzacie przeciwko nam i tam na północy serca biją i tam pragnienie swobody pali usta i wysusza piersi, ale ten gmach więzienny, co sięga od Wisły po Amur, od równin waszych do Kaukazu zawarty jest tysiącem bagnetów, zapieczętowany milionem łańcuchów i wyrwać się zeń nie może, kto raz wszedł za jego Dantejskie wrota piekielne...
Spuścił oczy ze wstydu a wszyscy zamilkli, słuchając go i smutno się im zrobiło...
Naumów był natchniony i rozgorączkowany, sam dziwił się sobie bo czuł, że ogień jakiś płynął w żyłach jego, a dało mu go jedno tchnienie tego powietrza naszego.
Jeśli w Moskwie także czują ciężar niewoli: zawołał Kuba, czemuż jej nie starają się zrzucić? czemu nie potargają tych więzów haniebnych?
Stanie się to kiedyś, odparł Naumów, ale nie rychło, my Moskale...
A! ty się nazywasz Moskalem? ty?
Muszę, rzekł uśmiechając się Światosław, wszak noszę odzież ich, mówię ich językiem i należę do nich... My Moskale nie łatwi jesteśmy do czynu, wdrożeni wiekami do posłuszeństwa, nie wiemy, gdzie szukać tych wrót, którymi by można wyjść z więzienia... Patrzcie na ludzi światła i talentu, którzy nas za sobą prowadzą, na jednego Hercena mamy stu zajadłych Katkowów, Aksakowów, Szypowów i t. p.
Gdy rząd nie może nas wziąć strachem, ciągnie szałem patriotyzmu... wojsko niewykształcone, lud ciemny... szlachta zgnębiona i zdworaczona, biurokracja zgniła... komuż tu co zrobić...?
A uczucia dla Polski?
Czytajcie najprzyjaźniejszych wam i ci nie pojmują Polski inaczej jak garścią szlachty, której nienawidzą, nad którą się litują... Lud fanatyczny nie cierpi Polaków jako niewiernych, stara rodowa nieprzyjaźń wre jeszcze... i dzieli nas.
Zamilkli, ale poważniejszy ten ustęp rozmowy wnet przerwały dziewczęta śmiechem i trzpiotostwem;... stara Bylska zaczęła rozpowiadać o matce Światosława, o jego dzieciństwie, i w gwarze weselszym, prawie pustym zakończył się ten wieczór, który może o losie człowieka stanowił. Rozstali się przyjaciółmi, rodziną, a Naumów wyszedł rozkołysany, szczęśliwy, choć smutny...
Dopiero wśród ulicy jak cień przesunęło mu się przypomnienie Natalii Aleksiejewnej i zdziwił się uczuciu przestrachu, które go przejęło. Dreszcz przebiegł po nim... tam ciągnęła namiętność, tu serce... Natalia dobrze uosabiała ponętę niewoli, ten dom czyste rozkosze rodzinnego koła i swobody.