[110]Mrówki.
Motyl, pięknemi połyskując płatki,
Zlatywał z kwiatów na kwiatki.
Właśnie z swojego gniazda wyszła mrówka młoda,
Uderzyła ją w oczy motyla uroda;
Jego postać powabna i jego lot śmiały,
Nadewszystko się młodej mrówce podobały.
Odwraca się do matki, co właśnie w tej chwili
Niesie ciężar pożywny i pod nim się chyli,
— Matko! — rzecze — robaczek nad różanym krzaczkiem
Wszakże jest także takim, jak i my, robaczkiem,
A jednak taki piękny, wesoły, swobodny!
Zazdrości godny.
Wszystkie moje dostatki z ochotąbym dała,
Żebym była tak piękna, tak sobie latała.
— Młodaś — przerwie jej matka — nie masz doświadczenia,
[111]
Ale skoro się dowiesz, jak swą postać zmienia,
Czem był dawniej, jak nabył tę pstrociznę marną,
Wolisz chodzić po ziemi i wolisz być czarną.
Słuchaj: — najprzód się czołga, potem jest bałwanem,
A gdy się już oswoi z tym haniebnym stanem,
Gdy w tem jarzmie przebędzie czas podłej pokory,
Pycha daje mu skrzydła i cętki w kolory.
Lecz niekontent z tych darów i wszystko mu brzydnie,
Skoro wspomni, jak nabył tych ozdób ohydnie.
Wlecze życie nikczemne wśród nudów, tęsknoty,
Nie zna powabu pracy, ani wdzięku cnoty.
Słysząc to mrówka młoda, pokręciła główką,
I rzekła: — Dzięki Bogu, że ja jestem mrówką.