Nędza z Biedą (Wójcicki, 1881)
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Nędza z Biedą | |
Podtytuł | baśń ludowa | |
Wydawca | Ferdynand Hösick | |
Data wyd. | 1881 | |
Druk | Lipsk, Drukiem Bära i Hermanna | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
BIBLIOTECZKA OBRAZKOWA DLA GRZECZNYCH DZIECI.
NĘDZA Z BIEDĄ
BAŚŃ LUDOWA
K. Wł. WOJCICKIEGO.
z Illustracjami Władysława Szymanowskiego.
(BAŚNIE I PODANIA LUDU POLSKIEGO.)
WARSZAWA.
Nakład Ferdynanda Hösick.
1881. Дозволено Цензурою. Варшава 30 Апрѣля 1880. |
Pan Wojewoda miał zamek wspaniały, od złota i marmurów: wysokie wieże wznosiły się na wzgórzu po nad Wisłą, kaplica zamkowa lśniła złotem, bo była pokryta miedzią, grubo pozłacaną.
Dwór miał pan Wojewoda liczny, chorągwie nadwornego wojska jezdnych i pieszych. Jak zajrzałeś okiem, wszystko jego pola, jego miasta, jego wsie nienaliczone: lasy, bory i puszcze, w których mnogie stada grubej źwierzyny, bujając swobodnie, oczekiwały na strzały zabójcze pana Wojewody i jego drużyny myśliwych.
Po pierwszych lodach, Wisłę okrywały, jak stado łabędzi, statki żaglowe, ładowne zbożem pana Wojewody: wysyłał on je do Gdańska, na morze, a w zamian przywoził wory złota, które zsypywał do skarbca swoich antenatów.
Kiedyś wszedł na pokoje zamkowe, zwracały oczy drogie adamaszkowe obicia, złotolite materje, które okrywały szerokie ściany. W komnacie jadalnej przy kredensie, stosami leżały złociste konwie, nalewki, puhary, srebrne tace, talerze, półmiski, wazy.
Jak pan Wojewoda zasiadł do stołu, sypało się z różnych zakątów mrowie dworzan, czeladzi, a wszystko zgłodniałe żarło, a wszystko łaknące piło potężnie. Kapela nadworna, pod przewodem wybladłego Włocha, brzmiała z chóru wielkiego salonu i co dzień wesoło pan Wojewoda, z dworem swoim, zjadał całego wołu tucznego, spaśnego wieprza, trzy korce żyta chlebem — drugie tyle pszenicy w kołaczach, kluskach i marcepanach, wypijał beczkę wina, baryłkę wódki; po objedzie wstawał pan Wojewoda z czerwonemi policzkami, dworzanie z czerwieńszemi jeszcze: dosiadali wtedy na konie, strzelali z pistoletów do celu, kopijami zdejmowali zawieszone pierścienie, a pan najzręczniéjszego obdarowywał to łańcuchem złocistym, to puharem srebrnym, to dał mu konia z rzędem.
I tak dzień po dniu padały pod toporem tuczne woły, wysuszano beczki z winem i miodem z piwnic, a przecież niczego nie zabrakło nigdy, bo za złoto, ze sprzedanego zboża na statkach, nowe coraz stada napędzano wołów, jeszcze tuczniejszych, sprowadzano z Węgier większe beczki sławnego wina, a z Litwy kowieńskich miodów. —
∗ ∗
∗ |
W dzień skwarny, gorący, letni, pod cieniem gęstej lipy, stały dwie istoty więcej do widmów, niż ludzi podobne.
Trzymając się za ręce, spoglądały na zamek wspaniały. —
Pierwsze, wybladłe, zżółkłe; żupan dziurawy, kawałkiem niegdyś bogatego pasa przepasane, buty dziurawe, czapka podarta. Była to Bieda.
Drugie, skóra a kości, oczy zamglone, oblicze skrzywione głodem, obwinięte płachtą zbrudzoną stało — nie mając nawet koszuli na sobie. Była to Nędza. Nierozłączni towarzysze z sobą, stojąc pod cieniem lipy, taką wiedli rozmowę.
Patrz! moja swacho! jak piękny zamek, co tu statków ładownych pszenicą. Słyszysz, wesoła kapela brzmi głośno. Ach! gdyby się tam dostać choć na chwilkę!
I czegóż pragniesz? Czy tam nas puszczą? spojrzyj, brama zawarta: a choćby mur przesadzić, co nam łatwo, brytany duńskie kazałby Wojewoda spuścić z łańcuchów, poszczwanoby nas jak wilków, lub dzikich niedźwiedzi!
Wiatr wieje ze strony zamku, zapach z kuchni woń roznosi. (Oblizując się.) Ach! żeby choć zrazik mięsa, z kawałek kołacza, lub marcepana!
O! mój Boże! jabym przestała na kawałku suchego chleba, na kości niedogryzionéj, a tam psy lepsze kąski codzień pożerają, niż moja codzienna strawa!
Daremna nasza oskoma na przysmaki zamkowe; chodźmy, próżnie nie łykajmy ślinki. Patrz! co tu wsi i miast, tam mnie już dobrze znają, muszę
im ciebie jeszcze przedstawić, bo takie przeznaczenie Boże, że dla kogo ja długim jestem przyjacielem, to w końcu i z tobą pobratać się może. I Bieda nacisnęła podartą czapkę na bakier, a Nędza zawinęła się w swoją płachtę i ruszyły do wioski najbliższej. —
∗ ∗
∗ |
Pan Wojewoda miał syna jedynaka, syna, który imię świetne i sławę ojca i pradziadów musi przechować w potomne wieki.
Wysłał go do Włoch, do Paryża po rozum, dawszy mu czwartą część skarbu swego na drogę. Kiedy odjeżdżał, powtórzył mu wprawdzie stare przysłowie, że:
Wierzył przecie inaczej i był pewnym, że więcej ukształconym wróci, niżby siedział w kraju.
Bawił rok Wojewodzic, zabrakło mu złota: pan ojciec posłał starego Dworzanina, z dwoma worami złota. Jedzie Dworzanin, aż pod lipą spotyka bladego szlachcica, w dziurawym żupanie, z kawałkiem pasa bogatego niegdyś, w czapce podartej, zdartemi buty. — Chudzina skłonił nisko czapką, powitał go Dworzanin.
— Pomaga Bóg, Panie, Bracie, rzekł do jadącego, a gdzież to tak spieszno?
— Ha! jadę z pieniędzmi, miły Bracie, dla młodego panicza. Pojechał ci po rozum aż do Paryża: ale kaci po tem, rozum jakoś trudno idzie, a dużo pieniędzy kosztuje.
— Oj! rzekł chudzina, powoli i rozum się znajdzie!
— Djabli po nim, odpowie Dworzanin, przyjdzie wtedy, jak pieniędzy zabraknie, a bieda zajrzy w oczy!
I odjechał.
Bieda czapkę w górę z radości rzuciła, wołając:
— Będę w zamku! i moją Swachę wprowadzę, wtedy choć sobie raz pohulamy!
∗ ∗
∗ |
Był to dzień uroczysty w zamku, uroczyście obchodzono powrót z Paryża rozumnego Wojewodzica. Stary Wojewoda sprosił liczne sąsiedztwo, panów i szlachtę z okolicy. Zamek był przepełniony: od samego rana brzmi kapela nadworna. Przy wieczornym zmroku rozpalono kagańce, oświecono zamek rzęsisto: w zamku widno, jakby słońce świeciło, za murami ciemno, choć oko wykól.
Opustoszał wspaniały zamek, brama stała otwarta, dziedziniec zarósł murawą, stare tylko baszty omszone wynosiły w górę jeszcze dumne czoła.
Bieda z Nędzą więc bez obawy weszły razem, a chodząc po pustem podwórzu, natrafiły na drzwi do piwnicy otwarte. Weszły po spruchniałych schodach i w samym końcu długiego lochu, radosne znajdują zapomnianą baryłkę wina małmazji, jedyną pamiątkę po starym Wojewodzie. Uradowane i wesołe, zaczynają kosztować — smaczne i słodkie, piją więc rade, a piją. Stare wino pomściło pamięć zmarłego Wojewody: upojone w tym lochu, twardo zasnęły Bieda i Nędza. Duch starego Wojewody, co w długich nocach, jęcząc nad upadkiem swego domu, błądził po ruinach zamku, zatrzasnął drzwi żelazne od lochu i dwie siostry, choć do głodu nazwyczajone, skonały w tej ciemnicy.
Niepotrzebne też były w zamku Bieda z Nędzą, bo zasiadło na ich miejsce, nie tak ohydne, poważniejsze Zniszczenie.
Wędrownik, patrząc na gruzy starego zamku, na te resztki baszt ogromnych, duma o jego przeszłości, żałuje upadku i może nieraz klęsce wojennej przypisze zniszczenie! A w lochu trupy Biedy i Nędzy leżą, trzymając się za ręce!
Pilnuje drzwi duch Wojewody i dla ocalenia wstydu swej pamięci, niedopuszcza nikogo. Ukrył tam sromotę syna, który splamił jego imię i sławę!