Nędznicy/Część druga/Księga piąta/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Dalszy ciąg zagadki.

Zerwał się wicher nocny, co wskazywało, że już musiało być między pierwszą i drugą po północy. Biedna Cozetta nie przemówiła ani słowa. Siadła przy nim wsparłszy głowę na jego ramieniu i Jan Valjean myślał, że usnęła. Schylił się i spojrzał na nią. Cozetta miała otwarte wielkie oczy i minę zamyśloną, co zasmuciło Jana Valjean.
Drżała nieustannie.
— Chce ci się spać? — zapytał Jan Valjean.
— Zimno mi — odpowiedziała.
I dodała po chwili:
— Czy jeszcze jest tutaj?
— Kto — spytał Jan Valjean.
— Pani Thenardier.
Jan Valjean zapomniał już jakiego sposobu użył, by skłonić Cozettę do milczenia.
— A! — rzekł — już odeszła. Nie bój się niczego.
Dziecię westchnęło jakby ciężar spadł mu z piersi.
Ziemia była wilgotną, szopa ze wszech stron otwartą, wiatr dął coraz ostrzejszy. Poczciwy człowiek zdjął z siebie surdut i okrył nim Cozettę.
— A teraz nie tak ci zimno? — zapytał.
— O mniej, ojcze!
— No, poczekaj trochę, zaraz powrócę.
Wyszedł z rudery i sunął się wzdłuż wielkiego budynku szukając lepszego schronienia. Napotkał drzwi, ale zamknięte. Wszystkie okna na dole były opatrzone kratami.
Minąwszy wewnętrzny kąt gmachu, spostrzegł okna zagięte w łuk, a w nich światło. Wspiął się na palcach i zajrzał w jedno okno. Wszystkie należały do obszernej sali z marmurową posadzką, ze słupami i arkadami, słabo oświeconej jedną lampą gorejącą w kącie. Sala była pustą, i nic się w niej nie poruszało. Wszelako dobrze się rozpatrzywszy, zobaczył na posadzce coś pokrytego całunem i mającego postać ludzką. Leżało to krzyżem, twarzą obrócone do kamieni, z wyciągniętemi rękoma, nieruchome jak śmierć. Sądząc z wężykowatej linji ciągnącej się po posadzce marmurowej, zdawało się, że ta postać złowroga miała stryczek u szyi.
Całą salę zalegało pół światła, pół cieniu, pomnażające zgrozę.
Jan Valjean często później opowiadał, że chociaż w jego życiu dużo przesunęło się grobowych widowisk, nic jednak nie widział okropniejszego i bardziej przejmującego dreszczem nad tę zagadkową nocną postać, spełniającą jakąś nieznaną tajemnicę w tem miejscu samotnem. Strasznem było pomyśleć, że to był może nieboszczyk, straszniejszem, że to był może człowiek żyjący.
Odważnie przycisnął czoło do szyby i badał czy ta postać się porusza. Napróżno czekał czas, jak mu się zdawało, dość długi: nie zrobiła najmniejszego pokruszenia. Nagle zdjął go taki strach niewymowny, że uciekł. Biegł bez pamięci ku szopie, nie śmiejąc się obejrzeć. Zdawało mu się, że spojrzawszy za siebie ujrzy idącą za nim wielkim krokiem ową postać potrząsającą rękoma.
Zadyszany dostał się do rudery. Kolana uginały się pod nim, zimny pot ściekał z czoła.
Co to za miejsce? ktoby wyobrażał sobie, że jest tego rodzaju grób pośród Paryża? co za dziwny dom? Gmach pełen tajemnicy nocnej, wywołujący dusze w cieniach głosem aniołów, a gdy przyjdą, dający im znienacka przerażające widzenia, obiecujący otworzyć promieniste wrota niebios, a otwierający okropne bramy mogiły! I rzeczywiście był to budynek, dom mający swój numer na ulicy! To nie senne marzenie! By uwierzyć temu, czuł potrzebę dotknąć się kamieni!
Zimno, trwoga, niepokój, wzruszenia wieczora nabawiły go prawdziwej gorączki, wszystkie te myśli biły się w jego mózgu.
Zbliżył się do Cozetty. Ona spała.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.