Nędznicy/Część druga/Księga pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Korzystając z przywilejów powieściopisarza, wrócimy wstecz do r. 1815, do czasu nawet nieco wyprzedzającego epokę w której rozpoczyna się historja opowiedziana w pierwszej części tej książki.
Gdyby nie spadł deszcz w nocy z 17 na 18 czerwca 1815 r., inną byłaby przyszłość Europy. Kilka kropli wody więcej lub mniej zachwiały Napoleona. Żeby Waterloo było końcem Austerlitz, Opatrzność użyła trochy deszczu, chmura przeciągająca nie w porę po niebie, dostateczną była do obalenia świata.
Bitwa pod Waterloo nie mogła się rozpocząć przed południem i to dozwoliło Blücherowi zdążyć na czas na plac boju. Dlaczego? bo ziemia była wilgotną. Należało czekać aż obeschnie, by mogła działać artylerja.
Napoleon był oficerem artylerji, i zawsze się to w nim przebijało. Wszystkie jego plany bitew układane były dla armat. Obrócić artylerję na punkt dany, oto sekret jego zwycięztwa. Ze strategją nieprzyjacielskiego jenerała obchodził się jak z cytadelą, robił w niej wyłomy jak w murach fortecznych. Na słabe punkta ciskał grad kartaczy; armatą rozpoczynał i kończył batalje. Było coś strzeleckiego w jego genjuszu. Rozbić czworobok, rozsypać w proch półki, złamać linje, zgnieść na miazgę i rozproszyć massy, oto najważniejsze zadanie, bić, bić, bić bezustanku; tę robotę powierzał kuli. Metoda straszna, która w połączeniu z genjuszem, czyniła niezwyciężonym przez lat piętnaście tego posępnego atletę zapasów wojennych.
Dnia 18 czerwca 1815 r. tym pewniej rachował na artylerję, że po jego stronie była przewaga liczby. Wellington miał tylko sto pięćdziesiąt dziewięć armat, Napoleon dwieście czterdzieści.
Przypuściwszy grunt suchy, artylerja mogłaby ruszać, bitwa rozpoczęłaby się o szóstej rano, i byłaby wygraną i skończoną o drugiej, na trzy godziny przed zmianą, jaką sprawiło przybycie Prusaków.
Ile było winy Napoleona w przegranej bitwie? czy sternikowi przypisać trzeba rozbicie okrętu?
Czy do widocznego opadania sił fizycznych w Napoleonie przyłączało się w owym czasie osłabienie ducha? czy dwudziestoletnie boje zużyły tę klingę jak pochew, duszę jak ciało? Czy w wodzu przebijał się już weteran; słowem, czy gasnął ten genjusz, jak utrzymuje wielu znakomitych historyków? czy wpadał w szaleństwo, usiłując przed sobą samym ukryć swoje osłabienie? czy zaczynał się wahać i błąkać na los szczęścia? stawał się li nieświadomym niebezpieczeństwa, rzecz niedarowana w wodzu? czy w tej klasie wielkich ludzi cielesnych, których nazwaćby można olbrzymami czynu, jest pora w życiu gdy stępia się wzrok genjuszu? Starość nie ma władzy nad genjuszami ideału; dla Dantów i Michałów Aniołów starzeć znaczy rosnąć; a dla Annibalów i Bonapartych, może znaczy maleć i niedołężnieć? Czy Napoleon stracił bezpośredni zmysł zwycięztwa? czy spadł tak nisko, że nie poznawał szkopułu, nie odgadywał zasadzki i nie dostrzegał zapadającego się brzegu przepaści? zbrakłoż mu przeczucia katastrofy? On, co niegdyś znał wszystkie drogi tryumfu i z wysokości błyskawicznego rydwanu swego ukazywał je palcem wszechwładnym, czyż teraz znękany, ze złowrogiem zaślepieniem wiódł ku przepaściom tłumny zaprzęg legjonów? czy go porwał szał ostateczny w czterdziestym szóstym roku życia? czyż ten tytaniczny woźnica losu stał się już tylko olbrzymim wartogłowem?
Nie sądzimy, by tak było.
Zdaniem wszystkich, plan bitwy jego był arcydziełem. Iść prosto do środka linji sprzymierzonych, zrobić wyłom w nieprzyjacielu, przeciąć go na dwoje, pchnąć połowę angielską na Hal, a połowę pruską na Tongres, zrobić z Wellingtona i Blüchera dwa odłamki, zdobyć Mont-Saint-Jean, zająć Bruksellę i pchnąć Niemców w Ren, a Anglika w morze: wszystko to miał na celu Napoleon w tej bitwie. O reszcie pomyślałby później.
Nie potrzebujem mówić, że nie mamy pretensji pisać historji bitwy pod Waterloo; jedna z początkowych scen dramatu, który opowiadamy, łączy się z tą bitwą; ale jej historja nie jest naszym przedmiotem; zresztą historja ta już jest napisaną po mistrzowsku z dwóch różnych punktów widzenia przez Napoleona i Charrasa. Niech ci dwaj historycy się ścierają z sobą; my jesteśmy tylko świadkiem zdaleka, przechodniem po równinie, badaczem pochylonym nad tą ziemią umierzwioną ciałem ludzkiem, biorącym może pozory za rzeczywistość; nie mamy prawa stawić czoła badaczom, w imieniu nauki sądzić ogół faktów w którym niewątpliwie znajdą się i ułudne zjawiska; nie mamy ani doświadczenia wojskowego, ani kompetencji strategicznej do tworzenia systemów; zdaniem naszem, szereg przypadkowych zdarzeń góruje pod Waterloo nad planami obydwóch wodzów, a gdy chodzi o los, tego tajemniczego winowajcę, sądzimy jak lud-sędzia, naiwnie.