Nędznicy/Część pierwsza/Księga ósma/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
W jakiem zwierciadle p. Madeleine widzi swe włosy.

Świtało. Fantina przepędziła noc bezsenną, w gorączce, zresztą pełną widzeń szczęśliwych; nad ranem zasnęła. Czuwająca przy niej siostra Symplicja skorzystała ze snu, by przygotować nowy dekokt z chininy. Zacna siostra od kilku minut zajęta była w laboratorjum infirmerji, pochylona wpatrując się zblizka we flaszeczki i proszki, bo światło jutrzenki słabo jeszcze oświecało, — gdy nagle obróciła głowę i z cicha krzyknęła przestraszona. Stał przed nią p. Madeleine; wszedł do pokoju na palcach.
— Ach to pan, panie merze! — zawołała.
Odpowiedział zniżonym głosem:
— Jakże się ma ta biedna kobieta?
— W tej chwili nieźle. Byłyśmy tak niespokojne o pana!
Opowiedziała mu, co zaszło, że Fantina wczoraj była bardzo chorą, że teraz ma się lepiej, gdyż jej się zdaje, że pan mer pojechał po jej dziecię do Montfermeuil. Siostra nie śmiała wypytywać pana mera, ale poznała z jego fizjonomji, że nie ztamtąd przybywał.
— Bardzo dobrze — rzekł — dziękuję pani, żeś jej nie wywiodła z błędu.
— Ale teraz — mówiła dalej siostra — gdy ujrzy pana mera bez dziecięcia, co jej powiemy?
— Bóg nas natchnie — rzekł.
— A przecież nie będzie można skłamać — szepnęła półgłosem siostra.
Rozwidniało w pokoju. Światło dzienne padło na twarz p. Madeleine. Siostra przypadkiem podniosła oczy.
— A mój Boże! — zawołała — co się panu stało? masz włosy zupełnie białe!
— Białe! — powtórzył.
Siostra Symplicja nie miała zwierciadła; poszukała w pudełku i wyjęła lusterko, którego używał lekarz dla przekonania się, że chory umarł i już nie oddycha. P. Madeleine wziął lusterko, przejrzał się i rzekł:
— Prawda!
Wymówił to obojętnie, jakby o czem innem myślał.
Siostrę mróz przejął, jak gdyby w tem wszystkiem przeczuwała coś nadzwyczajnego.
Zapytał:
— Mogę ją widzieć?
— Czy pan mer nie sprowadzi jej dziecka? — ośmieliła się zapytać siostra.
— Niewątpliwie, ale na to potrzeba najmniej dwóch lub trzech dni.
— Gdyby teraz nie zobaczyła pana mera, odparła bojaźliwie siostra, nie wiedziałaby, że pan mer powrócił; łatwiej byłoby zalecić jej cierpliwość, a gdy przywiozą dziecko, oczywiście będzie pewną, że pan mer je przywiózł. Uniknie się tym sposobem kłamstwa.
P. Madeleine zamyślił się i rzekł po chwili ze spokojną powagą:
— Nie, siostro, muszę ją widzieć. Kto wie, może mi pilno.
Zakonnica nie zdawała się zwracać uwagi na to „kto wie“, nadające jakieś tajemnicze i osobliwsze znaczenie słowom pana mera. Odpowiedziała z uszanowaniem i spuszczając oczy:
— W takim razie pan mer może wejść, ale ona śpi.
Zwrócił uwagę, że drzwi się źle zamykają i że skrzypienie może rozbudzić chorą, wszedł do pokoju Fantiny, zbliżył się do łóżka i odsłonił firanki. Spała. Oddech jej był ciężki, nierówny, właściwy tego rodzaju chorobom, rozdzierający serce matek, które w nocy czuwają przy dziecku śpiącem a zawczasu na śmierć skazanem. Oddech ten wszakże prawie nie zakłócał niewymownej pogody rozlanej na całej twarzy i przemieniającej ją we śnie. Bladość jej stała się białością, policzki krasił rumieniec. Długie jasne rzęsy, jedyna piękność pozostała z jej dziewictwa i młodości, drgały, chociaż zamknięte i spuszczone. Cała jej postać poruszała się, jakby roztwierały się skrzydła gotowe ją unieść; czułeś, że się ruszają, ale ich widać nie było. Patrząc na nią, anibyś przypuścił, że masz przed oczyma chorą bez nadziei. Podobniejszą była raczej do mającej odlecieć, niż do mającej umrzeć.
Gdy ręka zbliża się, by kwiat zerwać, gałęź drży i zdaje się zarazem usuwać i poddawać. Ciało ludzkie ma coś z tego drżenia, kiedy zbliża się chwila, gdy tajemnicze palce śmierci mają uszczknąć duszę.
P. Madeleine stał czas pewien nieruchomy przy łóżku, patrząc to na chorą, to na krucyfiks, podobnie jak przed dwoma miesiącami, kiedy po raz pierwszy widział ją w tem schronieniu; ona spała, on modlił się; tylko teraz po dwóch miesiącach ona miała włosy posiwiałe, a on zupełnie białe.
Siostra nie weszła z nim. Stał przy łóżku z palcem na ustach, jakby komu w sali nakazywał milczenie.
Otworzyła oczy, ujrzała go i rzekła spokojnie z uśmiechem: — A Cozetta?








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.