Nędznicy/Część trzecia/Księga czwarta/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Starcie się młodych umysłów tem zadziwia, że nigdy nie można przewidzieć iskry ani odgadnąć błyskawicy. Co nastąpi za chwilę? Niewiadomo! Wybuch śmiechu następuje po rozczuleniu. W chwili żartu pojawia się myśl poważna. Pobudki zależą od pierwszego lepszego słowa. Nastrój każdego jest najwyższy. Dosyć słówka dowcipnego, aby wywołać coś niespodziewanego. To są rozmowy z nagłemi zwrotami, gdzie perspektywa zmienia się odrazu. Przypadek jest maszynistą w tych rozmowach. Myśl poważna, która dziwacznie powstała z trzasku słów rzuconych, przeszyła naraz tę gmatwaninę wyrazów, któremi w nieładzie szermowali Grantaire, Bahorel, Preuvaire, Bossuet, Combeferre i Courfeyrac. W jaki sposób powstaje pewien frazes w rozmowie? Czem się to dzieje, że nagle zwraca on powszechną uwagę na siebie? Jak już powiedzieliśmy, nikt tego nie wie. Wśród wrzawy Bossuet zakończył naraz zwrot swój do Combeferrea następującą datą:
— W czerwcu 1815 r.: Waterloo.
Na ten wyraz: „Waterloo“ — Marjusz, który siedział oparty na łokciu przy szklance wody, stojącej na stole, usunął rękę z pod podbródka i zaczął uważnie wpatrywać się w mówiących.
— Pardieu! — Zawołał Courfeyrac — (Parbleu w tej epoce wyszło z użycia) cyfra ta 18 jest dziwna i mnie zastanawia. Jest to cyfra fatalna dla Bonapartego. Postawcie przed nią Ludwika a poza nią brumaire, a będziecie mieli cały los tego człowieka, z tą wyraźną szczególnością, że za początkiem tuż idzie koniec.
Enjolras, dotąd milczący, przerwał milczenie i rzekł do Courfeyraca:
— Chcesz powiedzieć: za zbrodnią idzie odpokutowanie.
Wyraz: zbrodnia, dopełnił miary cierpliwości Marjusza, już bardzo wzruszonego nagłem wywołaniem Waterloo. Powstał i poszedł zwolna do mapy Francji, zawieszonej na ścianie; u dołu mapy widać było wyspę w osobnej klatce. Marjusz, postawiwszy palec na tę klatkę — rzekł:
— Korsyka. Mała wyspa, która Francję zrobiła wielką.
Był to niby powiew zimnego powietrza. Wszyscy umilkli. Przeczuwano, że coś ważnego ma nastąpić. Bahorel odcinając się Bossuetowi, już miał przybrać ulubioną postawę posągu. Wyrzekł się tego by słuchać. Enjolras, którego błękitne oko nie zwracało się na nikogo i zdawało się rozglądać w próżni, rzekł, nie patrząc na Marjusza.
— Francja nie potrzebuje żadnej Korsyki, ażeby być wielką! Francja jest wielką dlatego, że jest Francją! Quia nominor leo.
Marjusz nie uczuwał ochoty ustępować; zwrócił się do Enjolrasa, i głos jego zabrzmiał tem drżeniem, którego daje wewnętrzne wzruszenie:
— Broń Boże, żebym miał zmniejszać znaczenie Francji! lecz zespalać z Napoleonem, nie znaczy ją zmniejszać. Tak, pomówmy o tem. Jestem pomiędzy wami nowicjuszem, lecz przyznaję się, zadziwiacie mię.
Gdzieśmy? Cośmy? Kto jesteście? Kto ja jestem? Porozumiejmy się co do cesarza. Słyszę jak mówicie Buonapart, akcentując jak rojaliści. Uprzedzam, że mój dziadek jeszcze lepiej robi: on mówi Buonaparte. Co wzbudza wasz zapał, i co z nim robicie? Kogo wielbicie, jeśli nie uwielbiacie cesarza? I kogo wam trzeba jeszcze więcej? Jeżeli nie chcecie tego wielkiego człowieka, to jakichże wielkich ludzi chcecie? On miał wszystko. On był zupełny. W mózgu swoim miał sześcian zdolności ludzkich. Układał kodeksy jak Justynian, dyktował jak Cezar, w rozmowie błyskawicę Paskala łączył z piorunem Tacyta, robił historję i pisał ją, biuletyny jego — to Iljady, kombiwał cyfrę Newtona z metaforą Mahometa, na Wschodzie pozostawił po za sobą słowa wielkie jak piramidy, w Tylży uczył cesarzów majestatu, w Akademji nauk dawał odpowiedź Laplacowi, w radzie państwa stawił czoło Merlinowi, wlewał duszę w geometrję jednych i w matactwo drugich, był legistą z prokuratorami i gwiaździarzem z astronomami; jak Kromwel, który gasił jednę z dwóch świec, chodził on do Temple kupować chwasty do firanek; widział wszystko; znał wszystko; nie przeszkadzało mu to śmiać się śmiechem poczciwca przy kolebce swego małego dziecięcia; i na raz Europa przerażona słyszała, jak armje występowały w pochód, parki artyleryjskie toczyły się, mosty na łyżwach przeciągały się przez rzeki, chmury jazdy galopowały jak huragan, krzyki, trąby, trzęsienie się tronów wszędzie, granice królestw zmieniające się na mapie, słyszano szczęk nadludzkiego miecza, który wydobywał się z pochwy, widziano go, jak wstawał na widnokręgu z płomieniem w ręku i z blaskiem w oczach, rozwijający w piorun dwa swe skrzydła: wielką armję i starą, gwardję, był to archanioł wojny!
Wszyscy milczeli; Enjolras spuścił głowę. Milczenie zawsze jest potrosze skutkiem zgodzenia się, lub pewną oznaką przyparcia do muru. Marjusz prawie nie odetchnąwszy, mówił dalej w nadmiarze zapału:
— Bądźmy sprawiedliwi, przyjaciele! Być cesarstwem takiego cesarza, co za świetny los dla narodu, kiedy tym narodem jest Francja i kiedy swój genjusz dołącza do genjusza tego człowieka! Zjawić się i panować, iść i tryumfować, za etapy swoje mieć wszystkie stolice, z grenadjerów swoich robić króli, dekretować upadek dynastji, zmienić obraz Europy w pochodzie bojowym, ażeby widziano, kiedy ty grozisz, że dotykasz rękojeści miecza Bożego, iść za mężem, który sam jeden przedstawia Hannibala, Cezara i Karola Wielkiego, być narodem człowieka, który o świcie każdego dnia zapowiada świetną wygraną bitwę; budzić się przy odgłosie dział inwalidów, rzucać w przepaście światła cudowne wyrazy, które zawsze lśnić będą: Marengo, Arkole, Austerlitz, Jena, Wagram! rozpalać co chwila na zenicie wieków konstelacje zwycięztw, z cesarstwa francuskiego utworzyć podobiznę cesarstwa rzymskiego, być wielką narodowością i zrodzić wielką armję, puścić w lot po całej ziemi swoje legjony, jak góra posyła na wszystkie strony swoje orły, zwyciężać, władać, druzgotać, być w Europie niejako narodem promieniejącym sławą, brzmieć przez całe dzieje tataniczną muzyką trąb i rogów, zdobywać świat podwójnie: zwycięztwem i olśnieniem, to jest rzecz szczytna, i cóż jest większego?
— Być wolnym! — powiedział Combeferre.
Si Cesar m’avait donné
La gloire et la guerre,
El qu’il me fallnt quitter
L’amour de ma mere,
Je dirais an grand Cesar:
Reprends ton sceptre et ton char,
J’aime mieux me mere, ôgue!
J’aime mieux ma mere[1].
Czuła, a zarazem dzika nuta, która brzmiała w śpiewie Combeferra nadawała tej zwrotce pewną dziwną wielkość. Marjusz zamyślony i z okiem utkwionem w sufit, powtórzył prawie machinalnie: „Moja matka“.
W tej chwili uczuł na swojem ramieniu rękę Enjolrasa.
— Obywatelu — rzekł Enjolras — moją matką jest rzeczpospolita!
- ↑ Gdyby Cezar dawał mnie — Sławę i wojnę — A musiałbym wyrzec się miłości matki mojej — Byłbym powiedział wielkiemu Cezarowi — Zabierz swoje berło i swój wóz tryumfalny — Wolę moją matkę — Wolę moją matkę.