Nędznicy/Część trzecia/Księga szósta/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Osamotnienie, odosobnienie od wszystkiego, duma, niezawisłość, zamiłowanie przyrody, brak zajęcia codziennego i materjalnego, życie wewnętrzne, tajemne walki wstydliwości, jakiś rodzaj życzliwego zachwytu wobec całego stworzenia: wszystko to razem przygotowało Marjusza do tego opętania, które zowią namiętnością. Cześć jego dla ojca stała mu się była zwolna religją, i równie jak każda religja, cofnęła się w głąb duszy. Potrzeba było czegoś na pierwszym planie. Nadeszła miłość.
Upłynął cały długi miesiąc, w przeciągu którego Marjusz chodził codzień do ogrodu Luksemburskiego. Za nadejściem godziny, nic nie było w stanie go zatrzymać. — „Jest na służbie“ — powiadał Courfeyrac. Marjusz żył w samych zachwyceniach. Jest rzeczą niezawodną, że młoda dziewczyna spoglądała na niego.
Ośmielił się nareszcie, i począł się nawet zbliżać do ławki. Jednakże nie przychodził już więcej przed nią, słuchając zarazem instynktu nieśmiałości i ostrożności, które są właściwe zakochanym. Uważał za korzystne nie zwracać ile możności uwagi ojca. Układał swoje obroty po za drzewami i podstawami posągów z głębokim machiawelizmem, w ten sposób żeby mógł być ile możności najwięcej widzianym od dziewczyny, a jak najmniej od starego jegomości. Niekiedy godzinami całemi stał nieruchomy w cieniu jakiego Leonidas’a albo Spartakus’a, trzymając w ręku książkę, po nad którą oczy jego wzniesione nieznacznie biegły szukać pięknej dziewczyny; a ona ze swej strony, zwracała z niedojrzanym uśmiechem swój uroczy profil ku niemu. Niby najnaturalniej i najspokojniej w świecie rozmawiając z białowłosym jegomością, przesyłała Marjuszowi wszystkie marzenia dziewiczego, a zarazem namiętnego spojrzenia. Niedosięgły pamięcią i stary jak świat wybieg, którego świadomość posiadała Ewa w pierwszym dniu stworzenia, i który każda kobieta posiada od nąjpierwszego dnia życia! Usta jej dawały pytanie jednemu, a spojrzenie posyłało drugiemu odpowiedź.
Możnaby jednak sądzić, że pan Biały począł się wreszcie dorozumiewać czegoś; gdyż często widząc Marjusza wchodzącego, wstawał i zaczynał się przechadzać. Wkrótce także porzucił zwykłe dotąd miejsce, przenosząc się na inne, znajdujące się na przeciwnym końcu alei, w sąsiedztwie posągu Gladiatora, jakby dla wypróbowania: czy Marjusz i tam pójdzie za niemi? Marjusz wcale się na tem nie poznał, i dał się złapać w ten sposób. W czas jakiś, ojciec zaczął przychodzić do ogrodu mniej akuratnie, bywały nawet dnie, w których nie przyprowadzał z sobą córki. Ilekroć Marjusz widział go bez niej, natychmiast odchodził do domu.
Było to drugie wpadnięcie w pułapkę.
Co do Marjusza, ten wcale się już nie poznawał na tych podstępach. Ze stanu trwożliwości przeszedł był już postępem naturalnym i nieuniknionym do zaślepienia. Miłość jego wzrastała. Już mu nie dawała sypiać po nocach całych. A potem, przybyło mu jeszcze do tego szczęście niespodziewane, które się stało niby oliwą na ogień rzuconą, niby spotęgowaniem bielma na oczach. Pewnego wieczora, o zmroku, znalazł na ławce, którą pan Biały i jego córka tylko co opuścili, chustkę wcale zwyczajną i bez haftów, ale białą, cienką i która mu się zdawała wyziewać niewysłowione wonie. Rzucił się na nią z uniesieniem. Chustka ta była naznaczona głoskami U. F. Marjusz nie wiedział żadnych bliższych szczegółów, tyczących się młodej dziewczyny, nie znał ani jej rodziny, ani nazwiska, ani zamieszkania; dwie te głoski były najpierwszą rzeczą pochodzącą od niej, która mu się dostała w ręce — ukochane głoski, na których począł natychmiast budować gmach domysłu. U było oczywiście początkową głoską imienia. „Urszula,“ pomyślał sobie. Co za rozkoszne imię. Ucałował chustkę, oddychał jej wonią, umieścił ją na sercu, na nagiej piersi, przez ciąg dnia, a nocą przy ustach żeby się nią ukołysać.
— Czuję tam całą jej duszę, mówił sobie.
Tymczasem chustka należała poprostu do starego jegomości, który ją przypadkiem upuścił z kieszeni.
W ciągu dni następnych, chodząc po ogrodzie, Marjusz całował tylko bez ustanku chustkę, i przyciskał ją do serca. Piękna dziewczyna nie rozumiała tego wszystkiego, i starała się pokazać mu to zaledwie dostrzeżonemi znakami.
— O! wdzięczna niewinności! mówił Marjusz.