Na całe życie/Strona II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na całe życie |
Podtytuł | Kilka kartek z albumu |
Pochodzenie | „Kurjer Warszawski“, 1885, nr 197-198 |
Redaktor | Wacław Szymanowski |
Wydawca | Gustaw Gebethner |
Data wyd. | 1885 |
Druk | Drukarnia „Kurjera Warszawskiego“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Co to za ładna twarzyczka! Jestem pewna, że pan się w niej kochałeś lub kochasz jeszcze.
— Tak pani sądzisz?…
— Ależ bo ona jest prześliczna!
Nie przeczę; wszyscy też oglądają się za nią, gdy wystrojona podług ostatniej mody, lekkim krokiem przesuwa się po ulicach, lub bawiąc się wachlarzem wstępuje w progi balowej sali. Prześliczną jest zawsze i wszędzie, cóż dziwnego, że ogłaszaną bywa królową większych i mniejszych zabaw, a wszyscy unoszą się nad jej pięknością.
Lecz jest to tylko laleczka.
Śliczna Zosia może umie myśleć, lecz ma w tem tak mało wprawy jak siedmioletnie dziecię, bo, co prawda, brak jej nawet czasu.
Musi oglądać stroje na wystawach, dzienniki poświęcone tej specjalności, przymierzać suknie, żaboty, kapelusze, kwiaty i — buciki.
Ona przedewszystkiem musi zawsze pamiętać o tem, żeby piękną być i podziwianą.
Co za anielską minę robi w kościele, to cherubinek z niebieskiemi oczkami, długą czarną rzęsą i płowym włosem, do niego modlić się bierze ochota.
A w teatrze, gdy rozmarzona śpiewem przybiera odpowiednią pozę, zda się, że zapomniała o całym świecie, całą duszą chwyta każdą nutę, odczuwa i rozumie najlżejszy akcent myśli kompozytora. Ziewnęła — nie — własnym oczom wierzyć trudno... To biedactwo się nudzi…
Bo jakże ma się bawić, gdy szmer uwielbienia wywołany jej widokiem, ucichnął zaraz, gdy ulubiona artystka ukazała się na scenie!…
Ci kompozytorowie muzyczni to bardzo niegodziwy naród!
Każą słuchać tylu tysięcy tonów, zachwycać się niemi, gdy tam, w loży, piękna kobieta oddana na pastwę nudom, niby lwu ryczącemu, który pożreć ją pragnie.
Autorom dramatycznym nie jest też obcą podobnie grzeczna niewyrozumiałość.
Zdarza się jednak, że nie wszyscy ulegają tym przesądom, lecz zbrojni w lornetkę, odwróceni od sceny, podziwiają laleczkę.
Mój przyjaciel Artur Z. był tak nieszczęśliwym, że poszedł raz za tym przykładem, tak go oczarowała piękna Zosia z melancholijnem wejrzeniem, wsparta o balustradę loży, zamyślona — marząca.
Artur jest człowiekiem niepospolitych zdolności, zajmuje też odpowiednie tym zdolnościom stanowisko, a praca jego na polu nauki zyskuje coraz szersze uznanie.
Zawsze stroniący od kobiet, oddany ulubionym zajęciom, nieszczęśliwym trafem spotkał laleczkę w teatrze i zakochał się w niej szalenie.
Na weselu Artura byłem — jadłem i piłem i to co widziałem, pani opowiem.
Znudzona już nieco zbyt poważnym konkurentem, którego rozmowa nie mogła jej do gustu przypadać, piękna Zosia ożywiła się trochę w świetnym stroju oblubienicy, była miłą jak nigdy, przestała pozować.
Kto wie — pomyślałem z pewną otuchą — może ona go kocha, bo czyż można nie kochać tak zacnego i rozumnego człowieka.
Łudziłem się, niestety! Dziś tworzą oni wcale niedobraną parę.
Artur podwoił prace, gdyż laleczka, oprócz upodobania do strojów, innego posagu mu nie wniosła, a dręczy męża tysiącem wymagań, którym nastarczyć trudno.
Jeździ z zabawy na zabawę, a mała ich córeczka w nieobecności matki, która była właśnie na koncercie w Dolinie, pozostawiona na opiece sług, wypadła oknem i zabiła się na miejscu.