Na greckiej fali/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na greckiej fali |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1906 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak mewy, białe morza tanecznice,
Na maszcie czasem zawisną znużone,
Tak okręt w porcie zarzucił kotwicę.
Piętrowe domy żółte i czerwone
Legły półkolem u podnóża góry, —
U stóp ich grają w słońcu wód lazury.
To port. A wyżej, niby gniazd festony,
Strojących u nas ciche wiejskie ganki.
Do gór w cyprysów girlandzie zielonej
Przylgnęły białe wieśniacze lepianki
I do błękitów gdzieś pną się wysoko,
Obrazem górskiej wioski pieszcząc oko.
Patrz, luba moja, w takiej białej chacie,
Gdzieś zawieszonej w powietrznym błękicie,
Jak w czarodziejskim jakim poemacie,
Mogłoby razem upływać nam życie,
Z tą barw i blasków słońca grą tęczową,
Z wieńcem cyprysów, szumiących nad głową.
Słońce by ze snu budziło nas z rana,
Koroną zdobiąc twoje wonne włosy.
Do stóp twych morza fala zwierciadlana
Niosłaby w hołdzie brylanty swej rosy,
A ja — niesyty nigdy twej pieszczoty —
Rwałbym dla ciebie plon pomarańcz złoty.
Schodzilibyśmy czasem z gór w doliny,
Falami słońca oblane rzęsiście,
Zbierać granatów soczyste rubiny
I winogradu purpurowe kiście,
Albo — w oliwnym gaju, na strumienia
Brzegu — odpocząć w objęciach marzenia.
Byłabyś panią w tej górskiej krainie.
Jej lud, na ciebie patrząc zachwycony,
Rzekłby, iż, dawne wskrzesiwszy boginie,
Jedną z nich z sobą zabrałem w te strony,
By — powołana tak do życia cudem —
Rządziła morzem, górami, mną, ludem...
Ale — nie dla nas, w życia mrocznym lesie
Zbłąkanych, taki cudny sen miłosny.
Huragan porwał losów łódź i niesie,
Nie da jej zaznać spoczynku, ni wiosny,
Wyzbyć się każąc w zmiennej fali zdarzeń
O cichem szczęściu złudnych snów i marzeń.
Więc niech nas wicher życia gna i pędzi,
Niechaj w nas biją fale rozhukane.
Jak para z gniazd swych wygnanych łabędzi,
Popłyniem, kryjąc przed światem serc ranę,
A choć się serca spławią w krwi purpurze,
Z drogi nie zwrócą nas wichry, ni burze.