Na ludzkim targu/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na ludzkim targu |
Rozdział | XIII. Rozczarowanie |
Wydawca | Księgarnia St. Sadowskiego |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Ksawery Trębiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Nawet „gomółka sera” nie wyszła z zapowiedzianego pisma — mówił w kilka tygodni później rozgoryczony Romiński do Srebnickiego w znanej nam kawiarni.
— Ależ to było do przewidzenia, — odparł Srebnicki. Jak można było tak łatwowiernie oddawać pieniądze takiemu łajdakowi, jakim jest Czołgosz. — A jakże zapatruje się na to reszta wspólników?
— Każdy ma minę zważoną, jeden na drugiego składa winę. Czołgosz się przysięga, że w hotelu „Nędza” skradziono mu pieniądze. Kto to może wiedzieć? Może go i naprawdę okradziono.
— Toś pan wyszedł na piśmie, akurat jak Zabłocki na mydle.
— Najgorsze, proszę pana, że jedne pieniądze przepadły, drugie się wyczerpały, a teraz, ni pieniędzy, ni pracy.
— Aleś pan nabył doświadczenia, a za wszystko co zdobywamy musimy w taki lub owaki sposób płacić.
— Mnie tu w Chicago trudno się zorjentować: Tyle tu partji, przekonań, nienawiści, że nie wiem, w którą stronę się zwrócić. Tem co tu widzę jestem zniechęcony i rozgoryczony.
— Co pan chcesz? — rzekł na to bardzo poważnie Srebnicki — bębniąc palcami po stole; — Polacy jako naród posłanniczy muszą mieścić w sobie wszystkie wady i przymioty innych narodów. Więc tyle, ile jest złych i dobrych cech w narodach całej Europy, tyle znajduje się w Polakach.
Mówił to tak poważnie, że Romiński nie wiedział, czy brać to na serjo, czy też za żart. — Po chwili milczenia, spojrzawszy ciekawie na Srebnickiego — rzucił:
— A pan, czem jesteś wśród nich?
— Czem Polacy wśród innych narodów, tem ja wśród nich. — Śmieję się i błaznuję, gdy mię naprawdę serce boli, ukazując jątrzące rany — urągam im.
— Takie postępowanie jest obłudą! jest fałszem! — przerwał Romiński.
— Nie panie, to potęga! to opanowanie uczuć! Człowiek nieraz w życiu musi zadać kłam uczuciu i chcąc, by go ludzie szanowali, zmuszać się śmiać wtedy, gdy serce pęka z bólu. W taki świat prawd weszliśmy obecnie drogą ewolucji ducha.
Dalszą rozmowę przerwało wejście kilku mężczyzn, którzy z serdeczną poufałością zbliżyli się do Srebnickiego.
Romiński korzystając z chwilowego zamieszania wysunął się na ulicę. — Ciężkie myśli tłoczyły mu umysł, a pusta kieszeń nie zachęcała do nowych znajomości.
Wieczór był nieco chłodny. Jeden z tych tajemniczych, rozmarzonych, który jakby drżąc jeszcze ubiegłego dnia gorącem, dla ostudzenia zbytnich zapałów — przywoływał lekki wietrzyk.
Romiński skierował się do parku i tam przepędził większą część nocy. Obojętnem mu było, gdzie się znajdował, nie miał do kogo spieszyć do domu. Świadomość, iż tylko jeszcze dolara ma do rozporządzenia, a pracy żadnej nadziei — obezwładniała go. Znów rozgoryczenie i zniechęcenie roztaczały nad nim swe cienie. — „Swoi”, po których tyle sobie obiecywał, obojętnie go zbywali. Tyle czynił zachodów o pracę i wszędzie napróżno. Więc znów buntem wzbierała dusza, a strwożona myśl rozpacznie wybiegała na nowe drogi... A drogi te, ciągle wiodły naprzód... ciągle w nowy świat pojęć... Coraz lepiej zdawał sobie sprawę z własnych uczuć. Był pewny, że musi utracić wiarę we wszystko, co wierzył, a nie znając jeszcze tajemnicy odrodzenia, obawiał się w okół siebie pustki i ciemności zwątpienia.
Atomem w chaosie obłąkała myśl w rozterce.
Pożałował wyjazdu z Kalifornji...
Z wspomnieniem Kalifornji, przypomniały mu się słowa p. Kaszyńskiej: „Gdy zgasną dla ciebie wszystkie ideały i gdy ciemność otoczy cię w koło, szukaj światła w samym sobie.
Czyż rzeczywiście zgasły już dla mnie wszystkie ideały? — pomyślał Romiński.
Przypomniał też sobie, że, jak dotąd niedosyć zbliżył się do domu Związkowego, do tego przybytku patrjotycznych uczuć — świątyni narodowych ideałów. — Może tam znajdzie jaką radę lub pociechę. — Myśli tej uchwycił się jak konający gromnicy.
Zresztą niedalej, jak ubiegłego dnia czytał poruszoną — przez jeden z miejscowych dzienników — smutną historję wypadku w Valparaiso. Dziennik ów, zarzucał Zarządowi, jakoby niesumiennie swego czasu przeprowadził w sądzie z kompanją kolejową sprawę zabitych.
Przypomniał też sobie, że w czasie krwawego wypadku odrzucił był ofiarowywaną mu pomoc w uzyskaniu odszkodowania. — Jeżeli zatem sprawa istotnie jest zagmatwaną, jak twierdził ostatnio dziennik i proces zostanie wznowiony, możeby więc było właściwem upomnieć się o swoją krzywdę?...
Uczucie szlachetności, które niegdyś wzięło nad nim górę, zmalało obecnie wobec widma nędzy.
Postanowił więc pójść nazajutrz do Domu Związkowego.
Z myślami temi, z ciężkich, czarnych obłoków cierpienia — wyłoniła się twarzyczka Anny... jej pożegnanie... krzyżyk zawieszony mu na szyi...
Bezmierny żal nim wezbrał za straconem szczęściem i za tą starą wiarą młodzieńczych ideałów. Wszystko zniknęło i został się tylko sam na pastwę cierpień.
Wspomnienia te ostrzem noża rozrywały mu piersi i biedny rozbitek, w bezbrzeżnej rozpaczy siłą modlitwy, skierował myśl w daleką przestrzeń — w nadziei ratunku.