<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na ludzkim targu
Rozdział XXVI. „Biznesistka“
Wydawca Księgarnia St. Sadowskiego
Data wyd. 1911
Druk Ksawery Trębiński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI.
„Biznesistka“.

Był wieczór. Romiński, który zakosztowawszy rozkoszy muzyki, dotknął z kolei i zapomnianych przez długi czas skrzypiec, stał na środku tajemniczej świątyni, wydobywając smyczkiem tęskne lecące w dal tony „Na dolinie zawierucha mokrym śniegiem dmie.”
Zawierucha rzeczywiście szalała na dworze, podniecając melancholijne usposobienie grającego i dozwalając swobodnie oddać się muzyce — boć w takie powietrze, któż by chciał zajrzeć do biura.
Oddany cały swemu królestwu nie słyszał skrzypnięcia drzwi, przez które weszła wydawczyni. — Ta na głos dźwięków muzyki w ulubionym jej pokoju, stanęła nieporuszenie, wsłuchując się w nie chciwie.
Gdy przebrzmiały smutne skrzypiec tony „Na dolinie zawierucha”, a nienasycony muzyk zbliżył się do fortepianu i wydobył zeń akord silnych dźwięków, zrzuciła z siebie płaszcz i kapelusz, usiadła cicho przy stole i podparłszy głowę dłonią, z natężoną uwagą słuchała dalej; — odczuła mistrza. Raziły wprawdzie wzięte naraz po poważnej melodji — wesołe tony „Witaj Majowa jutrzenko” ale p. Łaź nie dziwiła się temu, gdyż znała trochę dysharmonję życia Romińskiego. — Uczucie zresztą, jakie wlewał w swą grę porywało za sobą, nie dając czasu na krytykę.
Gdy raptem potem wstał i wsłuchany jeszcze duszą w dalekie dźwięki, wszedł do biura, spotkał się z wzrokiem, który także w tej chwili — jakby zbłąkany, wracał z zamiejskiej wędrówki.
Zdawało się na chwilę że... spotkali się jak dwaj spragnieni pielgrzymi u jednego źródła.
Nie mówiąc ani słowa, Romiński usiadł z drugiej strony stołu i, po raz pierwszy obrzucał ją ciekawym wzrokiem. — Po raz też pierwszy przypomniał sobie, że pryncypałka była kobietą.
Ale też kobieta, czując na sobie ciekawy wzrok mężczyzny, przybrała naraz zimną maskę i otworzywszy leżącą na stole rachunkową książkę, zaczęła robić uwagi, a następnie strofować Romińskiego o niedbałość.
Romiński, bujając jeszcze połową w niebie, na uwagi te uczuł pewien rodzaj pogardy, której nie starał się nawet ukryć; twarz jego aż nadto wyrażała — „Myślałem, że ona rozumie... a to tylko zwykła „biznesistka”, — mają ludzie rację. — Na dalsze w tym tonie uwagi pryncypałki nie odpowiadał wcale; sięgnął następnie po kapelusz i z tą wyższością, która zdawała się mówić „gdybyś ty biznesistko pojąć była w stanie ten świat, w którym ja dziś żyję, nie zawracałabyś mi cyframi głowy”, — z pobłażliwością wielkiego człowieka, złożywszy zimny ukłon, opuścił biuro.
Pani Łaź czytała każdą jego myśl, gdy ucichły kroki, zerwała się z krzesła, weszła do pokoju, w którym przed chwilą duchy tonów gościły i z westchnieniem wyrzekła głośno: — Więc i on, któremu otworzyłam świątynię moją ma tylko uznanie dla mnie „biznesistki”?!...
Przypadła do nóg Chrystusa i łkając powtarzała: O Chryste, utul mnie! Korzę się przed Twoją boskością! O, Chryste, drogo żywota mojego, otocz mię opieką Twoją, bo upadam pod razami prześladowców i kolących niby włócznią słów. O — Chryste! Ty, który byłeś mi przez całe życie jedynym moim opiekunem, nie odstępuj odemnie. Wiara w Ciebie, to jedyne światło jakie mi jeszcze świeci.
I pewno to światło zamigotało silniej w duszy, bo spokojniejsza usiadła potem na chwilę i goniła myśli, jakie spotkały tu Romińskiego i dały mu artyzmu moc.
Rozrzewnienie ją obejmowało na myśl, że ten kościołek jej marzeń powitał króla tonów, bo takim podniecona wyobraźnia mianowała już Romińskiego. Choć na tyle przydała się jej praca i cichy kącik rojeń, że otwarły komuś bramę szczęścia...
Zaczęła snuć świetną przyszłość dla Romińskiego, przyczem opadały na dół znużone powieki — co znowu przypomniało potrzebny spoczynek i potrzebniejsze wstanie rychło rano, aby dla załatania nieoględności rachunkowej Romińskiego, czyli wynagrodzenie pieniężnej straty, wyprać przywiezioną z drogi bieliznę. A z pracą tą jak z zbrodnią trzeba się było kryć, bo nużby tak o tem która z wielko-małych literatek się dowiedziała? Dopiero by to szydzono z polsko-amerykańskiej literatki.
Aby więc nazajutrz nie zasnąć, rzuciła się w szlafroczku na łóżko, westchnęła raz jeszcze do Chrystusa, dotknęła myślą ciężkiej samotności swej, wpatrzyła w dalekie obrazy, które nazywały się wspomnieniem niby to szczęścia. A smutne to szczęście. Samotne dzieciństwo... Ale były łany zboża na które z taką lubością patrzała i w zieleń ich małą rączką, gdyby w wód przezrocze, nurzała... Były brzozy aż na ziemię zwieszające luźne swe warkocze... szczególniej ta jedna... Gdy młode serduszko bolało, siadywała pod nią, obwijała się cała w zwieszającą jej zieleń, i pokazawszy światu tylko ciekawe oczy, wpatrywała się w niego, słuchając świergotu ptasząt i szumu liści drzew.
Spowita żywem pięknem natury zapominała dziecinnych swych trosk.
I teraz, zapatrzona w smutne a jednak szczęśliwsze obrazy przeszłości, o tyle szczęśliwsze, bo przynajmniej na ojczystej ziemi, zasłuchana w daleki głos, objęta zielenią ojczystych pól i lasów, zapomniała swych trosk i zasnęła na chwilę — „biznesistka”.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.