Na ludzkim targu/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na ludzkim targu |
Rozdział | XXV. Przeznaczenie |
Wydawca | Księgarnia St. Sadowskiego |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Ksawery Trębiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie, ażeby ulegając troskliwemu rozporządzeniu wydawczyni, chciał jej woli zadosyć uczynić, ale więcej z ciekawości, Romiński zaraz po jej odjeździe, wszedł do tajemniczego pokoju.
Na razie nic osobliwego go w nim nie uderzyło. Był to zwyczajny bawialny pokój z porozwieszanymi w nieładzie, na sposób amerykański, obrazkami, i pamiątkowemi ozdobami. Większe tylko zainteresowanie obudziły w nim porozlepiane wszędzie na ścianach drukowane wycinki. Do tych też podszedł bliżej i na najpierwszym przeczytał: „Głośniej niźli w rozmowach Bóg przemawia w ciszy; i kto w sercu ucichnie zaraz go usłyszy”.
Zamyślony głęboko nad tą prawdą zbliżył się do innego wycinku, na którym znalazł te słowa: „Wiele jest prawd w piśmie; lecz kto o nie nie pyta, niech sam zostanie pismem; — w sobie je wyczyta”.
Zadumany, rzucił się na stojące w rogu krzesło i jął czytać w sobie to pismo, co cierpieniem ryte przez ostatnie lata, utworzyło ciężkie dzieło tułaczego żywota. Było ono oznaczone bólem, pokorą, nędzą, a przebijało silnie światłem wiedzy. Ale wszystko to, otulone w jakąś mgłą lśniącą poezję, przez którą czasem wydobywały się dźwięki nieuchwytnych tonów, było czemś niedoścignionem, czego nie mogąc zrozumieć pogrążał się bezradny w wegetację, której objawem był rozpaczny smutek.
Tak dumając, przerzucał jedną po drugiej karty dzieła swego żywota. Przypuszczał, że ma ono przeznaczenie, że powinno być oddane ludziom na pożytek, ale w jaki sposób je wydać — był na to bezradny.
Minęła już cała godzina. Romiński to wodząc wzrokiem po ścianach na słowach mędrców, to zapuszczając myśl w komórki własnego ja — obojętny był na czas. Tajemnicza cisza, jaka panowała w pokoju, zaczęła wnikać w zbuntowane zakątki duszy.
Po chwili, mimowoli podniósł się, podszedł raz jeszcze do miejsca, gdzie pierwsza prawda go spotkała i raz jeszcze przeczytał: „Głośniej, niżli w rozmowach Bóg przemawia w ciszy; i kto w sercu ucichnie — zaraz go usłyszy.” Westchnął przy tych słowach, jakby wyrzucał z serca ostatni szmer buntu przyczem bezwiednie podniósł wzrok wyżej na ścianę, gdzie, jakby umyślnie, licząc na obecną chwilę podnieconego ducha, zawieszony był krzyż z rozpiętym Chrystusem.
— O, Boże! — szepnął, w sercu mem grobowa cisza, przyjdź — a usłyszę Cię. Ozwij się jakimkolwiek głosem, a zrozumiem cię.
W ogromie pragnienia świętości, niemy zawisnął wzrokiem na Ukrzyżowanym, tworząc w duszy modlitwę tak silną i świętą, jaką tylko uczucie, a nie słowo wyrazić jest w stanie.
I snać dusza sięgnęła tych szczytów, gdzie ukojenie ma swoje królestwo, bo łagodniały mu rysy i zda się światło z nich biło...
Z jakiemś szczęściem w sobie poddawał się przebiegającym go myślom i rozmarzony, rozjaśniony, znów usiadł na krześle.
Może ruch zmienił kierunek myśli, gdyż zaczął badawczo rozglądać się po pokoju i rozbierać pojedyńczo każdy jego szczegół.
Spostrzegł skrzypce i trąbkę, wiszące na ścianie, na co zrobił sobie uwagę: Czyżby p. Łaź była muzykalną? bo i fortepian otwarty, jakby co dopiero dotykał ktoś jego klawiszy — znajdował się również w tajemniczem tem ustroniu.
Nagle, przypomniało mu się, że nie grał od owego fatalnego wieczoru, gdy to zamiast „Witaj Majowa Jutrzenko”, z pod palcy jego wypłynął pogrzebowy marsz Chopina.
Na wspomnienie to, zerwał się z krzesła i szybkimi kroki, mierząc wzdłuż i wszerz pokój, starał się powstrzymać pędzącą całą siłą bolesnego uczucia falę. I jakby naraz wszystkie wspomnienia, wszystkie bóle w nim ożyły, taki nawał uczucia weń uderzył!...
Przycisnął dłońmi bijące szybkiem tętnem skronie, obłąkany niemal wzrok znów utkwił w umęczonym Chrystusie i drżąc cały jak w walce śmiertelnej — zgiął kornie kolana.
Była to jedna z tych wielkich świętych chwil, które w słowa ująć się nie dadzą.
Może natchnienie spływało na biednego rozbitka, by ostatnią siłą ratunku wieść go do brzegu... W najwyższem bowiem naprężeniu wewnętrznej walki, gdy wyczerpane serce kruszyło się w pokorze, a oczy tonęły w boleści łzach, zerwał się z kolan i gwałtownie dopadłszy klawiszy fortepianu uderzył weń taką złamaną duszą, jaką Chopin odtworzył w swoim pogrzebowym marszu.
Przyszedł Król...
Przemówił Bóg głosem muzyki.
Naciągniętą strunę życia dotknął prąd twórczy i zadźwięczała nową nutą.
Mijały godziny, a Romiński objęty światłem nowego królestwa, wcielał się weń. Żył chwilą wybranych... Dawniej muzykę znał, teraz ją zrozumiał. — Stał się cząstką jej królestwa.
Ujął czarowną siłę dźwięków, przez którą da światu — światło swej duszy.........
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tego dnia, ani na sekundę nie pomyślał Romiński o interesie.
Dobiegł celu. Wszedł w krainę, której istnienie dotąd ukazywało mu się tylko w niezrozumiałych marzeniach, a do której to dążył przez całego życia ból. Odkrycie to, niemal pozbawiało go przytomności. Nie zdawał sobie sprawy, co się wokół niego dzieje, wiedział tylko, że nareszcie znalazł coś, czem będzie wydobywać najgłębsze uczucie, coś, co stanie się dla niego źródłem ukojenia, coś co wołało go do siebie przez wszystkie lata troski, coś, co było nim samym i naraz — zbudziło się potęgą.
Cały dzień, to uderzał w klawisze, to wsłuchiwał się w dźwięczące już wyraźnie w nim tony, to rozradowany jak dziecko uśmiechał się, to wątpiący — kierował wzrok ku Chrystusowi; — a i następne dnie płynęły niemal tym samym torem.