[218]
Na niebie gwiazdy. Las ciszą objęty
Stoi milczący, ciemny i zaklęty,
Ni jeden powiew wiatru go nie trąca.
U skraju lasu świecą oniemiałe
Drzewa półjasne, błękitnawo białe,
Zda się, posągi drzew w blasku miesiąca.
Nad góry wschodzi powoli Syryusza
Błękitna gwiazda. Martwota i głusza.
Suchemi liśćmi szemrzą tylko gaje
I szum strumienia w księżycu migota.
Za mną kapliczka z drewna... Zwolna wstaje
W mej piersi wielka, głęboka tęsknota...
Patrzę na leśną głuszę i ciemnicę,
Na białych świerków posągi olbrzymie;
Patrzę na wieczną świata tajemnicę,
Którą na gwiazdach niemi aniołowie
Dzierżą przykutą. Patrzę na to Imię,
Co w sobie całą wszechistność zamyka,
Na wszechmoc w jednem utajoną Słowie;
Patrzę na wielką natury potęgę,
Na mlecznej drogi niezmierzoną wstęgę
Patrzę, jak cicho leśna ćma przemyka...
[219]
Słyszę, jak owad u nóg w trawie szepce,
I jak wre ogień w czarnem wnętrzu ziemi,
Jak Czas po globach niezliczonych depce
I w tajemnicę zstępuje bezdenną,
Którą na gwiazdach aniołowie niemi
Dzierżą przykutą... Pod ciszą kamienną
Granitów: słucham, patrzę... Już jaśnieje
Księżyc nad lasem i srebrem go rosi —
Tęsknota moja dźwiga się, podnosi,
Na cały przestwór świata olbrzymieje...
Pusto... Gaj prószy liściami suchemi
I blask księżyca lśni na świerków korze — —
W taką noc rzekłeś przed wiekami Boże:
»Źle człowiekowi samemu na ziemi«.