>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Na ruinach Wólki
Podtytuł Ferdynanda utracjusza szaławiły treny żartobliwe
Pochodzenie „Mucha“, 1876, nr 25
Redaktor Feliks Fryze
Wydawca Feliks Fryze
Data wyd. 1876
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NA RUINACH WÓLKI.
FERDYNANDA UTRACJUSZA SZAŁAWIŁY
TRENY ŻARTOBLIWE.


Introdukcja.

O gęsi biała, coś z swemi gąsięty
Deptała łąkę czerwonemi pięty,
Dziś gdy mi żywot i wszystko obrzydło,
Daj mi swe skrzydło.

O biała gęsi, która wraz z gąsiorem,
Zdrowiem i dobrym cieszysz się humorem,
Ty, która nie dbasz o marności świata,
Pójdź tu pierzata.

Niech w inkauście zmoczone twe pierze,
Śpiew mój łabędzi da ludziom w ofierze,
Niech jęki moje uwieczni atrament
I srogi lament.

Muzo ty piękna, muzo moja sielska,
Wynijdź ty z krzaków i z różnego zielska
I pomóż treny napisać żałosne,
Na żydy sprosne.

Tren I.

Gdy duch mój jeszcze tkwił w małym chłopczyku,
Jeździłem zawżdy na wronym kucyku,
A skoro chłopskie napotkałem dziecię,
Siekłem po grzbiecie.

Świętéj pamięci rodzic pan Makary,
Dusił we skrzyni nowiutkie talary,
I naokoło znali go sąsiedzi,
Iż na nich siedzi.

Panna Charlota, francuzica blada,
Wciąż mnie uczyła jak się w świecie gada
I pokazywał mi niemiec djabelski,
Język angielski.

Lecz mama moja, poczciwa niewiasta,
Tych dręczycieli wywiozła do miasta,
I tak nabrałem słusznie z owej racyi,
Dość edukacji.

Tren II.

Zachorzał rodzic i złożon jest w grobie,
Jakoż ja Wólkę dziedziczyłem sobie,
A dla pomocy wziąłem sekretarza
Jankla pachciarza.

O losie zmienny, i któżby się spodział,
By się ten Jankiel w moją skórę odział —
I w hypotece wziął tytuł własności
Mej posiadłości!

Cóżem uczynił, o okrutny losie,
Żeś mi tak srogo dzisiaj dał po nosie,
Że z Wólki mojéj, spuścizny pradziadów,
Niema i śladów!

Żem lubił pijać, to tylko węgrzyna,
Że mi się czasem udała dziewczyna,
Że grałem w karty, a i to nie co dnia,
Jest że to zbrodnia?!

Tren III.

Stokroć przeklęte są te inżyniery,
Co wymyślili pióra i papiery,
Może dziś w Wólce, sen by mnie kołysał,
Gdybym nie pisał...

Raz gdym się w pięknéj zadurzył Ludwice,
Musiałem za nią jechać za granicę,
Przyniósł mi Jankiel za papieru szmatek
Rubli dostatek.

W Paryżu, mieście, co rozpustą dyszy,
Byłem osadzon w zamku zwanym Clichy,
Do Jankla tedy, z rozpaczliwym gestem,
Piszę, gdzie jestem.

Z niewoli onéj wykupion okrutnej,
Wracałem do dom posępny i smutny,
Jankiel mnie wówczas, mając w ręku zapis,
Palił jak lapis.

Konkluzja.

O moje gęsi, barankowie bieli,
Już was na zawsze wszyscy djabli wzięli,
Takoż wierzchówkę moję ukochaną,
Anglezowaną.

A jako szczury w spichrzu przez łakomstwo
Tak się Janklowe uwija potomstwo,
W owych komnatach, gdziem kiedyś siadywał,
I w karty grywał.

Te są Janklowe one dzieła sprośne,
Które niech będą jak najwięcéj głośne,
Które ja smołą wypiszę na płachcie
I podam szlachcie!

O muzo moja, muzo moja sielska,
Idź się napowrót zagrzebać wśród zielska,
Bom już wyśpiewał biedę moją wszelką
I boleść wielką.

Kl. J.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.