Nad ciszą ziemi... (Orkan, 1912)
←Przejdą chwile... | Nad ciszą ziemi... Z martwej roztoki z cyklu Już nie wróci... Władysław Orkan |
Umarłe już się nie odrodzi→ |
NAD CISZĄ ZIEMI...
Nad ciszą ziemi sierp księżyca —
Gwiazdy rozsiane w mroku —
Powietrze wilgna woń przesyca —
Tchnienie uroku.
Smrekowych gorców tony mroczne
Pełzną k'niebios zieleni —
W dole snują się mgły roztoczne,
Duchy jesieni.
Z księżyca pada ukój biały,
Kwiatem na ziemię prószy —
Ukojnym czyni się świat cały,
Krom jednej duszy.
Tem jaśniej w ciszy tej kojącej
Widzi swą dolę pewną,
Iż jest, jako ten promień drżący,
Poduchą zwiewną...
Iż jest w tej wiecznej cisz harmonii
Niedosłyszalnym głosem,
Mniej, niż ten świerszcz, co oto dzwoni
O spadłą rosę.
Smutek? Pragnienie? Ból? Tęsknota?
Wieczność? Wieczyste trwanie? — —
Któż się o świerszcza zakłopota,
Gdy grać przestanie?
Oto w rozgwarach tego lasu —
Cóż wróci żal głęboki! —
Jak kamień, wpadły w głębię czasu
Młodzieńcze roki...
I dzisiaj cisza... Sierp księżyca
Jak kosa śmierci błyszczy —
Powietrze zgniła woń przesyca
Jesiennych zgliszczy...