Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego wieczora było liczne zebranie gości pod Królikiem kanałowym: Tu po przeniesieniu się grabarzy do kawiarni pod Krokodyla, zainstalowali się Karapatasy. Ludzie noszący tę nazwę formują osobną klassę żeglarzy, czyli flisów paryzkich: są to marynarze na kanale Ourcq, dzielni, pracowici, zawsze na usługi gotowi, przepędzający całe życie na wodzie, podobnie jak ich bracia na Oceanie.
Niezwykłą to jest rzeczą, widzieć flisa z żona, trojgiem lub czworgiem dzieciaków sterujących na wielkim statku, przebywających śluzy, płynących z Mareuil, albo Mans, i przybijających do brzegu, na kanale Tempie. Karapata nie zna innego domu prócz swojego statku; rodzi się on na nim i na nim umiera. Trafiają się częstokroć siedmioletnie dzieci, które nogą na lądzie nie postały. Są one szczęśliwsze na statku, powiada ojciec Karapata, i mają dosyć czasu do poznania złośliwości ludzkiéj.
Gospodarz szynku pod Królikiem, mimo szacunku okazywanego dla Karapatów, nie gardził przecież gośćmi miejskiem, z Villette a nawet z Belleville. Trafiali się także między uczęszczającemu Trukcerowie, dzielni ludzie którzy z kapitałem 40 su, żyją z żoną i dziećmi. Przemysłowiec taki, kupuje pilśń w kształcie lichtarza wyrobioną, talerz i królika, łamie pręcik z pierwszego lepszego drzewa, i kładzie su na lichtarzu, który stawia znowu na talerzu. Jeżeli gracz potrafi pręcikiem od jednego razu zbić lichtarz z talerza, bez zrzucenia pieniądza, wygrywa królika. Nie jest to tak łatwem jak się na pozór zdaje, bo widziano królika pięć lat zostającego u właściciela Trukera. Niekiedy oddają ci biedni ludzie swoje dzieci skoczkom publicznym, które na swych pryncypałów i rodziców zarabiać muszą.
Przy jednym z sześciu stołów znajdujących się w szynkowni pod Królikiem, siedział młody człowiek cery schorzałej i nędznej powierzchowności. Jego długie włosy spadały w nieładzie na zatłuszczony kołnierz surduta, nie można też było dopatrzeć koszuli ani na szyi, ani przy rękawach. Przed nim leżał kawał chleba, sera i stała szklanka piołonówki. Nikt nie wiedział jego nazwiska, bo zwykle mianowano go poetą. Śpiewał on o miłości, wiośnie, o bożku Panie i Dryadach, ale lenistwo i pijaństwo przywiodły go do żebractwa. Pewnego dnia odmówiono mu jałmużny, jął się więc kradzieży, a za nią rozboju.
— Tego wieczora Poeta jeszcze trzeźwy, siedział obok anioła stróża miejscowego, który miał zajęcie odprowadzać do domu pijanych. Niezadługo wszedł trzeci mężczyzna i zapytał Anioła stróża.
— Nie widziałeś dzisiaj wicehrabiego?
— Nie, panie Combalou, on tu jeszcze nie postał.
— Idę zjeść porcyą z ojcem Józefem, jeżeli zobaczysz wicehrabiego, to powiedz mu że mam do niego interes.
— Dobrze panie Combalou.
Poeta wzniósłszy^ oczy do sufitu, zaczął śpiewać swój utwór improwizowany dla nowo przybyłego.
— Ach jesteś tu łotrze zawołał Combalou, głodnyś i spragniony — złodzieju, oto masz uracz się pijaku, i powiedziawszy to, rzucił poecie sztukę dziesięcio susową.
Wkrótce po odejściu p. Combalou, zjawił się w szynkowni wicehrabia. Był to człowiek około pięćdziesiąt lat mający, ubrany w wytarty surdut który zawsze aż pod samę szyję zapinał. Chustka fularowa często przez niego wydobywana, oraz szylkretowa tabakierka, stanowiły resztki dawnej zamożności.
Otóż w samą porę przyszedłeś wicehrabio, rzekł — Anioł stróż, bo pan Combalou szukał tu ciebie.
— Combalou tu się znajduje?
— Obiaduje z ojcem Józefem w sali Karapatasów.
— To dobrze — odpowiedział wicehrabia, wychodząc dla widzenia się z p. Combalou.
— Co porabia ten człowiek — zapytał poeta.
— Och! jest to wielkie ladaco — powiedział Anioł stróż. Musiał doświadczyć jakichś niepowodzeń! że doszedł do takiego stanu w jakim dziś się znajduje. Miało to kiedyś powozy, bywał na wyścigach, i tykał żokei.
— Więc się zrujnował?
— Zapewne, kobiety doprowadziły go do tego, czém jest obecnie.
Należał on do tych wysokich... jak to nazywają glubów (klubów) do tych zebrań, gdzie się ma kobiéty dużo kosztujące. Niezadługo zaczął szachrować w karty z braku funduszów, lecz przyjaciele nie dali się oszukiwać, wypchnięto biedaka i teraz go dawni koledzy nie znają.
— Ach! westchnął poeta z pogardą.
— Otóż wicehrabia nie wiedział co począć, a nie będąc do niczego przydatny bez franka, teraz używany jest do interesów przez pana Combalou.
— Musi być bogaty ten pan Combalou?
— Nie wiadomo. — Utrzymuje on kantor stręczeń na ulicy Meslay, lecz gdyby policya nos tam wścibiła, toby miała wiele do czynienia.
— No, a wicehrabia nie ma żadnego stałego zatrudnienia?
— Gdzie tam — obrał sobie stan ojca domniemanego.