Pewno mnie spytasz, dziatwo szczęśliwa,
jak to się który miesiąc nazywa.
Powiem — bo prawdy nie chcę się zarzec:
po Styczniu idą Luty i Marzec,
Kwiecień przed Majem, a po nich Czerwiec;
ale i na tem rok się nie przerwie: —
jakby miał mało zgryzot i cierpień,
przychodzą potem Lipiec i Sierpień.
Potem (co dawno przeczuł Kopernik)
zaraz za Wrześniem idzie Październik;
wreszcie (co całą sprawę utrudnia)
poprzez Listopad dojdziem do Grudnia.
Ale tu jeszcze trudność jest główna:
że dni w miesiącach liczba nierówna!
Trzydzieści jeden albo trzydzieści —
to już się w głowie całkiem nie mieści!
A jest i taki miesiąc posępny,
który czasami bywa przestępny;
ma ten przestępca najmniej dni w roku,
więc czasem dzionek skradnie gdzieś zboku.
Prawda, że trudność to niezmierzona
spamiętać wszystkie nazwy, imiona, —
ale nie trzeba martwić się przecie,
Bo w kalendarzu wszystko znajdziecie!
Patrzaj, dziecino, jak na naszej lipie
już roj drobniuchnych listeczków się sypie;
wkrótce porzucą swych pączków osłonę
(jak dziatwa zrzuca zimowe futerka)
i błysną w słońcu, jasne i zielone. —
a na gałązkach ptaszyna zaćwierka.
Słoneczko cieple, swawolne i płoche
tak się zawzięło na Zimę-Kumochę,
że obrażona na tę nieuprzejmość
za siódmą górę wynosi się Jejmość,
ucieka żwawo z granic Europy,
bo ją wiosenka mocno parzy w stopy!
Śnieżny bałwan tam pod płotem
siódmym się oblewa potem,
z ócz mu smutna łza wytryska:
przyszła kreska na Matyska!
Kwęka, kurczy się jak starzec
(trudno! wszyscy są śmiertelni!)
bo go smaży ciepły marzec,
niby masło na patelni.
Żal mi ciebie, mój bałwanie,
żal mi ciebie najokropniej,
lecz nam już do reszty stopniej
i niech wiosna wnet nastanie!...
Kwiecień-plecień — powiada nasze polskie przysłowie;
jeszcze w nim brzydkiej zimy ślad się ostatni nie zatarł,
więc radzę wam, dziateczki, uważajcie na zdrowie,
bo w kwietniu bardzo łatwo o grypę i katar!
Z pól i lasów miły zapach płynie,
kwieciem każda stroi się gałązka;
nad strumykiem i w ciemnej gęstwinie
szary słowik pieśń radosną kląska.
Chodźmy w pole, chodźmy w gaj,
by powitać cudny maj!
Hopsa dana! Weźmy się za rączki
i zatańczmy wesoły korowód!
Niech się dziwią ptaszki i zajączki:
„Jaki też jest tej radości powód?“
Ty, wietrzyku, z nami gnaj,
by powitać cudny maj!
Stanęliśmy w długi szereg
i idziemy na spacerek!
Idziem razem, równym krokiem
do gaiku nad potokiem!
Staś przygrywa: „Tra-ta-ta-ta!“
Boć to już początek lata!
Lato! lato! W kłosów chrzęście
słychać radość, słychać szczęście;
radośnie rechocą żabki,
robiąc kosi-kosi w łapki!
Staś przygrywa: „Tra-ta-ta-ta!“
Boć to już początek lata!
Pachnie łączka wykoszona
i zapachem swym nas wabi.
Hej, na folwark pobiegnijmy,
tam, gdzie Kachna siano grabi!
Pachnie łączka, sianko pachnie;
idźmy płatać figle Kachnie!
Póki konie ekonomskie
siana jeszcze nie wywiozły,
zagrzebujmy się w kopicach
i fikajmy po nich kozły!
Stóg wysoki, lecz miękuśki:
nikt nie stłucze sobie buźki!
Lipiec kochamy z tej racji,
że jest miesiącem wakacji;
można przeto o tej porze
na plażę jechać nad morze.
Tam można w wielkiej swobodzie
brodzić i pływać po wodzie,
można się na słońcu wypiec,
boć to przecie ciepły lipiec!
Można w słońca ciepłym blasku
wypiekać i babki z piasku
lub budować zamki, forty
i dla statków wielkie porty.
Na spacerek poszli grzecznie
Staszek, Władek i Emilka,
bo chłopcy chcieli koniecznie
schwytać barwnego motylka
Przyszli pod jabłoni drzewko
i zajęli się obławą;
siatką wymachują żwawo
jak kolejarz chorągiewką.
Lecz parowóz grzecznie staje,
gdy kolejarz da mu sygnał, —
a Stach z Władkiem swą chorągwią
precz motyle wszystkie wygnał!
Jesień, jak dobra ciocia lub wróżka,
daje nam gruszki, śliwki, jabłuszka;
w sadach, gdziekolwiek tylko człek spojrzał,
wszędzie na drzewach owoc już dojrzał.
Wśród drzewnych listków wietrzyk szeleści,
owoc i listki na ziemię strąca
i szepce słowa, tak dziwnej treści,
jak gdyby jakaś baśń wędrująca.
Szeleść nam, miły wiaterku, szeleść
i parę śliwek na ziemię strąć,
bo my przez płotek pragniemy przeleźć,
i z sadu trochę owoców wziąć!
Dni już coraz są krótsze...
Trzeba myśleémyśleć o futrze,
trzeba zwieźć do piwnicy
na zimę zapas węgli
— tak duży, że rączkami
ledwiebyśmy dosięgli!
Ruszaj, siaki i taki,
w pole kopać ziemniaki!
Musimy ich nakopać
duży zapas, tak wielki,
by na całą nam zimę
starczyły kartofelki.
A gdy ciepłe ubranko
już uszyje nam krawiec,
pobiegniemy na łączkę,
kędy buja latawiec —
Staś go dzierży, jak sternik...
Hej, już nadszedł Październik!
Śpij, laleczko moja mała,
śpij, mała Halinko!
Już zasnęła ziemia cała
pod białą śniegu pierzynką;
wiatr, co w polu kędyś hula
kołysanką ją utula.
Już z łóżeczka mi nie wyłaź,
bo dziś grypa — rzecz nierzadka!
A czy pacierz już zmówiłaś
za mamę i tatka
i za ptaszki, co na dworze
tak dziś marzną o tej porze?
Nie widać wcale dróg i ścieżek:
wszystko zasypał biały śnieżek,
zasypał wyrwy i przykopy
śnieżek, głęboki na trzy stopy!
Ale dziś, jutro lub pojutrze
znowu się piękna droga utrze,
wybita puchem łabędziowym;
a zwą ją — torem saneczkowym.
Po gładkiej smudze tego toru
saneczki pędzą bez motoru;
i nikt z tej drogi się nie cofa,
choć mu się zdarzy katastrofa!
Grudzień to miesiąc miły niezwykle,
bo w nim wigilji świeci nam gwiazdka,
a w domu naszym świeci choinka,
ubrana w świeczki, orzechy, ciastka,
zaś pod gałęźmi jasnej choinki
leżą podarki i upominki.
Są tu laleczki, są i żołnierze,
co ustawili się w długi pochód;
jest i Miś bury, jest łamigłówka
i nakręcany duży samochód;
a bywa zawsze też radość szczera
Gdy z ładnej książeczki obrazek spoziera.
Lecz, by to wszystko dostać, potrzeba koniecznie
conajmniej przez rok cały sprawować się grzecznie.
Choć z żelaza są me łyżwy,
ale mi nie ciężą wcale!
Pędzę, lecę — prędzej niż wy —
bo się ślizgam doskonale.
Dać mi rady nie możecie —
stanę pierwszy sam przy mecie!
Choć się czasem ktoś wywali,
nie pomyśli nikt o guzie!
Choć mróz tęgi szczypie w buzię.
nie będziemy narzekali!
Niema smutków, rozgoryczeń —
niech nam żyje biały styczeń!
Luty jest to miesiąc krótki, —
nam się jeszcze krótszy zdawał:
z wiatrem poszły wszystkie smutki.
bo wesoły był karnawał!
Wszystko w nim się tak kręciło,
niby filmowy aparat:
dużo było w nim ślizgawek,
zabaw, tańców i maskarad.
Tańczył z chłopką Indyjanin
i żabunia z Eskimosem,
a Staś, za Misia przebrany,
porykiwał pięknym głosem.
Wiosenko miła, bądź grzeczna zawsze,
nie rozmazuj się deszczem, miej liczko słoneczne
a my, małe dzieciaki, damy ci obietnicę,
że będziemy, jak ty, zawsze grzeczne.
Kochane Lato, ty nasze Lato,
nie chciej skąpić ciepła żadnemu dzieciątku —
a my, dzieci, wzamian obiecamy ci za to,
że będziemy kochały wszystkich bez wyjątku.
Dobrotliwa Jesieni, poczciwa Jesieni,
nie żałuj złotych plonów ze swojego spichrza —
a my, gdy dorośniemy, będziem starać się o to,
by nędzy nie cierpiała nawet istota najlichsza.
Przejasna Zimo, bądź dla ludzi strudzonych
wypoczynkiem i radością po trudzie —
a my ci przyrzekamy, że gdy duzi będziemy,
to pociechę i pomoc z nas będą mieć ludzie.