Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach
Wydawca Redakcya „Niwy“
Data wyd. 1889
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zakończenie.

Chcąc wyczerpująco przedstawić wszystkie ujemne strony nienormalnego stosunku żydów do ludności krajowej, trzebaby napisać chyba tomy całe, gdyż owa nienormalność ciężkiem brzemieniem waży na wszystkich warstwach naszej ludności, na każdej gałęzi pracy wytwórczej. Ile nas żydzi kosztują i moralnie i materyalnie, o tem mogliby dużo powiedzieć przedewszystkiem chłopi, ta najpracowitsza, najbardziej liczna warstwa narodu, dalej koloniści, dzierżawcy, właściciele mniejszych lub większych folwarków, rolnicy małomiasteczkowi — słowem, cały zastęp właścicieli i uprawiaczy ziemi. Mało jest takich, którzyby nie jęczeli pod jarzmem lichwy i wyzysku. To samo powiedzieć można o oficyalistach gospodarczych, rzemieślnikach, robotnikach fabrycznych — a urzędnicy, a pracownicy różnych instytucyj, jak drogi żelazne, różnego rodzaju przedsiębiorstwa, banki — a drobni przemysłowcy i handlujący, zmuszeni w braku odpowiednich instytucyj finansowych szukać kredytu u żydów?... Powtarzamy, że chcąc przedstawić dokładny obraz złego, jakie się z powodu „kwestyi żydowskiej“ w kraju dzieje, tomy trzebaby zapisać. W treściwym artykule dziennikarskim, w broszurze, zaznaczyć można tylko wybitniejsze punkta, co też uczynić było naszem staraniem.
Czytelnik, rozpatrujący pracę niniejszą, mógł nabrać przekonania, że byliśmy i jesteśmy dalecy od uprzedzeń rasowych lub wyznaniowych — że staliśmy na gruncie zupełnej bezstronności. Tych samych zasad trzymać się też będziemy przy sformułowaniu pewnych dezyderatów, które aczkolwiek zapewne przez wieki zaplątanego węzła kwestyi odrazu nie rozwiążą, mogą jednak ludziom wpływowym i zdolniejszym publicystom posłużyć za niejakie wskazówki.
Powiedzieliśmy wyżej, że nie łączymy się bezwzględnie ze zdaniem tych, którzy przypisują plemieniu żydowskiemu jakieś nadprzyrodzone właściwości, niesłychane zdolności umysłowe, zadziwiającą bystrość i spryt niby demoniczny. Nie godzimy się również i na to, jakoby handel był wrodzonem niejako żydów zatrudnieniem i że na tem polu nikt się z nimi nie zrówna. Przeciwnie: żyd handlujący pod względem sprytu kupieckiego nie może się równać ani z Grekiem, ani z Ormianinem, ani nawet z kupcem z wielko-ruskich gubernij. Łatwo było żydom uchodzić za genialnych kupców u nas, gdzie handel wyłącznie w rękach swoich dzierżyli. Królowali też w handlu — ale jak ślepi wśród jednookich. Że sprytem górują nad naszym zapracowanym chłopem, to także nie powinno być przypisywane wyjątkowym ich zdolnościom, lecz wychowaniu. Żyd rozwijał głowę swoją nad kazuistyką talmudyczną, chłop natomiast od dzieciństwa kształcił swe muskuły w ciężkiej pracy. Cóż więc za osobliwość, że żydowska głowa przewyższa chłopską — albo, że chłopska ręka dźwignie ciężar, jakiemu pięciu żydów nie podoła?
Jeżeli widzimy dziś wkoło siebie żydów fanatycznych, do pracy produkcyjnej nieprzygotowanych i niezdolnych, a w działalności swej bezwarunkowo dla społeczeństwa szkodliwych — to nie przypisujemy tego jakimś nadnaturalnym właściwościom rasy, lecz owej bezwzględnej swobodzie, jaką im przed wiekami dano i przez wiek nie cofnięto — swobodzie wychowania i stowarzyszeń, dzięki której rozwinęli się prawie jako państwo w państwie, naród w narodzie, społeczeństwo w społeczeństwie.
Nie łudźmy się też, że odrębność żydowska i ów smutny stan, jaki ona wytwarza, da się usunąć za pomocą półśrodków i deklamacyi... Wprost przeciwnie. Kwestya żydowska z każdym dniem będzie poważniejsza i groźniejsza dla kraju. Jak to wykazaliśmy na początku pracy niniejszej, przez pół wiekiem ciężar ten był znośniejszy i nie tak przygniatał ludność chrześciańską, ludność produkującą i pracującą. W obec upadku małych miasteczek, w obec rozmnożenia się ludności żydowskiej, a coraz trudniejszych warunków życia, sprawa się zaostrza i staje się groźniejszą. Tłum zgłodniałych nędzarzy nie może już się pomieścić w dotychczasowych siedzibach, i rozsypuje się po wsiach, ażeby tam żyć kosztem włościan.
Nie będziemy powtarzali tego, o czem mówiliśmy w poprzedzających rozdziałach, zdaje się, że czytelnicy powinniby nas zrozumieć i przyjść do przekonania, że istotnie z każdym rokiem niebezpieczeństwo, grożące nam ze strony proletaryatu żydowskiego, jest większe...
Wielki czas przedsięwziąć środki zaradcze.
Te środki spoczywają w rękach państwa i społeczeństwa, oraz do pewnego stopnia w rękach ludzi dobrej woli.
Co do pierwszych, to jest, co się tyczy środków, jakie mogą być podjęte i wprowadzone w wykonanie przez Rząd — przedewszystkiem powinna o nich mówić prasa peryodyczna. Opinie wygłaszane w dziennikach, o ile dotyczą spraw ogólny interes na celu mających, nie są lekceważone; w ostatnich nawet czasach mieliśmy dość częste przykłady, że w trakcie debatów nad zaprowadzeniem nowych ustaw i przepisów, sfery rządowe zasięgały zdania obywateli i chętnie słuchały głosu opinii publicznej, zapraszając do różnych komitetów i komisyj osoby prywatne, bądź-to ze sfer ziemiańskich, bądź przemysłowych. (Np. w kwestyach cukrowniczych, ulg dla gorzelni gospodarskich, unormowania taryf kolejowych etc.) Nikt też nie zabrania i w kwestyi żydowskiej wyjawiać za pośrednictwem prasy desideratów ogółu.
Nie potrzeba dowodzić, że kwestya wychowania młodzieży ma pierwszorzędną doniosłość państwową i społeczną — nie trudno też wykazać, że wychowanie młodzieży żydowskiej jest tak dla niej samej, jak i dla społeczeństwa, szkodliwe — i że, co za tem idzie, należy je zmienić — a raczej skasować zupełnie system dotychczasowy, znieść średniowieczne chedery, a żydów skłonić do posyłania dzieci swych do szkółek elementarnych ogólnych, gdzie pobierałyby naukę, tak samo jak dzieci chrześciańskie, za wyjątkiem religii, która wykładana być powinna dla nich przez specyalnego nauczyciela.
Rzecz naturalna, że takim „specyalnym nauczycielem religii“, nie może być człowiek mający takie tylko przygotowanie naukowe, jak mełamedzi dzisiejsi; powinien to być nauczyciel w całem znaczeniu tego wyrazu, przysposobiony do zawodu pedagogicznego w szkole wyższej, w której, oprócz nauki judaistycznej, znalazłby także wiedzę ogólną.
Co powiedziano o nauczycielach, dotyczy również rabinów, kaznodziejów i w ogóle przewodników religijnych ludu żydowskiego. I tych należy coprędzej wyprowadzić ze stanu dotychczasowej ciemnoty — i nie pozwolić na to, ażeby pierwszy lepszy, ciemny i fanatyczny chałaciarz, był kierownikiem religijnym tysięcy ludzi. Żydzi, jak było powiedziane wyżej, nie mają kapłanów, duchownych, w tem znaczeniu, jak u chrześcian — ich rabini i kaznodzieje są to właściwie wykładacze i nauczyciele religii — ponieważ zaś na zasadzie praw ogólnych w państwie obowiązujących, nikt nie jest mocen trudnić się nauczaniem, kto nie posiada odpowiednich kwalifikacyj naukowych i nie jest zatwierdzony w charakterze nauczyciela, przez władze naukowe rządowe — przeto i nauczyciele żydowscy powinni być temu prawu podlegli. Z chwilą zamknięcia dotychczasowych odrębnych szkół żydowskich i z chwilą, kiedy religia mojżeszowa wykładana będzie przez ludzi wykształconych, zaczęłaby się dopiero w życiu żydów naszych nowa era...
Powstając przeciwko odrębności systemu nauczania żydów — w logicznej konsekwencyi głosować należy także przeciw odrębnemu ich sądownictwu i stowarzyszeniom. Obrońcy dotychczasowych przywilejów żydowskich usiłują dowieść, że sądy rabinów legalnie istnieć mogą, gdyż mają dozwolony przez prawo charakter sądów polubownych. Że dowodzenie takie jest naciągane, wykazałem w jednym z poprzednich rozdziałów tej pracy; tu pragnę tylko zaznaczyć, że skoro istnieją sądy państwowe dla wszystkich mieszkańców kraju — to niema żadnej racyi, aby obok nich istnieć mogły specyalne sądy dla obywateli wyznania mojżeszowego. Sądy więc rabinów powinny być zniesione, a żyd, mający spór z żydem, powinien szukać sprawiedliwości tam, gdzie i wszyscy mieszkańcy — i ta powinna mu być wymierzona według praw obowiązujących w kraju, nie zaś według kodeksu Talmudu. Trzeba, żeby żydzi zrozumieli nareszcie, że kraj, w którym tak bardzo się rozmnożyli i rozrośli, nie nazywa się Judea.
W wysokim stopniu byłaby pożądaną jawność stowarzyszeń żydowskich i pewna nad niemi kontrola. Powinno być wiadomo na jaki cel nakładane są podatki żydowskie: na mięso, drożdże, chleb, sól etc., co robią z funduszami dozory bożniczne i bractwa pogrzebowe? czy zarządy ich nie wzbogacają żydów wpływowych w miasteczkach z krzywdą uboższych ich współbraci? Czy nie ma tam karygodnego ucisku biednych i wyzyskiwania nędzarzy. Pożądaną byłaby jawność w rozkładach podatku „koszykowego“ i „od świec“, dokonywanych przez samych żydów w guberniach zachodnich — pożądana tembardziej, że dzieją się tam istotnie krzyczące nadużycia, a tytuł „Baał-takse“, t. j. dzierżawcy tych podatków, stał się wśród samych żydów synonimem rozbójnika i łupieżcy. Wszelki grosz publiczny powinien być poddany publicznej kontroli i nie pozostawać na dyskrecyi kilku jegomościów, którzy, korzystając z bezwzględnej swobody, kładą na ubogich i nędzarzach swoje ciężkie łapy.
Sprawa ta jest niezmiernej wagi dla żydów zamieszkałych w guberniach zachodnich — chociaż i w granicach gubernij Królestwa ma także duże znaczenie.
Należałoby także zabrać się energicznie do „hassydów“, sekty, o której sami żydzi powiadają — że „jest ona ohydnym wrzodem wyrosłym na ciele judaizmu“. Co to za sekta, co za stowarzyszenie, wiedzą czytelnicy z rozdziałów poprzednich. Kalmansohn, którego zdanie przytaczałem powyżej, w broszurze swej o żydach zwraca się wprost do rządu pruskiego, ażeby zgniótł tę sektę w granicach swoich posiadłości; rabini i uczeni żydowscy walczyli przeciwko niej piórem i słowem, uważając ją za szkodliwą w najwyższym stopniu. Pomimo tego, rozwinęła się ona i w granicach Królestwa i w guberniach południowo-zachodnich — a w Galicyi i na Bukowinie liczy setki tysięcy wyznawców.
Czy też kto ma choćby przybliżone pojęcie ile pieniędzy wpływa do kassy „hassydzkich cudotwórców“? Nie będziemy dalecy od prawdy, jeżeli powiemy, że miliony rubli. Najuboższy sprzedaje ostatni grat, zastawia poduszkę z pod głowy, ażeby mieć na „pidiom“ (podarek) dla „cadyka“.
Gdzież się podziewają te pieniądze? co się z niemi dzieje? Powiadają żydzi, że święta osoba cadyka dla siebie nie potrzebuje nic, że przepędzając całe dnie na rozmyślaniu i modlitwach, nie dba o rzeczy ziemskie — pieniądze zaś, jakie mu wierni składają, obraca na jałmużny, na wspieranie pielgrzymów, dążących do ziemi świętej, lub na zapomogi dla tych, co się wynieśli do Palestyny, aby złożyć kości w pobliżu gruzów Świątyni... Zapewne, może sam „cadyk“ na swoją osobę potrzebuje nie wiele (chociaż sławny rebe sadogórski siadywał na srebrnym fotelu, jadał na złotych naczyniach, a ubierał się w białe atłasy), ale po za osobą „cadyka“ jest jego rodzina, lubiąca mieć gotówkę, kosztowności i prowadzić życie wystawne, jest liczny orszak służby i cała zgraja próżniaków, otaczająca „cudotwórcę“, pośrednicząca pomiędzy nim a pielgrzymami, przychodzącymi oglądać jasność jego oblicza...
Owe, zazwyczaj liczne rodziny „cadyków“, a jeszcze liczniejsze sztaby ich asystentów, utrzymują się i żyją wygodnie i dostatnio, kosztem fanatycznych, a przeważnie ubogich sekciarzy.
Chassydyzm jest to plaga, która trapiąc samych żydów, odbija się także dotkliwie na interesach całego kraju. Dotychczasowe wychowanie dzieci żydowskich jest złe stanowczo i czyni z nich istoty, będące ciężarem społeczeństwa — chassydyzm zaś ogłupia swych prozelitów ostatecznie, czyni z nich zawziętych fanatyków i wrogów ludności chrześciańskiej. Na potwierdzenie tego, co mówię, mógłbym przytoczyć bardzo wiele dowodów — ale rozmiar pracy niniejszej nie pozwala mi na to.
Ostatecznie, zgodzi się każdy człowiek myślący, że przywilejom żydowskim czas położyć koniec — czas znieść odrębność ich edukacyi, sądownictwa i stowarzyszeń, czas wejrzyć bliżej w gniazda chassydyzmu i poddać je jakiejś kontroli przynajmniej — jednem słowem „silną ręką“ wtłoczyć tę masę w ramy praw obowiązujących ogół wszystkich obywateli.
Na to dostateczne środki posiada państwo.
Lecz i społeczeństwo samo może się do rozwiązania kwestyi nie mało przyczynić, jeżeli konsekwentnie i wytrwale postępować zechce, jeżeli bez nienawiści, która nic nie buduje i do niczego nie prowadzi, ale spokojnie i trzeźwo stawiać będzie tamy, wszędzie gdzie powódź żydowska zagraża.
Prawie cały handel dziś jest w ręku żydów, którzy korzystają też z wyjątkowego położenia i wyzyskują ludność — trzeba więc ich z dotychczas zajmowanych stanowisk wypierać i walczyć z nimi za pomocą konkurencyi uczciwej.
Niech tego bezwzględni wielbiciele żydów nie nazywają systemem ogładzania — gdyż nie o zupełne wydarcie handlu z rąk żydowskich idzie. Idzie tylko o uregulowanie go, o zniesienie monopolów i nadużyć, o wytworzenie konkurencyi przez powołanie do handlu sił świeżych, z innem usposobieniem, wykształceniem, z inną etyką i tradycyą. Idzie o to, ażeby żydzi zmuszeni byli do pewnego stopnia znaleźć się tam, gdzie ich dziś niema — t. j. wziąść się do pracy produkcyjnej, fizycznej, ująć za młot, siekierę, pług, kosę, jednem słowem: pracować.
Społeczeństwo ma też obowiązek walczyć przeciwko lichwiarzom, a walczyć może skutecznie przez krzewienie zasad oszczędności, przez pomoc wzajemną, zakładanie kas zaliczkowych, instytucyj przezorności, wzajemnego kredytu, lombardów dla biedniejszej ludności. Na tej drodze walka z lichwą może być skuteczna, a kapitały, więzione dziś w papierach procentowych, przynosiłyby właścicielom większy procent, a społeczeństwu pożytek. Niejeden lichwiarz zostałby zmuszony porzucić swój proceder i wziąść się do siekiery, piły, lub dźwigania ciężarów.
Nie lękajmy się walki z żydami na polu handlowem i finansowem, nie przypisujmy im wyjątkowych i nadnaturalnych przymiotów i zdolności, bo to nieprawda. Są to przecież nie demony, ale ludzie — szkodliwi, bo takimi uczyniło ich wychowanie, otoczenie i warunki życia — próżniaki, bo ich pracować nie nauczono — wyzyskiwacze, bo ich do tego pcha głód i nędza, powiększająca się z każdym rokiem...
Wielki czas zreformować ich, wtłoczyć w ramy obowiązujących praw, pozbawić przywilejów nie mających najmniejszej racyi bytu, wyrwać z zaczarowanego koła przesądów, zmusić do pracy uczciwej i produkcyjnej.
Czas porzucić dotychczasową metodę, polegającą na dopatrywaniu złego w dalekich odległościach — a ignorowaniu tego, co się tuż koło nas, na własnych śmieciach, dzieje. Nie lękajmy się Rotszyldów ani Hirszów, bo ci nam niczem nie grożą... nie dopatrujmy straszliwego jakoby widma żydów, tam, gdzie jest właściwie widmo kapitalizmu — ale nie zapominajmy, że tuż obok nas, na tej samej ziemi, istnieją setki tysięcy proletaryatu fanatycznego, zgłodniałego, chciwego, który całą siłą wciska się w nasze stosunki, całym ciężarem swoim przygniata najpracowitsze, najbardziej produkcyjne warstwy narodu — demoralizuje i gubi wieśniaków, rujnuje miasteczka, lichwiarskiemi machinacyami niszczy dobrobyt rzemieślnika, wyrobnika, biuralisty. Pamiętajmy, że ten proletaryat rozmnaża się bardzo szybko, że z każdym rokiem przybywa go więcej — że nie umiejąc zapracować, chwyta się on najniegodziwszych środków i że w przyszłości zaleje nas i zadusi — jeżeli nie zostaną przedsięwzięte środki obronne...
Nie należy nienawidzieć tych ludzi, raczej litować się nad nimi trzeba — i ratować i siebie samych i ich, bez względu na to, że środki za ostre wydawać się mogą...
Rezultatów szybkich, natychmiastowych spodziewać się nie należy — ale jeżeli początek zrobimy, to następcy nasi będą mieli ułatwione zadanie, utorowaną drogę przynajmniej.
Jeszcze słowo...
Wiem, że nie wyczerpałem zupełnie materyi, że licząc się z rozmiarami referatu, musiałem opuścić wiele pobocznych szczegółów, lecz starałem się wytknąć główne punkty sprawy — i szczęśliwy będę, jeżeli posłużą one za punkt wyjścia i materyał do obszerniejszej dyskusyi, która, ze względu na wielką, aczkolwiek zapoznawaną, niestety, ważność kwestyi, byłaby bardzo a bardzo na dobie...

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.