Nera/Przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedmowa |
Pochodzenie | Nera |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1912 |
Druk | L. Bogusławski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dnia 19-go marca 1887 roku, w sam dzień imienin swoich, umarł w Genewie Józef Ignacy Kraszewski, znakomity pisarz i obywatel na miarę niepospolitą.
Znękany przejściami słynnego procesu, który groźną burzą przeciągnął nad latami jego starości, wyczerpany więzieniem w twierdzy magdeburskiej i złamany nurtującą go chorobą, zamknął oczy na obcej ziemi, jako emigrant, pozbawiony prawa powrotu do ojczyzny.
Zwłoki jego spoczęły w grobie zasłużonych na Skałce w Krakowie.
Był Kraszewski dla literatury polskiej i dla narodu zasłużonym istotnie, jak mało kto. Zjawienie się jego i działalność były opatrznościowe. Przyszedł, aby stworzyć nowoczesną powieść polską i pchnąć ją wespół z Korzeniowskim i Kaczkowskim na szerokie tory bujnego i wszechstronnego rozwoju, jakiego świadkami jesteśmy obecnie. Przyszedł, jako geniusz pracy, bijący nieustannie młotem w żelazne, okute drzwi, zamykające przed narodem jego własne jutro — i te drzwi pod uderzeniami jego młota pękły. Wpadł przez nie do głębin życia narodowego ożywczy promień światła i krzepiący prąd powietrza, dającego oddech płucom.
Książka polska za jego sprawą dotarła tam, gdzie jej przedtem nie było — do pałaców wielkopańskich i do dworków ekonomskich, do salonów mieszczańskich i do izb ubogich, gdzie sylabizowano ją przy skąpem świetle świecy łojowej.
Najpoczytniejszy ze wszystkich — jacy kiedykolwiek przed Sienkiewiczem byli — pisarzy polskich, obdarzony przebogatą fantazyą, umysłem bystrym, oryentującym się niezmiernie łatwo i ogarniającym niemal wszystkie dziedziny życia, nauki i sztuki, zawsze czynny i nie zaniedbujący żadnego obowiązku, oddany w równej mierze sprawom publicznym, jak pracy literackiej, rozpraszający się na tysiące drobnych szczegółów, a jednocześnie mocnym aktem woli zdolny zawsze do ześrodkowania sił swoich na zamierzonem przedsięwzięciu — zdumiewa nas Kraszewski ogromem tego, co dokonał.
Nie ma on sobie równych pod tym względem nietylko w naszej literaturze, lecz wogóle niewielu jest pisarzy europejskich, którzyby na jednej z nim linii stanąć mogli. Chyba tylko Lopez de Vega lub Calderon przewyższyli go płodnością, nie doścignęli jednak szerokością zakresu spraw podejmowanych.
Z pod pióra Kraszewskiego wychodziły bowiem nietylko powieści, lecz obok nich poezye i rozprawy historyczne, wrażenia z podróży, listy z krajów obcych, pamiętniki, które przygotowywał do druku i opatrywał komentarzami, Wreszcie artykuły publicystyczne, czy to wówczas, gdy redagował w najgorętszej dobie przedpowstaniowej „Gazetę codzienną”, powołany na to stanowisko przez Leopolda Kronenberga, czy później, kiedy osiadłszy w Dreźnie, nie przestawał służyć krajowi.
Niepodobna bez głębokiego uznania dla pracy ludzkiej wogóle, a dla pracy tego wyjątkowego Polaka, który umiał zwyciężyć rasową „nieprodukcyjność”, patrzeć na dorobek pisarski Kraszewskiego.
Był wszędzie. Na każdem polu piśmiennictwa pozostały po nim trwale ślady, świadczące o niepospolitej żywotności tego umysłu, który do późnej starości zachował energię i rzadką ruchliwość.
Przedewszystkiem jednak należy mu się i zawsze należeć będzie honorowe miejsce pośród powieściopisarzy polskich.
Cokolwiek bowiem ze stanowiska współczesnych naszych wymagań artystycznych moglibyśmy powiedzieć o powieści Kraszewskiego, pozostanie ona zawsze najwyższym gatunkiem tej powieści, jaka w jego dobie istniała. On zresztą tę powieść tworzył, on dawał jej podwaliny, bez których dalsza nadbudowa jej gmachu może byłaby wręcz niemożliwa. Szedł nadto ścieżkami nieutartemi. Sam przerąbywał się przez gąszcz mroków, który go otaczał. Wyszedł ze środowiska ziemiańskiego, z Wołynia, i byłby może pozostał zwykłym ziemianinem wołyńskim, gdyby nie Wilno, serce Litwy, w którem znalazł się, jako słuchacz świetnego podówczas, acz dogasającego już uniwersytetu. Tam zbliżył się do ogniska wiedzy i to zdecydowało o dalszych jego drogach. Uniwersytetowi wileńskiemu zawdzięczał też niewątpliwie tę łatwość, z jaką w następstwie umiał się zabrać do studyowania dziejów ojczystych, z których nieprzebraną ręką czerpał tematy do swoich powieści. Dodać należy, że czynił to w wielu wypadkach — pierwszy, bezpośrednio mając do czynienia ze źródłami, nietkniętemi jeszcze przez historyków. A jednak, mimo, iż nauka historyczna nie miała jeszcze w owych czasach ani tych metod, w jakie zbrojna jest obecnie, ani tylu pracowników na swojej niwie, którzy dzisiaj gromadzą materyały, ułatwiające powieściopisarzowi robotę i wprowadzające go odrazu na drogę prawdy dziejowej, Kraszewski potrafił drogą swojej wyjątkowej intuicyi dochodzić sam do tej prawdy i oprzeć na niej cały cykl swoich powieści historycznych — cykl do dzisiejszego dnia niezastąpiony, jako zdrowy pokarm dla duszy i umysłu szerokich warstw czytelniczych.
Tak powstała przedewszystkiem „Stara baśń”, która jest najlepszym dotychczas obrazem nienaukowym Polski przedhistorycznej.
Bogata fantazya Kraszewskiego pozwoliła mu nadto snuć w nieskończoność bajkę powieściową.
Była to nieraz bajka prosta, nie siląca się na nadzwyczajność pomysłu, nie utrzymująca uwagi w jakiemś szczególnem napięciu, lecz nie pozbawiona nigdy powabu, a wznosząca się nieraz do wyżyn prawdziwej sztuki romansopisarstwa historycznego, jak w powieściach z epoki saskiej, która w stałym mieszkańcu Drezna wyjątkowego i znalazła interpretatora.
Wyborny znawca społeczeństwa polskiego, zwłaszcza szlachty, z której sam wyszedł i której przywary odtworzył w szeregu obyczajowych powieści współczesnych, zostawił nam Kraszewski niepospolity także obraz swojej epoki, która nie przestanie nas interesować nigdy z dwóch względów — naprzód dlatego, że w tej właśnie epoce dokonywały się głębokie przemiany w strukturze społecznej narodu, który w całej lepszej swojej części świadomie dążył do uwłaszczenia włościan i przechylać się zaczynał ku demokratyzmowi nowoczesnemu, zrzucając z siebie skorupę szlachetczyzny, powtóre, że była to epoka przełamywania się romantyzmu i kiełkowania reakcyi przeciw niemu, która po powstaniu 1863 r. przybrała postać t. zw. „pozytywizmu warszawskiego”.
Sam Kraszewski nie był nigdy czystej krwi romantykiem, nie został także pozytywistą. Umysł jego, który z niezmierną rzutkością przenosił się z zagadnienia na zagadnienie, nie pozwolił mu nigdy zamknąć się w klamrach jednej idei lub jednej doktryny historyozoficznej, społecznej, czy ekonomicznej. Kraszewski nie był nigdy ani działaczem, ani sługą żadnego stronnictwa politycznego, nie zaciągnął się też na stałe pod żadną chorągiew tego lub innego programu literackiego. Szedł zawsze drogą, która wydawała mu się w danej chwili najlepszą dla narodu i interesów narodu bronił z siłą przekonania. Z usposobienia i temperamentu raczej postępowiec, niż konserwatysta, dalekim był jednak od jednostronnego potępiania przeszłości, mimo, że jej wady znał, jak może nikt ze współczesnych, i odwracał się ze wstrętem od splamionych kart naszej historyi.
Nie piszemy tu charakterystyki powieściopisarza, ani obywatela, roztrząsanie bowiem poszczególnych zalet i wartości jednego i drugiego zaprowadziłoby nas zbyt daleko.
Przypominamy tylko 25-tą rocznicę zgonu i setną urodzin (26-go lipca 1812 r.) jednego z najwybitniejszych Polaków, jakich wydał wiek XIX.
Był czas, że imię jego było na wszystkich ustach i we wszystkich sercach. Czas ten minął. Nastała doba zobojętnienia i coraz częściej spotykanej niepamięci.
Przeciw tej niepamięci wystąpić właśnie chcemy. Kraszewskiemu należy się od narodu nietylko pożółkły wawrzyn, który zdobi jego sarkofag na Skałce, ale żywa wdzięczność, bowiem pisma jego spełniają dziś jeszcze rolę znakomitą w szerzeniu światła i długo jeszcze będą stanowiły ulubioną lekturę wielotysięcznych rzesz czytelniczych. Spotkał je bowiem ten zaszczyt, że oddawna „zbłądziły pod strzechę”. W setną rocznicę jego urodzin dajemy czytelnikom naszym powieść, która dotąd nie była drukowana w wydaniu książkowem, a wychodziła w r. 1896 w odcinku „Gazety Polskiej”.