[125]NERWY.
Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu,
Trumienne izb oglądałem wnętrze;
Noga powinęła mi się u schodu
Na nieobrachowanem piętrze.
Musiał to być cud — cud to był,
Że chwyciłem się belki spróchniałej...
(A gwóźdź w niej tkwił.
Jak w ramionach krzyża!...) — uszedłem cały!
Lecz uniosłem pół serca, nie więcej,
Wesołości — zaledwo ślad!
Pominąłem tłum, jak targ bydlęcy,
Obmierzł mi świat.
Muszę dziś pójść do pani baronowej,
Która przyjmuje bardzo pięknie,
Siedząc na kanapce atłasowej.
Cóż powiem jej?
...Zwierciadło pęknie,
Kandelabry się skrzywią na realizm,
I wymalowane papugi
Na plafonie[1], jak długi,
Z dzioba w dziób zawołają: «Socjalizm».
Dlatego usiądę z kapeluszem
W ręku, a potem go postawię
I wrócę milczącym faryzeuszem
Po zabawie.