Nie krzywdzić dziecka!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Czetwertyński
Tytuł Nie krzywdzić dziecka!
Pochodzenie O lepsze harcerstwo
Wydawca Warszawska Fundacja Skautowa
Data wyd. 2016
Druk Drukarnia GREG, ul. Sołtana 7, 05-400 Otwock
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Nie krzywdzić dziecka!

nr 5/2014


Wspomniałem miesiąc temu o obozie, w czasie którego miałem zrehabilitować się za poprzednie popełnione przeze mnie rok wcześniej błędy. Nie, ten obóz przed rokiem był zdecydowanie lepszy. A przecież byliśmy o rok starsi, bardziej doświadczeni. Może byliśmy zniechęceni do robienia obozu z fantazją? Jednak szczęka mi opadła, gdy druh J. postanowił dość oryginalnie rozruszać mój obóz. Czyżby pomyślał, że jest u nas bardzo smutno?

Ooo, druh J. był ważną personą. Przed wojną prowadził drużynę, zaraz po wojnie zdobył stopień harcmistrza, był jednym z tych, którzy „całym życiem” służyli w naszej organizacji. Miły, zawsze uśmiechnięty, sympatyczny pan w średnim wieku. Od pewnego czasu w hufcowej komisji rewizyjnej i jako członek tej komisji wizytujący obozy.

Bardzo lubiliśmy jego wizytacje. Poprawiał nam zapisy w książce finansowej, gdy coś w niej nie pasowało. Nigdy nie miał nam za złe, gdy w koszmarnych kartotekach magazynowych i zapotrzebowaniach żywnościowych były błędy. Chwalił nas za program, cieszyła go pionierka. Ideał wizytatora... Ceniłem druha J. Ucieszyłem się, gdy nas odwiedził. Ale nie cieszyłem się długo...

Była już noc. Obozy poszły spać, wydawało mi się, druh J. także. Ja jeszcze siedziałem w namiocie kadrowym i rozmawiałem z dwójką instruktorów. Cisza, spokój, jaki bywa w środku lasu z dala od wsi i szosy. Ciepła sierpniowa noc. Dla takich nocy warto wyjechać na obóz. Cisza i nagle słyszę rozdzierający krzyk!!! Wrzask, jakby jakiegoś harcerza obdzierano ze skóry! Krzyk nie kończy się!!!Wybiegamy z namiotu i widzimy biegnącą w naszym kierunku małą istotę, która ciągle krzyczy! Jeszcze chwila a nieprzytomny harcerz wbiegnie do jeziora!!! Rzuciłem się w jego kierunku i mocno chwyciłem. Chłopak przestał krzyczeć, nieco otrzeźwiał, lecz trząsł się jak galareta. Nie dało się go uspokoić. – Duch, widziałem ducha – powtarzał. Przyszła pielęgniarka, zjawił się komendant podobozu, zaczęliśmy dochodzić, cóż takiego się stało.

Wyjaśnienie było proste.

Druh J. założył pelerynę, wziął latarkę i szedł przez las wprost na wartownika, podświetlając sobie twarz jakimś kolorowym światłem. Szczupła twarz odpowiednio podświetlona wygląda jak „żywy trup”. I takiego idącego przez las „trupa” mały wartownik śmiertelnie się przestraszył. Gdybym nie wybiegł z namiotu i nie złapał go, na pewno wpadłby do jeziora! Noc miał nieprzespaną, nie dało się go do ranka uspokoić.

Zapytałem druha J., po co tak sobie żartuje. – To taki typowy harcerski dowcip, jeszcze przed wojną tak się straszyliśmy – padła odpowiedź. Hm... dowcip. A ja patrzyłem na zestresowane dziecko. Dziecko, które zostało skrzywdzone przez dorosłego wychowawcę. Wizytatora.

Nie, od tej nocy już tak jak dawniej nie ceniłem druha J. Jego harcerstwo nie było moim.