Niebezpieczne związki/List C
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Markizo, jestem oszukany, zdradzony, zgubiony; jestem w rozpaczy: pani de Tourvel wyjechała. Wyjechała i ja nic o tem nie wiedziałem! i nie było mnie, aby sprzeciwić się tej ucieczce, aby jej rzucić w oczy jej niegodną zdradę! Ach, nie sądź, że byłbym pozwolił jej wyjechać; byłaby została; tak, byłaby została, choćby mi było przyszło użyć nawet przemocy. Ale cóż! w mojej spokojnej łatwowierności spałem sobie spokojnie: ja spałem, a piorun ugodził mnie we śnie. Nie, nie rozumiem nic z tego wyjazdu; wogóle to są daremne wysiłki chcieć coś rozumieć z kobiety!
Kiedy sobie przypominam ten wczorajszy dzień! co mówię, wieczór nawet! To spojrzenie tak słodkie, ten głos tak tkliwy! to ściśnięcie ręki! i przez ten czas, ona układała zamiar ucieczki! O kobiety! kobiety! i wy się skarżycie, skoro się was zwodzi!
Z jakąż rozkoszą mścić się będę na niej! bo ja ją znajdę, tę przewrotną, odzyskam władzę nad nią. Jeżeli sama miłość umiała znaleźć środki potemu i czegóż nie dokona, wspomagana zemstą? Ujrzę ją jeszcze na kolanach, drżącą i zalaną łzami, błagającą mnie o łaskę swoim kłamliwym głosem; ale ja, ja będę bez litości.
Co ona robi teraz? co ona myśli? Być może, dumną się czuje, iż zdołała mnie oszukać. To, czego nie mogła zdziałać cnota tyle wysławiana, tego dokonał bez wysiłku instynkt zdrady. I być zmuszonym łykać to upokorzenie! móc okazywać jedynie tkliwą boleść, gdy serce kipi od wściekłości! musieć jeszcze błagać zuchwałą kobietę, która wyłamała się z pod mej władzy! I ja miałbym to znieść! nie, moja przyjaciółko, nie myślisz chyba tego, ty niemasz o mnie tak poniżającego mniemania!
Ale jakaż fatalność przywiązuje mnie do tej kobiety? czyliż sto innych nie czeka z upragnieniem moich względów? Pocóż gonić za tem, co ucieka przed nami, a gardzić tem, co wchodzi nam w ręce? Tak, pocóż?... Nie wiem poco, lecz czuję to tem mocniej.
Nie ma już dla mnie szczęścia, nie ma spokoju, jak tylko w posiadaniu tej kobiety, której nienawidzę i którą kocham z jednaką zaciekłością. Życie stanie mi się znośnem dopiero i z tą chwilą, kiedy jej losy będę dzierżył w moim ręku. Wówczas, spokojny i zadowolony, ja będę patrzył z kolei, jak nią miotają burze, których ja doznaję w tej chwili; tysiąc innych jeszcze w niej rozniecę. Nadzieja i obawa, zaufanie i niepokój, wszystkie cierpienia wymyślone przez nienawiść, wszystkie rozkosze zesłane przez miłość, chcę, aby napełniały jej serce, aby gościły w niem kolejno wedle mojej woli. Ten czas przyjdzie... Ale ileż trudów jeszcze! jakżeż blisko byłem wczoraj! a dzisiaj, jakżeż znów jestem daleko! Jak przebyć tę drogę? nie śmiem próbować żadnego kroku; czuję, że aby powziąć jakieś postanowienie trzebaby być spokojniejszym, a tymczasem krew gotuje mi się w żyłach.
Udręczenia moje podwaja jeszcze ta obojętność, z jaką każdy odpowiada na moje zapytania. Nikt nic nie wie, nikt nie chce nic wiedzieć: zaledwie mówionoby o tem, gdybym dopuścił, aby mówiono o czem innem. Pani de Rosemonde, do której pobiegłem zaraz rano, odpowiedziała mi ze spokojem godnym swojego wieku, że wyjazd ten jest naturalnem następstwem niedomagania, którego pani de Tourvel doświadczyła wczoraj: obawiała się choroby i wolała znaleźć się u siebie. Pani de Volanges, którą zrazu podejrzywałem o wspólnictwo, zdaje się dotknięta jedynie tem, iż nie zasięgnięto jej zdania co do tego kroku. To mi dowodzi, że ona nie posiada w tym stopniu jak się obawiałem zaufania tej kobiety. Jak onaby tryumfowała, gdyby wiedziała, że to mnie miała dosięgnąć ta ucieczka! jakby się nadymała pychą, gdyby się to stało z jej dorady! Mój Boże! jak ja jej nienawidzę! Och, zajmę się, zajmę na nowo jej córeczką; chcę ją urobić wedle mojej woli; to też, zdaje mi się, że zabawię tu jeszcze czas jakiś, o ile wogóle teraz jestem zdolny cośkolwiek postanawiać.
Czy nie przypuszczasz, w istocie, że po tym kroku tak zuchwałym tamta niewdzięczna musi się lękać mojej obecności? Gdyby więc spodziewała się, iż ja mógłbym podążyć za nią, nie omieszkałaby mi zamknąć drzwi swego domu; ja zaś nie mam ochoty ani przyzwyczajać ją do tego sposobu, ani też znosić podobne upokorzenie. Wolę jej oznajmić przeciwnie, że pozostaję tutaj: będę ją nawet błagał, aby powróciła, i dopiero kiedy będzie zupełnie uspokojona w tym względzie, zjawię się nagle u niej: zobaczymy, jak zniesie to spotkanie! Ale trzeba je odwlec, aby spotęgować wrażenie, i nie wiem jeszcze, czy zdobędę się na cierpliwość: dwadzieścia razy w ciągu dnia otwierałem już usta, aby wołać o konie. Mimo to zapanuję nad sobą; zobowiązuję się odebrać tu jeszcze twoją odpowiedź; proszę cię jedynie, piękna przyjaciółko, nie każ mi zbyt długo na nią czekać.
Coby mnie najbardziej drażniło, to gdybym miał nie wiedzieć, co się dzieje; ale mój strzelec jest w Paryżu i posiada pewne prawa wstępu u panny służącej; będzie tedy mógł mi w tem usłużyć. Posyłam mu odpowiednie zlecenia i pieniądze. Proszę cię, markizo, nie bierz mi za złe, że jedne i drugie dołączę do tego listu i bądź tak dobra, każ mu je doręczyć przez kogoś z twoich ludzi. Zachowuję tę ostrożność, ponieważ hultaj ma zwyczaj nigdy nie otrzymywać listów które do niego piszę, o ile mu się nie chce wykonać zawartych w nim poleceń.
Do widzenia, droga przyjaciółko; jeżeli ci przyjdzie jaka szczęśliwa myśl, jaka zbawienna rada, donieś mi o tem. Przekonałem się o tem nie jeden raz, jak cenną może być twoja przyjaźń; doświadczam tego jeszcze i w tej chwili, bo czuję się spokojniejszym, odkąd piszę do ciebie. Przynajmniej mówię do kogoś, kto mnie rozumie, a nie do automatów, jakie koło mnie snują się od rana. Doprawdy, im dłużej żyję, tem więcej skłonny jestem do mniemania, że tylko my dwoje, ty i ja, warci coś jesteśmy na świecie.