Niebezpieczne związki/List CXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont.
Jeżeli nie odpowiedziałam, wicehrabio, na twój list z 19-ego, to bynajmniej nie dla braku czasu, ale poprostu dlatego, że mnie zirytował i że wydał mi się pozbawiony zdrowego sensu. Sądziłam tedy, iż najlepiej uczynię, zostawiając ów list w zapomnieniu: ale skoro ty powracasz do niego, skoro zdajesz się obstawać przy pomysłach jakie zawiera, a moje milczenie bierzesz za znak zgody, muszę ci powiedzieć jasno co o tem mniemam.
Mogłam niekiedy mieć pretensyę zastąpienia sama jedna całego seraju; ale nigdy mi nie przypadało do smaku stanowić jego cząstkę. Myślałam, że wiesz o tem. Przynajmniej teraz, kiedy już jesteś oświecony w tym względzie, będziesz mógł łatwo ocenić, jak bardzo twoja propozycya musiała mi się wydać śmieszną. Kto, ja! ja miałabym poświęcić mój kaprys, i to w dodatku kaprys świeży jeszcze, aby zajmować się tobą? I to aby zajmować się jak? czekając z kolei i jako uległa niewolnica, wspaniałej łaski waszej Wysokości? Skoro, naprzykład, zapragniesz się rozerwać na chwilę po tym nieznanym uroku, który ubóstwiana, niebiańska Pani de Tourvel, jedyna z pomiędzy wszystkich, dała ci poznać, lub kiedy będziesz się lękał skompromitować w oczach pociągającej Cecylii owo chlubne mniemanie, które tak rad byłbyś aby zachowała o tobie: wówczas, zstępując do mnie, przyjdziesz tam szukać przyjemności, mniej żywych, to prawda, ale zato nie obowiązujących; a twoje cenne chwile dobroci, jakkolwiek niezbyt obfite, wystarczą odtąd dla mojego szczęścia!
W istocie, bogaty jesteś w dobrą opinię o sobie samym: ale zdaje się, ja nie jestem dość uposażoną w skromność; gdyż napróżno się sobie przyglądam, nie mogę uznać, abym tak nizko już spadła. Być może, że to jest wada u mnie; ale uprzedzam cię, że ja mam jeszcze i różne inne wady.
Mam zwłaszcza tę wadę, iż mniemam, że ów uczniak, ów słodkawy Danceny, jedynie mną zajęty, poświęcający mi, bez szukania w tem chluby, pierwszą swą namiętność, zanim jeszcze została uwieńczona, i kochający mnie wiernie tak jak się kocha w jego wieku, mógłby, mimo swoich dwudziestu lat, pracować bardziej skutecznie od ciebie dla mego szczęścia i przyjemności. Pozwolę sobie nawet dodać, że gdyby mi przyszedł kaprys dodania mu pomocnika, to i tak nie byłbyś nim ty, przynajmniej na tę chwilę.
I dla jakiej przyczyny, gotóweś mnie zapytać? Ależ, przedewszystkiem, mogłoby nie być wogóle żadnej: ten sam kaprys, który stałby się w danym razie przyczyną twego wyróżnienia, mógłby tak samo spowodować twą niełaskę. Pragnę jednakże, z prostej grzeczności, wytłómaczyć ci moje pobudki. Zdaje mi się, że musiałbyś uczynić dla mnie zbyt wiele poświęceń; a ja, zamiast mieć dla ciebie wdzięczność, której niechybniebyś po mnie oczekiwał, byłabym zdolna mniemać, iż jeszcze mi się więcej od ciebie należy! Widzisz dobrze, że, wobec takich różnic w sposobie myślenia, nie możemy zbliżyć się do siebie również w innym sposobie; zarazem lękam się, że potrzebowałabym dużo czasu, ale to bardzo dużo, zanimbym odmieniła moje zapatrywania. Skoro się już poprawię, przyrzekam uwiadomić cię o tem. Aż do tej pory, wierzaj mi, znajdź sobie inne kombinacye i zachowaj swoje pocałunki; wszak tyle masz dla nich lepszych miejsc do ulokowania!
Do widzenia jak dawniej, powiadasz? Ale dawniej, o ile mi się zdaje, nieco więcej przywiązywałeś do mnie wagi; nie przeznaczałeś mnie wyłącznie do grywania ról komparsów, a przedewszystkiem raczyłeś czekać, aż ja powiem tak, nim byłeś pewny mej zgody. Pozwól zatem, że ja, zamiast powiedzieć również: do widzenia jak dawniej, powiem ci: do widzenia jak teraz.
Uniżona sługa twoja, panie wicehrabio.