[268]SCENA VIII.
CIŻ I CHÓR LUDZI,
(Wbiegających zewsząd i szukających zachrony).
Chór Ludzi.
Niebo i ziemia, obłoki i morze,
Łącza się razem na zgubę nas biednych!
Cóżeśmy winni? — O! Boże nasz, Boże!
Słuchaj, wysłuchaj! nie nas tylko jednych.
Pola i lasy brzmią bestyi rykiem,
Wyciągających ku Niebu swe szyje;
Ptastwo świst wichrów zagłusza swym krzykiem;
U stóp nam syczą wijące się żmije,
Jakby chcąc wsparcia, o które my sami
Żebrzem cię, Panie! płaczem i jęczeniem.
Zmiłuj się, zmiłuj! nie tylko nad nami,
Lecz nad naturą i wszelkiém stworzeniem!
Rafael.
Żegnam cię, ziemio! — Wy, dzieci jéj gliny!
Nie śmiem, nie mogę — choć chciałbym was wspierać.
Pan sprawiedliwy — musicie umierać;
Pan miłosierny — śmierć odkupi winy.
(ulatuje).
Azaziel.
Pójdź, Anah! rzućmy ten chaos żywiołów,
Ani się lękaj łoskotu ich waśni;
Pod tarczą skrzydeł Aniołów,
Ulęż bezpieczna i zaśnij,
[269]
Jak orlę niegdyś w macierzyńskiém gniaździe! —
Na słońcu jakiém, lub gwiaździe,
Znajdziem świat lepszy od ziemskich padołów,
I życie wartsze anielskiéj natury! —
Czarne te chmury
Nie są jedyném niebem! —
(Azaziel i Samiasa ulatują, unosząc z sobą
Anah i Aholimbanah).
Jafet (patrząc za niemi).
Ulecieli! —
Znikli w zamęcie skazanego świata! —
I czy z nim razem zaginą w bałwanach
Wściekłéj topieli:
Czy żyć gdzie będą nieskończone lata —
Stało się! nigdy nie ujrzę już Anah! —
Chór Ludzi.
O! synu Noego! miéj litość nad nami,
Nad ludźmi, nad braćmi twojemi
Czyż dasz nam zaginąć w zapasach z falami,
Sam w arce bujając nad niemi?
Matka (podając dziécię).
Zbaw, zbaw to dziécię!
W bolach mych wzięło życie,
Lecz ach! ileż pociechy,
Gdy się z swemi uśmiechy
Tak do mych piersi tuliło!
[270]
Na cóż się urodziło?
Czém przewiniło
Niemowlę moje, by ściągnąć gniew Boży?
Czy z piersi moich ssało takie grzechy,
Że za nie ziemia i Niebo się sroży
Na moje dziecię? —
Zbaw je! zbaw, o! Jafecie!
Lub bądź przeklęty — ty, i twa rodzina!
I On!…
Jafet.
Niebaczna! stój! — toż jest godzina
Przeklęstw nie modłów? —
Chór Ludzi.
Modłów?! — Gdzież te modły
Zwrócim? — Do Niebios? co się tak obwiodły
Chmurami od nas? — Czy do chmur? co same
Buchają morzem? — Czy do morza? które
Rwie swoję tamę
I wzdyma się w górę,
Że piaski pustyń mienią się w odmęty? —
Nie, nie! — Przeklęty
Pan twój i zbawca! — Wiemy, że daremnie
Kląć Go, jak błagać; — lecz mamyż nikczemnie
Hymny Mu śpiewać, lub podłém kolanem
Czołgać się przed Niezbłaganym,
By nas odepchnął na dno zgubnéj toni?… —
Jeśli On stworzył ziemię — niech się płoni,
[271]
Że świat stworzył na męki! — Ha! już ryczą,
Już lecą, widzim, rozhukane wały!
Gonią za nami, jak lew za zdobyczą.
Głąb ich czarna jak otchłań — a ich biały
Szczyt zapieniony, jak śnieżyste góry
Piętrzy się w chmury,
I z chmur jak potok, jak wzdęta kaskada,
Rzuca się naprzód — zlewa!… —
Biada nam! biada! —
Lasy i drzewa,
Rowienne z rajem — nim złudzona Ewa
Zerwała owoc wiedzy i niedoli,
I Adam wydał piérwszy jęk niewoli —
Tak niebotyczne, z tak jeszcze zieloną
Liści koroną,
Nikną — i wszędzie tylko siność fali! —
Głąb coraz wyżéj
Rośnie, i daléj,
I coraz chyżéj
Ku nam się wali!… —
Biada nam!… — Synu Noego!
Śpiesz, uchodź! i tam w swéj łodzi,
Przy boku ojca twojego,
Szydź z naszych łez i powodzi!
A gdy obaczysz na tle oceanu,
Trupy twych braci i wszego stworzenia:
Wznieś twemu Panu
Hymn dziękczynienia!… —
Jeden z Ludzi.
Błogosławiony! kto w Nim ufność złożył,
I w Nim ufając żył!
[272]
Ginąc, nie będzie się trwożył,
Bo On mu doda sił
Cierpieć i znieść! —
Cześć Panu! cześć!
On dał mi życie — On bierze co dał.
Będęż się chwiał
Wrócić mu dar Jego ręki? —
Nie! — i nim wieczna noc wzrok mój zaciemi,
I nim śmierć wiecznie me usta oniemi,
Cześć jeszcze Panu, i dzięki!
Za to, co było,
Za to, co nynie!
Bo w Nim, jak żyło,
W Nim wszystko ginie,
Bo On początkiem i końcem wszystkiego.
Wszystko jest Jego!
Czas, przestrzeń, życie, świat — wszystko poczęte,
Pojęte i niepojęte —
Wieczność i nieskończoność — On uczynił,
On chce, i może zniweczyć! —
Ja proch — jaż będę go winił?
Ja grzesznik, śmiałbym złorzeczyć
Panu i Bogu mojemu? —
Nie! żyłem ufając Jemu,
Umrę ufając! — ani się zachwieję,
Widząc runący świat; ani się strwożę:
Bo wiém, kto w Nim ma nadzieję,
Na wieki zginąć nie może.
[273]Chór Ludzi
uciekających przed falą.
I gdzież sie obrócim, gdzie znajdziem schronienie?
Na skał-li tych wedrzem się strop?
Gdy wszędzie z nich lecą wezbrane strumienie,
By morze napotkać u stop.
Czy w dzikich pod niemi, rozpadlin skróś ziemi
Ukryjem się sklepy kamienne?
Taż powódź potopu, jak sięgnie do stropu,
Napełni otchłanie bezdenne! —
Młoda Dziewczyna (biegnąc za drugiemi).
Nie opuszczajcie sieroty,
Mnie nieszczęśliwéj, mnie młodéj!
Ojciec, i ojca namioty,
Bracia, i braci mych trzody,
I pola, gdzie szły na paszę,
I sady, i wszystko nasze,
Wszystko zalano! —
Dziś jeszcze rano.
Ze wzgórza, idąc do zdroju,
Spójrzałam — wszystko tak było
Ciche! tak spało w pokoju! —
Serce me błogosławiło
Bogu, i miejscu lubemu. —
A teraz!… — Czemuż, ach! czemu
Było mnie nędznéj rodzić się na świecie? —
[274]Jafet.
By umrzeć! — umrzeć w lat kwiecie!… —
Szczęśliwszaś wszakże! niż gdybyś tak jedna
Skazaną była — gdy otchłań beze dna
Pochłonie wszystkich — płakać nad wszystkiemi!
I jak ja, na pustéj ziemi,
Żyć, nie chcąc; cierpieć, nie śmiąc się użalać!… —
Panie! gdy wszystkich tracisz, po cóż mnie ocalać?