[400]Nieboszczyk.
Umarł w nocy… umarł nader cicho,
Tak jak cichem było jego życie;
Bez nadziei znalazłem biedaka,
Kiedy-m oczy otworzył o świcie…
Snać przed zgonem chciał się zbliżyć do mnie
Gdy go nagle śmierć ujęła w drodze,
Bo tuż zaraz przy mem łóżku leżał,
Rozpostarty, martwy, na podłodze.
Musiał cierpieć… kto to wiedzieć może?
Tylko noc go otaczała głucha,
Ona w przeszłość wzięła tajemnicę
Mąk i zgonu tego — karalucha…
Rankiem sługa przyszła pokój zamieść
I śród mnóstwa przeróżnych rupieci,
Bez łzy żalu, bez słowa modlitwy,
Tego trupa wymiotła na śmieci.
I nie przeszło jej nawet przez głowę,
Gdy te czarne zwłoki wyrzuciła,
[401]
Że w nich przecie, jak i w niej, taż sama
Tajemnicza pracowała siła.
Na śmietniku nieruchomy leżał,
Wywrócony był ku górze brzuchem:
Muchy, brzęcząc, fruwały w około,
Jakby modląc się nad karaluchem!