Niedźwiedź, Chłop i Lis
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Niedźwiedź, Chłop i Lis | |
Podtytuł | Bajka | |
Pochodzenie | Skarbnica Milusińskich Nr 12 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej | |
Data wyd. | 1931 | |
Druk | Sz. Sikora | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Elwira Korotyńska | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.
NIEDŹWIEDŹ, CHŁOP i LIS
BAJKA
Z oryginału przetłumaczył
EL-KOR.
z ilustracjami.
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.
PRINTED IN POLAND
Druk. Sz. Sikora
|
Na wiosnę, gdy ziemia uwolniła się z lodowatego pancerza i zdatna była do orki, poszedł pewien chłop w pole.
Chodził, chodził, rozglądał się naokoło, cieszył się jasnem słonkiem, ciepłem powietrzem i wyglądającą już gdzieniegdzie trawką, wreszcie złożył pobożnie ręce i zwróciwszy się ku cudnym błękitom niebios, wyrzekł w rozrzewnieniu te słowa:
— Dzięki Ci, Boże, za te łaski i dobrodziejstwa, jakiemi nas ludzi obdarzasz, dzięki Ci za jasne, ciepłe słoneczko! —
— Powiedziawszy to wszystko, skierował pług swój ku polu śpiewając orał pracowicie.
A za pługiem wślad sunęły gromady gawronów i kawek i wyjadały z pod bruzd tłuste pędraki i liszki.
Naraz ujrzał chłop przed sobą jakąś ciemną masę.
— Coby to być mogło? — pomyślał i przestał śpiewać.
Może duch jaki, a może olbrzym pożreć go idzie?
Ze strachu nie mógł się poruszyć, stał ze swym pługiem i na śmierć niechybną oczekiwał.
Ale cóż się okazało? Nie był to ani olbrzym, ani duch straszliwy z tamtego świata przychodzący, lecz zwyczajna, ot taka bura, kudłata niedźwiedzica.
W dawnych czasach nikt nie bał się zwierza, gdyż o ile nie zaczepił, lub krzywdy nie wyrządził, był o swe życie spokojny.
Nasz chłop zaśmiał się ze swej trwogi, i pokłonił się niedźwiedzicy, ona zaś podała mu łapę na powitanie.
— Jak się pani powodzi? — spytał chłop. — Czy znalazła gdzie pani miodu trochę lub inne jakie pożywienie?
— Owszem, owszem, znalazłam, głodna nie jestem...
— Słyszałem, że były u pani dobrodziejki swaty? Podobno zaleca się do pani borsuk?
— Coo? Borsuk? Czy chcesz bym cię rozszarpała? Takie marne w porównaniu ze mną stworzenie, miałoby śmiałość podejść do mnie chociażby?
Wolałabym zostać na całe życie starą panną, jak się w ten sposób pospolitować!
I odwróciła się obrażona od gospodarza. Tymczasem nadbiegł duży, szary, zając i objąwszy łapami niedźwiedzicę, ucałował serdecznie w oba policzki i zemknął.
Niedźwiedzica zawstydziła się okrutnie i rzekła:
— Jak mógł ten nędzny twór pocałować mnie tak, żem się nie spostrzegła? Ach! co za wstyd! co za wstyd!
Mój miły, drogi gospodarzu, nie mów o tem nikomu, że mnie zając pocałował. Czy dobrze? Obiecujesz mi to?
Chłop obiecał ze śmiechem, bo śmieszył go ten wypadek z zającem, a w nagrodę przyszłego milczenia, dała mu niedźwiedzica pełen koszyk plastrów z miodem.
Zapowiedziała jednak, że, o ileby chłop słowa nie dotrzymał, rozszarpie go w kawały.
Chłop raz jeszcze zaprzysiągł milczenie i zabrawszy miód wyruszył do domu.
Tymczasem niedźwiedzica, nie dowierzając słowom chłopa, jak tylko ten wszedł do chaty, cichuteńko wlazła na dach i podsłuchiwała, co ten będzie mówił do żony. Wszedł gospodarz do izby, usiadł i zaczął ze wszystkimi zajadać chleb z miodem.
Żona jego i dzieci ciekawe były ogromnie, skąd chłop tyle ma miodu i pytały go o to.
Z początku chciał chłop słowa dotrzymać, ale gdy go przez cały wieczór dręczono zapytaniami, powiedział im, że dostał ten cały koszyk plastrów za to, że ma dochować ważnej niedźwiedziej tajemnicy, mianowicie, nie mówić nikomu, że zając pocałował niedźwiedzicę.
Śmieli się wszyscy ogromnie, a tymczasem niedźwiedzica słyszała wszystko i postanowiła się zemścić, za niedochowanie tak ważnej tajemnicy.
Zsunęła się z dachu i pomknęła na pole.
Jak tylko nazajutrz rano zjawił się chłop ze swym pługiem, już zdaleka zaczęła doń wołać:
— Zjem cię zaraz niegodziwcze, boś opowiedział o mym wstydzie!
Chłop zaczął przysięgać, że nikomu o tem nie mówił.
Ale niedźwiedzica odrzekła: — Kłamiesz! Byłam na dachu twojej chałupy i słyszałam jakeś opowiadał o mojej hańbie i jak wszyscy ze mnie się śmieli... Nie daruję ci tego nigdy i pożrę!
Chłop zafrasował się na dobre i żałował, że dał się uprosić dzieciom i opowiedział za co miód od niedźwiedzicy otrzymał, ale żal przyszedł zapóźno i biedak czuł, że nie wykręci się od kudłatej jejmości.
Zaczął więc prosić o prolongatę:
— Moja miła pani niedźwiedzico, pozwól mi chociaż zaorać to pole, któż mi dokończy? Żona słaba, dzieci małe? Po robocie zjesz mnie, kiedyś taka mściwa!
— Niech tak będzie — odpowiedziała łaskawie, — ale kończ prędko, bo jak tylko powrócę, pożrę cię natychmiast!
I odeszła majestatycznym krokiem wgłąb widniejącego zdala lasu.
Chłop orał i myślał, coby tu zrobić, żeby odwlec jeszcze ostatnią życia godzinę, a wtem zażółciło się coś na drodze i lis podbiegł do chłopa w podskokach. Spojrzawszy na smutną minę orzącego, zapytał:
— Jakaż to troska dręczy cię, panie Macieju? Co ci się stało? Zawsześ był taki wesoły, a dziś nawet nie śpiewasz jak zwykle?
Opowiedział gospodarz całą historję z niedźwiedzicą i zającem, i zwierzył mu się ze swą trwogą o życie.
— Ach! — odezwał się lis ze śmiechem — i ty się jej boisz? Poczekaj! powiedz mi, mój drogi, co mi dasz za to, jeśli cię od niedźwiedzicy ocalę?
— Dam ci worek pełen kur i jeszcze jedną parę, którą będę miał w ręku.
— Dobrze, zgoda! — odpowiedział lis uradowany. — Jak tylko powróci tu niedźwiedzica, wtedy stanę między temi górami i zawołam: — Hej, gospodarzu! czy nie widziałeś tam zwierzyny? Król chce co upolować!
Wtedy odpowiesz mi: — Nie, nie widziałem żadnej zwierzyny!
Spytam się potem: — A co to tam takiego na drodze? czy nie zwierzyna?
Na to pytanie odpowiesz tak, jak ci niedźwiedź poradzi.
Zaraz po tej rozmowie lis uciekł za góry i przyczaił się, żeby go niedźwiedzica nie zobaczyła, a chłop dalej orał, uspokojony trochę, ale jeszcze niezupełnie pewny życia.
W jakąś godzinę niespełna zjawiła się kudłata niedźwiedzica.
Szła pomrukując groźnie, jakby sposobiąc się ku rzuceniu się na gospodarza.
Była już blisko i wołała: — Idę cię pożreć!
Naraz z poza gór dał się słyszeć donośny głos lisa:
— Hej, gospodarzu! a niema tam gdzie w pobliżu jakiej zwierzyny? Król poluje!
— Powiedz: — Nie, niema! — szepnęła niedźwiedzica do wieśniaka.
— Nie, niema! — odpowiedział gospodarz.
— A cóżto tam takiego na drodze? Ktoś stoi!
— Powiedz, że to pień z drzewa! — zamruczała do chłopa niedźwiedzica.
— To pień drzewny — odkrzyknął gospodarz.
— Jeśli to pień, to połóż na pługu i przywiąż mocno powrozami.
— Przywiąż mnie mocno! przywiąż mocno! — prosiła niedźwiedzica.
— Czyś mocno uwiązał? — pytał lis chłopa.
— O, tak, bardzo mocno! — odpowiedział zapytany.
— Ale czy naprawdę mocno? — pytał chytrzec.
— Ależ naprawdę, mocniej już nie potrafię! — krzyknął wieśniak.
— Uderz więc w łeb! — poradził lis, stojąc na wierzchołku góry.
Porwał chłop za drąg i uderzył w łeb niedźwiedzicy tak mocno, że życie zakończyła natychmiast.
Uradowany wieśniak rzekł wtedy do lisa:
— Za to, żeś mi uratował życie, odwdzięczę ci się po królewsku.
Dostaniesz odemnie cały worek kur i jeszcze jedną parę, którą ci w ręku przyniosę.
— Pocóż tak dużo odrazu? — rzekł skromnie lisek. — Dość będzie tej jednej pary. Od jakiegoś czasu choruję na brak apetytu!
— Pewnie katar żołądka? — zaśmiał się wieśniak.
— Nie byłem jeszcze w lecznicy... Może i katar...
— Co tam do lecznicy! Idź pan do doktora, — odpowiedział wieśniak. — Lepiej cię zbada.
— Nie mam na wysokie honorarjum, wolę iść do lecznicy. Zresztą, może to osłabienie żołądka. Jak zjem kury, to do zdrowia przyjdę...
— O, tak, tak, przyniosę ci cały worek. Słowo nie plewy, co powiedziałem, to dotrzymam. Ale gdzież jest ta twoja nora?
— Zaraz za tą górą, koło krzaku dzikich malin... Czy widzisz te krzewy?
— Widzę, widzę, wkrótce będę u ciebie!
— Zawołaj mnie jak przyjdziesz z kurami, a wysunę się z nory...
Wieśniak poszedł do domu, zawołał Burka i Rozboja, wsadził ich do worka, potem złapał dwie kury, ujął za skrzydła i poszedł.
Stanąwszy nad norą, zawołał lisa, oznajmiając mu swoje przybycie z kurami.
— Wpuść je do nory, już ja sam je złapię! — zawołał uradowany lis, ani na chwilę nie myśląc o podstępie.
— Podejdź bliżej, — rzekł chłop, — wypuszczę ci kury z worka, a potem z rąk.
Lis stanął przy otworze, a wieśniak wypuścił zdradziecko psy z worka.
Rzuciły się na niego, jak oszalałe, lis uciekł i pędził ku górze, ale tam stał człowiek z fuzją i zastrzelił nieboraka.
Przedtem jednak lis, przez niewdzięcznego człowieka zdradzony, rzekł do siebie samego:
— Ani moja matka, ani mój ojciec nie byli radcami, jakimż byłem osłem, radząc i wierząc człowiekowi!