Niewidzialni (Le Rouge)/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niewidzialni |
Podtytuł | Powieść fantastyczna z rycinami |
Wydawca | Nakładem M. Arcta w Warszawie |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Kazimiera Wołyńska |
Tytuł orygin. | La Guerre des vampires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Blade światło jutrzenki oświeciło dzieło zniszczenia: w lesie było wiele drzew połamanych, lub wyrwanych z korzeniami, wszędzie płynęły potoki, wezbrane wodą czerwoną od rozpuszczonej w niej glinki, a wszystko przesłaniały strugi drobnego, gęstego deszczu.
Służba, ochłonąwszy z przestrachu, powróciła do willi, głęboko przekonana, iż wszystkie te okropności były dziełem «czarowników», którym ich pani udzieliła przytułku.
Ich to praktyki ściągnęły ogień niebieski na ziemię i utworzyły czarną, głęboką przepaść na miejscu pięknego laboratorjum ze stali i kryształu!
Lord Frymcock zajął się przeniesieniem straszliwie zeszpeconych zwłok kapitana i Boleńskiego do sali parterowej, gdzie w powodzi kwiecia oczekiwały uroczystego pogrzebu.
Wszystko pozornie wróciło do dawnego porządku, tylko do pokoju zmarłego kapitana Wad, nikomu ze służby pod żadnym pozorem wchodzić nie było wolno.
Tam rozgrywał się ostatni akt dramatu, ze wszelkiemi przejmującemi szczegółami, gdyż umieszczono tam nieruchome ciało Roberta Darvela.
Chociaż były na niem widoczne niektóre oznaki śmierci, miss Alberta i Ralf nie zniechęcali się tem wcale, a nawet dodawali odwagi Jerzemu, tłomacząc mu, iż te oznaki nie dowodzą jeszcze niczego pewnego.
Pod wpływem tych słów, Jerzy uczuł powracającą nadzieję — a miss Alberta sama wydawała rozporządzenia i kierowała energicznie ratunkiem.
Nieruchomego wciąż Roberta położono na łóżku i owinięto wygrzanemi kołdrami. Wszelkie znane środki przywrócenia do życia były już wyczerpane: próbowano energicznego rozcierania całego ciała, do nóg przykładano mocne synapizmy, nawet wpuszczano mu w gardło różne ożywcze kordjały. Wszystko napróżno! Rozwidniało się już, a Robert nie dał najmniejszego znaku życia.
Zwątpienie zaczęło ogarniać wszystkich.
— To się na nic nie zda! — wymówił Jerzy z głębokim smutkiem — widzicie przecież, że on już umarł!
— Nie mów pan tego! — zawołała miss Alberta — może nasze starania przywrócą go do życia: zresztą powinieneś pan wierzyć w genjusz swego brata! Zapewne chwila, wyznaczona przez niego na przebudzenie się, nie nadeszła jeszcze. Nie rozpaczajmy i bądźmy cierpliwi!
Lecz ona sama wymówiła te słowa z pewnem przygnębieniem. Znać było, iż utraciła już wiele z tej wiary i zapału, które przed kilku godzinami kruszyły zimny sceptycyzm Ralfa i podtrzymywały ufność Jerzego.
Teraz Pitcher okazywał największą energję w zabiegach około Roberta, a bezsilność używanych środków jakby podwajała jego gorliwość.
— Miss Alberto! — zawołał nagle — trzeba posłać automobil do Tunisu lub Bizerty — i to jaknajprędzej!
— Po co? — spytała bezdźwięcznym głosem.
— Niech przywiozą najlepszego, jakiego znajdą chirurga! Pozostaje nam spróbować operacji, nadzwyczaj niebezpiecznej, która liczy na sto wypadków tylko dziesięć z pomyślnym rezultatem — lecz cóż mamy robić?
— Jakaż to? mów pan! — szepnął gorączkowo Jerzy.
— Masowanie serca... jest to ryzykowne i niewielu chirurgów odważa się na to... Operator rozcina pierś i ujmując serce w rękę, rozciera i usiłuje wywołać w niem na nowo ruch wstrzymany.
— Tak... czytałem o tem — zauważył Jerzy, lekko wzruszając ramionami — lecz operacja ta, najniebezpieczniejsza może ze wszystkich, bywała zwykle przedsiębraną w krótkim czasie po ustaniu ruchu serca; tu zaś jest inaczej...
— To nic! — zawołała Alberta — nie możemy zaniedbać niczego!
Mówiąc to, podeszła do telefonu, który dawniej służył biednemu kapitanowi i wydała stosowne rozkazy.
— Samochód wyjedzie za dziesięć minut i na południe przywiezie tu głównego chirurga szpitala z Bizerty — rzekła po chwili.
— A jednak — zauważył Jerzy — jeśli brat mój oznaczył swój powrót do życia na datę nieco późniejszą, czyż to nie byłoby strasznem dokonywać sekcji na żyjącym człowieku?
— Może nam doktór podda jaką myśl nową? — rzekła miss Alberta, wyczerpana z sił.
— Przepraszam panią, że niepytany wypowiem swoje zdanie — odezwał się milczący dotąd lord Frymcock — lecz są jeszcze środki, których moglibyśmy spróbować przed przybyciem doktora... Naprzykład elektryzacja, lub wstrzyknięcie eteru; dawało to nieraz znakomite wyniki!
Ralf podskoczył na krześle.
— Elektryczność! — zawołał — czemużem dotąd o niej nie pomyślał! A przecież mamy pyszną maszynę...
Wybiegł z pokoju i niebawem powrócił, obciążony wszystkiem, co było potrzebnem: zrobiwszy lekkie nacięcia na kolanie i ramieniu Roberta, oparł na nich końce dwóch przewodników i puścił słaby prąd. Skutek był natychmiastowy: kolana i ramiona opadły zwolnione, oczy się otworzyły... Ciało, porzucając kształt sztucznie mu nadany, leżało wyciągnięte na łóżku, lecz oczy zamknęły się ponownie.
— Wiedziałem, że to pomoże! — zawołał tryumfująco Ralf.
— To jeszcze nie dowodzi niczego — odparła miss Alberta — przecież wiemy wszyscy, że pod działaniem prądu ciało zupełnie martwe wykonywa różne ruchy... Muskuły są wstrząśnięte, jednak ciało jest zimnem i sztywnem, oczy zamknięte i nieruchome, a serce...
— Zaczekajmy chwilę! Teraz użyję prądu tak samo słabego, lecz przez czas nieco dłuższy, a następnie zastrzyknę mu eter — to musi poskutkować!
Wszyscy się zbliżyli, choć bez ufności w nowy środek, lecz aby śledzić uważnie jego działanie. Było ono zrazu bardzo słabe, niewidzialne prawie, jednakże można było zauważyć, że muskuły i stawy traciły stopniowo swą sztywność. Ralf nie przerywał prądu i po niejakim czasie stało się widocznem, iż muskuły twarzy zwolniały, a ciało zaczęło odzyskiwać pewną giętkość.
— Teraz jest stosowna pora na zastrzyknięcie eteru — rzekł Ralf, usiłując pokonać ogarniające go wzruszenie.
Przywołując na pomoc całą siłę woli, napełnił eterem szpryckę Pravaz’a. Oczy wszystkich śledziły go z niepokojem.
Wszyscy znali silne działanie eteru, który nawet konającym przywraca pozory życia. Gdyby ten środek miał zawieść — trzebaby się było wyrzec wszelkiej nadziei...
Miss Alberta nie spuszczała gorączkowo błyszczącego wzroku z rąk Pitchera, gdy ten powoli zagłębiał wydrążoną igłę w skórę przedramienia Roberta.
Upłynęło kilka sekund w grobowem milczeniu.
Wnętrze miniaturowej pompki było próżne — Robert nie dawał najlżejszych oznak życia...
Miss Alberta spojrzała na Jerzego wzrokiem pełnym rozpaczy.
Lecz powoli twarz Roberta zaczęła się lekko zabarwiać różowym odcieniem, powieki drgnęły, a pierś poruszyła się słabym oddechem... Otworzył oczy, powiódł wkoło mętnem i nieprzytomnem wejrzeniem.
— Żyje... żyje! — wykrzyknęła Alberta z szaloną radością.
Ralf ruchem ręki nakazał spokój i szepnął półgłosem:
— Tak, żyje niewątpliwie... lecz nić tego życia jest tak wątłą i słabą, iż najmniejsze wstrząśnienie zerwać ją może. Wzrok jest przyćmiony i błędny... Nie mam odwagi powtórzyć wstrzykiwania eteru, bo może siły jego nie wystarczą na to...
Rozpoczęto więc znów energiczne rozcierania, lecz Robert był wciąż nieruchomy, jakby pogrążony w śnie kataleptycznym. Słabe tylko uderzenia pulsu wskazywały, że iskierka życia tlała jeszcze w organizmie wycieńczonym niewygodami wszelkiego rodzaju.
Ralf patrzył ze zmarszczonemi brwiami; męczyła go myśl, że ten człowiek, tak mu drogi, nie wyjdzie już może nigdy z tej zmartwiałości...
Nagle przyszła mu do głowy myśl nowa.
— Panie Jerzy — zawołał — co się stało ze szczątkami bryły?
— Zaniosłem je podług pańskiego życzenia do gabinetu fizycznego i umieściłem na płytach porcelanowych. Pozbierałem także resztki rurek ze szkła czerwonego: jest w nich nieco płynu, który zawierały — zrobimy jego analizę później — nieprawdaż?
— Proszę, przynieś pan tu zaraz wszystek ten płyn!
— Cóż pan chcesz z nim zrobić?
— Nie wiem, czy mój domysł jest słuszny, lecz przypuszczam, że płyn ten ma własności toniczne, odżywcze i przywracające siły. Jest wiele lekarstw działających przez skórę...
— Możemy spróbować — odparł Jerzy po chwili namysłu — ja, coprawda, byłem przekonanym, że rurki te zawierają zapas żywności lub powietrza, w jakie się Robert musiał zaopatrzyć na podróż tak daleką.
Wyszedł i wkrótce wrócił, niosąc w czarce szklanej ów płyn nieznany. Za pomocą małej gąbki, Ralf począł nacierać nim ciało i, uszczęśliwiony, spostrzegł wkrótce, że lekarstwo to wywiera cudowny skutek.
Twarz Roberta nabierała z każdą chwilą coraz więcej życia, oczy się otwarły, wejrzenie ich było prawie przytomne, a ciało odzyskało możność ruchu.
Po półgodzinnych staraniach, nakoniec wróciła przytomność: wynędzniałą twarz rozjaśnił uśmiech, a źrenice nabrały wyrazu szczególnej słodyczy.
— Jerzy... Miss Alberta! — wyszeptał głosem słabym, jak gdyby dochodzącym z oddali.
Wzrok jego nie mógł się już teraz oderwać od tych dwóch ukochanych twarzy, pochylonych nad nim z troskliwością niezmierną.
Lecz to wstrząśnienie było zbyt jeszcze silnem dla niego, gdyż po kilku chwilach oczy jego znów się zamknęły, a spokojny oddech świadczył o śnie głębokim.
— Ocalony! — zcicha zawołał Ralf — ręczę za jego życie! Teraz potrzeba mu tylko spokoju i wygód.
Przybyły wkrótce z Bizerty doktor potwierdził tę djagnozę.
Robert, pomimo swego wynędznienia, był silnym i zdrowym — to też eskulap obiecał, że za parę tygodni wstanie z łóżka z pewnością.
Historji chorego słuchał jednak z grzecznem niedowierzaniem. Aby go więc przekonać, pokazano mu kawałki rozbitej bryły. Na ich widok, niedowiarstwo jego zmieniło się w zdumienie; prosił, aby mu dano jedną z rurek, napełnionych jeszcze płynem, którego rozbioru chciał dokonać. Podług jego przekonania, płyn ten zawierał wielką ilość tlenu.
Ralf nie widział przeszkody w obdarowaniu doktora ową rurką; prosił tylko, aby ten zachował bezwarunkowe milczenie co do wypadków, których willa była widownią. Odtąd zdrowie Roberta stale się polepszać zaczęło. Nie miał jeszcze tyle siły, aby dłużej rozmawiać, lecz sen jego był spokojny, odżywianie zaś, dzięki arcydziełom sztuki kucharskiej, przyrządzanym przez lorda Frymcock, nie pozostawiało nic do życzenia, i powracało mu siły.
W willi zapanował znów ruch i życie; gdyby nie strata kapitana i Boleńskiego, szczęście miss Alberty byłoby zupełnem.
Tylko jeden Zaruk był i teraz ponurym; gnębiła go wciąż ciągła trwoga, powtarzał, iż «niewidzialni», których po swojemu nazywał «dżinnami» — krążą w wielkiej ilości dokoła willi. Słyszał szelest ich skrzydeł zarówno w ciszy nocnej, jak i podczas ruchu dziennego.
Prześladowany temi widziadłami, biedny murzyn nie miał chwili spokojnej; nie ośmielał się też nigdy wychodzić dalej niż do ogrodu. Wielkiem także zmartwieniem jego była niewiara, z którą się na każdym kroku spotykał; w dodatku powrót Roberta tak pochłonął myśli i uwagę otaczających, że nikt nie chciał na jego słowa zwracać uwagi. Co najwyżej, mówiono mu, iż teraz, gdy zdobywca planet powrócił, potrafi znaleźć sposób na odpędzenie «niewidzialnych» lub ujarzmienie ich w razie potrzeby.
Ale Zaruk, słysząc to, potrząsał smutnie swoją wełnistą głową — i gdyby nie gorące przywiązanie, jakie miał dla miss Alberty i Ralfa, uciekłby pewnie do rodzinnej oazy na południu Afryki, gdzie jest wprawdzie zawiele słońca i piasku, ale za to niema «dżinnów»!