O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XLV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze |
Redaktor | Marcin Czermiński |
Wydawca | Redakcya »Missyj Katolickich« |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak przedtem, tak i obecnie mogę, dzięki Bogu, z radością Ojcu donieść, że roboty postępują. Trudności są to prawda, ba na tym świecie niema kącika bez krzyżyka, ale Najświętsza Pani tak błogosławi i dopomaga, że nie wiem jak Jej dziękować. Rachowałem, że za dwa albo trzy lata będzie może skończone wszystko, tymczasem się pokazuje, że jeżeli tak pójdzie wszystko dalej, jak idzie dotychczas, t. j. jeżeli jaki niespodziewane przeszkody nie zajdą, to za rok spodziewamy się ukończenia robót, zatem będzie można zacząć przyjmować chorych. Za to wszystko ustawicznie dziękuje Matce Najśw., a przytem, jak od siebie, tak w imieniu przyszłych mieszkańców schroniska, wszystkim dobroczyńcom razem i każdemu zosobna zasyłam pokorne, ale ze szczerze wdzięcznego serca »stokrotne Bóg zapłać« — co po naszemu brzmi: »misoatra dia misoatra anarew izahay« — czytaj: misáutr dia misáutr anaréu izahaj — znaczy: my Wam dziękujemy i dziękujemy jeszcze = bardzo dziękujemy.
Wkrótce, jeśli mi się uda, nadeszlę Ojcu znowu fotografię budowy, żeby Ojciec widział, jak znaczny jest postęp, a zarazem gdzieśmy się musieli zatrzymać z robotą z początkiem deszczowej pory. Dziwny sposób mają Malgasze wypoczywania, nie przestając nosić ciężarów; mianowicie: co kawałek drogi zostawiają to, co niosą, a potem znowu wracają po to, żeby nieść dalej, np. niesie tragarz kawał budulca A, uniosłszy kawałek drogi, zostawia to A i wraca na miejsce skąd przenosi ciężary, wziąść B, potem zostawia B, a wraca po C i t. d. Potem zaczyna tym samym sposobem nieść dalej A, potem B, potem C i t. d. Za wypoczynek oni uważają te chwile, w których wracają po następny, albo zostawiony ciężar, nic nie niosąc. Czy to wypoczynek, tego nie wiem, ale oni mówią, że takim sposobem lżej im przenosić ciężary. Naturalnie że tak robią, kiedy zgodzeni od sztuki i chodzi każdemu o to, żeby jak najwięcej i w jak najkrótszym czasie przenieść. Jeżeli zaś zgodzeni nie od roboty, ale na dzień i nie są pilnowani, to nie robią ani ⅓ tego, co mogliby łatwo zrobić, bo posiadają albo się pokładną i gwarzą.
Niedawno przybył w niebie jeden aniołek więcej i to od nas, a to tak: Przyszło na świat dziecko — chrzciłem je we wigilię Matki Boskiej Różańcowej w południe, a w nocy odleciał dzieciak z tego świata śpiewać Różaniec w niebie. W samo święto Matki B. Różańcowej po Mszy św. pochowałem to maleństwo, którem tylko tydzień cieszyli się rodzice. Często przychodził mi na myśl ten szczęśliwy malec i cieszyłem się jego szczęściem. Przeżywszy tydzień tylko na tym świecie, nic zgoła nie wiedząc o niczem, pozbył się grzechu pierworodnego i prosto potem do nieba. Jak doskonały akt wdzięczności musiał on wzbudzić, kiedy w niebie naraz poznał Boga, zrozumiał wszystko, jak i co się dzieje, jakiego uszedł niebezpieczeństwa przez opuszczenie ziemi i t. d., i t. d. Kiedy tak nieraz myślałem, to mimowoli przychodziło mi na myśl: co bym ja dał za to, żebym mógł wzbudzić tak doskonały akt żalu za grzechy, jak ten dzieciak wzbudził akt wdzięczności, do zupełnego szczęścia nicby mi więcej zgoła nie trzeba było, bo pękłoby mi z pewnością serce przy tym akcie żalu, drapnąłbym z tej ziemi i naturalnie prędzej bym z Panem Jezusem i Najśw. Mateczką był złączony na wieki, a o cóż więcej chodzi. No, no, czy może nie tak?
Pisałem już zdaje mi się kiedyś Ojcu, że mam tu dość zwiedzających budowę, bo wszędzie gadają o tem schronisku. Otóż kiedyś niedawno przyszło kilku czarnych gawronów i zaczęło się gapić. Patrząc na wszystko, zobaczyli nawpół wybudowaną kloakę i nie mogli żadną miarą pojąć, na co taki długi kanał przy domu. Jeden z nich więcej ucywilizowany niby, chociaż swoją drogą niczem się od towarzyszy nie różnił, bo oprócz kawałka lamba, żadnego innego odzienia nie używał, tak im całą rzecz wytłumaczył: wazaha, czytaj waza (cudzoziemiec) mądrze wszystko obmyślają, w domu będą mieszkać wygodnie, a w razie najścia nieprzyjaciela, do tego kanału się pochowają i będą bezpieczni. To tłumaczenie zupełnie zaspokoiło ciekawość towarzyszy czarnego cziczerone, zdaje mi się dlatego, że Malgasze tak samo zawsze robili, kiedy jedno plemię napadało na drugie. W każdym domu malgaskim był wykopany dół wewnątrz domu, zamykający się drzwiczkami, czy czymś w tym rodzaju. Kiedy nieprzyjaciel okrążył dom, wtedy wszyscy mieszkańcy, znajdują się wewnątrz domu, chronili się do tej jamy i zamykali otwór u góry; pod otworem stał jeden ze schronionych tam ludzi z dzidą lub czemkolwiek ostrym w ręku, i jak tylko nieprzyjaciel otwierał dół i chciał tam wejść, to go przebijał stojący w dole strażnik. Dowiedziałem się o tem od jednego Malgasza, który mnie tłumaczył, na podstawie czego ci zwiedzający wzięli kloakę za taki dół ochronny.
Gadu, gadu, słówko za słówkiem i jakośby tak szło dalej i dalej, tymczasem jeszcze do niejednej koperty muszę list włożyć, a czas ucieka jakby umyślnie. Na dziś więc na tem zakończę i bardzo a bardzo prosząc o modlitwy, wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najświętszej.