O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XLVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XLVIII.

Fianarantsoa, 26 stycznia 1904.

Tymi dniami dostałem wreszcie potrzebne fotografie i spieszę przesłać je Ojcu; pora deszczowa zatrzymała roboty w takim stanie, jak widzi Ojciec na fotografiach. Obecnie wewnątrz pracują, blacha na dachach przyśrubowuje się na stałe, gdzie jeszcze była położona dla przykrycia tylko murów od deszczu; góra ścina się, żeby przygotować miejsce pod resztę budynków, ale murować nie można, trzeba czekać, aż nadejdzie pora sucha. Plan dla Ojca przygotowuję, ale jeszcze nie miałem czasu go skończyć i dlatego nie posyłam; szkoda zresztą nie wielka, bo i tak budowa nie skończona, więc na razie ma Ojciec wszystko na fotografiach. Jak skończę rysować plan, a Matka Najśw. pozwoli skończyć cały zakład, to Ojciec wtedy lepiej się zoryentuje. Budynki dla chorych (fotogr. 1 podwórze wewnętrzne — str. 365) już prawie wszystkie stoją pod dachem, brakują tylko refektarze i dwa czy trzy składy. Wszędzie wewnątrz biegnie chodnik kryty koło domu, słupy ma z cegły i wyłożony płytami kamiennemi, żeby podczas deszczu można było wszędzie dostać się na sucho. To niby brama (fot. 2 podwórze wewnętrzne mężczyzn, str. 369), naprzeciw której stoi na fotografii nas dwóch: kamieniarz i ja, to wcale nie brama i przejścia tam nie ma wcale, jest to miejsce wolne, zostawione umyślnie dla przewiewu, bo po obu stronach są wychodki przy sypialniach. Wszędzie w budynkach przewiew urządzony tak: w sufitach powprawiane rury blaszane, niby kominki (decimetr średnicy), wychodzące z mieszkań na strych tylko, t. j. pod blachę, ale nie na zewnątrz dachu. Na strychu wszędzie w tych przejściach niby, zostawionych dla przewiewu, o których nieco wyżej wspomniałem, nad drzwiami mieszkań są okna (widać to dobrze na fotografii 1 w końcowych budynkach) wychodzące na zewnątrz, ale zawsze pod dachem. Dach całego zakładu, a zatem i strych, stanowi jedną całość, takim więc sposobem na strychu ustawiczny przeciąg wiatru, oczyszczający powietrze, a deszcz do środka dostać się nie może. Tenże sam przeciąg wiatru na strychu będzie chronił od zbytecznego gorąca, kiedy się blacha rozpali od słońca. W każdym mieszkaniu będzie tych kominków więcej lub mniej, stosownie do wielkości sali. W oknach nigdzie krat niema i nie będzie; gdzie będzie tego potrzeba, dam siatkę drucianą. Okna wyglądają niby zakratowane (fotografia 3), chociaż to nie są kraty tylko same okna, bo szyby umyślnie dano maleńkie, żeby łatwiej było wstawić kiedy się stłucze (o co wcale nie będzie trudno u moich piskląt) i żeby nie zbyt wiele stracić szkła podczas transportu z Europy. Coś stracić trzeba, to rzecz jasna, ale o małą szybkę daleko łatwiej wystarać się i dostać, niż wielką, a szkoda mniejsza kiedy się stłucze. Te niby ganki poprzybudowywane wszędzie (fotogr. 3, str. 373), to z przeproszeniem wychodki, nie co innego.


Schronisko trędowatych w Maranie. — Nr. 1. Podwórze wewnętrzne: po prawej stronie oddział żeński. (Zob. str. 364).

Zapomniałem napisać o przewiewie u dołu dla zabezpieczenia od wilgoci i psucia się podłóg. Otóż jest tak: we wszystkich ścianach zakładu są otwory u dołu nad fundamentami, ale pod podłogą (fot. 3 podługowate czarne plamki u dołu), między ziemią a podłogą zostawiona wszędzie próżnia 60 ct. głębokości, w której będzie ustawiczny przeciąg wiatru przez te otwory w ścianach i tym sposobem da Bóg, że będzie sucho wewnątrz. Pioruny walą nie źle, ale szkody niema i da Bóg, nie będzie, bo będą wszędzie konduktory na dachach, obecnie jest ich już trzy umocowanych. Widać ich na fotografii (1), ale bardzo słabo. Wcinać się w górę jeszcze trzeba sporo, jak widzi Ojciec na fotografii (4, str. 377) i dlatego korzystamy z deszczowej pory póki ziemia nieco miększa.
Fotografie, które Ojcu posyłam, robione w obecnej porze, o czem najlepiej świadczy kałuża, którą widać na fotografii (1). Słupy chodnika odbijają się we wodzie. Ot tyle niby na razie wiadomości, a raczej sprawozdania o robotach mogę Ojcu przesłać. Jak Bóg pozwoli postąpić naprzód, to znowu Ojcu poszlę ciąg dalszy tego. Chciałby Ojciec wiedzieć może, co oprócz tego u mnie słychać, to odpowiedź na to krótka, mianowicie: grzmoty i pioruny.
Pewnego dnie w połowie stycznia b. r. było tak: od samego wschodu słońca do południa nie było zbyt gorąco, ale dość parno i cisza taka, że ani listek się nie poruczył, najmniejszego wiaterka nie było. Między godziną 12 a 1 zaczęły się błyskawice i grzmoty. Nic w tem zgoła nie widziałem dziwnego, bo jesteśmy w porze deszczowej. Sądziłem tylko, że może będziemy znowu mieli grad, bo niebo zaciemniało się coraz bardziej gęstemi, mocno ołowianego koloru, tak, że można powiedzieć prawie czarnemi chmurami. Pioruny zaczęły się sypać coraz bliżej i bliżej, waliły jeden po drugim co się zowie, jakby chciały się popisać, kto lepiej palnie. Stałem niedaleko okna i przypatrywałem się i przysłuchiwałem temu wszystkiemu z wielką przyjemnością, bo bardzo lubię patrzeć na burzę. Naraz taki rozległ się trzask, jakby się niebo rozdarło i przeleciał nad moją chatą piorun po niebie, jakby ognista wstęga i palnął gdzieś w góry. Zaraz po nim chlasnął drugi pionowo w ziemię tuż obok mnie, tak może co najwięcej to o jakie 3 metry odemnie, albo i nie tyle nawet. Drgnąłem, nie ze strachu, ale z konieczności, bo cała chata drgnęła, tak zupełnie, jak podczas trzęsienia ziemi, zatem i ja drgnąć musiałem razem z podłogą, na której stałem. Wspaniale strzelił ten piorun, to ani słowa, ale żeby był tak nieco bliżej mnie spadł, tobym już tego listu prawdopodobnie nie był pisał, kto inny dałby znać W. O. Prowincyałowi, że trzeba następcę na moje miejsce przysłać. Nie nastraszyłem się, to prawda, ale dokładnie i jasno wytłumaczył mi ten piorun słabość i nicość człowieka, że już lepiej chyba trudno to zrobić. Otwarcie Ojcu powiem, że nie mogę pojąć jak moją własną, tak wogóle ludzką głupotę. Tyle razy w życiu w najrozmaitszy sposób poznaje człowiek dokładnie, namacalnie, że jest najzupełniejszem zerem, garścią prochu i nic więcej, że choćby posiadał niewiedzieć jakie przymioty, zajmował nie wiem jak wysokie stanowisko i t. d., i t. d., mimo to wszystko w porównaniu do Boga jest zupełnie niczem w całe najściślejszem tego słowa znaczeniu, że śmierci, która każdej chwili może go zaskoczyć, uniknąć nie może, że po śmierci stanie zaraz na sądzie Bożym. A nie zważając na to wszystko, nie pamiętamy nigdy o tem, tylko zawsze uważamy się za coś, czapkujemy przed naszem kochanem ja, a o Panu Bogu, o własnej duszy zupełnie zapominamy. Cobym ja dał za to, żebym mógł zupełnie umorzyć to moje podłe ja, któremu się tak daję za nos wodzić, żeby to obrzydliwe ja wszędzie nie było górą, nie byłoby tak źle na świecie, jak jest obecnie.


Schronisko trędowatych w Maranie. — Nr. 2. Podwórze wewnętrzne mężczyzn. (Zob. str. 366).

Rozbazgrałem się, ale muszę już kończyć, bo czas nagli okropnie i poczta na odchodnem i roboty sporo na mnie czeka. Nim jednak skończę, muszę jeszcze przedtem uiścić się z długu wdzięczności, mianowicie: Do fotografij, które Ojcu posyłam, a które Ojciec z pewnością każe odbić w »Misyach katolickich«, dołączam dla wszystkich naszych łaskawych dobroczyńców razem i dla każdego zosobna stokrotne »Bóg zapłać« za jałmużny, z których się dźwiga schronisko, żeby nietylko widzieli owoc swego miłosierdzia, ale żeby zarazem wiedzieli, że i nieszczęśliwi trędowaci czują wdzięczność za dobrodziejstwo im wyświadczone. Jak w imieniu wszystkich trędowatych, którzy będą korzystać z tego schroniska, tak też od siebie wszystkim dobroczyńcom naszym razem i każdemu zosobna pokornie dziękuję za pomoc. Niech Matka Najświętsza, dla miłości której dają jałmużny, po swojemu wszystkim stokrotnie wynagrodzi — prosimy i będziemy ustawicznie prosić Ją o to w codziennych naszych modlitwach.
Misaotra dia misaotra Anareo izahaj — czytaj: misótr diá misótr Anaréu izaháj — znaczy: dziękujemy i dziękujemy Wam.
Czekając niecierpliwie na odpowiedź drogiego Ojca, polecam Go opiece Matki Najśw. i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.