Dobre serce, miła buzia,
Śliczny chłopczyk byłby z Józia,
Gdyby mówiąc między nami,
Nie zagapiał się czasami.
Zamiast patrzeć wprost przed siebie
Ciągle szuka coś po niebie,
Wznosi oczy hen do góry.
Czy on szuka w niebie dziury?
To też i wygląda ładnie!
To z pagórka nadół spadnie.
To odbije się od ściany,
Wiecznie chodzi podrapany.
Codzień ma przygodę nową:
Raz o drzwi się wyciął głową,
Raz do rowu wpadł po szyję,
Dziwy, że się nie zabije!
Patrząc gdzieś tam w górę het,
Raz z książeczką gapuś szedł.
Idzie sobie, aż ci tu
Pędzi Azor, co ma tchu.
Azor, pies łakomy dość,
Porwał z kuchni dużą kość,
I uciekał, wielce rad,
Że tak suto będzie jadł.
Mama woła: chłopcze! zbocz!
Siostra: Józiu! W stronę skocz!
Wprost na ciebie Azor mknie.
Prędzej! bo przewróci cię.
Lecz nie słyszy mały gap!...
Wtem, jak padnie nagle: klap!
Obaj leżą! Patrzcie jak!...
Jęczy Józio, stęka psiak.
Potłukli się gapie dwaj,
Oba wrzeszczą: „Aj! aj! aj!”
Z wielkim wstydem Józio wstał,
Podrapane ręce miał,
I kolana starł do krwi.
Poprawił się... na trzy dni...
W jeden piękny dzień maju,
Chciał pójść Józio do gaju,
Więc z ciekawą książeczką,
Idzie polem, nad rzeczką.
Już wypadek z psem owy,
Dawno wyszedł mu z głowy,
I z zadartą znów buzią,
Idzie sobie pan Józio,
Gdzieś do góry wzniósł oczki
I ogląda obłoczki.
Patrzy w błękit wysoki,
A do brzegu... dwa kroki.
Dał krok jeden, dał drugi...
Rymnął w wodę jak długi!
Pluszczą nogi i dłonie
Hej! ratunku! ktoś tonie!
Uciekają na stronę
Małe rybki strwożone,
W strachu każda z nich pyta:
„A skądże ta wizyta?”
Gdy wypadek spostrzegli,
Robotnicy nadbiegli,
I za krótkich chwil parę
Wyciągnęli niezdarę.
Oj, ten gapuś nad gapie!
Z włosów woda mu kapie,
Kapie z kurtki, jak z rynny.
Józiu! kiedyż będziesz ty inny?
Kapelusz z książeczką
Popłynęły gdzieś rzeczką.
O! już nikt ich nie schwyta,
Zatonęły i kwita.
Co tam działo się w domu,
Niechcę mówić nikomu.
Lecz sam Józio niech doda:
„Niema czasem, jak woda!”