O języku pomocniczym międzynarodowym/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
Tytuł O języku pomocniczym międzynarodowym
Data wyd. 1908
Druk drukarnia Literacka
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
III. Różne sposoby rozwiązywania kwestyi języka międzynarodowego pomocniczego.

Na przyjęcie języka sztucznego, jako środka wzajemnego porozumiewania się ludzi różnojęzykowych, zgadza się tylko pewna nieznaczna część ludzkości myślącej. Wielu proponuje inny sposób załatwienia tej sprawy.
Tak np. niektórzy są tego zdania, że możnaby usunąć wielojęzykowość i ułatwić obcowanie wszechświatowe przez przyjęcie jednego z najbardziej rozpowszechnionych języków „żywych” i tradycyjnie przekazywanych za ogólny język międzynarodowy. Jeżeli zaś jeden nie wystarcza, to można się zatrzymać na dwóch, albo nawet na trzech, mianowicie na językach: angielskim, francuskim i niemieckim.
Licząc się z psychologią zbiorową, musimy uznać podobny sposób rozwiązania kwestyi języka międzynarodowego za niemożliwy do przeprowadzenia. Nie zapominajmy o niedającej się usunąć zawiści międzynarodowej, jako też o dumie narodowej. Na podobne uprzywilejowanie np. języka angielskiego nie zgodziliby się nietylko Niemcy, Francuzi, ale także mniej liczne i mniej wybitne narody. A te właśnie mniej liczne i mniej wybitne narody mogłyby, w razie wyboru dwóch lub trzech języków, czuć się dotkniętemi w swej miłości własnej i nie zgodzić się na podobne postawienie i rozwiązanie kwestyi.
Dodajmy do tego współzawodnictwo ekonomiczne. Co to znaczy, z tego właśnie stanowiska, wybranie np. języka angielskiego za organ porozumiewania się wszechświatowego? Znaczy to nadanie angielskiemu handlowi księgarskiemu przytłaczającej przewagi nad handlem księgarskim innych narodów. Znaczy to również otwarcie wstępu do wszystkich krajów nauczycielom i nauczycielkom pochodzenia angielskiego, z zupełnem upośledzeniem i usunięciem nauczycieli i nauczycielek innojęzykowych. Podobne uprzywilejowanie i upośledzenie ekonomiczne miałoby miejsce także w razie nadania dwom lub trzem językom roli języków wszechświatowych i międzynarodowych.
Prócz tego należy zwrócić uwagę na wady i usterki tych istniejących już języków szeroko rozprzestrzenionych, tak mówionych, jako też pisanych. Ich wymawianie, ich budowa (konstrukcya)... wszystko to jest zbyt trudne, ażeby mogło być przyjęte przez inne narody bez zastrzeżeń. We wszystkich językach „naturalnych”, tradycyjnie przekazywanych, mamy „prawidła” i „wyjątki”, t. j. mamy różne chronologicznie nawarstwienia: tak zwane „wyjątki” są albo przeżytkami przeszłości, albo też zapowiedziami przyszłości. A czy tak, czy owak, stanowią one niepoślednią trudność przy uczeniu się języków.
Nie zapominajmy też o nadzwyczaj skomplikowanej pisowni właśnie owych języków, które roszczą sobie pretensyę do utrwalenia się jako międzynarodowe. Jedna tylko niemiecka pisownia jest dosyć prostą; ale za to nietylko angielska, ale nawet francuska spotrzebowują znaczny zapas energii myślowej, zanim zostaną przyswojone.
W związku z pisownią, w różnicy od wymawiania, pozostaje ogromna ilość homonimów, t. j. wyrazów jednobrzmiących, ale różnoznacznych i, zgodnie z różnicą znaczenia, różnie pisanych. Proszę tylko uprzytomnić sobie homonimy francuskie, brzmiące w przybliżeniu: ver (ver, vert, vers, verre...), san (z samogłoską nosową a: sang, sans, sens, sent, cent...), kan (quand, quant), szo (chaud, chaux), mua (moi, mois), fua (foí, foie, fois), kąt (comte, conte, compte), su (sou, soud, sous), sür (sur, sûr), mer (mer, mère, maire), metr (mètre, maître) i t. p. A takie homonimy niezmiernie utrudniają uczenie się i używanie języka.
Na to możnaby zauważyć, że owe języki rozpowszechnione przyjmujemy nie takiemi, jakiemi są obecnie, ale pod warunkiem ich uproszczenia i udoskonalenia. No, ale w takim razie byłyby to już nie te same języki, francuski, niemiecki, angielski, bez zastrzeżeń, ale języki przerobione, języki nowe, „popsute” czy też „poprawione” (stosownie do gustu i sposobu zapatrywania się), a więc języki „sztuczne”, stojące na równi z innemi językami „sztucznemi”.
Obok zwolenników języków „żywych”, obecnie istniejących i szeroko rozprzestrzenionych, mamy także amatorów wskrzeszenia języków „martwych” i nadania im roli pośredników międzynarodowych, w rodzaju tego, jak to łacina średniowieczna jednoczyła w jedną społeczność językową wszystkie narody Europy zachodniej (nawiasem mówiąc, nie narody, ale tylko nieznaczną ich cząstkę uprzywilejowaną, oddychającą powietrzem bądź to klasztorów, bądź to szkół, bądź też kancelaryj).
Tu jeszcze mała uwaga. Mówić o „życiu” i „martwości” języków jestto dowodzić, że się nie rozumie istoty języka. Każdy język jest „martwym” dla tych, co go nie znają. Kto zaś pozna i osiedli w swej głowie grecki, łacinę, starohebrajski, sanskryt i t. p., ożywia je tak samo, jak wszelki tak zwany język „żywy”.
Poza tem nie ulega wątpliwości, że owe języki „martwe” nie nadają się do oddawania naszych pojęć i wyobrażeń nowoczesnych, a w swym składzie i budowie przedstawiają takie same „wady” i „usterki”, takie same „wyjątki”, takie same przeżytki rozmaitych nawarstwień, co i inne języki. Ażeby więc z nich zrobić łatwe do manipulowania organy porozumiewania się międzynarodowego, należałoby je przerabiać i upraszczać, czyli zamieniać je na języki mniej więcej sztuczne.
Jeżeli więc istotnie chodzi nam o język wszechświatowy, język międzynarodowy, łatwy do przyswojenia go sobie przez różne warstwy ludności, t. j. nie tylko przez wybrańcow losu z dużą ilością wolnego czasu, ale także przez ludzi pracy nieustającej, musimy uciec się do zasadniczego wymagania języka „sztucznego”, znacznie uproszczonego, opartego na uznaniu jednostajnych typów formalnych, bez żadnych „wyjątków”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Niecisław Baudouin de Courtenay.