O pewnym wielkim panu i jego małym murzynku


O pewnym wielkim panu i jego małym murzynku • Stefan Żeromski
O pewnym wielkim panu i jego małym murzynku
Stefan Żeromski

W pewnym bardzo pięknym murowanym dworze, który okoliczni mieszkańcy przywykli nazywać pałacem, mieszkał młody pan, bardzo przez wszystkich lubiany, gdyż był wesoły, dowcipny i nigdy nikomu krzywdy nie czynił. Pokoje jego ,,w pałacu" pełne były obrazów, pięknych mebli i książek. Sam dziedzic, którego wszyscy chętnie, nie wiadomo nawet dlaczego, nazywali "panem hrabią", grał szumnie na fortepianie i bardzo głośno śpiewał. Pan hrabia miał śliczne konie do wyjazdu oraz wielką obfitość powozów i bryczek. A gdy wydalał się do miasta albo w sąsiedztwo, było na co popatrzeć. Jeździł bowiem zawsze czterma końmi okrytymi lśniącą uprzężą. Na przednim siedzeniu paradował wąsaty furman w liberii, z tyłu dwu kozaczków w granatowych kurtkach i wysokich czapkach, a obok furmana na przednim siedzeniu zwracał na siebie powszechną uwagę Murzynek, którego zadaniem było otwieranie drzwiczek pojazdu, gdy pan wysiadał. Najczęściej jednak pan wyskakiwał z powozu wcześniej, nim Murzyn spełnił swoją powinność. Wtedy jego czarnoskóra mość Nikodem łypał srodze białkami i wyszczerzał białe zęby, co mogło oznaczać, że się wstydzi, ale również, że się cieszy z obrotu rzeczy.

Cały ów czarny służbista, choć już Nikodem, miał wszystkiego lat dwanaście. Skąd go pan dziedzic wydostał, tego nikt nie wiedział, gdyż była to właśnie tajemnica pana dziedzica. Mówiono, iż czarnucha przywieziono wprost z Afryki, gdzie się urodził w okolicy pełnej świętojańskiego chleba, wśród krokodylów i orangutanów, papug i pieprzojadów. Tak mówili złośliwi, którzy o to tylko dbają, żeby nawet Murzynowi białą łatkę przypiąć. Dobrzy polscy ludzie we dworze polubili Nikodema, gdyż był "usłuchany", grzeczny, uczynny, choć tam i wiedzieli o nim, że wypala pańskie papierosy za węgłem dworu, a kucharzowi podkrada cukier i pcha czarne swoje paluchy w cytrynowe i śmietankowe lody, żeby je po wydobyciu z tychże lodów z murzyńska oblizywać.

Wszystko to, co tu o Nikodemie i jego panu powiedziane zostało, nie przetrwało długo. Pan hrabia zanadto często wyjeżdżał z domu z kozaczkami i Murzynkiem. Złośliwi ludzie, o których obfitości w tamtych stronach była już mowa, twierdzili, że pan hrabia dużo pieniędzy w karty przegrywał. Gdyby nawet nie wierzyć w to, co rozpuszczali złośliwi, to i cóż z tego za pociecha? Interesy pana hrabiego naprawdę zły obrót wzięły. Rządca źle obsiewał poła i zboża rodziły się ponad wyraz liche albo zgoła przepadały, gdyż dziedzic nie pilnował ani zasiewu, ani zbioru. Wiedzieli wszyscy, że ekonom wywiercił świdrem dziurę w tylnej ścianie spichlerza i długim patykiem wiercąc w otworze wytaczał na zewnątrz do worków czyste zboże, nasypane wysoko pod tąż ścianą w wewnętrznym spichlerza sąsieku — tylko jeden dziedzic o tym nie wiedział. Ekonom robił to tak sprytnie, iż zboża w spichlerzu mało co zostało, a wykradzione sprzedał i pieniądze sobie przywłaszczył pod pozorem, iż miał pensję nie wypłaconą za dwa kwartały. Karbowy, patrząc na gospodarkę rządcy i wiedząc o sprawkach ekonoma, również, choć podobno z bólem serca, podkradał pana hrabiego.

Wreszcie poplątały się wszystkie interesy, zmówili się wszyscy niedobrzy ludzie i dziedzic stracił bardzo szybko swój piękny majątek. Raz wraz przyjeżdżali urzędnicy i zabierali inwentarz, zboże, konie, krowy, narzędzia, a później piękne obrazy, meble i czarny fortepian. Nie otrzymawszy ani pensji, ani utrzymania, rozeszli się służący, fornale, furman z wąsami i kozaczki w szerokich szarawarach. Później odszedł kucharz, ogrodnik i pokojówki.

Pan hrabia został sam jeden w pustym i ogołoconym pałacu. Spał na lichym łóżku, które mu pozostawiono. Glinianą miskę do mycia stawiał na ostatnim stołku z kuchni, który teraz zaawansował na mebel do sypialnego gabinetu. Na ostatnim zaś stoliczku nie było co stawiać do jedzenia, gdyż zagasł ogień w kuchni i nie gotowano już w tym pięknym dworze.

Nie opuścił zrujnowanego dziedzica tylko Murzynek imieniem Nikodem. Czyścił po dawnemu buty i w lot zapalał zapałki, gdy pan hrabia miał jeszcze papierosa i wyjawił zamiar palenia. Stał przy drzwiach, łypał oczami, wyszczerzał zęby i czekał na rozkazy. Ale pan dziedzic niewiele już wydawał rozkazów.

Czasami wesoły pan, którego tak powszechnie hrabią zwano, szedł piechotą poprzez ogrody, a później miedzami do sąsiedniej chłopskiej wsi i za ostatnie grosze kupował nieco chleba razowego, sera i masła. Wtedy obadwaj z Nikodemem pożywiali się, wesoło śmiejąc się do siebie i wymawiając nieliczne wyrazy francuskie, które Nikodem rozumiał.

Murzynek nie opuścił pana hrabiego nie dlatego, żeby go nadmiernie uwielbiał, lecz niestety dla prostszej przyczyny. Oto pan nie mógł mu dać pieniędzy na drogę do miasta, skąd go na wieś przywiózł. Nikodem zaś nie śmiał, nie umiał i nie był w stanie wypowiedzieć prośby o pieniądze. Nie umiał dbać o siebie i nie bardzo wiedział, co się z panem dzieje. Miał przecie dopiero lat dwanaście i był w tak dalekim, obcym kraju. Patrzał na wszystko osłupiałymi oczami, widział, jak droga do pałacu trawą zarasta, jak pan często płacze i ręce łamie w pustych pokojach.

Aż oto pewnego dnia pan zapowiedział, iż idzie do miasta i że wkrótce z pieniędzmi powróci. Ale nie wracał. Nie wracał zaś dzień, drugi, trzeci, czwarty i piąty. Murzynek biegał od okna do okna, wyczekiwał, nasłuchiwał, wypatrywał, tęsknił za panem. Płakał nawet wzorem pana. Łzy lały się z jego oczu nawet nie czarne, lecz przezroczyste, jakby był białym człowiekiem. A gdy wyjadł ostatnie zimne kartofle i powyskrobywał ostatnie już okruszyny, a nic nie było ani w pustym domu, ani w opuszczonym ogrodzie do spożycia głód go przynaglił do ucieczki.

Nikodem wyszedł z pałacu i ruszył w świat szeroki. Bał się iść drogą, więc za wzór pana poszedł poprzez ogród, a później miedzami w pola.

Był to koniec czerwca. Już się ślicznie falowały dojrzewające żyta, wąsate jęczmiona i pozłotą okrywać się zaczęła piękna pszenica. Skowronki zanosiły się w górze. Kędyś w tajnikach zbóż przepiórki nawoływały: "Pójdźcie żąć! Pójdźcie żąć!"

Nikodem nie rozumiał, co przepiórki po polsku wykrzykują, ale się śmiał wesoło do tego głosu wdzięcznego. Ponieważ był bardzo głodny, więc sekretnie przychylał kłosy żyta i wyłuskiwał ziarna jeszcze niedojrzałe, mlecz miękki po okwitnięciu. Pewnie tak czynili gdzieś tam w Afryce jego przodkowie. Połykał chciwie smaczny miękisz i nie myślał o tym, że zabmął w nieznane strony. Szedł długo, bo słońce już miało się ku zachodowi. Nie wiedział, gdzie jest i w której stronie został dwór jego pana.

Ludzie pracujący w polach spostrzegli czarną kupę, plączącą się między działkami na odludnych miedzach. Przerazili się bardzo. Jezu — cosik czarne! Tknęło ich, że to nie jest dobrze. Jak na komendę zaczęli krzyczeć:

— Diabeł! Diabeł! Diabeł!

Inni, jeszcze bardziej nierozsądni, którzy nigdy na oczy czarnego człowieka nie widzieli, chwycili za kamienie, za bryły ziemi, za kije. Biegli przez zagony z krzykiem jak na wilka:

— Oha! Oha!

Kilka kamieni i brył ziemi dosięgło Nikodema. Toteż mały wziął nogi za pas. Ale przymusowa głodówka już go bardzo osłabiła i nie mógł żwawo uciekać. Modlił się więc w swoim wielkim nieszczęściu do Pana Boga, najpierw po murzyńsku, a później po francusku, żeby być lepiej zrozumianym i chętniej wysłuchanym. Tymczasem z odległych pól i z różnych stron gnali ku niemu ludzie z krzykiem i pomstowaniem:

— Diabeł! Diabeł!

Na szczęście Nikodem dojrzał jakieś drzewa, a w nich biały dwór, nieco podobny do pałacu jego pana. Mając za sobą gromadę ścigających, zdyszanych, bez tchu dopadł do domu i do drzwi kuchni w tym nieznanym dworze. Lecz skoro tylko drzwi otworzył, znowu wszystkie służące w kuchni zgromadzone podniosły na jego widok krzyk jeszcze głośniejszy niż tamten w polach:

— Diabeł! Diabeł!

Murzynek opadł na progu i wodził po ludziach hałasujących swymi białymi oczyma. Już nie mógł uciekać i nie widział dokąd. Nie mógł płakać. Wyciągnął tylko ręce z błaganiem o litość.

I oto na skutek wielkiego krzyku we drzwiach kuchni ukazała się jasnowłosa panienka, która wrzaskliwej gromadzie nakazała ciszę. Osłoniła rękami i niebieską sukienką Nikodema i poprowadziła go za rękę do pokoju. Tam posadziła go przy stole i nakarmiła po same białka oczu chlebem i zimnym mięsem, a napoiła gorącą herbatą ze śmietanką.

Trzebaż dodawać, iż Nikodem, gdy jego opiekunka wyszła z pokoju na chwilę, ściągnął z pudełka stojącego na tymże stole dwa papierosy, ażeby je sekretnie wypalić, gdy go odprowadzono do małej izdebki na górze dworu?

Tam czarny jegomość otworzył piec i zaśmiał się do jego czarnej czeluści. Zaciągnął się dymem i wielkie kłęby puszczał w pustą czeluść, ażeby zatrzeć ślady swej zbrodni papierosianej.