O rymotworstwie i rymotworcach/Część IV/Wiosna
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | O rymotworstwie i rymotworcach | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
O złoty wieku w postaci dziecinnej!
Wiosno wesoła! toć się wdzięcznie śmiejesz,
Wszystko uchodzi płochości niewinnej,
Czy chłodem dmuchasz, czyli ciepłem grzejesz;
Wolnoć jak dziecku, dla swojej zabawki,
Dziś urodzone straszyć śniegiem trawki.
Przecież choć straszysz, nie uczynisz szkody,
Ni skrzepłem zimnem, ni przykrem gorącem :
Przyjemna pora, czas miły, czas młody
Ma swą umowę z powietrzem i słońcem;
Wie kiedy zagrzeć, wie kiedy ochłodzić,
Ma sposób starość orzeźwić, odmłodzić.
Ty okowaną i ściśnioną ziemię
Od tęgich mrozów uwalniasz z niewoli :
Jak córka matki kochająca plemię,
Kajdany zimne rozpuszczasz powoli,
Potem zaś tęższym ogniem gdy dosadzi,
Z lodowej więzy więźnia wyprowadzi.
A po tyrańskiej zimowej opiece,
Pozwalasz ziemi odetchnąć swobodnie.
Ta otworzywszy ciepłych duchów piece,
Skościałe role rozwalnia wygodnie.
Im częstsze tchnienia z ust swych rozpościera,
Wszystko się rodzi, a nic nie umiera.
Choć się zasępisz, choć płaczem rozkwilisz,
Nieprzykro patrzyć na twoje grymasy,
Spragnioną matkę gdy łzami zasilisz,
Ucieszysz pola, łąki, kwiaty lasy :
Ty wszem żywiołom pożytek przynosisz,
Gdy perłowemi wody często rosisz.
Szczodrą się możesz nazwać monarchinią,
Która wspaniałe barwy wszystkim dajesz,
Czego najwięksi mocarze nie czynią,
Chętna w dawaniu nie gardzisz, nie łajesz.
Ty wiesz, co komu i kiedy należy,
Nikt o zapłatę do ciebie nie bieży.
Zielone lasy w cieniach rozmaitych,
Z pięknych kolorów swe okrycia mają :
Insze na brzozach, insze w gajach skrytych,
Insze na drzewkach nizkich się wydają,
Insze na buku, grabinie i sosnie,
Insze na dębie, który sto lat rośnie.
Insząś zieloność łąkom oznaczyła.
Jedwabne trawy dawszy im za płaszcze,
Ślicznemi kwiaty wdzięcznieś je upstrzyła,
Z temi się Zefir bawiąc skrzydłem głaszcze,
Te też wzajemnie jak z dzieckiem igrają,
Jedne się wznoszą a drugie zniżają.
Dopieroż kwiatom, ziołom ogrodowym,
O jak nadobne sprawiłaś odzieże!
Każde się szczyci, pyszni wdziękiem nowym,
Każde kolory ukazuje świeże.
A te gdy kształtnie skojarzy i sprzęgnie,
Żaden kunszt tego zdziałać nie dosięgnie.
Cieszy się Flora, że piękne partery
Pod jej dozorem wabią wszystkich oczy,
Chodząc pomiędzy darnie i kwatery,
Każdy kwiat z pączka ledwo nie wyskoczy
Do swej bogini : skoro słońce błyśnie,
Ten się do ręki, ów do piersi ciśnie.
Ptasząt rozlicznych głosy słychać w gajach,
Te gniazda ścielą, te miejsca szukają,
Te już spokojne, co siedzą na jajach,
Te zaś choć ślepe z gniazdek wyglądają,
Temu mać niesie muszkę, temu mrówkę,
To pyszczkiem prosi, to nachyla główkę.
Żadne próżnować nie chce w czasie drogim,
Każde się stara mieć z piskląt pociechę :
Choć tego mnóztwo jest w domku ubogim,
Przecież ich bronią sowom nosić w strzechę.
Kukułka pragnąc potomstwa, co robi?
Z przymusem mamkę dla dzieci sposobi.
Słowik rozkoszne przemiany w swym głosie
Posyła echu, które chętnie niesie
Przyjemny koncert porankowej rosie,
Słychać go w łozach, słychać w ciemnym lesie :
A gdzie strumyczek szemrząc płynie wązki,
Pluszcze skrzydełka skoczywszy z gałązki.
W lasach ciemnistych, w puszczach, kniejach, borze,
Słychać ryk zwierząt, szelest szybkich biegów :
Jak skoro z świtem wstaną jasne zorze,
Co żywo z swoich ruszają noclegów;
Zaspać nie myśli żadne powinności,
Dają naturze przypłodek miłości.
Z ukrytych łożysk wiodą rzezką młodzież,
Łanie jelonki, a sarny koźlęta.
Nic się nie troszczą matki o ich odzież,
Lwica wpółnagie wiedzie z sobą lwięta.
Każde się chlubi z przymnożenia rodu,
Wiernie pilnując wydanego płodu.
Gadzin podziemnych z okropnego lochu
Dobytych mnóztwo w różności posturach,
Wychodzi, rodzaj równający prochu,
W odmienne cętki skropione po skórach :
Tu wąż chcąc pozbyć przeszłorocznej suknie,
Z bolem ją rzuca, w nowej się wysmuknie.
Gospodarz pilny w zasiewie zimowym,
Z niecierpliwością upatruje świtku,
Wybiega w pole, chcąc wzrok cieszyć owym
Zyskiem, co w ziemię chował dla pożytku;
Z niemylną wróżbą wesół sobie chodzi,
Iż mu siedm ziarnek sto kłosów urodzi.
Z sadów, gdzie szczepem ulice sadzone,
Nadzieję fruktów wieść daje obfitych,
Gdy nie z tych tylko, co pilnie strzeżone,
Lecz z leśnych będzie zysk w drzewach okrytych,
Z tej formy wiedzie kwiat natura członka,
Tak pigwa rodzi, jak i leśna płonka.
Tak z dzikich pniaków latorośl wynika,
Tymże gościńcem na świat się dobywa,
Jako ta z szczepów wprost swój ród wytyka,
Szczepione zrazu często rosną z krzywa;
Często z chropawych niekrzesanych kloców,
Docieka chłopek rzęsistych owoców.
Bóztwo Pomona, która sadom sprzyja,
Drzewa rodzajne ma oddane sobie,
Z sierpem się koło gałęzi uwija;
Te z wilków struże, z tych mchy siwe skrobie.
Nic tu po suchem, sękowatem drewnie,
Młodych i gładkich trzeba tej królewnie.
Wiosna tu panią, wiosna czasem władnie,
Młodość tu sama mieszka w żywej porze,
Z sierpem się koło gałęzi uwija,
Nikt tu w żałobnym nie chodzi kolorze,
Codziennie moment następuje słodki,
Nigdy tu sporne nie zejdą wyrodki.
Już wszelki żywioł, człowiek, ptak, zwierz, ryba,
Kontent z wiosennej, miłej, ciepłej chwili :
Już inspekt nie dba, że go grzeje szyba,
I że się wkrótce przymuszon wysili;
Jeśli pomocy nie będzie od lata,
Zginie kwiat, strączek, ogórek, sałata.
Wszechmocny w słowie, a widoczny w czynach,
W niebieskim domu gospodarz przezorny,
Myśląc o ludziach, ptastwie i zwierzynach,
Złożył rok z czterech części, zgodny, sworny,
By wiosna latu, jesień zimie, były
Powolne, a tem stworzeniu służyły.