Obraz święty zawieszono w głuchym, ciemnym borze,
Na tej sosny niebotycznej zawieszono korze,
Przez konary drzew, gęstwiny, przez igły choiny,
Rzadko kiedy promyk słonka przedostać się może.
Gdy mu zbłądzić w to ustronie czasem się nadarzy,
Mógłbyś łacno ujrzeć smutek w Matki Boskiej twarzy,
Co z obrazu śle spojrzenie w leśne mroki, cienie,
Podczas ciszy, jakiejś świętej, jako u ołtarzy,
Jakby kogoś w tem pustkowiu szukała nieboga...
Rzadko ponoć po tych liściach ludzka stąpa noga.
Czasem kamień rzucą skały, zabrzmią w dali strzały
I znów cisza, a ty nie wiesz, w którą stronę droga.
Czegoś wątpisz, w sercu czując mimowolne drżenie,
Drzewa milczą, ich wierzchołki wokół kładą cienie...
Nagle wołasz: — „Czyje ręce pod obrazem, czyje,
Ułożyły świeże kwiaty: bławatki, lilije!“
Radość wraca ci do duszy, boś nie jeden w głuszy,
Ktoś tu blizko ciebie kocha, czyjeś serce bije.