Obrońca pokrzywdzonych/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obrońca pokrzywdzonych |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.9.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Kto ma dzisiaj dyżur na Goldhawke Road?
— Dodge — panie inspektorze.
Inspektor policji Baxter sprawdził na tablicy tę informację.
Po wypadku Fourniera, van Brixen postanowił przedsięwziąć pewne kroki zapobiegawcze.
Umieścił w rozmaitych bankach swą gotówkę oraz walory. Ponieważ wybierał się z Tatianą Mirow w podróż naokoło świata i nie miał zaufania do swej służby prosił policję, aby otoczyła opieką jego dom.
Władze policyjne zadośćuczyniły temu żądaniu tym chętniej, że spodziewały się wizyty Rafflesa w tym domu w czasie nieobecności właściciela. Ponieważ wszystko, co dotyczyło Tajemniczego Nieznajomego, należało do resortu Baxtera, powierzono mu i tę sprawę. Baxter postanowił ustawić na dzień posterunek przed willą, na noc zaś podwoić straże.
Dwa miesiące upłynęły od czasu wyjazdu van Brixena i żadne specjalne wypadki nie zaszły. Straż przed willą sprawował policjant Dodge. W czasie, gdy przechadzał się przed willą tam i z powrotem dostrzegł, że przed wejściem zatrzymuje się jakieś auto.
Policjanta uderzył wygląd szofera: za kierownicą bowiem siedział Murzyn. Jego ubranie koloru khaki i czerwony fez, podkreślały jeszcze czarnotę jego twarzy.
W chwili gdy wóz się zatrzymał, policjant stał w odległości zaledwie kilku kroków od niego. Spostrzegł, że Murzyn zeskoczył lekko ze swego miejsca i otworzył drzwiczki pomagając wysiąść swemu panu.
Osoba siedząca wewnątrz auta, poruszała się niesłychanie ciężko. Upłynęło sporo czasu, aż zdołała stanąć na chodniku. Najpierw bowiem mężczyzna wręczył szoferowi obie kule, na których się wspierał następnie zaś wysunął ostrożnie nogi i opierając się ostrożnie na klamce, wysunął górną część tułowia. Otulony byt kocem i głowę jego otaczały bandaże. Drobnym krokiem zbliżył się do bramy ogrodu, wspierając się na ramieniu Murzyna, który rzucał dokoła niespokojne spojrzenia.
Dodge zatrzymał się w pobliżu drzwi. Był zdecydowany bronić wejścia do mieszkania. Nowoprzybyły skinął mu przyjaźnie głową i wyciągnął ku niemu rękę.
— Co słychać Dodge? Nic nowego? Jak widzicie jestem ciężko chory i musiałem wrócić o wiele wcześniej niż zamierzałem. Proszę pozdrowić inspektora Baxtera i poprosić go, aby zechciał odwiedzić mnie tutaj jaknajszybciej ponieważ mam mu do zakomunikowania bardzo ważne rzeczy. Oczywiście byłbym to uczynił sam, gdyby mi na to pozwalało zdrowie. W każdym razie proszę mu podziękować serdecznie za trudy.
Van Brixen potrząsnął przyjaźnie ręką policjanta.
Dodge zadowolony ze zwolnienia z posterunku, udał się do Scotland Yardu, aby złożyć swemu szefowi sprawozdanie z tego, co się wydarzyło. Zastał Baxtera w biurze.
Inspektor zdziwił się niezmiernie na wieść o tym że Brixen nie uprzedził go o swym powrocie. To zachowanie znajdowało swe usprawiedliwienie w nagłej chorobie Holendra. Postanowił więc udać się doń natychmiast. Gdy inspektor zadzwonił do drzwi swego protegowanego cofnął się z przerażeniem. Zamiast fertycznej pokojówki w drzwiach ukazał się murzyn o czarnej twarzy.
Przypomniał sobie raport Dodge’a: Holender przywiózł sobie z podróży czarnego służącego.
Inspektor oświadczył, że pragnie mówić z panem domu. Na twarzy Murzyna pojawił się jakiś grymas, który miał prawdopodobnie oznaczać uśmiech.
— Jak się nazywasz — zapytał obcesowo. —
Baxter zmieszał się tym przyjęciem, nie dał jednak tego poznać po sobie.
— Timmy, zapytać swego pana, czy jest dla ciebie w domu.
Zamknął inspektorowi drzwi przed nosem. Baxter zadawał sobie pytanie, czy powinien się gniewać, czy też śmiać. Wybrał to ostatnie. Cierpliwość jego wystawiona została na poważną próbę. Upłynęło dobrych pięć minut, zanim czarna głowa znowu ukazała się w drzwiach.
Van Brixen oczekiwał gościa w swym gabinecie.
Pokój pogrążony był w półcieniu. Van Brixen siedział w dużym fotelu z jedną nogą na taborecie. Owinięty był do połowy kocem, pod głową miał miękką poduszkę. Z pod bandaża widać mu było jedynie czubek nosa. Gdy Baxter i Timmy weszli do pokoju, czarny służący rzucił się w kierunku swego pana i chwytając spory wysuszony liść palmy począł nim wachlować.
Inspektor uścisnął rękę chorego. Chciał się nad nim pochylić i zapytać o zdrowie Timmy potrząsnął nad nim tak groźnie wachlarzem, że Baxter odskoczył przerażony. Van Brixen przeprosił ruchem ręki za niezręczność swego służącego, wyjaśniając, że choroba jego między innymi objawia się w dość przykrej i udzielającej się gorączce.
Baxter słysząc te słowa, oddalił się szybko od fotela.
— Niech się pan nie boi panie inspektorze — rzekł chory. — Na tę odległość gorączka nie udziela się łatwo. Tylko bezpośredni kontakt jest zaraźliwy.
Dziwna rzecz, której nauka w żaden sposób wytłumaczyć nie może: tylko czarny nie jest skłonny do zarażenia się. Dlatego też zabrałem ze sobą Timmy. Żaden biały nie mógłby przyjąć u mnie teraz służby.
Słowa te, jakkolwiek uspokoiły trochę Baxtera wywarły na nim dość silne wrażenie.
— Będę potrzebował — ciągnął dalej van Brixen — pańskiej rady i pańskiej pomocy. Zdaniem lekarzy potrzebny mi jest klimat umiarkowany. Muszę więc jaknajprędzej zmienić miejsce mego pobytu. Chory oddychał z trudem. Temperatura jego podniosła się znowu. Timmy z wściekłym zapałem poruszał zaimprowizowanym wachlarzem. Po kilku chwilach chory odzyskał znowu siły.
— Trudno myśleć o stratach materialnych, kiedy życiu człowieka zagraża niebezpieczeństwo. Postanowiłem sprzedać wszystko z licytacji, wszystko co się tu znajduje... Nie mogę przecież zabrać ze sobą tych
rzeczy.
— Mam do pana pewną prośbę.
— Jaką drogi inspektorze?
— Jak panu wiadomo, jestem zapalonym kolekcjonerem. Poproszę pana o zawiadomienie mnie o dacie licytacji, abym mógł nabyć kilka rzeczy, które mi się specjalnie podobają.
— Ależ bardzo chętnie, drogi Baxterze. Zrozumiałe, że przy tej okazji muszę myśleć o mych przyjaciołach. Nie idzie mi o to, aby wyciągnąć z tych rzeczy korzyść pieniężną, ale o to, aby dostały się we właściwe ręce.
Nie wiem co robić z samą nieruchomością? Czy sądzi pan, że uda mi się ją łatwo spieniężyć? Nie mogę czekać długo, ponieważ muszę opuścić Anglię jaknajszybciej.
— Ponieważ prosi mnie pan o radę, drogi panie van Brixen będę szczery... Pański dom, choć wspaniale urządzony i umeblowany, jest stary i dość zniszczony. Któż zechce kupić go w tym stanie.
— To samo i ja sobie pomyślałem. Rozumie pan jednak, że chciałbym wyciągnąć z niego możliwie jaknajwięcej pieniędzy. Teren będzie mógł być później sprzedany przez notariusza. W jaki jednak sposób mógłbym odrazu wydostać pieniądze?
— Znam tylko jeden: sprzedać dom na rozbiórkę.
Zadowolony z odpowiedzi, chory oparł się o poduszki:
— Ma pan rację. Czy mogę pana prosić o przysługę?
Baxter oświadczył gotowość do wszelkich usług. Brixen poprosił go, aby dał odpowiednie wzmianki do gazet. Ustalono datę sprzedaży na pojutrze. Van Brixen chciał wręczyć inspektorowi pewną sumę na ogłoszenie. Inspektor dumnie odmówił jej przyjęcia.
— Wyłożę pieniądze tymczasem, a rachunki zrobimy później — rzekł. —
Pożegnał się z Brixenem, który wyciągnął do niego serdecznie rękę. Inspektor dotknął ją końcem palców, unikając zetknięcia się z chorym.