<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Obrońca pokrzywdzonych
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 29.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Fournier traci głowę

Fournier szedł ulicą Oidkent Road udając się do kawiarni. Robił wrażenie człowieka, który zestarzał się nagle. Włosy na jego skroni posiwiały, spojrzenie miał mętne. Od chwili, gdy lord Lister pozbawił go pieniędzy, w każdym przechodniu widział gentlemana włamywacza.
Wchodząc do kawiarni Fournier natknął się na Baxtera. W trakcie rozmowy inspektor oznajmił mu o powrocie van Brixena. Wkrótce rozstali się i Fournier wszedł do środka. Obrzucił uważnym spojrzeniem zebranych gości, przekonał się, że lorda Listera nie ma wśród obecnych i spokojnie zabrał się do czytania gazety, Myślami jednak bawił daleko. Nie rozumiał ani słowa z tego, co czytał.
A więc van Brixen wrócili, że nie zawiadomił go o swym powrocie, wydawało się młodemu człowiekowi zupełnie naturalnym. Od czasu gwałtownej sprzeczki obydwaj przyjaciele nie widzieli się więcej. Jakaż jednak mogła być przyczyna powrotu Brixena? Czyżby natrafił na ślad Rafflesa? Tak, to musiał być właściwy powód. Oczy jego zabłysły. Postanowił natychmiast odwiedzić van Brixena, aby dowiedzieć się jak stoją sprawy.
Zawołał kelnera, zapłacił i wyszedł. Na ulicy wsiadł do taksówki i kazał szoferowi jechać na Goldhawke Road.
Minął dobrze mu znane podwórze i zadzwonił do drzwi wejściowych. Ponieważ zdaniem jego otwierano mu drzwi zbyt powoli, postanowił wejść tak, jak dotychczas bez zaanonsowania się. Nie liczył się jednak z Timmym.

Murzyn stał w drzwiach z skrzyżowanymi rękami. Na jego widok Fournier doznał podobnego, jak Baxter uczucia. Timmy rzucił swoje zwykłe pytanie:

— Jak się nazywasz?
Młody człowiek wzruszył ramionami i chciał przejść. Nie udało się... Timmy uderzył go pięścią w żołądek, tak, że zachwiał się. Następnie przewracając oczami i zgrzytając zębami zapytał powtórnie:
— Jak się nazywasz?
Nie było rady. Fournier wymienił swoje nazwisko. Murzyn chwycił go za ramiona, wystawił go na schody i zamknął za nim drzwi.
Upływały minuty, a czarny nie zjawiał się. Fournier, już poprzednio zdenerwowany, straci! teraz zupełnie panowanie nad sobą. Ponieważ nikt się nie zjawiał począł walić pięściami w drzwi.
Hałas wywołał wreszcie pożądany rezultat. Drzwi otwarły się i ukazał się w nich Murzyn.
— Mój pan jest chory — rzekł. — Jeśli będziesz hałasował, Timmy nauczy cię rozumu.
Potrząsnął groźnie pięścią. Fournier nie uląkł się. Przeskakując po kilka schodów naraz, wszedł do gabinetu van Brixena.
Holender wciąż jeszcze siedział w swym fotelu.
Fournier rzucił się ku niemu i zapytał ze zdenerwowaniem.
— Czyś trafił na ślad Rafflesa?
Chory nie odpowiedział.
Milczenie van Brixena zirytowało jeszcze więcej jego przyjaciela.
— Cóż to wszystko znaczy? — zapytał. — Czyż nie możesz mi odpowiedzieć poprostu na pytanie? Kto wywołał między nami spór? Ty sam. Pytam cię raz jeszcze, czyś natrafił na ślad Rafflesa?
Uśmiech zjawił się na wargach Holendra.
Ten człowiek, robiący wrażenie złożonego niemocą, wyprostował się nagle w całej swej okazałości i zapytał dźwięcznym głosem:
— I ty pytasz mnie gdzie jest Raffles?
Fournier cofnął się przerażony. Rozszerzonymi oczami wpatrywał się w rzekomego van Brixena. Wyciągnął rękę, jak gdyby szukając ratunku. Przez parę chwil nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wreszcie z gardła wyrwał mu się okrzyk.
— Raffles! Sam Raffles! Na pomoc!
Nic więcej nie powiedział. Doskoczył doń Timmy i położył mu rękę na ustach. Rzekomy van Brixen stał przed Fournierem i śmiał się na całe gardło. Następnie wyciągnął z kieszeni mocne sznury i związał nimi ręce i nogi swego gościa. Murzyn zakneblował mu usta i obydwaj zanieśli go do pokoju sypialnego, gdzie ułożyli na łóżku.
Gdy Raffles — bowiem on udawał van Brixena — wrócił do gabinetu zwrócił się ze śmiechem do Murzyna.
— A teraz Charley, gdy już go mamy w ręku, czy nie moglibyśmy przypadkiem unieszkodliwić go przy pomocy naszego przyjaciela Baxtera?
— Obawiam się, Edwardzie, że ten nowy kawał może przysporzyć nam mnóstwo kłopotów.
— Tchórzu — zaśmiał się Raffles — i połączył się telefonicznie ze Scotland Yardem.
— Tu inspektor Baxter — odezwał się głos po drugiej stronię.
— Tu van Brixen. Panie inspektorze, muszę się znowu uciec do pańskiej pomocy. Wielkie nieszczęście wydarzyło się w mym domu. Nie mogę panu więcej powiedzieć telefonicznie. Prosiłbym bardzo aby zechciał pan jaknajprędzej przyjść. Baxter przyrzekł.
Raffles odłożył słuchawkę i zapalił papierosa.
— Będzie tutaj w ciągu pół godziny — rzekł — Zobaczysz jak się ubawimy wspaniale.
Po upływie kwadransa rozległ się dzwonek.
Raffles otulił się szybko swoim kocem i usiadł fotelu. Charley, przebrany za Murzyna, pobiegł do drzwi.
Tuż przy wejściu uderzył Baxtera zmieniony wyraz twarzy Timmyego. Zapytał go, co się stało? Timmy pogrążył swe ręce w wełnistej fryzurze.
— O panie! — zawołał. — On zwariował, zupełnie zwariował. Mówi straszne rzeczy.
— Kto taki? — czy Brixen — zapytał Baxter przerażony.
— O, nie panie... Ten drugi, mały człowieczek.
Odpowiedzi czarnego nie wyjaśniły bynajmniej sytuacji. Baxter wszedł szybko do gabinetu van Brixena.
Van Brixen był dziwnie wzburzony.
— Drogi inspektorze! — zawołał, wznosząc ręce do nieba. — Co za nieszczęście! Co za nieszczęście. I cóż mam robić, ja biedny, chory człowiek?
— Cóż się stało?
— Ach prawda, pan o niczym nie wie! Niech więc pan słucha. Przed kilku godzinami złożył mi wizytę Józef Fournier, mój stary znajomy. Poczciwina dowiedział się prawdopodobnie że jestem chory, i pragnął dowiedzieć się, czy nie może mi pomóc. Opowiedziałem mu o swym zamiarze sprzedania mych ruchomości i prosiłem, aby wybrał sobie rzeczy które mu się podobają. Chciałem, aby wziął je sobie na pamiątkę. Do tej chwili wszystko szło dobrze. Spostrzegłem jednak u swego przyjaciela objawy dziwnego zdenerwowania. Otworzył tę szafę i zajrzał do środka. Nagle chwycił tę oto wazę i rzucił ją na ziemię: „Raffles, Raffles“. Nie wiedziałem co się stało. Podniosłem się i zapytałem: Co ci się stało, Fournier?
Odwrócił się wówczas gwałtownie w moją stronę, chwycił mnie za gardło i począł dusić. Krzyczał przy tym bezustanku: „Raffles, Raffles! Ty jesteś Raffles”. Gdyby nie pomoc mego wiernego Timmyego, nieszczęsny, który nagle stracił zmysły, byłby mnie zamordował.
Chory opadł na poduszki.
Spodziewałem się tego — odparł inspektor, — Nie może pan sobie poprostu wyobrazić, ile razy Fournier był u mnie w Scotland Yardzie, pytając czyśmy jeszcze nie schwytali Rafflesa. Tego rodzaju niecierpliwość wskazywała na pewien nienormalny stan umysłu.
— Tak, to prawda. — szepnął chory.
— Cóż pan zrobił z tym nieszczęśliwcem?
— Timmy obezwładnił go i związał. Leży teraz w sąsiednim pokoju. Zdaje się, że atak minął, gdyż chory zachowuje się spokojnie.
— Nie można pod tym względem wierzyć chorym — odparł Baxter. — Lada chwila może nastąpić nowy atak.
Jakby na potwierdzenie tych słów z drugiego pokoju rozległy się głośne krzyki.
— Oszust! Kanalia! Na pomoc!
Wołania te zatrzęsły całym domem.
— Byłem tego pewny — odparł inspektor.
Poczciwy Baxter nie zauważył, że Timmy wysunął się dyskretnie do drugiego pokoju, aby wyjąć z ust Fourniera knebel.
Po chwili ciszy Baxter oświadczył.
— Musimy najpierw obejrzeć chorego a po tym postanowimy, co mamy uczynić.
Van Brixen któremu chodzenie sprawiało dużą trudność oparł się na ramieniu Timmyego. Wszedł za inspektorem do sąsiedniego pokoju. Na jego widok szał Fourniera wzmógł się.
— Oto on! — zawołał. — Panie inspektorze, zatrzymajcie go, to Raffles!
Baxter potrząsnął głową i rzekł cicho do Brixena.
— Niech pan wyjdzie... Pańska obecność denerwuje go. Postaram się go uspokoić, udając, że zgadzam się z jego urojeniami. Nie wolno przecież przeczyć szaleńcom.
Van Brixen obrzucił go smutnym spojrzeniem.
— Biedny Fournier — szepnął. —
Oparty na ramieniu Timmyego ciężko wyszedł z pokoju.
Fournier nie rozumiał dlaczego inspektor nie zwalniał go z więzów. Począł się niepokoić.
— Niech mu pan nie pozwala uciec — krzyczał — Widzi pan dobrze, że to Raffles. Czemu pan mnie nie zwalnia? Czy pan oszalał?
Baxter pochylił się nad nim i rzekł tonem pełnym przyjaźni.
— Tak tak, drogi przyjacielu. To Raffles. Poznałem go odrazu. Oczywiście, zaaresztuje go natychmiast. Weźmiemy auto policyjne i przewieziemy go do więzienia.
Fournier utkwił w inspektorze błędny wzrok.
— A teraz — ciągnął dalej Baxter — powinien pan leżeć spokojnie.
Z temi słowy wyszedł z pokoju.
Fournier nie zamierzał bynajmniej usłuchać rady Baxtera. Począł krzyczeć na cale gardło, aż trzęsły się mury willi.
— Wypadek jest o wiele poważniejszy niż myślałem — rzekł inspektor. — Nieszczęśliwy zdradza objawy szału. Musimy założyć mu na usta knebel, aby uniknąć na ulicy kompromitujących scen. Wydaja mi się, że będziemy go musieli przewieźć wprost do szpitala.
Van Brixen ukrył twarz w dłoniach:
— Biedny chłopiec! — mruknął. —
Baxter udał się na ulicę i zagwizdał na alarm. Podbiegł do niego policjant.
— Sprowadźcie mi tu natychmiast auto policyjne! — rzekł. —
Fournierowi zakneblowano usta. Policja wniosła go bez pardonu do zamkniętej karetki.
Baxter pożegnał się z van Brixenem i opuśł willę.
Raffles poczekał kilka chwil. Wstał z fotelu i skierował się w stronę okna.
Auto ruszyło właśnie z miejsca. Raffles uśmiechnął się wesoło.
Po chwili pełen żalu uśmiech pojawił się na jego ustach.
— Szkoda! — rzekł. — Ten nie był najgorszy z tej pary.
Na myśl o prawdziwym van Brixenie, podróżującym spokojnie po świecie, Raffles zacisnął pięści. Postanowili sobie w duchu, że i jego dosięgnie zasłużona kara. Ale kiedy i jak, jeszcze nie wiedział.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.