Obrońca pokrzywdzonych/8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obrońca pokrzywdzonych |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.9.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Nadszedł dzień sprzedaży. Od wczesnego ranka tłumy zaczęły napływać do willi van Brixena. Ogłoszenia, które Baxter umieścił w najpoczytniejszych pismach, zrobiły swoje. Skutek był nadspodziewany. Inspektor Baxter znalazł się w liczbie najwcześniejszych przybyszów. Wyjaśnił van Brixenowi, że umyślnie przybył tak wcześnie, ponieważ pragnął wybrać sobie przedmioty, które chciałby nabyć.
Pan domu przyjął go bardzo uprzejmie i rzekł:
— Drogi inspektorze! Oddał mi pan tyle przysług, że pod żadnym pozorem nie mogę od pana przyjąć pieniędzy. Proszę niechże pan zechce wybrać z pośród mebli oraz innych rzeczy wszystko na co ma pan ochotę. Proszę uważać je, za należące do pana.
Baxter ucieszył się. Był jednak zdumiony, gdyż Holender uchodził za człowieka niezbyt hojnego.
Wybrał więc zegar wiszący, w stylu Ludwika XV, na który zwrócił uwagę już w czasie pierwszej swej wizyty u Brixena, przybór na biurko z weneckiego bronzu, kilka sewrskich figurek, trzy lampy i wszystko to kazał zanieść na dół do automobilu. Każdemu z tych przedmiotów wyznaczył już z góry miejsce, bądź w swym biurze, bądź też w prywatnym mieszkaniu i z góry cieszył się z efektu, jaki będą wywoływać.
W kilka chwil później przed przybyciem komornika, mającego wywoływać ceny, van Brixen pożegnał się z Baxterem.
Czuł się zbyt słabym, aby móc być obecnym w czasie sprzedaży. Powierzył nadzór nad przeprowadzaniem tej czynności swemu służącemu, który jak na Murzyna zdradzał niezwykłą orientację i prawdziwą inteligencję.
Po wyprzedaniu dzieł sztuki, poszły na licytację meble, łóżka, portiery, zbroje, obrazy, dywany i t. d.
W sześć godzin po rozpoczęciu sprzedaży, willi Holendra pozostały już tylko nagie ściany.
Ostatni nabywcy opuścili już willę.
Wówczas rzekomy Brixen wyszedł z pokoju, w którym się schronił i rzekł do Timmyego.
— Nie możemy niestety pójść do hotelu. Byłoby to już igranie z ogniem. Z drugiej strony nie możemy tu dłużej pozostać. Mogłoby to sprowadzić na nas jeszcze większe niebezpieczeństwo. Pozostała nam jedna rada: musimy uciec stąd jaknajprędzej naszym autem.
Stary van Brixen wszedł do auta, opierając się na ramieniu swego służącego. Timmy zajął miejsce przy kierownicy i auto ruszyło z miejsca.
Holender zatrzymał się jeszcze przed biurem przedsiębiorcy, któremu powierzył rozbiórkę domu. Posłał na górę swego szofera i pod pozorem, że ciężko mu wysiąść z auta polecił sprowadzić przedsiębiorcę na dół.
Charley wykonał polecenie. Mały pękaty człowieczek zbliżył się z uniżonym ukłonem do drzwi auta.
— Oto klucze — rzekł rzekomy van Brixen wyciągając ku niemu rękę w czarnej rękawiczce. — Niech jutro od samego rana robotnicy przystąpią do pracy.
Załatwiwszy w ten sposób ostatnią sprawę, dał znak szoferowi, aby odjechał.
Sześć miesięcy upłynęło od chwili wyjazdu autentycznego van Brixena z Londynu.
Stary Holender wyruszył, wraz ze swą przyjaciółką Tatianą Mirow, w podróż dokoła świata. Pewnego ranka z pociągu idącego z Southampton wysiadło na dworcu londyńskim dwoje podróżnych.
Był to Brixen ze swoją damą serca.
Ponieważ przed wyjazdem odprawił całą swoją służbę, zdecydował się zajechać do hotelu.
W czasie podróży Tatiana wymogła na swym przyjacielu, obietnicę poślubienia jej. W końcu jednak uległ. Postanowiono, że ślub ich odbędzie się wkrótce po powrocie do Londynu.
Podróżni zjedli właśnie z apetytem śniadanie.
Tatiana, zmęczona podróżą, weszła do swego pokoju. Van Brixen wydał dyspozycje, aby sprowadzono mu auto. Pragnął bowiem udać się do swojej willi na Goldhawke Road.
Wygodnie rozparty na poduszkach auta, zapalił wonnego papierosa i pogrążył się w myślach.
Nie zauważył, pochłonięty myślami, że auto skręciło w ulicę, na której mieszkał. Zdziwił się, że zwalnia ono bieg i że przystaje.
— Nie mogę znaleźć numeru, który mi pan wskazał. — rzekł szofer. —
Słowa te wyrwały van Brixena z zadumy. Wyskoczył na chodnik.
— Cóż się tu stało?
Domy, z lewej i prawej strony, były domami jego sąsiadów. Nie ulegało kwestii, że znajdował się na Goldhawke Road. Tuż przed nim ciągnął się niezabudowany plac... Zdawało mu się, że widzi ślady swego ogrodu. Ale gdzie dom? Gdzie jego willa?
Uszczypnął się, aby się przekonać, że nie śni. Czyż padł ofiarą halucynacji? A może to były czary?
Szofer, którego zapytał o przyczynę zniknięcia domu, nie potrafił udzielić mu żadnych wyjaśnień.
Van Brixen należał do ludzi o szybkiej decyzji. Przed wyjazdem polecił policji londyńskiej sprawowanie pieczy nad jego domem. Teraz zastał, na miejscu gdzie stała willa, pustą przestrzeń. Postanowił udać się natychmiast do Baxtera, aby zażądać wyjaśnień.
Wsiadł do auta i polecił szoferowi jechać, do Scotland Yardu.
Gdy ukazał się w biurze inspektora policji Baxter zerwał się z fotela i wybiegł na jego spotkanie.
— Cóż widzę? Pan van Brixen? A więc wyzdrowiał pan całkowicie? Nie śmiem wierzyć własnym oczom. Wygląda pan doskonale!
Holender spojrzał na Baxtera ze zdumieniem. Nie rozumiał z tego ani słowa.
— Czy ma pan zamiar osiedlić się znów w Londynie — ciągnął dalej Baxter — będzie pan mógł znów odbudować willę na tym samym miejscu. O ile wiem, teren ten nie został jeszcze sprzedany.
Tego było Brixenowi zbyt wiele. Drżąc z hamowanej złości zbliżył się do inspektora.
— Czy pan oszalał? — zawołał. —
Nagle spojrzał na biurko Baxtera. Mrugnął kilkakrotnie powiekami, przetarł oczy. Nie to nie byt sen. Jednym skokiem przebył przestrzeń, dzielącą go od biurka.
— Skąd pan wziął te przedmioty? — zapytał. —
Wskazywał na zegar i przybór do pisania, stojący na biurku. Baxter nie potrafił sobie wytłumaczyć dziwnego zachowania van Brixena.
W pewnej chwili przyszło mu na myśl, że Brixen dotknięty jest tą samą chorobą, co Fournier. Rzekł więc:
— Ależ panie van Brixen, przecież sam pan mi podarował te rzeczy.
— Ja panu podarowałem zegar i przybór do pisania? Pan bredzi! Nigdy mi do głowy nie przyszło nic podobnego. Zresztą kiedy, może mi pan zechce wytłumaczyć.
— Trzy miesiące temu. Kiedy pan sprzedał swoje ruchomości, oraz zbiory sztuki i kazał pan rozebrać swój dom.
Skolei van Brixen począł się dziwić. Zamilkł i spoglądał na Baxtera w osłupieniu.
— Na Boga! — Co pan opowiada? Ja miałbym być tutaj trzy miesiące temu? Ależ trzy miesiące temu znajdowałem się akurat w Japonii. Wróciłem do Londynu zaledwie, dzisiaj rano.
Serce Baxtera ścisnęło złe przeczucie. Nie chciał podzielić się swymi obawami z Holendrem.
Przeczucia te miały potwierdzić się niebawem.
Dwa dni temu na ręce Baxtera nadszedł list zaadresowany do van Brixena. Na kopercie listu znajdował się dopisek: „Zachować aż do chwili powrotu adresata“.
Baxter wręczył ten list van Brixenowi. Holender przeczytał go śpiesznie. Nagle z ust jego wydarł się okrzyk wściekłości. Van Brixen bezsilnie opadł na fotel.
Inspektor podniósł zmięty papierek, wyprostował go i przeczytał:
Gdy kilka miesięcy temu zabrałem z pańskiego biurka naszyjnik, aby ofiarować go w pańskim imieniu córce, jako ślubny prezent, zapowiedziałem, że otrzyma pan za swe czyny należną karę, tak, jak otrzymał ją Fournier.
Ten nieszczęśnik zmusił mnie, przez swą głupotę i ciekawość do dania mu nowej lekcji w czym pomógł mi dzielnie inspektor policji Baxter, odstawiając osobiście Fourniera do domu wariatów, gdzie leczą go na monomanię.
Otóż monomania Fourniera, polegała na tym, że on jedyny poznał w rzekomym van Brixenie Tajemniczego Nieznajomego, poszukiwanego oddawna przez policję.
Kara, która pana spotkała jest surowa, lecz zasłużona. Dom pański zrównany jest z ziemią. Zbiory sztuki rozproszone na cztery wiatry. Zostało z nich parę sztuk, które znajdują się w posiadaniu Baxtera.
Pozwalam sobie prosić autentycznego van Brixena, aby zechciał respektować dyspozycje wydane przez jego sobowtóra i zostawił inspektorowi Baxterowi przedmioty, które tak bardzo lubi. Zasłużył na nie, nie przez swą spostrzegawczość, lecz przez oddanie usługi.
Ponieważ pański majątek został nienaruszony, będzie pan mógł z łatwością pokryć poniesione szkody. Po raz pierwszy prawdopodobnie został pan ukarany za swe haniebne sprawki.
Niechaj ta przygoda nauczy pana rozumu“
— I mnie również — szepnął Baxter...